Hide
BĄDŹ NA BIEŻĄCO!
Follow on Facebook
Facebook
Show
Tue, Apr 30, 2024

Sport

Sport

All Stories

Media: wymuszenie rezygnacji Javida to ryzykowny ruch Johnsona

Niespodziewana rezygnacja ministra finansów Sajida Javida jest tematem piątkowych komentarzy redakcyjnych we wszystkich głównych brytyjskich gazetach. Większość z nich ocenia, że wymuszenie jego odejścia jest bardzo ryzykownym ruchem ze strony premiera Borisa Johnsona.

Większość komentarzy zwraca uwagę, że relacje między premierem a ministrem finansów, czyli między dwiema najważniejszymi osobami w brytyjskim rządzie, niejednokrotnie bywały trudne, ale rolą tego drugiego jest także bycie pewnego rodzaju przeciwwagą dla szefa rządu. Tymczasem to, czy nowy minister Rishi Sunak, dla którego jest to pierwsze samodzielne stanowisko w rządzie, będzie potrafił w razie potrzeby przeciwstawić się Johnsonowi jest mocno wątpliwe.

"Johnson i jego główny doradca Dominic Cummings mogą czuć, że odnieśli zwycięstwo. Jednak czyniąc to (usuwając Javida - PAP) ryzykują stworzeniem nadmiernie scentralizowanego rządu, który będzie prowadził złą politykę i zagrażał finansom publicznym" - ostrzega "Financial Times". "Javid, były bankier, postrzegał swoją rolę nie tylko jako wsparcie dla politycznej obietnicy premiera, aby +wyrównać+ regiony Wielkiej Brytanii, ale także jako tradycyjnie u torysów odpowiedzialnego ministra finansów" - dodaje.

"FT" zwraca uwagę, że Johnson i Cummings sami nie mają doświadczenia w kierowaniu gospodarką, a biorąc pod uwagę, że rolą ministerstwa finansów jest także trzymanie w ryzach wydatków innych resortów, brak niezależności ministra finansów może prowadzić do nadmiernej centralizacji rządu. I podkreśla, że mimo mocnej większości parlamentarnej, którą ma Johnson, dla obu jest to ryzyko.

"Dla Cummingsa zwycięstwo może szybko zacząć wyglądać na przeliczenie się z siłami, jeśli rząd osłabnie. Johnson natomiast zdecydowanie postawił się u steru swojego wielkiego projektu dla Wielkiej Brytanii. Jeśli sprawy pójdą źle, nie będzie kogo innego, by za to obwiniać" - wskazuje.

"The Times" pisze, że Sunak zgadzając się na objęcie stanowiska na warunkach Johnsona, czyli na faktyczne podporządkowanie ministerstwa finansów urzędowi premiera, umożliwił mu zuchwałe zagarnięcie władzy. "To oznacza głęboką zmianę w strukturach władzy w Whitehall (rządzie - PAP) - i to nie w dobrym kierunku. Johnson miał mówić, że chce bliższej współpracy ze swoim ministrem, podobnej do tej między Davidem Cameronem a George'em Osborne'em. Jednak tamta relacja była niezwykle bliska i działała w dużej mierze dlatego, że była to relacja niemal równych sobie, którym Sunak (dla Johnsona - PAP) w oczywisty sposób nie będzie" - zwraca uwagę "The Times".

Podkreśla, że podczas gdy rolą premiera jest dbanie o polityczne powodzenie rządu, na co zawsze dobrym sposobem są publiczne pieniądze, zadaniem ministra finansów jest dbanie o ich odpowiedzialne wydawanie, a te sprzeczne dążenia nieuchronnie prowadzą do starć. Tymczasem cała dokonana w czwartek rekonstrukcja rządu wskazuje na nietolerowanie przez Johnsona opinii odmiennych od jego.

"Zamiast tego premier otoczył się stosunkowo niedoświadczonym zespołem. Efektem jest wyraźne dalsze wzmocnienie przez Downing Street kontroli nad ośrodkami władzy. To są dopiero początkowe dni rządu Johnsona, ale wkrótce trzeba będzie odpowiedzieć na pytanie: gdzie to się skończy?" - wskazuje "The Times".

Lewicowo-liberalny "The Guardian" pisze, że zniszczenie - w dwa miesiące po wyborach i niespełna miesiąc przed prezentacją definiującego całą kadencję budżetu - osi, którą w każdym brytyjskim rządzie tworzą premier i minister finansów, jest aktem lekkomyślności lub desperacji.

"Tak czy inaczej, to pokazuje, że coś było bardzo zepsute w sercu konserwatywnego rządu. Pytaniem powstałym wskutek odejścia Javida jest to, gdzie leży ta zgnilizna. Jednym z oczywistym wyjaśnień jest to, że Johnson i jego główny doradca Dominic Cummings domagają się całkowitej kontroli nad rządem, a Javid (...) był zbyt niezależny. Inną możliwością jest jednak to, że Nr 10 (premier - PAP) chce, aby strumień wydatków był odkręcony w budżecie. Być może Javid, protegowany George'a Osborne'a, był zbyt mocno przywiązany do fiskalnej ortodoksji i oszczędności, by na to pozwolić. Prawda leży prawdopodobnie w połączeniu tych dwóch wyjaśnień: centralistycznej kontroli i różnicy sprawie w wydatków" - rozważa "The Guardian".

Gazeta pisze też, że Johnson, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, Davida Camerona i Theresy May, nie musi się zmagać z frakcyjnymi podziałami. "Ten rząd należy do jednego człowieka, Johnsona, i jego szarej eminencji, Cummingsa. Nie ma już frakcji. Premier nie jest pierwszym między równymi, jak kiedyś mówiono o sprawujących urząd. Jest jedynym źródłem władzy w gabinecie, który nie składa się już z ministrów, ale bardziej z dworzan" - ocenia "The Guardian".

Odmienne zdanie na temat zmian w rządzie ma jedynie konserwatywny "Daily Telegraph", który przypomina, że to ministerstwo finansów (przed czasami Javida) jako pierwsze prowadziło kampanię przeciwko brexitowi, a po referendum robiło, co mogło, by go podważyć. Zatem biorąc pod uwagę silny mandat uzyskany przez Johnsona w wyborach, musiał on przywrócić swoją władzę nad tym resortem, a stworzenie wspólnego zespołu doradców można interpretować jako pierwszy krok w kierunku instytucjonalnej reformy.

"Johnson nie wymachuje szablą bez powodu, chce zbudować zespół, który będzie pracował według jednego scenariusza (...) Javid stanął wobec wyboru być częścią projektu albo mu się sprzeciwiać" - pisze "Daily Telegraph". "Torysi mają historyczną okazję do przemodelowania tego, jak Wielka Brytania funkcjonuje. Mogli zrobić to, co preferuje ministerstwo finansów i zachować wszystkie stare regulacje, trzymając się blisko Europy, podczas gdy rząd by opodatkowywał oraz niedbale wydawał. Alternatywnie, Johnson i Sunak mogą zaplanować mniejsze państwo, rozsądne inwestycje i niższe podatki, a tym samym zbudować gospodarkę wolnej przedsiębiorczości, która będzie stanowić poważną globalną konkurencję" - przekonuje dziennik.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

PLL LOT: rejsy z Warszawy do Pekinu zawieszone do 28 marca

W związku z epidemią koronawirusa, Polskie Linie Lotnicze LOT kolejny raz przedłużyły zawieszenie rejsów między Warszawą a Pekinem - tym razem do 28 marca br. - poinformował w czwartek PAP p.o. rzecznika LOT Michał Czernicki.

"Zarząd Polskich Linii Lotniczych LOT podjął decyzję o przedłużeniu zawieszenia wszystkich rejsów wykonywanych pomiędzy Warszawą a Pekinem do 28 marca br. Decyzja wynika z troski o bezpieczeństwo pasażerów oraz członków załóg Polskich Linii Lotniczych LOT" - przekazał Czernicki.

31 stycznia zarząd LOT-u poinformował, że zawiesza rejsy do stolicy Chin do 9 lutego br. W ubiegłym tygodniu przewoźnik przedłużył zawieszenie tych połączeń do 29 lutego br.

"Nadal bacznie monitorujemy sytuację epidemiologiczną na całym świecie i pozostajemy w stałym kontakcie z przedstawicielami Ministerstwa Zdrowia i Głównego Inspektoratu Sanitarnego" - powiedział rzecznik.

LOT w rozkładzie oferuje bezpośrednie rejsy z Warszawy na dwa pekińskie lotniska: Stołeczne Międzynarodowe Lotnisko Pekin (PEK) i Pekin-Daxing (PKX) w sumie codziennie, siedem razy w tygodniu.

Linie lotnicze USA, w tym największe - United Airlines i American Airlines - przedłużyły zawieszenie rejsów do Chin do końca kwietnia z powodu epidemii koronawirusa. Dodatkowym powodem jest drastyczny spadek zapotrzebowania na takie rejsy. Władze wprowadzają też inne ograniczenia w ruchu lotniczym z Chinami.

Linie United oświadczyły, że zawieszenie lotów do Hongkongu, które miały być wznowione 21 lutego oraz do Chin kontynentalnych, które planowano wznowić 28 marca, przedłużono do 24 kwietnia.

Normalnie samoloty United wykonywały codziennie 12 lotów do Chin kontynentalnych i do Hongkongu.

Linie Delta Air Lines już wcześniej zawiesiły loty do Chin do 30 kwietnia również tłumacząc to spadkiem zainteresowania.

We wtorek szef włoskiego MSZ Luigi Di Maio powiedział, że komunikacja lotnicza między Włochami a Chinami będzie wstrzymana tak długo, jak długo nie będzie spadać liczba zakażonych koronawirusem. Po raz kolejny w ostatnich dniach władze w Rzymie nasiliły kontrole na lotniskach.

Z kolei w poniedziałek, linie British Airways poinformowały, że wszystkie loty do i z Chin kontynentalnych zostają odwołane do końca marca. Dotychczas brytyjski przewoźnik planował, że w związku z epidemią koronawirusa loty do tego kraju zostaną zawieszone do końca lutego.

Do północy ze środy na czwartek w Chinach kontynentalnych infekcję potwierdzono u prawie 60 tys. pacjentów. 1367 spośród zakażonych zmarło, a 5911 wyzdrowiało i zostało już wypisanych ze szpitali – podały w czwartek chińskie media, powołując się na najnowsze dane państwowej komisji zdrowia. Rekordowe wzrosty dotyczą prowincji Hubei w środkowych Chinach w ognisku epidemii, gdzie w środę stwierdzono 242 zgony spowodowane wirusem i potwierdzono 14 840 zakażeń. Dobowa liczba zgonów była tam dwa razy wyższa, a wykrytych infekcji - prawie dziesięciokrotnie wyższa niż poprzedniego dnia.

Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ostrzegła we wtorek, że epidemia stanowi poważne zagrożenie dla świata, potencjalnie większe niż terroryzm.

Komisja Europejska w opublikowanych w czwartek prognozach szacuje, że czas trwania epidemii i wprowadzone środki ograniczające rozprzestrzenianie się wirusa, stanowią kluczowe ryzyko dla unijnej gospodarki. "Im dłużej trwa (epidemia - PAP), tym większe jest prawdopodobieństwo efektu domina na nastroje gospodarcze i globalne warunki finansowania" - czytamy w prognozach KE. (PAP)

Rząd wniósł projekt ustawy o warunkowym zwalnianiu terrorystów

Brytyjski rząd wniósł we wtorek do Izby Gmin projekt ustawy, która ma uniemożliwić automatyczne warunkowe zwalnianie z więzienia osób skazanych za terroryzm. Rząd chce, aby weszła ona w życie jeszcze przed zaplanowanym na koniec lutego wypuszczeniem kolejnej takiej osoby.

Zgodnie z rządowym projektem, skazani za terroryzm będą mogli być przedterminowo zwalniani dopiero po odbyciu dwóch trzecich kary i tylko za aprobatą komisji ds. zwolnień warunkowych, a nie, tak jak to jest obecnie, automatycznie po odbyciu połowy kary. Nowe zasady mają się odnosić nie tylko do przyszłych skazanych, ale także do tych obecnie odbywających wyroki.

Zmiana obowiązujących przepisów, zgodnie z którymi więźniowie - o ile nie zostało w wyroku zaznaczone inaczej - automatycznie są warunkowo zwalniani po odbyciu połowy kary, stała się palącą kwestią po ostatnich dwóch atakach terrorystycznych w Londynie. Chodzi o atak w Fishmongers' Hall pod koniec listopada 2019 roku oraz w Streatham w południowym Londynie 2 lutego br. Sprawcami obu były osoby dopiero co wypuszczone z więzień, gdzie odsiadywały wyroki za motywowany dżihadyzmem terroryzm.

28 lutego z więzienia ma zostać wypuszczony 42-letni Mohammed Zahir Khan, który w maju 2018 roku został skazany na 4,5 roku pozbawienia wolności za zachęcanie do terroryzmu. Przyznał się do zamieszczania na Twitterze oświadczeń Państwa Islamskiego, w których ta organizacja wzywała do przeprowadzania zamachów, oraz rozpowszechniania materiałów, których celem jest podżeganie do nienawiści na tle religijnym.

Biorąc pod uwagę zbliżający się termin jego zwolnienia, rząd chce, by projekt ustawy przeszedł przez wszystkie etapy legislacyjne w Izbie Gmin w ciągu jednego dnia, w środę, tak aby trafił do Izby Lordów przed rozpoczynającą się w czwartek wieczorem półtoratygodniową przerwą parlamentarną.

O ile uzależnienie przedterminowych zwolnień od aprobaty komisji nie budzi większych kontrowersji, inaczej jest z kwestią zastosowania nowych przepisów do osób już odbywających wyroki. Rząd uważa jednak, że nie stanowi to złamania zapisów Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, która zakazuje wydawania dłuższych wyroków niż obowiązywały w momencie popełnienia przestępstwa. Jak podkreślono, rząd nie uważa, by zmiana dotycząca zasad zwolnień warunkowych wydłużała wydane wyroki, gdyż zmienia ona jedynie zasady ich odbywania, a nie długość.

