Matt Metal


Matt Metal


Inspirujący portert polskiej artystki i pisarki, Róży Wigeland ze Scarborough

Previous Next

Niezwykła artystka i autorka, która nie przestaje zaskakiwać swoim talentem i pasją do życia. Jest twórczynią asamblaży i kolaży; za pomocą sztuk plastycznych wyraża swe myśli, emocje i przemyślenia. Ale to tylko jedna strona tej fascynującej osobowości. Róża Wigeland jest też pisarką, felietonistką, wydawczynią, a jej literacka twórczość obejmuje zarówno non-fiction, jak i literaturę motywacyjną.

Nie można także zapomnieć o miłości, którą obdarza sztukę współczesną, wzbogacającą jej życie i stanowiącej źródło inspiracji.

Zapraszam do, cechującego się filozoficznym minimalizmem, świata artystki wielowymiarowej, której twórczość i życiowa historia są źródłem inspiracji dla wielu osób na całym świecie.

Róża Wigeland – twórczyni asamblaży i kolaży, pisarka, felietonistka oraz wydawczyni. Autorka książek non-fiction:

-„Gastronautka” (2017, wznowienie 2022) o codziennej pracy w branży gastronomicznej,

-„Mentalistka” (2021), która stanowi zbiór felietonów napisanych na przestrzeni ośmiu lat na podstawie życia w kilku europejskich krajach,

-„Następny krok” (2023), czyli poradnik motywacyjny dla kobiet na zakrętach życia.

Współtwórczyni portalu publicystyczno-kulturalnego „Emigraniada”. Feministka. Przedsiębiorczyni. Obywatelka Europy, mieszkająca obecnie w Anglii nad Morzem Północnym. Matka dwojga dorosłych dzieci, partnerka, siostra i przyjaciółka. Kobieta (lat 56), która po wielu życiowych tragediach urodziła się na nowo, zostawiając za sobą poprzednie życie i ojczyznę, gdyż przestała się z nią rozumieć.

Miłośniczka sztuki współczesnej.

Agnieszka: KREATORKA, miłośniczka KAWY i KAPELUSZY – czy jest więcej słów rozpoczynających się na literę „k”, którymi można określić Ciebie i Twój świat?  

Róża: Mój świat jest przede wszystkim kobiecy, czyli pełen zapachów, porządkowania, gotowania, opieki nad domem i rodziną, ale też bezwzględnej walki o byt tego wszystkiego, co sama stworzyłam i zbudowałam. W moim świecie króluje kreatywność na każdym polu i w każdym aspekcie życia – od zwykłych porządków, poprzez twórczość artystyczną i literacką, po rozwiązywanie problemów (zarówno tych codziennych, jak i tych, od których zależy ludzkie życie).

Kawa i kapelusze to miłe akcenty, które nadają rozpoznawalność, tak jak i kolaże czy kartki okolicznościowe, które tworzę. Jednak to kwota na koncie zapewnia mi dach nad głową, wyżywienie i opierunek. Jestem realistką do bólu, twardo stąpam po ziemi i nie daję się zawstydzać stwierdzeniami, że pieniądze nie są ważne, ponieważ liczy się tylko dobre serce i praca na rzecz innych. Żeby dawać, muszę najpierw mieć. Do tego wszystkiego dołożyłabym jeszcze książki, które i czytam, i piszę. Są to dla mnie jedne z nielicznych rzeczy, które uprzedmiotowiają ludzkie myśli.

Działasz twórczo w różnych dziedzinach sztuki. Czy któraś z nich jest Ci najbliższa?

Nie. Przechodzę swobodnie z jednej aktywności do drugiej. One się ze sobą zazębiają i wypełniają mi dzień. Jeżeli nie mogę dobierać kolorów czy ich odcieni w pracy wizualnej, ponieważ brakuje mi dziennego światła, mogę włączyć komputer i pisać. Zawsze mogę coś robić.

Czytając Twój krytyczny artykuł na temat malarstwa abstrakcyjnego, a także wiedząc, iż jesteś autorką książek non-fiction, zastanawiam się, jaka filozofia życiowa jest Ci najbliższa?

