Matt Metal


Matt Metal


Piccadilly Circus - na „skrzyżowaniu dróg”. Polskie talenty w Wielkiej Brytanii /Artur Tuchalski/

Materiał własny Artura Tuchalskiego

Piccadilly Circus - z pewnością wiele osób zastanawia się, skąd taka nazwa. Pierwszy człon pochodzi z początku XVII wieku. W pobliżu owego miejsca mieszkał krawiec Roger Baker, który dorobił się fortuny sprzedając „piccadils”, czyli sztywne kołnierzyki stanowiące w tamtym czasie hit modowy. Jeśli chodzi o „Circus”, etymologia wskazuje na łaciński wyraz „pierścień” czy też „koło” powszechnie używany przez Rzymian w odniesieniu do miejsc zgromadzeń publicznych.

Obecnie w pobliżu Piccadilly Circus znajduje się wiele teatrów, na deskach których grane są m.in. musicale. Być może gdyby mój rozmówca, Artur, urodził się w Londynie, moglibyśmy go obecnie podziwiać w The Phantom of the Opera, Les Miserables, Lion King czy też innym równie znanym dziele muzyczno-teatralno-tanecznym.

Artur Tuchalski – muzyk, chórzysta; kształcił się w szkole muzycznej II stopnia w Lublinie, gdzie później podjął pracę w Teatrze Muzycznym. Następnie artystycznie związał się w Łodzią. Muzykę ma we krwi, gdyż jest blisko spokrewniony z Ireną Harasin – solistką operetek i teatrów muzycznych, a także współreżyserką spektakli. W młodości Artur był też perkusistą kilku zespołów tzw. garażowych.

W Wielkiej Brytanii stara się promować i popularyzować polską muzykę powstającą w kraju i na emigracji. To z jego inicjatywy w ostatnim czasie w mediach polonijnych /prasa, radio/ wzrosło zainteresowanie naszą rodzimą muzyką elektroniczną.


list gończy a tuchalski

Mieszkasz w Londynie od wielu lat. Z czym kojarzy Ci się Piccadilly Circus?

Do Londynu po raz pierwszy przyjechałem w 1997 roku. Oczywiście nie znałem tego miasta, ale zbierałem informacje. Pamiętam, że ktoś mi powiedział, że Piccadilly Circus to mocno rozświetlone miejsce, słynące głównie z wielkich, kolorowych reklam. Oczywiście chciałem je zobaczyć. Wsiadłem w metro, przejechałem kila stacji i… moim oczom ukazały się niesamowite billboardy. To magiczne miejsce, zaczarowane. Warte odwiedzenia.

Piccadilly Circus to także musicalowe morze, a Ty przecież śpiewałeś w teatrze muzycznym?

Tak. To miejsce słynie z ogromnej ilości teatrów, które znajdują się niemal obok siebie. Jestem od niemal zawsze zafascynowany musicalami, ale tutaj w Londynie wciąż mam wiele w tym temacie do nadrobienia.

Jesteś muzykiem, który jednak obecnie bardziej zajmuje się promocją innych osób niż siebie samego i własnej twórczości. Dlaczego?

Dorosłe życie sprawiło, że nie było czasu na muzykę. Emigracja, dwoje maleńkich dzieci. Priorytety były zupełnie inne. Odstawiłem marzenia o muzyce na dalszy plan. Musiałem iść do pracy i zarobić na rodzinę. Nie miałem nawet siły myśleć o tym, by zasiąść do instrumentu. I tak zeszło kilka dobrych lat.

Jeśli pytasz o promocje innych osób, jest to wynikiem tego, że zawsze byłem w tym środowisku. Żyłem muzyką, sam nie będąc aktywnym twórcą. Dzięki działaniom, jakie obecnie podejmuję, w jakimś sensie wracam do tego artystycznego świata. Krok po kroku zaczynam coś budować. Zmieniła się nieco moja sytuacja rodzinna. Już nie jestem jedynym żywicielem rodziny i mogę próbować rozwinąć skrzydła. Mam pewne plany, ale jeszcze nie czas, by je zdradzać…

Ale… u Ciebie w domu rozwija się studio?

Tak. Gromadziłem sprzęt właściwie kilka lat. Mam nadzieję, że w przyszłości studio posłuży nie tylko mnie, ale wszystkim tym, którzy zapragną się rozwijać, spełniać swoje marzenia.

Dzięki Tobie poznałam wspaniałych ludzi, mieszkających w Polsce i poza jej granicami, m.in. Jarmilę Xymenę Gorną z Londynu. Zdradzisz nam tajniki waszej współpracy?

Bardzo dziękuję, że zwróciłaś na to uwagę. Zawsze chętnie Ci pomogę. Taki już jestem. Staram się promować ludzi, których cenię i szanuję. Robię to z miłości do muzyki.

Tak, jak Jarmilę, staram się umawiać muzyków na wywiady, organizować audycje radiowe. Może w przyszłości udałoby się zrobić tutaj jakieś koncerty. Nasza Polonia od jakiegoś czasu chyba mniej uczestniczy w kulturze niż kiedyś. Warto pokazywać jej perełki emigracyjne, ale także ludzi grających w Polsce. Dużą role winny odgrywać w tym media polonijne w UK. Są takie, które świetnie odnajdują się w temacie, ale są też i takie, które powinny zrobić sobie rachunek sumienia. Czasami ciężko słuchać tego, co leci w radio. Rozumiem… komercja, ale… powinny być jakieś granice.

Znakomicie w temacie promocji muzyki nieco niszowej odnajduje się radio Wnet – Studio Londyn /Iza Smolarek, Alex Sławiński/. Również wysoko cenię Twoją pracę – ciekawe wywiady. Powinniśmy pokazywać Polonii, co dzieję się tu w UK, ale też co muzycznie słychać w Polsce. Szukam osób i instytucji, które chcą się w takie działania zaangażować.