Jak się szacuje, nowa ustawa miałaby zastosowanie do ok. 50 osób odbywających kary więzienia za przestępstwa o charakterze terrorystycznym.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Ponad 200 Brytyjczyków ewakuowano z Wuhan

Ponad 200 Brytyjczyków i obywateli innych państw ewakuowano w niedzielę ostatnim specjalnym rejsem z Wuhan - poinformowało ministerstwo spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii.

Na pokładzie samolotu, który wystartował z Wuhan w niedzielę w nocy jest ponad 200 pasażerów, w większości lekarzy i organizatorów ewakuacji obywateli Zjednoczonego Królestwa z epicentrum koronawirusa. Ministerstwo informuje, że wśród pasażerów są też ewakuowani obywatele innych państw, ale nie podaje szczegółów.

W dwóch poprzednich rejsach organizowanych przez brytyjskie służby zagraniczne ewakuowano do Wielkiej Brytanii 121 osób. Wszyscy zostali objęci dwutygodniową kwarantanną w szpitalu w Milton Keynes pod Londynem.

W Wielkiej Brytanii potwierdzono trzy przypadki zakażenia koronawirusem. Jeszcze kilku brytyjczyków jest hospitalizowanych z tego powodu w innych krajach. Pięć nowych przypadków zakażenia koronawirusem wykryto we Francji - poinformowała w sobotę francuska minister zdrowia Agnes Buzyn. Wszyscy zainfekowani to obywatele brytyjscy, w tym gronie jest jedno dziecko.

Nowe przypadki infekcji Buzyn określiła jako "klaster", czyli zakażenia pochodzące od jednej osoby, którą jest obywatel brytyjski z miejscowości Contamines-Montjoie w Górnej Sabaudii, przebywający jakiś czas temu w Singapurze. Buzyn podkreśliła, że stan całej grupy jest dobry.Zamknięto dwie szkoły w pobliżu kurortu, gdzie pojawił się koronawirus

W niedzielę chińska Narodowa Komisja Zdrowia poinformowała, że liczba ofiar śmiertelnych koronawirusa w całych Chinach w ciągu ostatnich 24 godzin wzrosła do 805 zaś łączna liczba zakażonych wzrosła do ponad 37 000 osób.

Epidemia rozprzestrzeniła się na około 30 krajów na całym świecie, w tym m.in. Niemcy, Francję, Włochy, Finlandię i USA. Poza Chinami kontynentalnymi stwierdzono ponad 320 przypadków infekcji oraz dwa przypadki śmiertelne – na Filipinach i w Hongkongu. (PAP)

Johnson przeprowadził rekonstrukcję rządu; odszedł minister finansów

Niezbyt gruntowna, jak się zapowiadało, rekonstrukcja rządu Borisa Johnsona zmieniła się w czwartek w polityczne trzęsienie ziemi po niespodziewanej rezygnacji Sajida Javida z funkcji ministra finansów, czyli osoby numer dwa w brytyjskim rządzie.

Sama rekonstrukcja rządu nie była zaskoczeniem - po grudniowych wyborach do Izby Gmin, które wygrała Partia Konserwatywna Johnsona, premier dokonał jedynie kosmetycznych zmian w gabinecie, czekając z pozostałymi na wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, co nastąpiło 31 stycznia.

Jeszcze w czwartek rano brytyjskie media spekulowały, że zmiany ostatecznie nie będą tak duże, jak początkowo się spodziewano, i twierdziły, że troje ministrów może być absolutnie pewnych pozostania na stanowiskach - szef dyplomacji Dominic Raab, kierująca resortem spraw wewnętrznych Priti Patel i właśnie Javid.

Tymczasem w południe, gdy znane były już nazwiska tych, którzy odchodzą z rządu, ale jeszcze nie ogłoszono ich następców, niespodziewanie rezygnację złożył Javid. Na stanowisko ministra finansów został on powołany przez Johnsona w lipcu zeszłego roku, gdy ten objął funkcję premiera; był uważany za jednego z najbardziej zaufanych ludzi szefa rządu. Na dodatek za cztery tygodnie miał przedstawić - długo odkładany z powodu brexitu - budżet na nowy rok finansowy.

Jak podają brytyjskie media, Javid zrezygnował, gdyż nie zgodził się na wymianę zespołu specjalnych doradców, czego jakoby zażądał Johnson. Brytyjskie media wskazują, że stał za tym Dominic Cummings, wpływowy doradca premiera, uważany za szarą eminencję na Downing Street, który podobno chciał ścisłej koordynacji zespołów doradców premiera i ministra finansów, co zwiększyłoby wpływy samego Cummingsa kosztem właśnie tego ostatniego.

Następcą Javida został dotychczasowy wiceminister 39-letni Rishi Sunak, dla którego jest to ogromny awans. Do Izby Gmin został wybrany w 2015 r., na początku 2018 r. objął niezbyt istotne stanowisko - odpowiednik polskiego podsekretarza stanu - w ministerstwie budownictwa i społeczności lokalnych, zaś w połowie zeszłego roku został wiceministrem finansów. Dla szerszej publiczności stał się nieco bardziej rozpoznawalny dzięki temu, że zastępował Johnsona podczas dwóch telewizyjnych debat przed grudniowymi wyborami. Miejsce Sunaka zajmie z kolei Stephen Barclay, były minister ds. brexitu, którego resort został z chwilą wyjścia z UE rozwiązany.

Komentatorzy zwracają uwagę, że nominacja dla Sunaka nastąpiła około pół godziny od rezygnacji Javida, co oznacza, że Johnson musiał liczyć się z takim rozwojem sytuacji. Spodziewają się także, że mało doświadczony Sunak będzie bardziej podporządkowany premierowi niż Javid, który nie chciał się zgodzić na postępującą degradację swojej roli.

Okazji, jaką jest zaskakująca rezygnacja Javida, nie przepuściła opozycja, przekonując, że rząd znajduje się w rozsypce, i wskazując na niebezpieczną rolę Cummingsa, który ma nieproporcjonalnie duże wpływy, zwłaszcza jak na osobę niepochodzącą z wyborów i nierozliczaną przez parlament.

Jeśli chodzi o pozostałe zmiany, to pewnym zaskoczeniem jest odwołanie ministra ds. Irlandii Północnej Juliana Smitha, który powołany został na to stanowisko przez Johnsona w lipcu zeszłego roku i miał spore zasługi w przełamaniu trzyletniego kryzysu politycznego w tej prowincji, skutkującego brakiem autonomicznego rządu. Zarazem jednak wyrażał opinię, że zawarte przez Johnsona porozumienie z Unią Europejską w sprawie warunków brexitu będzie niekorzystne dla Irlandii Północnej. Jego następcą został dotychczasowy wiceminister spraw wewnętrznych Brandon Lewis.

Z rządu odeszła też minister kultury, cyfryzacji, mediów i sportu Nicky Morgan, co było już wcześniej przesądzone, bo nie ubiegała się o mandat poselski w ostatnich wyborach i zasiadając obecnie w Izbie Lordów jedynie tymczasowo pozostała na stanowisku. Jej miejsce zajął Oliver Dowden.

Odwołana została ponadto minister biznesu i energii Andrea Leadsom, którą zastąpił dotychczasowy minister rozwoju międzynarodowego Alok Sharma, zaś jego miejsce objęła wiceminister obrony Anne-Marie Trevelyan. Sharma będzie dodatkowo odpowiedzialny za przegotowania do listopadowego szczytu klimatycznego ONZ w Glasgow. Stanowisko stracili również minister środowiska, żywności i spraw wiejskich Theresa Villiers, którą zastąpił były wiceminister w tym resorcie George Eustice, oraz prokurator generalny Geoffrey Cox, którego zastąpiła dotychczasowa wiceminister ds. brexitu Suella Braverman.

Oszczędzony został natomiast minister obrony David Wallace, który według mediów był najbardziej zagrożony odwołaniem.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Rząd zdecydował o budowie szybkiej kolei z Londynu na północ Anglii

Plan budowy kolei dużych prędkości HS2, mającej połączyć Londyn z północą Anglii, który z racji rosnących kosztów oraz opóźnień budzi kontrowersje, będzie realizowany - ogłosił we wtorek brytyjski premier Boris Johnson.

"Gabinet dał kolei dużej prędkości zielone światło. Zamierzamy ją zbudować oraz zapewnić, że nie będzie dalszego wzrostu kosztów ani opóźnień harmonogramu, podejmujemy zdecydowane działania, aby przywrócić dyscyplinę w programie" - oświadczył Johnson w parlamencie. Przyznał, że decyzja w tej sprawie była trudna, ale pokreślił, że wzrost kosztów w stosunku do pierwotnych założeń ani słabe jak dotychczas zarządzanie "nie umniejszają fundamentalnego znaczenia projektu".

Johnson poinformował, że w celu przywrócenia dyscypliny przy realizacji projektu HS2 powoła odpowiedzialnego za to członka rządu na szczeblu wiceministra.

Zgodnie z pierwotnym planem linia kolei dużych prędkości - oznaczona jako HS2 - miała najpierw, do 2026 roku, połączyć Londyn z Birmingham, a w drugiej fazie, w latach 2032-2033, miała zostać pociągnięta dalej dwiema odnogami - do Manchesteru i Leeds. Pozwoliłoby to skrócić podróż ze stolicy do Birmingham z 1 godz. 21 minut do 52 minut, a z Londynu do Manchesteru - z 2 godz. 7 minut do 1 godz. 7 minut. Jednak we wrześniu 2019 roku minister transportu Grant Shapps poinformował, że pociągi na pierwszym odcinku pojadą najwcześniej w latach 2028-2031, zaś druga faza powstanie do 2035-2040 r.

Do tego dochodzi sprawa rosnących kosztów. W początkowej fazie projektu ówczesny koalicyjny rząd Partii Konserwatywnej i Liberalnych Demokratów zakładał, że całość przedsięwzięcia będzie kosztowała nieco ponad 31 mld funtów, w 2017 roku, gdy projekt został zaaprobowany przez parlament i ruszyła budowa, budżet ustalono na 56 mld. We wrześniu 2019 roku rząd oceniał, że koszty budowy zamkną się w kwocie 81-88 mld, zaś według rządowego raportu ze stycznia obecnego roku, istnieje "znaczące ryzyko", że wzrosną one do 106 mld.

Opóźnienia i koszty, jak również obiekcje ekologów powodowały, że były liczne głosy wzywające do modernizacji istniejących linii kolejowych zamiast budowy HS2. Z drugiej strony podkreślano, że Wielka Brytania pozostaje w tyle w porównaniu z takimi krajami jak Francja, Hiszpania czy Niemcy jeśli chodzi o szybką kolej, co jest barierą rozwojową.

Ponadto HS2 ma być jednym ze sposobów rozwoju północnej Anglii i zmniejszania dysproporcji w poziomie życia między poszczególnymi częściami kraju. A Johnson od czasu grudniowych wyborów parlamentarnych wielokrotnie powtarza, że to jest priorytetem jego rządu i zrobi wszystko, by odpłacić wyborcom z północy Anglii za okazane mu zaufanie.

"Ten kraj jest wstrzymywany przez naszą nieodpowiednią infrastrukturę. Możemy próbować radzić sobie z istniejącymi trasami z północy na południe albo możemy wykazać się odwagą, by podjąć decyzję - bez względu na to, jak trudną i kontrowersyjną - która zapewni dobrobyt w każdej części kraju" - przekonywał brytyjski premier.

Wyraził też nadzieję, że jeśli prace przy budowie ruszą natychmiast, pierwsze pociągi mogłyby pojechać przed końcem obecnej dekady.

Jak do tej pory na realizację HS2 wydano 7,4 mld funtów, a bezpośrednio i pośrednio przy budowie linii zatrudnionych jest 9 tys. osób. Wszystkie dotychczasowe prace mają jednak charakter przygotowawczy - nie położono jeszcze ani kawałka torów.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Ostrzeżenia meteorologiczne w związku ze sztormem Ciara

Brytyjskie służby meteorologiczne wydały ostrzeżenia dla terenu całego kraju w związku nadchodzącym sztormem Ciara, którego główne uderzenie ma nastąpić w nocy z sobotę na niedzielę. Silne wiatry i opady mogą zakłócić kursowanie pociągów i powodować przerwy w dostawie prądu.

Ostrzeżenie pierwszego stopnia, oznaczające możliwe trudne warunki atmosferyczne, obowiązuje w związku z deszczami i silnymi wiatrami niemal na terenie całego kraju. Ale na niektórych obszarach - na pograniczu angielsko-szkockim z powodu deszczów oraz w środkowej i południowej Anglii - wprowadzono drugi stopień. Oznacza on zwiększone prawdopodobieństwo przerw w dostawie prądu czy przerwy w kursowaniu pociągów.

Według Met Office, prędkość wiatrów ma osiągać 80-90 km/godz., ale na wybrzeżach, zwłaszcza w północnej Szkocji oraz południowo-wschodniej Anglii, może dochodzić nawet do 120 km/godz.

W związku z Ciarą niektórzy przewoźnicy kolejowi już ogłosili ograniczenie częstotliwości kursowania pociągów, a także zmniejszenie prędkości, z jaką będą się one poruszać. Zasugerowali także pasażerom, by nie podróżowali w niedzielę, o ile nie jest to absolutnie konieczne, zaoferowali w zamian przedłużenie ważności niedzielnych biletów na poniedziałek.

Również linie lotnicze British Airways dały pasażerom możliwość zmiany rezerwacji lotów krajowych i europejskich, które w niedzielę miały wylatywać z bądź przylatywać na londyńskie lotniska Heathrow, Gatwick i London City.

Z powodu sztormu odwołano również część promów kursujących przez Morze Irlandzkie, niektóre zaplanowane imprezy sportowe, zamknięte w niedzielę będą też m.in. most Humber Bridge w pobliżu miasta Kingston upon Hull oraz osiem londyńskich parków, z najbardziej znanymi Hyde Park i Regent's Park na czele.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Minister finansów Javid zrezygnował ze stanowiska

Brytyjski minister finansów Sajid Javid niespodziewanie zrezygnował w czwartek ze stanowiska w rządzie Borisa Johnsona. Szef brytyjskiego rządu przeprowadza obecnie rekonstrukcję swojego gabinetu.

