„W kinematografii elektryzuje mnie złożoność...” – rozmowa z Bartoszem Dominikiem, filmowcem i dziennikarzem
Młody, zdolny, ambitny, okiem kamery zaglądający do ludzkich serc i dusz... Filmując miejsca i opowiadając historie, tak naprawdę tworzy żywe portrety ludzkie – pokazuje swoich bohaterów wraz z ich najgłębszymi pragnieniami i ukrywanymi emocjami. Każdy jego projekt filmowy to małe dzieło sztuki, co doceniają krytycy i widzowie. Nie boi się wyzwań, szuka ciekawych tematów i... adrenaliny. Zjawiska paranormalne? Dlaczego nie! Filmowanie pracy grabarza? Idealny temat. Niebezpieczne warunki w kopalni? Z przyjemnością... I w tej pasji, obok talentu, zapewne tkwi sukces Bartosza.
Bartosz Dominik – absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach (kierunek: Projektowanie graficzne) oraz Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie na kierunkach: dziennikarstwo i komunikacja społeczna oraz filozofia. Filmem "Zbigniew Blukacz: Idę do światła" obronił dyplom w Krakowskiej Szkole Filmowej im. Wojciecha Jerzego Hasa na specjalizacji operatorsko-montażowej. Produkcja znalazła się w oficjalnej selekcji kilku prestiżowych festiwali filmowych. Twórca reportaży telewizyjnych. Od kilku lat, jako reportażysta i autor obrazu, współpracuje z Telewizją Polską. Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na rok 2023.
Więcej informacji na stronie bartoszdominik.pl
Agnieszka: Kiedy w Twoim życiu pojawił się film?
Bartosz: Chęć tworzenia filmów towarzyszyła mi od najmłodszych lat. Już jako dziecko rysowałem storyboardy – chciałem zrealizować moje projekty. Niestety… nie miałem kamery. Przełom nastąpił w 2002 roku, kiedy na komunię dostałem od chrzestnego pierwszą kamerę – były to czasy analogowe, więc jeszcze na kasety VHS. Dużo wtedy kręciłem – dziwnych i krótkich filmików; głównie nagrywałem członków mojej rodziny. I to sprawiało mi ogromną frajdę. Kręcić nie przestałem, robię to nadal.
Co takiego ma w sobie obraz wideo, iż postanowiłeś związać z nim swoją karierę zawodową?
Odpowiedź na to pytanie nie jest dla mnie prosta. Co jakiś czas odnajduję w tym medium inne aspekty, które ze mną rezonują. Nie jest też tak, że zajmuję się wyłącznie realizowaniem materiałów wideo. Bardzo pociąga mnie fotografia – przede wszystkim dlatego, że nie jest filmem. Przez wiele lat uważałem, że jest to gorszy środek przekazu; w końcu są to statyczne obrazu, nie ma tam ruchu. Aspekt ten stanowi jednak jej ogromną siłę – bo dzięki temu fotografia pozostawia odbiorcy większe pole do interpretacji — jest tam więcej niedookreślonych miejsc. Działając w tych dwóch przestrzeniach: fotografii i filmu — widzę wady i zalety każdej z nich. Jedno jest pewne, stworzenie filmu — przynajmniej mnie — daje więcej satysfakcji, ponieważ proces realizacji jest bardziej złożony. Film składa się z większej ilości składowych, których jakość przekłada się bezpośrednio na efekt końcowy. Może to właśnie ta złożoność jest tym, co mnie tak w kinematografii elektryzuje. Poza tym, od zawsze uwielbiałem oglądać filmy i chodzić do kina. Może też z tej miłości zrodziła się moja wewnętrzna potrzeba, by sprawdzić się na tym polu.
Poza tym, od zawsze uwielbiałem oglądać filmy i chodzić do kina. Może też z tej miłości zrodziła się moja wewnętrzna potrzeba, by sprawdzić się na tym polu.
Jesteś absolwentem uczelni artystycznych (m.in. Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach), ale studiowałeś także dziennikarstwo i filozofię. W moim odczuciu dziennikarstwo może przekładać się na reportaż filmowy, a filozofia... – nadaje obrazowi głębi?
Wielu dziennikarzy odnajduje się w przemyśle filmowym – głównie dokumencie. Zawsze śmieję się, że skończyłem wszystkie najbardziej bezużyteczne kierunki studiów. Bo jaki może być pierwszy dylemat doktora filozofii? Z frytkami czy bez w „Maku”. (śmiech) Po latach wydaje mi się jednak, że filozofia dała mi sposobność, żeby w potencjalnym temacie szukać drugiego dna – swego rodzaju meta-przekazu. Metaforycznej warstwy treściowej, która powoduje, że film zostanie na dłużej z widzem i w jakiś sposób zmusi go do refleksji nad otaczającym światem. Do Akademii Sztuk Pięknych poszedłem natomiast, żeby wypracować w sobie „bardziej artystyczne spojrzenie” na otaczająca mnie rzeczywistość. Reportaż czy film dokumentalny – to formy, które są bardzo blisko rzeczywistości, ja natomiast w przyszłości chciałbym bardziej skupić się na kinie formalnym, artystycznym.