Najpierw należy się małe wyjaśnienie. Mój artykuł na portalu „Emigraniada”, który byłaś uprzejma tutaj przytoczyć, nie krytykuje malarstwa abstrakcyjnego jako takiego, gdyż ten rodzaj twórczości akurat jest jednym z moich ulubionych i bardzo go cenię, ale swoistej niedorzeczności w tej abstrakcji, gdzie każe mi się podziwiać kilka kresek czy plam i dorobiony do nich przeintelektualizowany bełkot, który rozumie kilka osób na świecie. Albo nie rozumie, ale się do tego nie przyznaje. Wiem, ponieważ próbowałam dopytać, dowiedzieć się, zrozumieć i odpowiedzieć na bardzo często zadawane sobie pytanie: „Dlaczego?”. Odpowiedź, że się po prostu nie znam na wielkiej sztuce, mnie nie satysfakcjonuje. Jako odbiorczyni sztuki czuję się zlekceważona płótnem zamazaną czarną czy niebieską farbą i określeniem, że to „obecność wysokiej prawdy filozoficznej, która powiąże mnie z tragedią, ekstazą i wzniosłością oraz bezpośrednio odzwierciedli fundamentalną naturę ludzkiego dramatu”. To, że jakiś dyrektor galerii, muzeum, marszand czy kurator wystawy twierdzi, że dzieło jest wielkie, gdyż namalował je ktoś już uznany i mający dorobek artystyczny, nie znaczy, iż ja też mam je uznać za wielkie.

Zatem i ja sprostuję, gdyż musiałyśmy się nie zrozumieć. Przyjmując teorię krytyki[1] z rozważań Jacka Kurpińskiego, dopowiem tylko, iż miałam na myśli krytycyzm (który niewątpliwie cechuje Twój artykuł), a nie autokrytycyzm. 

I tu się muszę zgodzić. Krytycyzm towarzyszy mi całe życie. Gdybym mówiła i pisała, co tak naprawdę myślę o wszystkich i wszystkim byłabym nie do zniesienia dla otoczenia.

A co z tą filozofią życiową? 

Jest nieskomplikowana i stara się unikać zarówno tragedii jak i ekstazy. Jest niewyszukana, a zawiera się w dwóch sentencjach: „Zwycięzca nigdy rezygnuje, rezygnujący nigdy nie zwycięża” oraz „Tylko ode mnie zależy, czy będę uboższa o dzień, który minął, czy bogatsza o to, czego w nim dokonałam”.

Mam też kilka zasad: nigdy się nie poddaję, staram się nie udzielać rad niepytana o nie i nie mam zapędów do naprawiania całego świata, gdyż uważam, że wystarczy go nie psuć. Cokolwiek robię, czynię to tak, by pod swoją pracą z dumą się podpisać.

Pięknie powiedziane. A teraz wróćmy do literatury. Jesteś pisarką oraz  właścicielką wydawnictwa Roza Wigeland – Creative.

Tak, jestem autorką trzech książek: „Mentalistka”, która jest zbiorem felietonów; „Gastronautka” – o mojej pracy gastronomicznej w trzech europejskich krajach; „Następny krok” – poradnik motywacyjny dla kobiet na zakrętach życia oraz współautorką czwartej, będącej zapisem rozmowy o Reymoncie i „Chłopach” z Andrzejem Smoleniem w setną rocznicę nadania Nobla, a która właśnie jest w opracowaniu redakcyjnym i jeszcze nie posiada tytułu.

Wszystkie książki wydane są (lub będą) w zarejestrowanym, polskim wydawnictwie w Wielkiej Brytanii i dystrybuowane poprzez sklep on-line na mojej stronie internetowej. Zrobiłam to, by moje publikacje, dzięki brytyjskiemu ISBN, były widoczne dla polskich oraz angielskich bibliotek i księgarń, które zaopatrują swoje półki również w polskojęzyczne pozycje. Uważam także, że tutaj znajduje się mój ośrodek życia, tutaj mieszkam, tworzę, pracuję i naturalną koleją rzeczy jest działanie według brytyjskiego prawa, które zresztą jest bardzo sprzyjające takim małym przedsiębiorcom jak ja.