Jak podała stacja BBC, Javid zrezygnował, gdyż nie chciał się zgodzić na wymianę swoich współpracowników, której miał zażądać Johnson. (PAP)

Szef grupy EPL chce, by praworządnością w Polsce zajął się szczyt UE

Problemem praworządności w Polsce i na Węgrzech powinni zająć się szefowie państw i rządów krajów UE - oznajmił we wtorek szef frakcji EPL w PE Manfred Weber. Jak poinformował, zwrócił się w tej sprawie do przewodniczącego Rady Europejskiej Charles'a Michela.

"Dla mnie to prawdziwy skandal, że Rada Europejska nie dyskutuje na temat procedur z art. 7, które są na stole. To brak poszanowania traktatu lizbońskiego" - powiedział Weber na konferencji prasowej w Parlamencie Europejskim w Strasburgu.

Przypomniał, że procedurę z art. 7 wobec Polski uruchomiła Komisja Europejska, a wobec Węgier Parlament Europejski, ale nie wyszła ona poza Radę UE, zrzeszającą ministrów państw członkowskich.

Poza przeprowadzeniem wysłuchań obu krajów Rada UE nie zdecydowała się na kolejny krok, czyli na stwierdzenie istnienia wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia przez te państwa wartości unijnych. Potrzeba do tego poparcia czterech piątych unijnych stolic. Zdaniem dyplomatów takiej większości nie ma.

Gdyby jednak było inaczej, to później sprawa formalnie trafia na posiedzenie Rady Europejskiej, która musi być jednomyślna, jeśli miałoby dojść do nałożenia sankcji. Choć nie ma na to najmniejszej szansy (Polska i Węgry bronią się wzajemnie), to szef chadeków w PE wolałby, żeby doszło do tego kroku, nawet jeśli miałby on się okazać porażką.

"Nawet w USA są w stanie zdecydować się na impeachment. Może się to podobać lub nie, ale zdecydowali się na to. Doszli do jakiejś konkluzji" - mówił.

Mimo że w USA Partia Demokratyczna wszczęła procedurę prowadzącą do usunięcia z urzędu głowy państwa, w zeszłym tygodniu amerykański Senat odrzucił dwa artykuły impeachmentu Donalda Trumpa, w których zarzucano mu nadużycie władzy i utrudnianie pracy Kongresu.

Weber podkreślał, że Rada Europejska musi w końcu zacząć szanować fakt, że uruchomione zostały dwa postępowania z art. 7 przeciwko dwóm państwom członkowskim. "Rozwój wydarzeń w Polsce jest w krytycznej fazie. Nikt nie może powiedzieć, że go to nie interesuje, bo to, co się dzieje, jest naprawdę fundamentalne. Rada musi respektować art. 7 traktatu, musi zająć się tą sprawą. Na jednym z nadchodzących spotkań to musi być punkt programu. Poprosiłem Charles'a Michela, żeby położył te dwa przypadki na stole. Prawdopodobnie powinno być również głosowanie, aby doprowadzić te sprawy do finału" - oświadczył Weber.

Kolejny raz powtórzył, że dostęp do środków w ramach nowego wieloletniego budżetu UE powinien być powiązany z przestrzeganiem zasad praworządności. "Nie mogę powiedzieć ludziom, że będziemy wydawać pieniądze podatników na projekty w krajach, które nie mają niezależnego sądownictwa" - zaznaczył szef frakcji Europejskiej Partii Ludowej w PE.

W wydanym we wtorek oświadczeniu przedstawiciele EPL ocenili, że podpisanie przez prezydenta Andrzeja Dudę prawa zaostrzającego odpowiedzialność dyscyplinarną sędziów prowadzi do dalszego pogarszania stanu praworządności. "Polska i Polacy są w sercu Europy. Dlatego sposób, w jaki polski rząd oddala Polskę od Europy i wartości, które ona reprezentuje, jest głęboko niepokojący. Polacy zasługują na coś lepszego" - oświadczyła europosłanka EPL zajmująca się praworządnością Roberta Metsola.

Szef delegacji PO w europarlamencie Andrzej Halicki chce, by Komisja Europejska skierowała ustawę w sprawie sędziów do Trybunału Sprawiedliwości UE i zwróciła się z wnioskiem o natychmiastowe wstrzymanie stosowania tego prawa. "Polscy sędziowie są sędziami europejskimi. Sędziowie broniący praworządności robią to nie tylko w interesie Polaków, ale także w interesie Europejczyków" - zaznaczył polityk Platformy.

"Żadne państwo członkowskie UE nie może stać bezczynnie, gdy sędziowie podlegają szykanom prawnym, robi się im problemy zawodowe i wylewa się na nich fala hejtu, w tym ze strony mediów publicznych" - dodał Halicki.

We wtorek wieczorem Parlament Europejski przeprowadzi kolejną debatę na temat stanu praworządności w Polsce. Poprzedni raz eurodeputowani rozmawiali na ten temat w styczniu.

Ze Strasburga Krzysztof Strzępka (PAP)

Uwikłany w skandal książę Andrzej wstrzymuje swój awans wojskowy

Brytyjski książę Andrzej poprosił o wstrzymanie jego honorowej nominacji na stopień admirała, którą miał otrzymać z okazji 60. urodzin - podał w piątek Pałac Buckingham. Andrzej zawiesił pełnienie obowiązków z powodu uwikłania w znajomość z Jeffreyem Epsteinem.

Drugi syn królowej Elżbiety II czynnie służył w Royal Navy od 1979 do 2001 r., uczestnicząc m.in. w wojnie o Falklandy. Zgodnie z tradycją wyżsi rangą członkowie rodziny królewskiej, którzy służyli w wojsku, traktowani są tak, jakby w nim pozostali i przy okazji kolejnych okrągłych rocznic urodzin lub z racji innych istotnych wydarzeń awansowani są na wyższe stopnie.

Jednak, jak poinformował Pałac Buckingham, książę zwrócił się z prośbą o wstrzymanie jego nominacji. "Zgodnie ze zwyczajem książę Yorku miał otrzymać awans wojskowy w dniu swoich 60. urodzin. Po podjęciu przez Jego Królewską Wysokość decyzji o wycofaniu się z obowiązków publicznych w dającej się przewidzieć przyszłości, książę Yorku zwrócił się do ministerstwa obrony z pytaniem, czy ten awans może zostać odroczony do czasu, gdy Jego Królewska Wysokość powróci do obowiązków publicznych" - wyjaśniono.

W listopadzie książę Andrzej ogłosił, że zawiesza na dającą się przewidzieć przyszłość wykonywanie obowiązków publicznych, co było efektem narastającego skandalu wokół jego znajomości z amerykańskim finansistą i pedofilem Jeffreyem Epsteinem, który w sierpniu zeszłego roku popełnił samobójstwo w więzieniu. Wprawdzie Andrzej nie jest o nic oskarżony, ale istnieją podejrzenia, że nie mówił prawdy na temat swojej znajomości z jedną z nieletnich dziewcząt, które Epstein "oferował" swoim przyjaciołom. Ponadto mimo deklaracji księcia, że będzie współpracował z amerykańską prokuraturą badającą sprawę miliardera, jak dotąd tego unika.

Tymczasem w Wielkiej Brytanii trwa dyskusja, czy należy wywiesić flagi państwowe w dniu przypadających 19 lutego urodzin Andrzeja. Jako że jest on wysokim rangą członkiem rodziny królewskiej, jego urodziny powinny być uhonorowane w ten sposób. Jednak niektóre rady miejskie zapowiedziały, że tego nie zrobią, biorąc pod uwagę okoliczności zawieszenia przez Andrzeja wykonywania obowiązków, inne zaś zwróciły się do rządu z prośbą o wytyczne.

W efekcie rząd rozstrzygnął, że w związku z zawieszeniem wykonywania obowiązków wywieszanie flag na budynkach publicznych nie jest konieczne. Nie ulegają natomiast zmianie plany, by w dniu urodzin księcia rozbrzmiały dzwony w Opactwie Westminsterskim.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Mężczyzna oskarżony o zastrzelenie dziennikarki w Irlandii Płn.

52-letni mieszkaniec Londonderry został w środę oskarżony o zabójstwo dziennikarki Lyry McKee, która zginęła śmiertelnie postrzelona w trakcie zamieszek w tym mieście w Irlandii Północnej w kwietniu zeszłego roku.

Postawiono mu również zarzuty posiadania broni palnej z zamiarem narażenia życia przy jej pomocy oraz utrzymywania, że jest członkiem zabronionej organizacji. W czwartek ma stanąć przed sądem okręgowym w Londonderry.

Jest on jednym z czwórki mężczyzn aresztowanych we wtorek w związku z tą sprawą. Pozostali mają 20, 27 i 29 lat.

Jason Murphy, prowadzący śledztwo detektyw północnoirlandzkiej policji, powiedział, że w sprawę zabójstwa McKee było oprócz osoby, która oddała strzał, zamieszanych kilka osób, więc choć postawienie zarzutów jest znaczącym punktem w dochodzeniu, to ono w dalszym ciągu trwa.

McKee została postrzelona w trakcie zamieszek, które wybuchły w Londonderry, w zamieszkanej przez republikanów, czyli zwolenników zjednoczenia Irlandii, dzielnicy Creggan, gdy pojawiła się w niej policja, aby przeszukać jeden z domów. W momencie, gdy padł strzał, pochodząca z Belfastu McKee stała w pobliżu jednego z policyjnych samochodów.

Kilka dni później odpowiedzialność za jej śmierć wzięła na siebie Nowa Irlandzka Armia Republikańska, jedno z ugrupowań sprzeciwiających się procesowi pokojowemu w Irlandii Północnej. Nowa IRA przeprosiła za śmierć McKee, wyjaśniając, że została ona postrzelona przypadkowo, gdyż celem bojowników byli policjanci. Zabójstwo McKee spotkało się z powszechnym potępieniem zarówno ze strony polityków republikańskich, jak i unionistycznych, a w jej pogrzebie uczestniczyli ówczesna premier Wielkiej Brytanii Theresa May i premier Irlandii Leo Varadkar.

29-letnia w chwili śmierci McKee, która w 2006 roku otrzymała tytuł Młodego Dziennikarza Roku stacji Sky News, napisała książkę o zaginięciach młodych ludzi w czasie konfliktu w Irlandii Północnej, zakończonego porozumieniem wielkopiątkowym z 1998 roku.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Szefowa KE apeluje o ambitne pobrexitowe porozumienie; w PE nastawienie bojowe

Przewodnicząca KE Ursula von der Leyen zaapelowała w Strasburgu o ambitne porozumienie UE- Wielka Brytania, wskazując, że oferta Brukseli dla Londynu jest bezprecedensowa. Europosłowie podkreślali, że kraj spoza UE nie może mieć przywilejów państwa członkowskiego.

Wtorkowa debata w Strasburgu, była pierwszą dyskusją o relacjach między Wspólnotą i Zjednoczonym Królestwem po wyjściu tego kraju z UE. Parlament Europejski w środę ma przegłosować swoje stanowisko w sprawie nowego partnerstwa unijno-brytyjskiego.

"W UE żyje prawie pół miliarda osób. Mamy pewne ambicje, jeśli chodzi o umowę o wolnym handlu z Wielką Brytanią. Naszym celem są zerowe stawki celne dla wszystkich towarów. Tak naprawdę to oferta, której nie składaliśmy nikomu wcześniej. Potrzebny jest nowy, jedyny w swoim rodzaju ambitny model" - powiedziała w europarlamencie von der Leyen.

Przypomniała, że takie podejście będzie wymagało deklaracji z drugiej strony, co zagwarantuje sprawiedliwą konkurencję dla firm z obu stron kanału La Manche. UE domaga się m.in. utrzymania przez Wielką Brytanię standardów ochrony praw pracowniczych, konsumentów i środowiska. Szefowa KE podkreślała, że chodzi o stworzenie równych warunków działania dla wszystkich.

"Jesteśmy gotowi do dyskusji na temat wszystkich możliwych modeli porozumienia handlowego, ale wszystkie te modele, jakiekolwiek byśmy nie wybrali, muszą mieć punkt wspólny: nie tylko prawa ale też obowiązki dla obu stron" - mówiła przewodnicząca Komisji.

Jako przykład podała tzw. model kanadyjski, zaczerpnięty z umowy handlowej między UE, a Kanadą. Von der Leyen zastrzegła, że w jej ramach nie ma ceł na wiele towarów, ale nie wszystkie są zwolnione z taryf. Występują też inne bariery, jak np. kontyngenty na bezcłowy wwóz określonej liczby różnych produktów rolnych.

Przemowa Niemki w Strasburgu była odpowiedzią na wygłoszone w ubiegły poniedziałek w Greenwich tezy premiera Wielkiej Brytanii dotyczące przyszłych relacji z UE. Boris Johnson zarysował w nich alternatywę między zgodą jego kraju na stosunki handlowe z UE porównywalne do tych, które ma Kanada lub model podobny do australijskiego.

"Troszkę byłam zdziwiona kiedy premier Wielkiej Brytanii mówił o modelu australijskim. Bez wątpienia Australia jest naszym ważnym partnerem, ale UE nie ma porozumienia o wolnym handlu z Australią. Aktualnie stosujemy zasady WTO. Jeśli taki będzie wybór brytyjski, to dobrze, możemy się na to zgodzić" - oświadczyła szefowa KE.

Zjednoczone Królestwo opuściło Unię Europejską po 47 latach członkostwa 31 stycznia. Będący u władzy konserwatyści, którym przewodzi Johnson chcą wynegocjowania i zawarcia umowy handlowej z UE przed końcem okresu przejściowego, zaplanowanego do końca grudnia 2020 r. Unijni liderzy podkreślają, że czasu na to jest za mało, ale Johnson odmawia przedłużenia pertraktacji. Londyn przy tym zapowiedział wprowadzenie kontroli importu towarów europejskich na granicy po 31 grudnia 2020 r.

Nastawienie w Parlamencie Europejskim też jest dość konfrontacyjne, mimo oficjalnych zapewnień o chęci zachowania tak bliskich relacji, jak to tylko możliwe. "Państwo trzecie nie może mieć takich samych praw jak państwo członkowskie UE. To jest warunek sine qua non wszystkich przyszłych umów" - mówił w czasie debaty szef komisji spraw zagranicznych PE, niemiecki europoseł Europejskij Partii Ludowej David McAllister.

Szefowa Socjalistów i demokratów w PE Iratxe Garcia Perez podkreślała, że poziom ambicji przyszłego porozumienia będzie zależał od stanowiska rządu Wielkiej Brytanii. "Od 1 lutego Wielka Brytania jest krajem trzecim (...). Mamy teraz 11 miesięcy, żeby wypracować nową umowę. To będzie nowe stowarzyszenie i na pewno nic nie będzie takie samo" - zauważyła.