Od kilku lat, jako reportażysta i autor obrazu, współpracujesz z Telewizją Polską. Czy możesz pochwalić się projektami zrealizowanymi dla TVP?
Ostatnio zdałem sobie sprawę, że z katowickim oddziałem TVP współpracuję już 8 lat. Trafiłem tam „z przypadku”. Na jednym amatorskim konkursie filmowym członkiem jury był operator kamery – pracujący w częstochowskim oddziale. Potrzebowali kogoś do pomocy. Laureaci dwóch pierwszych miejsc dostali propozycję takiej współpracy – a ja zająłem tam właśnie drugą lokatę. Nie trzeba było mnie długo przekonywać – od razu powiedziałem, że w to wchodzę. Początkowo, przez kilka lat zajmowałem się wyłącznie pracą jako operator obrazu i kamery. Wynikało to też z tego, że parę lat temu interesował mnie wyłącznie obraz – ta warstwa czysto formalna filmu. Po latach jednak wiem, że teraz ważne jest dla mnie przede wszystkim opowiadanie historii.
Od dwóch lat realizuję też swoje autorskie reportaże. Szczególnie dumny jestem z produkcji „Dwa metry pod ziemią”, która opowiada historię grabarza pracującego na cmentarzu w Kłobucku. Jest to opowieść prosta, ale właśnie w tej minimalistycznej konstrukcji drzemie prawdziwa siła i potencjał tej opowieści.
Zaskakująca tematyka... Choć ja mam jakiś sentyment do cmentarzy – szczególnie tych angielskich; starych, przykościelnych, które dobitnie przypominają nam, że wszystko, co ziemskie, ma swój kres.
Cmentarz kojarzy się z melancholią i ciszą. To miejsce zadumy – przestrzeń, w której niejako czas się zatrzymał. Każdy ma tam kogoś, z kim musiał się pożegnać, czasem niespodziewanie. Niejednokrotnie trudno jest nam pogodzić się ze stratą. Są jednak ludzie, dla których cmentarze są miejscem pracy, a na ciszę i zadumę nie ma praktycznie miejsca.
Reportaż „Dwa metry pod ziemią” pokazuje jeden dzień z życia takiego człowieka – Piotra, który grabarzem jest od ponad trzydziestu lat, a jego profesja łączy w sobie sacrum z profanum. "Prochem jesteś i w proch się obrócisz, ale Pan Cię wskrzesi w dniu ostatecznym".
Innymi – w moim odczuciu – udanymi projektami były reportaże „Szczęść Boże, Kaśka” i „Synek z gruby”. Te dwa materiały ogniskują się na pracy w kopalni. Tematy te są dla mnie ważne, bo pokazują wycinek rzeczywistości, który z parę lat całkowicie przestanie istnieć. Kolejne kopalnie w Polsce są sukcesywnie zamykane i wygaszane, jest to więc ostatni moment, żeby opowiedzieć te historie. A historie te były wyjątkowo trudne w realizacji. Nie kręciliśmy tego w muzeum, a na prawdziwym „dole” – niejednokrotnie kilometr pod ziemią. Było duszno, wilgotno i potencjalnie niebezpiecznie. Każda z kopalń, którą odwiedziłem, miała czwarty stopień zagrożenia metanowego, a wydobycie nie było wstrzymane – nie mieliśmy specjalnych ułatwień. Największym wyzwaniem było załatwienie wszystkich zezwoleń na zjazd dla całej ekipy i niespodziewane czynniki w trakcie realizacji. Kiedy mieliśmy kręcić reportaż „Szczęść Boże Kaśka”, który opowiada o kobiecie nadsztygar, udowadniającej, że kobieta także może z powodzeniem wykonywać taki zawód, dzień przed zdjęciami woda zalała cały szyb i zmuszeni byliśmy na przeniesienie zdjęć na bliżej nieokreślony termin. Było sporo nerwów – ale ostatecznie się udało.
O czym jest drugi film?
„Synek z gruby” opowiada historię mojego serdecznego kolegi Konrada Kołakowskiego, który zawsze marzył o tym, żeby zostać górnikiem. Jego losy potoczyły się jednak zupełnie inaczej - został historykiem - przewodnikiem w Kopalni Guido. Mimo to jest coś w Ślązakach, że ciągnie ich na dół - na grubę. Dlatego, Konrad postanowił zrobić wszystko, co w swojej mocy, by zjechać na czynną kopalnię, by przekonać się i zobaczyć, jak jest naprawdę na dole, prawdziwym dole. I ja mu towarzyszyłem z kamerą w tych zmaganiach. Cieszę się, bo ten reportaż został doceniony na konkursie wewnętrznym TVP, tj. Przeglądzie i Konkursie Dziennikarskim, gdzie zajął II miejsce w kategorii „najlepszy reportaż”.
Ciągnie Cię w miejsca, które dostarczają emocji i adrenaliny...