Książek innych autorów nie wydaję, ale nie wykluczam tego. Chcę się najpierw nauczyć robienia tego doskonale na swoich pozycjach, zanim zaproponuję taką opcję komukolwiek innemu. To bardzo odpowiedzialna praca, obwarowana specyficznym prawem autorskim, własności intelektualnej oraz majątkowym. W książce każda kropka, nazwisko, rysunek czy znaczek jest ważne i ma swoje podstawy. Wyprodukować książkę jest dość łatwo. Opublikować ją z należytą starannością i z poszanowaniem wszelkich praw już takie proste nie jest. A i tak najtrudniejsza w niej jest dystrybucja i sprzedaż. Tych ostatnich ciągle się jeszcze uczę.

Kolaże – kolejny element Twojej artystycznej układanki... Latem opowiadałaś o nich podczas Londyńskich Spotkań Autorskich – Juśkiewicz&Zeller.  Jeśli dobrze zapamiętałam, zaczęłaś je tworzyć jako podarunki dla przyjaciół?

A także jako przedmioty sztuki użytkowej z tymi samymi motywami graficznymi pod okładki książek. Pozazdrościłam Shrekowi i Harry’emu Potterowi, że (oprócz filmów) istnieje wiele gadżetów tematycznych i pomyślałam: „Dlaczego moje książki nie miałyby mieć czegoś takiego?”.

Do pierwszej książki zamówiłam różne rzeczy u polskich artystek-rękodzielniczek; między innymi filiżankę i chusteczniki wykonała pod moje projekty artystka z Lipiec Reymontowskich. Później nastąpił Brexit i kilka spraw się skomplikowało. Pomyślałam, że sama spróbuję coś wykonać i okazało się, iż całkiem dobrze mi to wychodzi. Na początku nawet nie wiedziałam, że moje prace nazywają się: asamblaż albo kolaż. Określiłam je – na własny użytek – obrazami przestrzennymi. Dopiero mniej więcej po roku, czytając czasopismo artystyczne, natrafiłam na opis podobnych dzieł. Moje prace nie wyczerpują oczywiście definicji tych pojęć ze świata artyzmu, ale ignoruję to. Usprawiedliwiam się, że artystce wolno więcej. Najważniejsze, że podobają się moim odbiorcom i mam coraz więcej indywidualnych i spersonalizowanych zamówień.

Czy często można spotkać Cię na wydarzeniach artystycznych, na których pokazujesz swoją twórczość?

Na pewno rzadziej niż bym chciała. Każde takie wydarzenie pochłania mnóstwo pracy. Mam to szczęście jako artystka, że sporo sprzedaję i na każde targi muszę przygotować nowe prace związane z tematyką czy porą roku. Do wykonania potrzeba materiałów, farb, wykrojników, ramek, opakowań – wszystko trzeba wyszukać, kupić, wykreować, a to z kolei zajmuje mnóstwo czasu. Wiąże się też z działaniami marketingowymi, prowadzeniem strony internetowej ze sklepem, obecnością w social mediach. Pracy, tej niewidocznej dla mojego odbiorcy, jest przynajmniej dwa razy więcej niż stricte twórczej.

Nie zapominajmy, że oprócz tego mam swoją zwykłą pracę zawodową w gastronomii, piszę felietony i inne teksty do portalu publicystyczno-kulturalnego „Emigraniada”, prowadzę dom, mam partnera, opiekuję się ciężko chorą córką i chociaż raz w roku chcę odwiedzić syna mieszkającego w Irlandii; o siostrach rozsianych po Europie nawet nie wspominam.

Moją twórczość sprzedają obecnie trzy sklepy i dwa hotele w Scarborough i tam też można te prace podejrzeć. Kolejnym etapem będzie chyba wystawa w galerii artystycznej. Ale najpierw muszę znaleźć moce przerobowe na zapełnienie chociaż jednej ściany, a na to w najbliższych miesiącach się nie zanosi. Póki nie dokończę projektów, które już zaczęłam.

„Meet The Makers” to chyba jedne z Twoich ulubionych targów artystycznych? Dodajmy, że odbywają się nad brzegiem Morza Północnego w Scarborough, gdzie mieszkasz.

Na te targi zostałam zaproszona po swoim pierwszym pokazie w centrum handlowym z okazji Dnia Kobiet. Nie spodziewałam się wtedy, że to może być dla mnie osiągalne. Trafiłam na mentorkę z Yorkshire in Bussines, która pomagała kobietom przekształcać ich hobby w dochodowy biznes. Dowiedziałam się, czego mi brakuje, na co powinnam zwrócić uwagę i o co zadbać. Ona przekazała mnie dalej, poleciła innym osobom. Na samych targach podpatrzyłam też innych twórców, a i oni sami udzielili mi kilku cennych wskazówek. Nie wiem, czy te targi są moimi ulubionymi, gdyż nie zdążyłam jeszcze poznać zbyt wielu innych, ale zostałam tam otoczona opieką, odbywają się w pięknym hotelu tuż przy południowej zatoce i sama organizatorka jest niezwykle energiczną, cudowną kobietą. Skoro jest dobrze, to po co zmieniać?