Okres przejściowy w relacjach unijno-brytyjskich rozpoczął się 1 lutego i potrwa do końca tego roku. W tym czasie obie strony powinny zawrzeć umowę o przyszłych relacjach handlowych. Jej brak oznaczać będzie, że od początku 2021 r. handel będzie się odbywał na ogólnych warunkach Światowej Organizacji Handlu, czyli możliwe będą cła i inne bariery.

Ze Strasburga Krzysztof Strzępka (PAP)

Irlandia/ Kryzys mieszkaniowy ważniejszy dla wyborców niż brexit

Sobotnie wybory parlamentarne w Irlandii przejdą zapewne do historii – nie tylko dlatego, że po raz pierwszy od uzyskania niepodległości odbywają się w sobotę, ale głównie ze względu na rozbicie duopolu, który zdominował irlandzką politykę od lat 30. ubiegłego wieku.

W ostatnich sondażach na pierwsze miejsce niespodziewanie wysunęła się lewicowa, aktywnie opowiadająca się za zjednoczeniem Irlandii partia Sinn Fein, na którą zamierza głosować 25 proc. badanych. Na drugim miejscu jest opozycyjna obecnie, ale historycznie najdłużej sprawująca władzę Fianna Fail z 24-procentowym poparciem, zaś rządząca od 2011 r. Fine Gael – dopiero na trzecim (20 proc.). To oznacza, że premier Leo Varadkar stoi przed realną perspektywą utraty stanowiska.

Takie wyniki sondaży na pierwszy rzut oka muszą się wydawać zaskakujące – Irlandia na dobre wyszła z kryzysu gospodarczego sprzed dekady i jest obecnie najszybciej rozwijającą się gospodarką w Unii Europejskiej (według szacunków Komisji Europejskiej wzrost gospodarczy w 2019 r. wyniósł 5,6 proc. PKB, bezrobocie 5,2 proc., a rząd osiągnął nadwyżkę w budżecie), a premier Varadkar odgrywał kluczową rolę w zapewnieniu satysfakcjonującego dla Irlandii wyniku negocjacji z Wielką Brytanią na temat warunków jej wyjścia z UE. Zatem szef rządu powinien spokojnie myśleć o następnej kadencji.

Ale dominującymi tematami w kampanii wyborczej nie były ani brexit, wobec którego irlandzkie partie mają podobne stanowisko, ani zjednoczenie Irlandii, co jest odległą perspektywą, ani też gospodarka w skali makro. Były natomiast służba zdrowia, podniesienie wieku emerytalnego, nierówności społeczne i przede wszystkim kryzys mieszkaniowy. Deficyt nowych mieszkań powoduje, że ceny zakupu i wynajmu rosną w zawrotnym tempie, co z kolei przekłada się na inne problemy, z bezdomnością włącznie. Od czasu zapaści w 2011 r. średnia cena wynajmu mieszkania w kraju wzrosła o ok. 90 proc., podczas gdy pensje w tym czasie zwiększyły się o 13 proc.

Varadkar wprawdzie przekonuje, że rząd inwestuje w budowę domów komunalnych i ceny przestały rosnąć, nie zmienia to faktu, że ten temat jest jego słabym punktem. Z kolei kryzys mieszkaniowy – i szerzej, poczucie, że ten imponujący wzrost gospodarczy jest rozłożony bardzo nierównomiernie – napędzają popularność Sinn Fein, partii, która jeszcze kilkanaście lat temu znajdowała się na marginesie irlandzkiej polityki, a ze względu na jej powiązania z Irlandzką Armią Republikańską była traktowana z dużą podejrzliwością.

Prowadzenie w sondażach nie znaczy jednak, że Sinn Fein po sobotnich wyborach przejmie władze ani nawet, że będzie współrządzić. Po pierwsze jest bardzo mało prawdopodobne, że będzie ona największą frakcją w parlamencie – wystawiła w wyborach tylko 42 kandydatów (do obsadzenia w parlamencie jest 159 miejsc), więc aby tak się stało, praktycznie wszyscy musieliby otrzymać mandat. Po drugie – nawet jeżeli tak by się stało, nie miałaby z kim rządzić. Fianna Fail i Fine Gael kategorycznie wykluczają jakąkolwiek współpracę z Sinn Fein – zarówno ze względu na wspomniane związki z IRA, jak i kompletnie odmienne programy gospodarcze.

Tym niemniej zdaniem ekspertów rosnące poparcie dla Sinn Fein powoduje, iż niedługo polityka pozostałych partii, by z nią nie wchodzić w koalicję stanie się nie do utrzymania. Szczególnie, że od czasu pokoleniowej zmiany w Sinn Fein i oddania sterów w 2018 r. przez wieloletniego przywódcę Gerry’ego Adamsa w ręce Mary Lou McDonald większy aspekt kładzie ona na nierówności społeczne (choć nadal postuluje przeprowadzenie w ciągu pięciu lat referendum w Irlandii Północnej w sprawie zjednoczenia).

Na razie jednak wynikiem wyborów będzie jeszcze bardziej rozdrobniony parlament i ponowne długie rozmowy w sprawie utworzenia rządu. Do czasu kryzysu gospodarczego łączne poparcie dla Fianna Fail i Fine Gael przez dekady przekraczało 65 proc., w poprzednich wyborach, w 2016 r., po raz pierwszy spadło poniżej 50 proc. Teraz według przywoływanego sondażu wynosi 44 proc. To efekt wzrostu poparcia dla Sinn Fein, ale także dla mniejszych partii, takich jak Partia Pracy, Zieloni czy skrajnie lewicowa Solidarity – People Before Profit oraz dla kandydatów niezależnych. Ponieważ i Fianna Fail, i Fine Gael są partiami centrowymi, a w kwestach gospodarczych wolnorynkowymi z częścią z tych mniejszych ugrupowań zdecydowanie jest im nie po drodze.

Po poprzednich wyborach minęły dwa miesiące nim udało się powołać rząd i to mniejszościowy. Stworzyła go Fine Gael (jeszcze pod przywództwem Endy Kenny’ego, Varadkar przejął od niego władzę w połowie 2017 r.) z poparciem posłów niezależnych i z porozumieniem z Fianna Fail, że ta nie będzie uniemożliwiać rządzenia.

Po sobotnich wyborach najbardziej realnym scenariuszem jest jakiś podobny układ, bo nie wydaje się, by mogła powstać większość parlamentarna. Teoretycznie wielką koalicję mogłyby stworzyć Fianna Fail i Fine Gael, ale nigdy wcześniej to nie miało miejsca i obie partie podchodzą do takiego rozwiązania równie sceptycznie jak do koalicji z Sinn Fein.

Biorąc pod uwagę, że to Fianna Fail ma kilkupunktową przewagę nad rywalem, to jej lider Micheal Martin miałby pierwszeństwo przy budowaniu koalicji (pamiętając, że Sinn Fein takiej nie stworzy) i mógłby zastąpić Varadkara na stanowisku premiera. Ta ewentualna zmiana nie wpłynie w większym stopniu na irlandzką politykę zagraniczną ani na stosunek do brexitu. Wprawdzie Fine Gael eksponowała w kampanii, że Varadkar oraz minister spraw zagranicznych Simon Coveney odgrywali kluczowe role w negocjacjach z Wielką Brytanią, ale kwestia brexitu nie była tematem wiodącym.

Poza tym 59-letni Martin jest politykiem nawet bardziej doświadczonym niż Varadkar – różne ministerialne funkcje pełnił od 1997 r. do 2011 r., kończąc w roli szefa dyplomacji, zaś jako lider partii odbudował zaufanie do niej po katastrofalnych wyborach z 2011 r., gdy wyborcy ukarali ją za dopuszczenie do kryzysu gospodarczego. Jeśli w efekcie sobotnich wyborów odzyska władzę dla Fianna Fail, odbudowa będzie całkowita.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Izba Gmin przyjęła projekt ustawy o warunkowym zwalnianiu terrorystów

Brytyjska Izba Gmin przyjęła w środę rządowy projekt ustawy, która ma uniemożliwić automatyczne warunkowe zwalnianie z więzienia osób skazanych za terroryzm. Rząd chce, aby weszła ona w życie jeszcze przed zaplanowanym na koniec lutego wypuszczeniem kolejnej takiej osoby.

Zgodnie z rządowym projektem, skazani za terroryzm będą mogli być przedterminowo zwalniani dopiero po odbyciu dwóch trzecich kary i tylko za aprobatą komisji ds. zwolnień warunkowych, a nie, tak jak to jest obecnie, automatycznie po odbyciu połowy kary. Nowe zasady mają się odnosić nie tylko do przyszłych skazanych, ale także do tych obecnie odbywających wyroki.

Podczas debaty podnoszono kwestię, czy objęcie ustawą już odbywających wyroki nie zostanie zaskarżone do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka jako działanie prawa wstecz, oraz to w jaki sposób rząd zamierza zapobiegać dalszej radykalizacji skazanych w więzieniach, jak również dlaczego projekt ustawy jest procedowany w trybie pilnym, skoro problem nie jest nowy, ale żadna z partii nie sprzeciwiała się istocie rządowej propozycji.

Nie było zatem potrzebne głosowanie nad projektem, który został przyjęty przez aklamację. Teraz trafi do Izby Lordów, która może do niego wnosić poprawki, lecz wobec braku głosów sprzeciwu w Izbie Gmin, są one mało prawdopodobne, zatem przed końcem lutego ustawa zapewne wejdzie w życie.

To pozwoliłoby zablokować przewidziane na 28 lutego warunkowe zwolnienie 42-letniego Mohammeda Zahira Khana, który w maju 2018 roku został skazany na 4,5 roku pozbawienia wolności za zachęcanie do terroryzmu. Przyznał się do zamieszczania na Twitterze oświadczeń Państwa Islamskiego, w których ta organizacja wzywała do przeprowadzania zamachów, oraz rozpowszechniania materiałów, których celem jest podżeganie do nienawiści na tle religijnym.

Zmiana obowiązujących przepisów, zgodnie z którymi więźniowie - o ile nie zostało w wyroku zaznaczone inaczej - automatycznie są warunkowo zwalniani po odbyciu połowy kary, stała się palącą kwestią po ostatnich dwóch atakach terrorystycznych w Londynie. Chodzi o atak w Fishmongers' Hall pod koniec listopada 2019 roku oraz w Streatham w południowym Londynie 2 lutego br. Sprawcami obu były osoby dopiero co wypuszczone z więzień, gdzie odsiadywały wyroki za motywowany dżihadyzmem terroryzm, dlatego rząd chce zapobiec powtórzeniu się takich przypadków.

Jak się szacuje, nowa ustawa będzie zastosowana do ok. 50 osób odbywających kary więzienia za przestępstwa o charakterze terrorystycznym.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Dwa z czterech nowych przypadków koronawirusa to personel medyczny

Dwie spośród czterech osób, u których potwierdzono w poniedziałek w Wielkiej Brytanii obecność koronawirusa, są pracownikami służby zdrowia - poinformowały władze. Z tego powodu tymczasowo zamknięto jedną z przychodni w Brighton na południu Anglii.

Wcześniej w poniedziałek podawano, że u pracownika przychodni County Oak w Brighton testy wykazały obecność koronawirusa, ale nie precyzowano, czy jest to jedna z tych czterech nowo zarażonych osób, czy też kolejny przypadek. Wszystkim pacjentom, którzy byli w tej przychodni i wykazują jakieś niepokojące objawy, zalecono skontaktowanie się z lekarzem.

"Obecnie pilnie pracujemy nad zidentyfikowaniem wszystkich pacjentów i innych pracowników służby zdrowia, którzy mogli mieć bliski kontakt (z zarażonymi) i na tym etapie uważamy, że jest to stosunkowo niewielka liczba" - oświadczyła Yvonne Doyle z rządowej agencji Public Health England.

Jak dotychczas w Wielkiej Brytanii potwierdzono osiem przypadków koronawirusa: pierwsze dwa pod koniec stycznia na północy Anglii, dwa następne w zeszłym tygodniu, a cztery - w poniedziałek. Z wyjątkiem pierwszych dwóch, gdzie chorymi są obywatele Chin, wszystkie pozostałe pochodzą prawdopodobnie z tego samego źródła - od mężczyzny, który był trzecim potwierdzonym przypadkiem i przebywa obecnie w St. Thomas' Hospital w Londynie.

Zaraził się on podczas podróży do Singapuru w dniach 20-23 stycznia, po czym w drodze powrotnej zatrzymał się narciarskim kurorcie Les Contamines-Montjoie, a 28 stycznia przyleciał do Wielkiej Brytanii lotem linii easyJet z Genewy. Kontakt z nim miał zarówno czwarty pacjent, jak i pięcioro przebywających we Francji Brytyjczyków, u których również stwierdzono obecność koronawirusa, a także prawdopodobnie cztery osoby, u których potwierdzono go w poniedziałek. Wiadomo, że ten mężczyzna przechodził testy na obecność koronawirusa właśnie w Brighton.

W poniedziałek rano brytyjskie ministerstwo zdrowia ogłosiło, że koronawirus jest "poważnym i bezpośrednim zagrożeniem dla zdrowia publicznego", co daje władzom dodatkowe uprawnienia w walce o to, by powstrzymać jego dalsze rozprzestrzenianie się. W szczególności ludzie mogą być poddawani przymusowej kwarantannie, a także mieć zakaz opuszczania obiektów, w których ją przechodzą.

Poinformowano, że dwa obiekty - szpital Arrow Park Hospital na półwyspie Wirral oraz centrum konferencyjne Kents Hill Park w Milton Keynes - zostały wyznaczone jako miejsca przechodzenia kwarantanny, zaś chińską prowincję Hubei i jej stolicę Wuhan uznano za obszar zakażony.

W obu wyznaczonych obiektach kwarantannę przechodzą już dwie grupy obywateli brytyjskich, które zostały ewakuowane w ciągu ostatnich kilku dni z Wuhan - łącznie ok. 200 osób. Druga z tych grup przybyła do Wielkiej Brytanii w niedzielę rano wyczarterowanym przez rząd samolotem.