Odnoszę wrażenie, że w ostatnim czasie w Twoim polu zainteresowania znajduje się przede wszystkim muzyka elektroniczna.

Bardzo dobre wrażenie! (śmiech!) Jak wspomniałem, interesuję się bardzo różnorodną muzyką, jednak elektroniczna ma w sobie coś wyjątkowego. Nie potrafię sprecyzować, co to dokładnie jest. Może fakt, iż kojarzy mi się ona z obrazem. To po prostu jest we mnie.

Polski rynek muzyki elektronicznej jest niszowy, ale, jak sama pisałaś w wywiadzie z zespołem Endorphine, mamy w tej chwili genialnych twórców, m.in.: Włodek Komendarek, Marek Byliński, chłopaki z Endorphine, Tomek Pauszek, Przemek Rudź, Marek Manowski, Dierer Werner… Nasze polskie bogactwo kulturowe!!!

Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką? „Poza protokołem” opowiedziałeś mi o sobie wiele ciekawych rzeczy.

Koniec szkoły podstawowej, początek średniej – wtedy świadomie zacząłem patrzeć na muzykę. Pierwsze spotkania to słuchanie płyt i rozmowy o muzyce. Fascynacja nią! A później to już samorealizacja. Jeszcze nikt z nas nie umiał grać, ale zaczynaliśmy tworzyć pierwsze zespoły. Próbowaliśmy. Mnie szczególnie interesowała perkusja. Kupiłem pałki i rozbijałem mamie meble, pufy, garnki - wszystko, co było możliwe.

Na początku byłem samoukiem. Słuchałem innych i ich naśladowałem. Z czasem jednak zdecydowałem się zdawać do szkoły muzycznej II stopnia w klasie perkusji. Dostałem się i to był mój pierwszy, wielki sukces. Niestety długo nie zagrzałem tam miejsca. Czasy były trudne. Myśmy się wtedy wszyscy buntowali, walczyli z systemem. Uczeń szkoły muzycznej nie mógł grać big bitu. Długie włosy i podarte spodnie też nie były mile widziane. Absurdów było wiele! Zdążyłem jednak nauczyć się wielu rzeczy, stać się w jakimś stopniu profesjonalistą. Dostałem też podbudowę teoretyczną.

Trudno było mi również, dlatego że moi rodzice mieli na mnie inny pomysł. Wsparcia udzieliła mi ciocia ze strony mamy. Ona była solistką w teatrze muzycznym. Powiedziała mi, żeby spróbował. Pomogła zorganizować dla mnie przesłuchanie w teatrze w Lublinie u profesora Tadeusza Chyły. I tak zostałem artystą chóru. Naprawdę spodobało mi się to. Chór w takim miejscu nie był grupa statystów ruszających ustami, trzeba było robić wszystko – śpiewać, tańczyć, grać twarzą i gestem Wymagało to znakomitej kondycji i dużej plastyczności ciała. Graliśmy musicale i operetki. Pamiętam Dziewczę z Holandii, Barona Cygańskiego… Fantastyczne doświadczenie, które stanowiło przygotowanie do mojej pracy w teatrze w Łodzi.   Lublin ze swoimi projektami dla młodego chłopaka, którym byłem, stał się w pewnym momencie za mały… Zaczynałem czuć się jak w fabryce. Pojawiła się monotonia. Teatr muzyczny w Łodzi był bardziej profesjonalny, dawał większe możliwości ekspresji siebie. Grałem m.in. w Skrzypku na dachu, Wesołej wdówce, My fair Lady… Miałem plan, by dalej kształcić się wokalnie, ale wtedy przyszła zmiana ustroju w Polsce. Przyszły ciężkie czasy dla kultury. Wszystko prysło jak bańka mydlana.

W Polsce miałeś szansę na karierę muzyczną, ale wybrałeś Wielką Brytanię. Nie żałujesz?

Ja nigdy nie stawiałem na żadna karierę. Ona ma wiele odcieni. Ja kochałem muzykę! W tych czasach, kiedy ja procowałem w teatrze muzycznym, nie było szansy na progres, a to jest dla mnie synonim kariery. Kraj przechodził z socjalizmu na kapitalizm. Dotowane i wspierane przez państwo teatru nagle musiały stać się samowystarczalne.

Wyobraź sobie, że przed zmianą graliśmy po dwa przedstawienia dziennie. Rano przyjeżdżały szkoły, wieczorem autokary z pracownikami różnych zakładów. Przemiany ustrojowe dały temu kres. Nie raz przychodził inspicjent i mówił, aby się nie szykować do występu, ponieważ sprzedały się 3 lub 4 bilety. Od strony kulturalnej nastały wtedy dziwne i smutne czasy…

Jak oceniasz kondycję polskiej muzyki w UK? Czy posiadasz szersze rozeznanie w twórczości naszych emigrantów?

Nie posiadam szerokiego rozeznania. Współpracuję z Jarmilą, kojarzę Nikę Boon z radia PRL, Monikę Lidke, Remiego Juśkiewicza. Wiem, że jest trochę ludzi, którzy próbują tutaj w UK coś muzycznie zrobić dla kultury i dla siebie. Największą zasługę w doświadczaniu ich twórczości ma jednak wciąż tylko Internet! W czasach pandemii to jeszcze się pogłębiło. Ale… nie traćmy nadziei. Działajmy!

Dziękuję Ci za rozmowę!

autor: Agnieszka Kuchnia-Wołosiewicz  https://kuchniawolosiewicz.blogspot.com/

Author’s Posts