Kiedy czytam Twoje wpisy na Facebooku, stanowiące zachwyt nad tym kawałkiem świata, który stał się Twoim domem, w pełni Cię rozumiem. Nie byłam jeszcze w Scarborough, choć planowałam i w końcu dotrę. Widziałam jednak wiele zdjęć oraz reportaż BBC o tym zakątku Wielkiej Brytanii.

Zakochałam się w Scarborough od pierwszego przyjazdu i w niecałe trzy miesiące przeprowadziłam się tutaj. Nie żałowałam tej decyzji ani przez sekundę. Miejsce ma swoje mankamenty: przez większość roku wieje, pada, jest ciemno i zimno. Życie w miasteczku zamiera po południu, a takich wysokich rachunków za ogrzewanie w życiu nie płaciłam. Ale codziennie spaceruję, patrząc na fale i plażę, słucham krzyku mew oraz wdycham cudowny morski zapach.

Czy miejsce, w którym mieszkasz, wpływa na Twoją twórczość? Czy motyw morza przenika na karty książek lub do Twoich miniaturowych dzieł sztuki?

Inspiruję się morzem, ale sam motyw przenika dość rzadko. Póki co, oczywiście. Bardzo trudno oddać jego niesamowitość i piękno. Nie wychodzi mi, ciągle wydaje się, że to nie to. Nie znalazłam jeszcze odpowiedniego środka wyrazu. Jest zbyt tajemnicze, nieopisane i nieprzeniknione. Ten wpływ morza to raczej spokój, piękne widoki, niespieszne życie codzienne. Wystarcza mi, że je widzę, słyszę i czuję. Reszta dzieje się poza nim.

Jakie są Twoje artystyczne plany na przyszłość i marzenia?

Prowadzę obecnie życie, o którym kiedyś nawet nie śmiałam marzyć, więc nie wiem, o czym miałabym jeszcze śnić. Wszystkiego nauczyłam się sama: żyć bez stresów i problemów, umiejętności pracy na każdym stanowisku w gastronomii, pisania i wydawania książek, tworzenia artystycznego, nowoczesnych technologii.

Obieram cele i do nich dążę, i... zwykle je osiągam. Tworzę plan, który konsekwentnie realizuję. Wierzę w siebie. Po drodze wydarza się mnóstwo rzeczy, których nie wymyśliłabym i staram się nie przegapiać szansy na rozwój. Robię, co mogę i na co mam wpływ. Korzystam z każdej wyciągniętej w moją stronę ręki, przychylności, zaproszenia do współpracy czy propozycji. Cieszę się z tego, co mam i co już osiągnęłam. Resztę pozostawiam przyszłości.

Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę Ci „morza” sukcesów oraz realizacji wszystkich poczynionych planów.

autor: Agnieszka Kuchnia-Wołosiewicz https://kuchniawolosiewicz.blogspot.com/

[1] Kurpiński J., Krytyka sztuki. Problemy, błędy i zasady, „Wiadomości ASP”, nr 83.

https://emigraniada.com/ to portal kulturalno-publicystyczny dla emigrantów (i nie tylko). Jego celem jest bycie spoiwem, które łączy "jednostki w grupy o podobnym sposobie myślenia i doświadczeniu". Znajdziecie tutaj kulturalne "smaczki" z zakresu wielu dziedzin artystycznych: książka, film, muzyka czy malarstwo. Pojawiają się także m.in. relacje z wydarzeń kulturalnych w Wielkiej Brytanii oraz analizy krytyczne wytworów sztuki. Stronę tworzą polscy emigranci. Przekazywane treści opierają się "naturalnie na tym, co wyniesione z ojczyzny – język, kultura, historia [...] Bez chwytliwych artykułów, bez gonienia za sensacją i bez prowokacji".

Redaktorem naczelnym jest Andrzej Smoleń. 

Author’s Posts