Na całym świecie potwierdzono już ponad 40 tys. zachorowań, w zdecydowanej większości w Chinach, gdzie zmarło z tego powodu ponad 900 osób. Chorobę wykryto też w ok. 30 innych państwach, ale poza Chinami kontynentalnymi zanotowano do tej pory tylko dwa zgony.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

bjn/ ap/

Sprzedaż nowych pojazdów w Wlk. Brytanii spadła w styczniu o 7,3 proc.

Sprzedaż nowych pojazdów w Wielkiej Brytanii spadła w styczniu o 7,3 proc. do niespełna 143,3 tys. - podał w piątek serwis Automotive News. Klienci wstrzymywali się z zakupami z powodu ograniczeń dotyczących emisji oraz niepewności gospodarczej związanej z brexitem.

Według prezesa stowarzyszenia branży motoryzacyjnej SMMT (Society of Motor Manufacturers and Traders) Mike'a Hawesa zaufaniu klientów nie sprzyjają niestabilność gospodarcza oraz zmiany stanowiska rządu względem pojazdów z silnikami spalinowymi.

Jak przypomniał serwis, brytyjski rząd w środę zdecydował się przyspieszyć o pięć lat - z 2040 do 2035 r. - wprowadzenie zakazu sprzedaży nowych samochodów z silnikami benzynowymi, wysokoprężnymi i hybrydowymi. Oznacza to, że za 15 lat klienci w Wielkiej Brytanii będą mogli kupować wyłącznie pojazdy w pełni elektryczne lub wodorowe.

W styczniu 2020 r. do klientów prywatnych trafiło 41,3 proc. sprzedanych pojazdów (spadek o 13,9 proc. rok do roku), do klientów flotowych 56,7 proc. (spadek o 2,2 proc.), a do klientów biznesowych 2 proc. (wzrost o 4,2 proc.).

Pojazdy w pełni elektryczne, hybrydowe oraz miękkie hybrydy i hybrydy typu plug-in osiągnęły rekordowy udział w rynku na poziomie 11,9 proc. W analogicznym okresie rok wcześniej odpowiadały za 6,8 proc. rynku. Spadł natomiast udział pojazdów z silnikami spalinowymi z 63 proc. w styczniu 2019 r. do 61,5 proc. w styczniu 2020 r. i wysokoprężnymi z 28,7 proc. do 19,8 proc. - wynika z danych zebranych przez SMMT.

Jak wskazał serwis, w styczniu spadki rejestracji odnotowały również trzy najlepiej sprzedające się w Wielkiej Brytanii marki - Ford 1,5 proc., Volkswagen 0,2 proc., a Mercedes-Benz 9 proc.

Największe wzrosty liczby rejestracji w ubiegłym miesiącu na brytyjskim rynku odnotowały Lexus (wzrost o 44 proc.), Bentley (wzrost o 37 proc.), Lotus (wzrost o 29 proc.), Jeep (wzrost o 27 proc.) i Nissan (wzrost o 18 proc.). Jak wskazał serwis, największe spadki odnotowały natomiast Dacia (spadek o 51 proc.), Alfa Romeo (spadek o 32 proc.), Hyundai (spadek o 31 proc.), Vauxhall (spadek o 25 proc.) i Citroen (spadek o 22 proc.) - podał Automotive News. (PAP)

Potwierdzono dziewiąty przypadek koronawirusa

Kolejny, dziewiąty już przypadek koronawirusa potwierdzono w środę w Wielkiej Brytanii. Jak podały brytyjskie media, zakażoną jest kobieta, która kilka dni temu wróciła z Chin do Londynu.

Według źródeł, na które się powołują, kobieta po wylądowaniu na lotnisku Heathrow zaczęła wykazywać symptomy typowe dla koronawirusa, skontaktowała się z lekarzem, przeprowadzone testy potwierdziły zakażenie. Będzie ona leczona na oddziale chorób zakaźnych w St Thomas' Hospital w Londynie.

Do tej pory w Wielkiej Brytanii było osiem przypadków wywodzącej się z chińskiego miasta Wuhan choroby. Pierwsze dwa potwierdzono 31 stycznia u spokrewnionych ze sobą obywateli Chin. Trzeci wykryto u mężczyzny, który zaraził się nim podczas biznesowej podróży do Singapuru pod koniec stycznia. Pochodzący z Hove na południu Anglii 53-letni Steve Walsh zaraził kolejne pięć osób w Wielkiej Brytanii - w tym dwoje pracowników służby zdrowia, a także podczas pobytu we francuskich Alpach, gdzie się zatrzymał po drodze z Singapuru, sześcioro innych Brytyjczyków. We wtorek podano, że Walsh już wyzdrowiał i opuścił szpital.

Tymczasem w środę wieczorem poinformowano również, że u wszystkich 83 osób przechodzących 14-dniową kwarantannę w szpitalu na półwyspie Wirral przeprowadzone końcowe testy nie wykazały obecności koronawirusa, w związku z czym w czwartek rano będą mogli opuścić placówkę. Osoby te to pierwsza grupa Brytyjczyków ewakuowanych przez rząd z Wuhan. W centrum konferencyjnym Milton Keynes kwarantannę przechodzi druga grupa, sprowadzona kilka dni później.

Jak do tej pory u 1750 osób w Wielkiej Brytanii testy nie wykazały obecności zakażenia.

W poniedziałek rano brytyjskie ministerstwo zdrowia ogłosiło, że koronawirus jest "poważnym i bezpośrednim zagrożeniem dla zdrowia publicznego", co daje władzom dodatkowe uprawnienia w walce z jego dalszym rozprzestrzenianiem się. W szczególności ludzie mogą być poddawani przymusowej kwarantannie, a także mieć prawnie wiążący zakaz opuszczania obiektów, w których ją przechodzą.

Wywodząca się z Wuhan epidemia koronawirusa spowodowała na całym świecie już ponad 45 tys. zachorowań, w zdecydowanej większości w Chinach, gdzie była przyczyną już 1116 zgonów. Chorobę wykryto też w ok. 30 innych państwach, ale poza Chinami kontynentalnymi zmarły z tego powodu tylko dwie osoby.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter / AnymousBC1

Linie British Airways wstrzymują loty do Chin do końca marca

Linie British Airways poinformowały w poniedziałek, że wszystkie loty do i z Chin kontynentalnych zostają odwołane do końca marca. Dotychczas brytyjski przewoźnik planował, że w związku z epidemią koronawirusa loty do tego kraju zostaną zawieszone do końca lutego.

"Odwołaliśmy loty do i z Pekinu i Szanghaju do 31 marca 2020 roku. Loty do i z Hongkongu nadal odbywają się w normalnym trybie. Kontaktujemy się z klientami w sprawie odwołanych lotów, abyśmy mogli omówić ich opcje podróży, w tym zmianę rezerwacji na innych przewoźników, jeśli to możliwe, pełny zwrot kosztów lub rezerwację na lot BA w późniejszym terminie" - ogłosił brytyjski przewoźnik w wydanym oświadczeniu.

Pod koniec zeszłego tygodnia decyzję o wstrzymaniu lotów do Chin kontynentalnych ogłosiła inna brytyjska linia Virgin Atlantic, która obsługuje połączenie z londyńskiego lotniska Heathrow do Szanghaju.

Brytyjskie MSZ zaleciło 4 lutego wszystkim obywatelom Wielkiej Brytanii przebywającym w Chinach, by jeśli tylko mogą, opuścili ten kraj, podkreślając, że z powodu kolejnych wprowadzanych ograniczeń w przemieszczaniu się w następnych tygodniach będzie to coraz trudniejsze, a z powodu wycofywania części pracowników dyplomatycznych i konsularnych zdolność brytyjskich placówek do udzielania pomocy w przypadku dalszego pogorszenia się sytuacji będzie jeszcze bardziej ograniczona. Przed wydaniem tego zalecenia MSZ szacowało, że w Chinach przebywa obecnie ok. 30 tys. Brytyjczyków.

Wywodząca się z chińskiego miasta Wuhan epidemia koronawirusa spowodowała na całym świecie już ponad 40 tys. zachorowań, w zdecydowanej większości w Chinach, gdzie zmarło z tego powodu ponad 900 osób. Chorobę wykryto też w ok. 30 innych państwach, ale poza Chinami kontynentalnymi zanotowano do tej pory tylko dwa zgony. W Wielkiej Brytanii stwierdzono dotychczas osiem przypadków koronawirusa.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Wskutek słabej wykrywalności spada liczba zgłaszanych drobnych przestępstw

Ofiary przestępstw, szczególnie tych drobnych, coraz częściej nie zgłaszają ich na policję, bo rośnie społeczne przekonanie, że nie ma ona środków ani ludzi, aby złapać sprawców - wynika z opublikowanego w piątek raportu na temat efektywności policji w Anglii i Walii.

Jak podkreślono, w ciągu 12 miesięcy, do marca 2019 r. włącznie, tylko w 7,8 proc. przestępstw na terenie Anglii i Walii udało się postawić zarzuty sprawcy, podczas gdy rok wcześniej ten odsetek wynosił 9,1 proc. W efekcie coraz częściej takie przestępstwa, jak włamania, drobne kradzieże czy włamania do samochodów nie są w ogóle zgłaszane.

HMICFRS, publiczny organ nadzorczy badający efektywność policji, straży pożarnej i służb ratunkowych w Anglii i Walii (Szkocja ma odrębny), ocenił, że większość jednostek policyjnych jest ogólnie w dobrym stanie, jednak "nie można ignorować faktu, że siły policyjne muszą działać pod podwójną presją - rosnących oczekiwań i spadających zasobów". Podkreślono, że poczucie niewydolności policji jest duże przede wszystkim tam, gdzie przestępczość i tak jest już wysoka.

"Szczególnie na obszarach o dużej przestępczości opinia publiczna daje do zrozumienia, że zdolność policji do radzenia sobie z tymi problemami jest bardzo ograniczona. Są uderzająco niskie liczby dotyczące rozwiązywania problemów związanych z włamaniami do samochodów, co oznacza, że większość społeczeństwa po prostu rezygnuje z informowania o tym, ponieważ szanse na to, że będzie pozytywne rozwiązanie, są tak niewielkie" - napisał szef HMICFRS Matt Parr.

"W kraju po prostu brakuje śledczych. Jest wiele sił policji, które nie mają wystarczająco dużo detektywów - dlatego bardzo często przestępstwa nie są przydzielane odpowiednim ludziom, by prowadzić dochodzenie. Nie są one właściwie nadzorowane, a ludzie, którzy je badają, nie mają takiego wyszkolenia, jakie byśmy chcieli. W efekcie wynik jest taki jak widzimy - w mniej niż 8 proc. odnotowanych przestępstw postawiono zarzuty podejrzanym" - dodał.

Sprawa niedofinansowania i braków kadrowych w policji była jednym z ważniejszych tematów w kampanii przed grudniowymi wyborami do Izby Gmin. Premier Boris Johnson i przed wyborami, i po nich zapowiedział zwiększenie liczby policjantów w kraju o 20 tys.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Luksemburg: przed Sądem UE trzydniowa rozprawa ws. Google

Przed Sądem UE w Luksemburgu rozpoczyna się w środę trzydniowa rozprawa ws. Google przeciwko Komisji Europejskiej. KE nałożyła na koncern kary o łącznej wysokości niemal 9 mld euro za wykorzystywanie pozycji monopolisty na rynku. Google walczy, żeby ich nie płacić.

Rozpoczynająca się rozprawa w Luksemburgu, dotyczyć będzie jednej z kar finansowych, czyli 2,4 mld dolarów nałożonych przez Komisję w czerwcu 2017 r. na Google’a za "nadużywanie dominującej pozycji na rynku wyszukiwarek, przez promowanie własnej porównywarki usług handlowych w wynikach wyszukiwania”. Zdaniem Komisji taka praktyka jest niezgodna z unijnymi przepisami antymonopolowymi. Google odwołał się od tej decyzji w Sądzie UE, argumentując m.in., że jeśli faworyzowała własne serwisy w wynikach wyszukiwania, to tylko dlatego, że wyniki konkurencji były kiepskie.

To nie jedyna kara, jaką Komisja Europejska nałożyła na Google w wyniku postępowania antytrustowego. W lipcu 2018 r. KE ukarała firmę 4,34 mld euro za wykorzystywanie pozycję monopolisty i własnego systemu operacyjnego Android do promowania swojej przeglądarki Chrome i wyszukiwarki Google. W marcu ub.r. KE zdecydowała, że Google będzie musiał zapłacić 1.49 mld euro za działania polegające na blokowaniu konkurencyjnych firm reklamowych. Koncern odwołał się również od tych decyzji.

Działania KE wobec koncernu wpisują się w ogólną politykę UE, prowadzoną przez komisarz UE ds. cyfryzacji Margrethe Vestager, a dotyczącą dyscyplinowania amerykańskich gigantów technologicznych.

Apple zmaga się z nakazem zapłacenia zaległych podatków w krajach, gdzie świadczy usługi, trwa także postępowanie antymonopolowe wobec Amazona za faworyzowanie własnych produktów.

Eksperci przewidują, że decyzja unijnego sądu ws. Google nie zapadnie wcześniej niż w przyszłym roku. Tymczasem jeszcze w tym roku UE może wprowadzić przepisy regulujące działanie dużych platform internetowych w UE. (PAP)

Dotychczasowe wyniki wyborów w Irlandii potwierdzają sukces Sinn Fein

W Irlandii w poniedziałek nadal trwa rozdzielanie mandatów poselskich po sobotnich wyborach do izby niższej parlamentu. Dotychczasowe wyniki potwierdzają, że głosowanie okazało się sukcesem lewicowej partii Sinn Fein, która opowiada się za zjednoczeniem wyspy.

W wyborach do Zgromadzenia Irlandii (Dail Eireann) obowiązuje dość skomplikowana wersja ordynacji proporcjonalnej, w której wyborcy ustawiają w poszczególnych okręgach kandydatów według preferowanej kolejności. Przy obsadzaniu mandatów najpierw sprawdza się, czy któryś z kandydatów przekroczył wymagany próg dzięki głosom pierwszego wyboru, a jeśli nie - eliminuje się ostatniego kandydata, a oddane na niego głosy rozdziela się między pozostałych i tak do skutku. W efekcie podział mandatów jest długim procesem.

Do wczesnego popołudnia w poniedziałek rozdzielono 92 spośród 160 mandatów w Zgromadzeniu. Najwięcej jak na razie ma Sinn Fein - 34, następnie główna dotychczas partia opozycji Fianna Fail (FF) - 19 oraz rządząca Fine Gael (FG) - 17. Dziewięć miejsc przypadło kandydatom niezależnym, a 13 - pięciu mniejszym partiom.

Sinn Fein nie będzie miała tak dużej przewagi, chociażby dlatego, że w wyborach wystawiła tylko 42 kandydatów, więc ostatecznie może zostać wyprzedzona przez którąś z dotychczas dominujących partii - FF lub FG albo nawet przez obie. Nie zmienia to faktu, że już teraz Sinn Fein osiągnęła duży sukces (dotychczas miała 22 posłów), a irlandzki system polityczny z dwiema dominującymi partiami zmienił się w trójpartyjny.

Potwierdza to też procentowe poparcie uzyskane przez poszczególne partie. Na kandydatów Sinn Fein w głosach pierwszego wyboru oddano 24,5 proc. głosów, na Fianna Fail - 22,2 proc., a na Fine Gael - 20,9 proc. To pierwszy przypadek od lat 30. XX wieku, że największy odsetek głosów zdobyła partia inna niż FF i FG, a zarazem najmniejszy odsetek uzyskany przez te dwa ugrupowania łącznie.

Takie wyniki wyborów oznaczają, że bardzo trudno będzie sformować nowy rząd, co w niedzielę późnym wieczorem przyznał premier Leo Varadkar. FF i FG dotychczas kategorycznie wykluczały współpracę z Sinn Fein, wskazując na jej powiązania z Irlandzką Armią Republikańską (IRA) oraz zupełnie odmiennymi programami gospodarczymi. Jednak po wyborach lider FF Micheal Martin już nie był w tej kwestii tak jednoznaczny, choć podkreślił, że znaczące różnice pomiędzy partiami nie zniknęły.

Z polityką nierozmawiania z Sinn Fein nie zgadza się liderka tej partii Mary Lou McDonald, która podkreśliła w poniedziałek, że wyborcy głosujący na jej ugrupowanie chcą, aby była ona w rządzie. "Nie akceptuję wykluczenia ani mówienia o wykluczeniu naszej partii, partii, która reprezentuje obecnie jedną czwartą elektoratu, uważam, że jest to zasadniczo niedemokratyczne" - powiedziała.

Bartłomiej Niedziński (PAP)

KE tłumaczy, dlaczego czwartkowe rozmowy Morawiecki-Von der Leyen nie dotyczyły praworządności

Rozmowy szefowej KE z polskim premierem koncentrowały się na budżecie UE; stanowisko KE ws. przepisów dotyczących sądownictwa jest znane polskim władzom - powiedział rzecznik KE, odpowiadając na pytanie, dlaczego na tym spotkaniu Ursula von der Leyen nie poruszyła kwestii praworządności.

Premier Mateusz Morawiecki spotkał się z szefową Komisji Europejskiej w czwartek wieczorem w Brukseli.

Komisję Europejską zapytano w piątek na konferencji prasowej, czy rozmowy między politykami dotyczyły praworządności.

Rzecznik KE Eric Mamer odpowiedział, że kontekstem spotkań z szefami rządów i głowami państw w Brukseli w tym tygodniu jest przyszły unijny budżet i przygotowania do unijnego szczytu, który został zaplanowany na 20 lutego.

"Wczorajsze rozmowy między szefową KE a polskim premierem koncentrowały się na wieloletnich ramach finansowych UE" - powiedział rzecznik.

Zapytano go, jak to możliwe, że KE z jednej strony podkreśla, że jest bardzo zaniepokojona sytuacją dotyczącą praworządności w Polsce, a przewodnicząca Komisji nie zadała pytań polskiemu premierowi o reformy sądownictwa w Polsce.

Rzecznik odpowiedział, że jeśli chodzi o sytuację dotyczącą praworządności w Polsce, kolegium komisarzy wcześniej podjęło w tej sprawie decyzje.

"Żeby przypomnieć, w grudniu wiceszefowa KE Viera Jourova wysłała list (do Polski - PAP), wzywając do wstrzymania się z procedowaniem nowego prawa. KE zwróciła się też do TSUE o środki tymczasowe w styczniu w sprawie systemu dyscyplinarnego dla sędziów. (...) W ubiegłym tygodniu wiceszefowa KE była też w Polsce, aby prowadzić dialog" - powiedział.

Mamer dodał, że regulacje zostały niedawno podpisane przez prezydenta i KE jest obecnie "w procesie analizy" nowego prawa. "Stanowisko KE w kwestii praworządności jest doskonale znane polskim władzom" - powiedział.

Komisja Europejska jeszcze przed uchwaleniem ustawy przez Sejm zwróciła się do prezydenta, premiera, marszałków Sejmu i Senatu o wstrzymanie prac nad tymi regulacjami. Wiceszefowa KE Viera Jourova podkreślała, że prawo krajowe musi być zgodne z normami UE.

W TSUE są już zaskarżone polskie przepisy dotyczące systemu odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów. Komisja Europejska wniosła do Trybunału o środki tymczasowe, czyli podjęcie decyzji w sprawie zawieszenia działania Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego do czasu ostatecznego rozpatrzenia sporu, ale na razie decyzja w tej sprawie nie zapadła.

Podpisana przez prezydenta nowela wejdzie w życie (z wyjątkiem dwóch przepisów) po siedmiu dniach od opublikowania w Dzienniku Ustaw. Wiceszef kancelarii prezydenta Paweł Mucha podkreślił wcześniej, że prezydent Andrzej Duda nie miał wątpliwości co do zgodności przepisów z konstytucją.

Nowelizacja, m.in. Prawa o ustroju sądów, ustawy o Sądzie Najwyższym, a także o sądach administracyjnych, wojskowych i prokuraturze, wprowadza odpowiedzialność dyscyplinarną sędziów za działania lub zaniechania mogące uniemożliwić lub istotnie utrudnić funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości, za działania kwestionujące skuteczność powołania sędziego oraz za działalność publiczną nie dającą się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów.

Od złożenia projektu autorstwa PiS zaproponowane zmiany były krytykowane przez opozycję i część środowiska sędziowskiego. Negatywne opinie wobec zmian wyraził Rzecznik Praw Obywatelskich i Sąd Najwyższy. Ustawa, po jej uchwaleniu przez Sejm, została krytycznie oceniona przez delegację Komisji Weneckiej, która w wydanej w trybie pilnym opinii wskazała, że niektóre z przepisów ustawy mogą być postrzegane jako dalsze osłabienie niezależności sądownictwa w Polsce.

Wiceszef resortu sprawiedliwości Michał Wójcik powiedział po podpisaniu przepisów przez głowę państwa, że nowela zapobiega anarchii i chaosowi w wymiarze sprawiedliwości.

Z Brukseli Łukasz Osiński (PAP)

PE upomina się o większy budżet UE i powiązanie go z praworządnością

Parlament Europejski nie zgodzi się na zbyt mały budżet UE na kolejne siedem lat - grozili eurodeputowani w środę podczas debaty w Strasburgu przed przyszłotygodniowym szczytem w tej sprawie. Apelowali przy tym o powiązanie dostępu do funduszy z praworządnością.

Europosłowie nie kryli rozgoryczenia, że na sesję plenarną nie przyjechał szef Rady europejskiej Charles Michel, który odgrywa obecnie kluczową rolę w negocjacjach między państwami członkowskimi.

"Chcielibyśmy, żeby pan Michel znalazł się tu dzisiaj. Może nie ma wiele do powiedzenia, ale jest dużo rzeczy, które powinien usłyszeć" - mówiła szefowa grupy Socjalistów i Demokratów w PE Iratxe Garcia Perez.

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen ostrzegała, że jeśli nowe wieloletnie ramy finansowe nie zostaną przyjęte na czas, to UE nie będzie w stanie sfinansować w przyszłym roku nowych priorytetów.

Słusznie, że są państwa, które bronią polityki spójności, a także takie, które bronią Wspólnej Polityki Rolnej - mówiła, dodając jednak, że takiego poświęcenia potrzeba też, jeśli chodzi o obronę nowych priorytetów UE.

"W dniu, w którym uzgodnimy budżet, wszyscy nagle zwrócą się do PE, do KE i zapytają, a co z Horyzontem Europa, co z Erasmusem, co z funduszem na migrację, co z obronnością, cyfryzacją, co z infrastrukturą? Dlatego musimy zadbać o to, żeby te nowe priorytety były traktowane z uwagą, na którą zasługują" - mówiła von der Leyen.

Szef frakcji Europejskiej Partii Ludowej Manfred Weber podkreślał, że trzeba bronić poziomu wydatków, ale jednocześnie krytycznie spojrzeć na realizowane polityki. Opowiedział się przy tym za wprowadzeniem ograniczeń w dostępie do środków dla pojedynczych podmiotów. "Chcemy stworzyć coś w rodzaju ustawy przeciwdziałającej oligarchii, żeby wszystkie pieniądze nie trafiały do nielicznych rąk" - tłumaczył niemiecki eurodeputowany.

Apelował jednocześnie o zakończenie debaty między płatnikami netto a beneficjentami netto. Jak przekonywał, środki na ochronę granic europejskich czy pomoc Afryce nie wrócą do Niemiec, Francji, Austrii czy Holandii, ale państwa te będą miały realną korzyść z tych działań.

Weber opowiedział się też za wprowadzeniem zasady "pieniądze za praworządność". "Środki z podatków Europejczyków mogą być wydawane tylko z zachowaniem zasad prawa. Niezależny wymiar sprawiedliwości, wolne media - to jest najlepsza gwarancja, że środki będą wydawane odpowiednio" - oświadczył.

Za podobnym podejściem powiedział się przewodniczący grupy Odnowić Europę Dacian Ciolos. "Musimy dysponować mechanizmem, który będzie chronił środki europejskie, gdy wartości europejskie są zagrożone. Nie pójdziemy na żaden kompromis w sprawie praworządności" - powiedział były premier Rumunii.

Jak zaznaczył, UE potrzebuje więcej środków po brexicie i kryzysach, które przeszła w ostatnich latach. "Parlament Europejski nie może przyjąć kompromisu, który będzie zmniejszać wiarygodność Europy i nie będzie pokazywać obywatelom, że jesteśmy zdolni do działania" - oświadczył.

Groźba odrzucenia niedostatecznie ambitnego budżetu na lata 2021-2027 popłynęła też z innych grup politycznych. "Parlament decyduje na równi z Radą. Nie ustąpimy pod presją czasu, bo przyszłość UE jest w naszych rękach i to jest największa odpowiedzialność, która spoczywa obecnie na naszych barkach" - powiedziała szefowa Socjalistów i Demokratów.

Rada musi zrozumieć, że PE ma swój głos - wtórował jej współprzewodniczący Zielonych Philippe Lamberts. Jak zaznaczył, jeśli propozycja budżetowa po szczycie nie będzie odpowiadać kryteriom wyznaczonym przez eurodeputowanych, powinni oni "pójść na ostry konflikt". "PE nie jest instytucją, która zawsze zgadza się na to, co zaproponuje Rada" - zaznaczył.

W swoim przemówieniu on również poruszył kwestię powiązania dostępu do funduszy z poszanowaniem zasad rządów prawa. "Jesteśmy unią wartości, a dopiero potem unią walutową i gospodarczą. Nie może być tak, że ktoś korzysta gospodarczo i finansowo na przynależności do UE, jeśli nie gra w tę grę, przestrzegając wartości" - powiedział polityk.

Nadzwyczajny budżet w sprawie wieloletnich ram finansowych zaplanowany jest na 20 lutego. Jeśli szefowie państw i rządów dojdą na nim do porozumienia, budżet trafi pod głosowanie Parlamentu Europejskiego.

Ze Strasburga Krzysztof Strzępka (PAP)

Indyjski konkurent Ubera uruchomił w poniedziałek usługi w Londynie

Indyjska firma oferująca usługi przewozu osób Ola rozpoczęła w poniedziałek działalność w Londynie, Jej największemu konkurentowi, Uberowi, grozi utrata licencji w stolicy Wielkiej Brytanii ­­ - podał serwis CNBC. Ola chce objąć w Londynie pozycję lidera.

Firma wspierana przez SoftBank, który jest też inwestorem Ubera, podkreśla, że od innych podmiotów w branży przewozu osób odróżnia ją koncentracja na bezpieczeństwie kierowców i klientów.

O tym, że Ola zamierza działać w Wielkiej Brytanii, informowano już w połowie 2018 r. Jednak indyjski przewoźnik oficjalnie zapowiedział to pod koniec listopada 2019 r., dzień po tym, gdy londyński regulator nie przedłużył licencji na działalność Uberowi.

Dla przedsiębiorstwa założonego w 2010 roku brytyjski rynek jest pierwszym w Europie. Wcześniej firma świadczyła usługi jedynie w Indiach, gdzie pod koniec 2019 r. dysponowała bazą 125 mln zarejestrowanych użytkowników i ponad miliona kierowców w 110 miastach. Na początku 2018 r. rozpoczęła działalność także w Australii.

Ola zarejestrowała w Londynie ponad 25 tys. kierowców (względem 45 tys., którzy świadczą usługi w ramach Ubera). W celu sprawdzenia kompetencji kierowców w zakresie oceny ryzyka, języka angielskiego i obsługi klienta indyjski przewoźnik współpracuje z jednostką szkoleniową brytyjskiego stowarzyszenia motoryzacyjnego Automobile Association, firmą edukacyjną Pearson i koncernem z branży konsultingowej Mercer.

Władze miejskie Londynu nie przedłużyły Uberowi licencji na świadczenie usług przewozu pasażerów, wyjaśniając, że powodem były zastrzeżenia co do bezpieczeństwa.

Zmiany w aplikacji Ubera umożliwiały nieupoważnionym kierowcom załadowanie zdjęć na konta innych kierowców, co oznacza, że mogli odbierać pasażerów podszywając się pod nich. Takie przypadki miały miejsce podczas co najmniej 14 tys. przejazdów pod koniec 2018 i na początku 2019 r. Ponadto zwolnieni lub zawieszeni kierowcy nadal mogli tworzyć swoje profile w aplikacji Ubera i przewozić pasażerów, co stanowiło zagrożenie dla bezpieczeństwa.

Uber może jednak nadal świadczyć swoje usługi do czasu zakończenia prawnej walki o przywrócenie licencji. (PAP)

Wielka Brytania po ponad pół roku nominowała nowego ambasadora w USA

Dotychczasowa przedstawiciel Wielkiej Brytanii przy ONZ Karen Pierce zostanie nową ambasador tego kraju w USA - podało MSZ w piątek. Stanowisko pozostawało nieobsadzone od lipca ub. roku, gdy w atmosferze skandalu zrezygnował poprzedni ambasador Kim Darroch.

60-letnia Pierce będzie pierwszą kobietą pełniącą funkcję ambasadora Wielkiej Brytanii w Stanach Zjednoczonych. W brytyjskim MSZ pracuje od 1981 r., a w przeszłości była m.in. ambasadorem w Afganistanie. "Jestem zaszczycona, że poproszono mnie o reprezentowanie Wielkiej Brytanii w USA. To, jak myślę, najważniejsza relacja" - oświadczyła.

Choć Londyn i Waszyngton łączą tradycyjnie bliskie stosunki, określane mianem "specjalnej relacji", w ostatnim czasie pojawiło się w nich kilka problemów. Są to różnice zdań w kwestii porozumienia nuklearnego z Iranem, częściowe dopuszczenie przez Londyn chińskiej firmy Huawei do budowy sieci 5G mimo zastrzeżeń USA, brytyjskie plany opodatkowania amerykańskich gigantów internetowych czy sprawa ekstradycji żony amerykańskiego dyplomaty, która śmiertelnie potrąciła brytyjskiego nastolatka, a następnie zbiegła do USA. Dodatkowo niedługo rozpoczną się negocjacje między obydwoma państwami w sprawie umowy o wolnym handlu.

"Jest to czas ogromnych szans dla przyjaźni między Wielką Brytanią a USA i cieszę się, że Karen Pierce będzie kontynuować ten nowy, ekscytujący rozdział w naszych relacjach. Jesteśmy dumni, że wysyłamy do Waszyngtonu tak znakomitego dyplomatę, i serdecznie gratuluję jej nominacji" - napisał w oświadczeniu minister spraw zagranicznych Dominic Raab. "Nie mogę sobie wyobrazić lepszej osoby, która mogłaby popchnąć naprzód nasze niezwykle ważne stosunki ze Stanami Zjednoczonymi w tym czasie" - napisał z kolei na Twitterze premier Boris Johnson.

Poprzedni ambasador Kim Darroch zrezygnował w lipcu zeszłego roku, gdy wyciekła treść przesyłanych przez niego depesz dyplomatycznych, w których określił administrację Donalda Trumpa jako "niezdarną i niekompetentną". W reakcji na to prezydent USA oświadczył, że nie będzie utrzymywał stosunków z dyplomata, a później na Twitterze nazwał go "bardzo głupim facetem". Do rezygnacji Darrocha przyczynił się też fakt, że udzielenia publicznie poparcia odmówił mu Johnson, który wówczas był kandydatem - i faworytem - w wyścigu do objęcia stanowiska szefa Partii Konserwatywnej i premiera.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Brytyjskie władze: media społecznościowe ponoszą odpowiedzialność za szkodliwe treści

Brytyjskie władze zapowiedziały w środę, że nałożą na koncerny zarządzające platformami mediów społecznościowych takich jak Facebook i Twitter obowiązek lepszej ochrony użytkowników przed szkodliwymi treściami.

Rząd w Londynie uważa, że obowiązek ochrony użytkowników spoczywa na samych platformach. W związku z tym nowe regulacje będą wymuszać na tych koncernach wprowadzenie odpowiednich systemów zabezpieczających przed publikacją nieodpowiednich treści.

Wcześniej w środę BBC informowało o planach Londynu powołując się na odchodzącą ze stanowiska minister cyfryzacji Nicky Morgan. Jej zdaniem amerykańskie koncerny opierały się wcześniejszym regulacjom, które miały walczyć z publikowaniem w internecie szkodliwych treści. Morgan podkreśla, że obecnie platformy "zrozumiały, że właściwe rozwiązania prawne nadchodzą".

Rzeczniczka resortu cyfryzacji odmówiła komentarza w tej sprawie oraz podania jakichkolwiek szczegółów dotyczących planowanych zmian w prawie.

W drugiej połowie stycznia brytyjskie biuro ds. ochrony danych opublikowało propozycje wytycznych dla firm internetowych, mających pomóc ochronić prywatność dzieci w internecie i ustrzec je m.in. przed szkodliwymi treściami,

Tzw. kod postępowania ma dotyczyć firm działających w obszarze mediów społecznościowych, gier online, internetowych stron edukacyjnych, serwisów streamingowych oraz interaktywnych zabawek, połączonych z siecią.(PAP)

"FT”: stanowisko Trumpa doprowadziło do spadku zaufania do NATO w krajach Sojuszu

Stanowisko prezydenta USA Donalda Trumpa, który nie ufa organizacjom międzynarodowym i jest izolacjonistą, doprowadziło do spadku zaufania do NATO o co najmniej 10 pkt proc. w USA i w części krajów europejskich Sojuszu - pisze w poniedziałek "Financial Times".

Przytaczając sondaż Pew Research Center brytyjski dziennik podaje, że w latach 2017-2019 spadło zarówno zaufanie do Sojuszu Północnoatlantyckiego, jak i jego pozytywne postrzeganie.

Rezultaty sondażu zostały opublikowane przed rozpoczynająca się w tym tygodniu 56. Monachijską Konferencją Bezpieczeństwa, które jest - jak pisze brytyjski dziennik - "dorocznym trzydniowym spotkaniem światowych przywódców, dowódców wojskowych, dyplomatów i szpiegów, na którym w ostatnich latach cieniem kładą się rosnące napięcia w relacjach transatlantyckich".

"Izolacjonizm Trumpa w stylu +Ameryka przede wszystkim+ i jego brak zaufania do wielostronnych instytucji załamały publiczne zaufanie do NATO. Prezydent nazwał (Sojusz) +przestarzałym+ podczas swej kampanii (wyborczej) i wielokrotnie krytykował kraje europejskie za to, że nie realizują szybciej zobowiązania do wydawania 2 proc. PKB na obronność do roku 2024" - przypomina dziennik.

Prezydent USA "zirytował też sojuszników swoją realizowaną w pojedynkę strategią wobec Bliskiego Wschodu, którą zademonstrował, gdy wycofał amerykański kontyngent z północnej Syrii w minionym roku i wydał rozkaz w styczniu, by zabić w ataku dronu najwyższego rangą wojskowego dowódcę Iranu Kasema Sulejmaniego" - konstatuje "FT".

Napięcia w Sojuszu spowodowała też Turcja, która jednostronnie podjęła w 2019 roku ofensywę w północnej Syrii - przypomina dziennik.

Tylko 27 proc. ankietowanych w krajach NATO negatywnie ocenia Sojusz, ale w latach 2017-2019 odsetek osób, które mają o nim pozytywną opinię, spadł w USA z 60 do 49 proc., we Francji z 60 do 49 proc., a w Niemczech z 67 do 57 proc. W Wielkiej Brytanii zaobserwowano odwrotny trend - zaufanie do NATO wzrosło tam z 62 do 65 proc.

"Sondaż Pew zwraca też uwagę na ambiwalentny stosunek wielu europejskich krajów do art. 5 traktatu NATO, który stanowi, że atak na jednego członka jest uznawany za atak na wszystkie państwa członkowskie" - podkreśla "FT".

Tylko 38 proc. krajów odpowiedziało twierdząco na pytanie, czy na wypadek ataku Rosji na państwo członkowskie sojusznicy powinni bronić innego członka NATO.

"Taka niechętna postawa jest szczególnie uderzająca w przypadku Włoch, gdzie 66 proc. respondentów powiedziało, że Italia nie powinna użyć siły militarnej w przypadku poważnego konfliktu z Rosją" - pisze brytyjski dziennik.

Tylko w pięciu spośród 16 krajów NATO, w których przeprowadzono sondaż - w Holandii, USA, Kanadzie, Wielkiej Brytanii i na Litwie - 50 proc. lub więcej ankietowanych osób uznało, że należy użyć siły, gdyby Rosja zaatakowała inne państwo należące do Sojuszu. (PAP)

UE zażądała od Wielkiej Brytanii dodatkowego 1 mld funtów w dniu brexitu

UE zażądała od Wielkiej Brytanii dodatkowej wpłaty ponad 1 miliard funtów do unijnego budżetu dokładnie 31 stycznia, w dniu wyjścia tego kraju ze Wspólnoty. Zbieżność dat jest przypadkowa, a suma to wynik rutynowej rekalkulacji składki - przekonuje Komisja Europejska.

Kwota nie jest mała, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w ujęciu netto wkład Zjednoczonego Królestwa do unijnej kasy wynosi około 11 mld funtów rocznie.

"Komisja Europejska może potwierdzić, że pod koniec stycznia, jak co roku, ponownie obliczyła kwoty, jakie państwa członkowskie mają wpłacić do budżetu UE, aby dostosować je do najnowszych danych o wynikach gospodarczych, przekazanych przez same państwa członkowskie" - powiedział w czwartek na konferencji prasowej w Brukseli rzecznik Komisji Balazs Ujvari.

Jak zaznaczył, jest to rutynowe coroczne dostosowanie składek budżetu i państwa członkowskie są tego świadome. Czasami kraje unijne dostają zwrot pieniędzy, a czasem proszone są o większy wkład. Z danych KE wynika, że w 2017 i 2018 r. Wielka Brytania otrzymała zwrot nadpłaconej składki.

"Data jest podyktowana prawem UE i przypadkiem pokrywa się z datą wybraną przez rząd Zjednoczonego Królestwa na wyjście z Unii Europejskiej" - zaznaczył rzecznik. "Chociaż Zjednoczone Królestwo opuszcza UE, nadal będzie miało prawa budżetowe i dostęp do funduszy UE w 2020 r. Wiążą się z tym odpowiednie obowiązki" - dodał.

Kwota, którą Zjednoczone Królestwo ma wpłacić to 1,3 mld euro. Suma ma być przelana w czerwcu. To wynik ponownego obliczenia składki na podstawie danych dotyczących Dochodu Narodowego Brutto dostarczonych przez urząd statystyczny Wielkiej Brytanii. DNB Zjednoczonego Królestwa okazał się wyższy, niż wcześniej szacowano.

Kwestia rozliczenia finansowego jest zawarta w porozumieniu o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE. KE podkreśliła, że nie ma mowy o obniżeniu żądanej sumy.

Z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP)

Druga ofiara śmiertelna silnych wiatrów

Druga osoba zginęła we wtorek w Wielkiej Brytanii wskutek silnych wiatrów, które wciąż trwają po przejściu w niedzielę sztormu Ciara - poinformowała policja. Tymczasem meteorolodzy ostrzegają, że w najbliższą sobotę nad kraj dotrze następny sztorm - Dennis.

Ofiarą śmiertelną jest mężczyzna w wieku sześćdziesięciu kilku lat z Liverpoolu, na którego rano podczas spaceru z psem spadła zerwana przez wiatr gałąź drzewa. W niedzielę w hrabstwie Hampshire na południu Anglii zginął inny mężczyzna, gdy powalone przez wiatr drzewo uderzyło w samochód, którym jechał. W niedzielę, gdy nastąpił główny atak sztormu wiatry osiągały prędkość do 145 km na godzinę.

Na sporych obszarach Wielkiej Brytanii trwa nadal usuwanie skutków niedzielnego sztormu, który spowodował liczne podtopienia, zwłaszcza w północnej Anglii, przerwy w dostawach prądu, a także poważne zakłócenia w ruchu drogowym, kolejowym i lotniczym.

Instytut meteorologiczny Met Office tymczasem ostrzega, że do Wielkiej Brytanii zbliża się kolejny sztorm. Dennis nie będzie tak silny jak Ciara, bo wiatry nie powinny przekraczać 100 km na godzinę, tym niemniej jak się oczekuje, spowoduje kolejne zakłócenia w transporcie, problemy z dostawami prądu oraz potężne fale na terenach przybrzeżnych, zaś opady deszczu zwiększą ryzyko powodzi na już teraz podmokłych terenach.

W związku ze sztormem Dennis Met Office wydał ostrzeżenie pierwszego, najniższego stopnia przed wiatrem, które obowiązywać będzie na prawie całym terytorium Anglii i Walii od soboty w południe do północy.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

W. Brytania/ Potwierdzono czwarty przypadek koronawirusa

Czwarty przypadek koronawirusa potwierdzono w niedzielę w Wielkiej Brytanii. Pacjent, który zaraził się we Francji, został przewieziony do specjalistycznego szpitala w północnym Londynie.

Jak na razie ani brytyjskie władze medyczne, ani media nie podały dalszych szczegółów co do tożsamości chorego, poza faktem, że miał on kontrakt z osobą, u której poprzednio stwierdzono obecność koronawirusa.

Nie jest jednak jasne, czy chodzi o mężczyznę leczonego od czwartku w szpitalu w Londynie i będącego trzecim brytyjskim przypadkiem, czy też o któregoś z piątki Brytyjczyków przebywających w Contamines-Montjoie, kurorcie narciarskim we Francji, u których w sobotę potwierdzono obecność koronawirusa.

Pierwszy mężczyzna przebywał jakiś czas temu w Singapurze i tam się zaraził, a następnie był w Contamines-Montjoie i to najprawdopodobniej on przekazał dalej wirusa.

Kilka dni wcześniej pierwsze dwa przypadki koronawirusa na terenie Wielkiej Brytanii potwierdzono u dwóch spokrewnionych ze sobą obywateli Chin, którzy znajdują się obecnie na oddziale chorób zakaźnych w szpitalu w Newcastle.

Tymczasem z chińskiego miasta Wuhan, będącego epicentrum epidemii, przyleciało w niedzielę ponad 200 osób ewakuowanych na pokładzie drugiego wyczarterowanego przez rząd brytyjski samolotu. W tej grupie było 105 obywateli brytyjskich i członków ich rodzin, 95 obywateli innych krajów europejskich i 13 osób personelu medycznego. Wśród ewakuowanych jest ośmiu Włochów, narodowości pozostałych nie podano.

Po wylądowaniu w bazie lotniczej RAF Brize Norton ewakuowani zostali przewiezieni do centrum konferencyjnego w Milton Keynes, gdzie będą przechodzić 14-dniową kwarantannę.

Jak podały w niedzielę rano chińskie władze, liczba potwierdzonych przypadków koronawirusa w tym kraju osiągnęła 37198, z czego 811 zmarło. Poza Chinami wirusa wykryto w prawie 30 innych państwach i terytoriach, ale jak dotychczas były tam tylko dwa zgony - na Filipinach i w Hongkongu.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Rząd chce zablokować warunkowe zwolnienie kolejnego terrorysty

Brytyjski rząd zamierza przyjąć przepisy uniemożliwiające automatyczne warunkowe zwalnianie z więzienia skazanych za terroryzm, jeszcze zanim na wolność wypuszczona zostanie następna taka osoba, co przewidziane jest na koniec lutego.

Jak poinformowano w czwartek, projekt ustawy w tej sprawie zostanie złożony w najbliższy wtorek. Rząd chciałby, aby Izba Gmin skończyła prace nad nim do 20 lutego, co dałoby Izbie Lordów siedem dni na ewentualne poprawki.

28 lutego z więzienia ma zostać wypuszczony 42-letni Mohammed Zahir Khan, który w maju 2018 r. został skazany na 4,5 roku za zachęcanie do terroryzmu. Przyznał się do zamieszczania na Twitterze oświadczeń Państwa Islamskiego, których ta organizacja wzywała do przeprowadzania zamachów, oraz rozpowszechniania materiałów, których celem jest podżeganie do nienawiści na tle religijnym.

Zmiana obecnie obowiązujących przepisów, zgodnie z którymi więźniowie - o ile nie zostało w wyroku zaznaczone inaczej - automatycznie są warunkowo zwalniani po odbyciu połowy kary, stała się palącą kwestią po ostatnich dwóch atakach terrorystycznych w Londynie. Chodzi o atak w Fishmongers' Hall pod koniec listopada zeszłego roku oraz w Streatham w południowym Londynie w ostatnią niedzielę. Sprawcami obu były osoby dopiero co wypuszczone z więzień, gdzie odsiadywały wyroki za motywowany dżihadyzmem terroryzm.

Jak zapowiedział w poniedziałek minister sprawiedliwości Robert Buckland, propozycja zakłada, że skazani za terroryzm będą mogli być przedterminowo zwolnieni dopiero po odbyciu dwóch trzecich kary i tylko za aprobatą komisji ds. zwolnień warunkowych, a nie, tak jak to jest obecnie, automatycznie po odbyciu połowy kary. Dodał, że nowe przepisy będą miały zastosowanie nie tylko do przyszłych skazanych, ale - ze względu na "bezprecedensową powagę sytuacji" - także do tych obecnie odbywających wyroki.

Rząd ma nadzieję, że przyjęcie nowych przepisów umożliwi wstrzymanie zwolnienia Khana, przynajmniej do czasu, gdy zaaprobuje to komisja ds. zwolnień warunkowych. Zarazem ministrowie zdają sobie sprawę, że zmiana przepisów w ten sposób, aby dotyczyła również skazanych już odsiadujących wyroki, będzie sporym wyzwaniem prawnym i zapewne zostanie to zaskarżone jako niezgodne z zasadą niedziałania prawa wstecz.

Buckland przekonuje jednak, że rząd podejmuje właściwe działania. "Chodzi o bezpieczeństwo publiczne - to pierwsze zadanie rządu" - powiedział.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Przedłużono przetarg dotyczący murawy na PGE Narodowym

Operator PGE Narodowego podjął decyzję m.in. o wydłużeniu do 19 lutego w południe terminu składania ofert w ramach przetargu na dostawę wraz z montażem i demontażem nawierzchni z trawy naturalnej razem z podbudową. Dotychczas, jak poinformowano, wpłynęło trzynaście pytań.

"Operator areny odpowiedział na wszystkie zgłoszenia i podjął decyzję o modyfikacji specyfikacji istotnych warunków zamówienia (SIWZ) oraz o wydłużeniu terminu składania ofert" - oświadczono w komunikacie spółki.

Najważniejszą zmianą jest rezygnacja z wymogu udokumentowanego przeprowadzenia przez oferenta demontażu murawy przy wcześniejszych realizacjach.

"Jesteśmy areną wielofunkcyjną, która gości wiele różnorodnych wydarzeń. Nasz kalendarz na ten rok jest napięty, dlatego zależy nam na wykonawcy, który będzie w stanie nie tylko przygotować doskonałą murawę, ale także opróżnić płytę, abyśmy byli w stanie przygotować się do kolejnego wydarzenia. Jakość murawy jest jednak dla nas kluczowa, uważamy też, że każda profesjonalnie działająca firma będzie w stanie sprawnie zdemontować murawę. Dlatego też, aby zwiększyć konkurencyjność, postanowiliśmy zrezygnować z wymaganego doświadczenia w tym zakresie" - wytłumaczyła w oświadczeniu Monika Borzdyńska, dyrektor ds. komunikacji, promocji i marketingu PGE Narodowego.

Uwzględniając zapytania potencjalnych oferentów operator PGE Narodowego wprowadził również inne zmiany w SIWZ, wśród których znalazły się m.in. rezygnacja z minimalnej liczby miejsc siedzących na obiekcie sportowym, na którym oferenci zdobywali doświadczenie, zmiana pH gleby oraz zmiana minimalnych wymiarów rolki trawy.

Nowa murawa zostanie położona na finał piłkarskiego Pucharu Polski 2 maja oraz mecz towarzyski reprezentacji Polski z Rosją 2 czerwca. Dla kadry Jerzego Brzęczka będzie to sprawdzian przed rozpoczynającymi się 12 czerwca mistrzostwami Europy.

Wprowadzenie zmian sprawiło, że operator PGE Narodowego zdecydował się na wydłużenie terminu składania ofert do 19 lutego (czyli o tydzień) do godziny 12.

"Cieszy nas duże zainteresowanie przetargiem. Z niecierpliwością czekamy na oferty. Spośród nich wybierzemy tę najlepszą, a firma, która ją złożyła przygotuje murawę na finałowy mecz Pucharu Polski oraz na czerwcowy mecz towarzyski Polska - Rosja. Zależy nam, żeby murawa, na której zagrają piłkarze była na najwyższym poziomie" - podkreśliła Borzdyńska.

Przetarg został ogłoszony już 4 lutego.

"Priorytetem dla mnie jest przygotowanie murawy, która spełni oczekiwania zarówno piłkarzy, jak i kibiców. Koniec poprzedniego roku i początek obecnego były czasem przygotowywania nowych wytycznych do dokumentacji przetargowej na dostawcę murawy na PGE Narodowym. Był to również czas licznych analiz i konsultacji z ekspertami z Polski i zagranicy" - stwierdził wówczas Włodzimierz Dola, prezes spółki PL.2012+, operatora PGE Narodowego.

Funkcję objął na początku grudnia, zastępując Alicję Omięcką. Według mediów, dymisja miała związek z niewłaściwym przygotowaniem murawy na mecz eliminacji Euro Polska - Słowenia (3:2), który odbył się 19 listopada 2019. Zawodnicy mieli problemy z poruszaniem się i kontrolą nad piłką na śliskim boisku, choć nie padał deszcz.

Jak podkreślono 4 lutego na konferencji w Warszawie, zasadniczą zmianą jest aktywny udział w procesie przygotowywania murawy na PGE Narodowym. Wprowadzony został schemat nadzoru na wszystkich etapach, począwszy od hodowli na plantacji, przez montaż trawy, po zabiegi pielęgnacyjne po ułożeniu murawy. W dokumentacji przetargowej zmieniono m.in. parametry dla darni oraz rozszerzono zakres prowadzonych badań. Dodano zapisy dotyczące kar w przypadku niespełnienia wymaganych parametrów lub uniemożliwienia kontroli stanu darni na plantacji lub na jakimkolwiek innym etapie przygotowań. (PAP)

Sztorm Ciara wyrządza poważne szkody

Dziesiątki odwołanych lotów, ograniczony ruch pociągów, ostrzeżenia przed podtopieniami, przełożone imprezy sportowe - to skutki przechodzącego przez Wyspy Brytyjskie sztormu Ciara. Wydane przez meteorologów alerty pogodowe będą obowiązywać co najmniej do północny w niedzielę.

Ostrzeżenia drugiego stopnia związane z silnymi wiatrami wprowadzono na większości obszaru Anglii i w całej Walii, na pozostałych częściach Anglii oraz w całej Szkocji obowiązują alerty pierwszego stopnia. Meteorolodzy wydali także ok. 250 ostrzeżeń powodziowych, w tym jedno trzeciego, najwyższego stopnia, które oznacza bezpośrednie zagrożenie dla życia. Chodzi o niewielką miejscowość Pateley Brigde w hrabstwie North Yorkshire. Przechodząca przez nią rzeka Nidd ma po południu osiągnąć rekordowy poziom.

Wiatry na terenie całego kraju przekraczają prędkość 100 km/godz., a rekordowo silny, w miejscowości Aberdaron w północno-zachodniej Walii, osiągnął nawet 149 km/godz. W niektórych miejscach w północnej Anglii i północnej Walii poziom opadów przekroczył już 100 mm.

Informacje o szkodach wyrządzonych przez sztorm napływają niemal z każdej części Wielkiej Brytanii. W Hastings na południu Anglii ekipy ratunkowe szukają zaginionego surfera, w Londynie silny wiatr przewrócił dźwig na jeden z powstających budynków, w Blackpool w północno-zachodniej Anglii ekipy ratunkowe musiały wyciągać kierowcę z zanurzonego do połowy samochodu, w Perth w środkowej Szkocji trzy osoby zostały lekko ranne, gdy zawalił się kawałek dachu w pubie. Na niektórych obszarach Szkocji sztorm spowodował wstrzymanie dostaw energii elektrycznej.

Przewoźnicy kolejowi informują o powalonych drzewach na torach oraz o ograniczeniu liczby i prędkości pociągów, przy czym na niektórych trasach w ogóle wstrzymano ruch. Przewoźnicy zalecają pasażerom, by zrezygnowali z podróży, o ile nie jest to absolutnie niezbędne. Londyński dworzec Euston oraz dworzec Waverley w Edynburgu otwarte są tylko dla pasażerów wysiadających.

Linie lotnicze British Airways oraz Virgin Atlantic odwołały łącznie kilkadziesiąt lotów z londyńskich lotnisk Heathrow, Gatwick i London City. Wstrzymane lub bardzo ograniczone jest także kursowanie promów, zarówno tych przez Morze Irlandzkie, jak i przez kanał La Manche. Zaledwie drugi raz w historii zamknięto ruch na Humber Bridge w pobliżu Kingston upon Hull we wschodniej Anglii, który jest jednym z najdłuższych na świecie mostów wiszących.

Z powodu sztormu Ciara odwołano wiele wydarzeń sportowych, m.in. jeden z meczów piłkarskiej Premier League oraz kilka w niższych klasach rozgrywkowych, wyścigi konne, bieg uliczny w Londynie. W brytyjskiej stolicy zamknięto w niedzielę osiem parków, w tym najbardziej znane Hyde Park i Regent's Park.

Również ze względu na bezpieczeństwo publiczne królowa Elżbieta II, przebywająca w rezydencji Sandringham w hrabstwie Norfolk, nie wzięła udziału w niedzielnej mszy w miejscowym kościele.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Ponad 3 mln obywateli UE złożyło wniosek o status osoby osiedlonej

Ponad 3 mln wniosków o status osoby osiedlonej w Wielkiej Brytanii złożyli dotychczas obywatele UE, z czego 2,7 mln zostało już rozpatrzonych pozytywnie - podało w czwartek brytyjskie ministerstwo spraw wewnętrznych. Polacy złożyli ponad pół miliona wniosków.

Uzyskanie statusu osoby osiedlonej lub tymczasowego statusu osoby osiedlonej jest niezbędne, aby obywatele Unii Europejskiej (oraz państw Europejskiego Obszaru Gospodarczego i Szwajcarii) mogli pozostać w Wielkiej Brytanii po 30 czerwca 2021 r.

"Cieszę się, że do niezwykle udanego systemu osiedleń dla obywateli UE wpłynęły już ponad trzy miliony wniosków. Jest to największy tego typu program w historii Wielkiej Brytanii i zapewnia on, że obywatele UE mogą udowodnić swoje prawa na nadchodzące dekady. Nadszedł czas, aby kraje UE przyjęły podobny system" - napisała w wydanym oświadczeniu minister spraw wewnętrznych Priti Patel.

Podane przez MSW liczby - 3 mln złożonych i 2,7 mln rozpatrzonych aplikacji - są oparte na wewnętrznych obliczeniach resortu. Szczegółowe statystki obejmują okres do końca 2019 r. i według nich aplikacje złożyło 2 756 130 osób, z czego ponad 2,4 mln wniosków już rozpatrzono. Najwięcej wniosków złożyli Polacy - 512 310, a następnie Rumuni (ponad 382 tys.) i Włosi (ponad 263 tys.).

Spośród rozpatrzonych wniosków w 58 proc. przypadków przyznany został status osoby osiedlonej, w 41 proc. - tymczasowy status osoby osiedlonej, zaś mniej niż 1 proc. to aplikacje wycofane, nieważne lub niekompletne. Tylko w sześciu przypadkach odmówiono przyznania statusu. Polacy są tą grupą narodowościową, w której jest najwyższy odsetek osób z pełnym statusem osoby osiedlonej - 82 proc.

Rodzaj statusu zależy od długości pobytu w Wielkiej Brytanii. Status osoby osiedlonej (ang. settled status) jest nadawany osobom, które mogą się wykazać minimum pięcioletnim nieprzerwanym pobytem w tym kraju. Osoby niespełniające tego warunku w momencie składania wniosku zazwyczaj otrzymują tymczasowy status osoby osiedlonej (ang. pre-settled status), który jednak po upływie pięciu lat nieprzerwanego pobytu będzie można zmienić na status osoby osiedlonej.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Image

Świetna aplikacja! Pobierz!

Image
Image

Jesteś świadkiem ciekawych wydarzeń?

Zarejestruj się i podziel się swoją historią

Autorzy 

Zostań autorem
Image
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies - Polityka prywatności. Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych - RODO. Więcej dowiesz się TUTAJ.