Trochę tak. (śmiech) Właśnie ostatnim materiałem, o którym chciałbym wspomnieć, są „Opowieści z zaświatów” – reportaż, który zrobiłem dokładnie tak, jak chciałem. Opowiada historię badaczy zjawisk paranormalnych, którzy zabierają nas do kilku nawiedzonych miejsc. Tematem i główną osią narracyjnych jest ich motywacja – co ich skłania do tego, żeby szukać duchów? Nie ukrywam, że jestem wielkim fanem horrorów i chciałbym takie materiały kręcić w przyszłości. Ten reportaż był więc takim poligonem doświadczalnym, gdzie mogłem przetestować sobie różne rozwiązania, które mnie interesują. Bardzo lubię także kino eksploatacji (nazwijmy je roboczo kinem klasy B.). Niezwykle podoba mi się taki balans na granicy kiczu – chciałem takie właśnie odniesienia zaimplementować do tego filmu. I wydaje mi się, że właśnie to mi się tam całkiem udało.
Jesteś Stypendystą Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na rok 2023...
Tak, jak już wspominałem, bardzo interesuje mnie fotografia. Na potrzeby pracy dyplomowej Akademii Sztuk Pięknych opracowałem swoją własną technikę polegającą na naświetleniu cyfrowego negatywu w warunkach ciemniowych na blasze offsetowej pokrytej emulsją światłoczułą. Efektem były wielkoformatowe fotografie (50x70 cm) na blasze, gdzie biel była zeszlifowaną blachą. Nieskromnie powiem, że robiło to wrażenie. Za namową znajomej postanowiłem złożyć projekt do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Było to rozwinięcie mojego dyplomu. Tym razem tematem nie był Transhumanizm, a ludyczne przedstawienia sakralnych dzieł sztuki, które fotografowałem na Śląsku. Chciałem zrobić taki dokument fotograficzny. Szukałem głównie obrazów i figur Matek Boskich, za którymi kryły się dobre historie. Pytałem właścicieli tych dzieł (niejednokrotnie wyjątkowo kiczowatych), jak to się stało, że dany obraz znalazł się u nich w domu i czy jakoś wpłynął na ich życie. W trakcie projektu zrozumiałem, że temat ten, jest przede wszystkim opowieścią o mnie samym. Przez większość życia byłem bardzo religijny. Taka fanatyczna duchowość jest niezdrowa i szkodliwa. Po latach zrewidowałem swoje poglądy. Miałem jednak doświadczenia i historie, które także chciałem opowiedzieć. W efekcie wyszedł z tego bardzo intymny projekt, którego wernisaż odbył się pod koniec tamtego roku w Spodku w Katowicach.
Kiedy bardzo młody człowiek za swoją pracę otrzymuje już tak wiele nagród i wyróżnień, dodaje mu to skrzydeł?
Moja narzeczona zawsze mi powtarza, że jestem chorobliwie ambitny i nigdy w pełni z siebie zadowolony. Ma trochę racji. Nagrody i wyróżnienia są bardzo miłe - w końcu są dowodem na to, że ktoś docenia moją pracę i podoba mu się to, co robię. Zawsze jednak wydaje mi się, że coś można było zrobić lepiej – w sumie to właśnie takie myślenie „dodaje mi skrzydeł”, ponieważ cały czas chcę stawać się lepszy.
Nad czym pracujesz obecnie?
Nad kilkoma projektami, ale są one na bardzo wczesnym etapie realizacji. W sumie nic, o czym mógłbym jakoś ciekawie opowiedzieć. (uśmiech)
Obok filmu, jest jeszcze wspomniane dziennikarstwo. Masz w tym zakresie również spore doświadczenie zawodowe.
Dziennikarstwo i praca nad filmami, w moim przypadku, to dwie dziedziny, które się przeplatają i przenikają. W końcu pracuję w telewizji, gdzie każdy materiał dziennikarski jest jakąś formą filmową. Od lat jestem jednak związany z lokalną prasą. Na początku, kilkanaście lat temu (albo nawet ze sto), współpracowałem z Kulisami Powiatu Kłobuckiego – tytuł ten dawno nie istnieje. Potem pisałem do Miejskiej. Obecnie piszę recenzje filmowe dla Tygodnika klobucka.pl. Traktuję to w kategoriach sportowych – warto jest coś pisać od czasu do czasu, żeby pracować nad warsztatem. Nie traktuję tego w kategoriach zarobkowych; raczej jako hobby.
Jakie jest Twoje filmowe marzenie?
Moim największym filmowym marzeniem jest nakręcenie pełnometrażowego filmu fabularnego. Bardzo interesuje mnie kino gatunkowe – chciałbym nakręcić polski horror.
A jeszcze... ontoelektronika – nie mogę pominąć tego wątku. Studiowałeś wpływ rzeczywistości wirtualnej na tę pozainternetową sferę egzystencji ludzkiej?
Na filozofii szczególnie interesowała mnie właśnie ta dyscyplina. Ontoelektronika w dużym skrócie opowiada o sensie istnienia człowieka w środowisku elektronicznym. Jest taką próbą opisania nowej, elektronicznej rzeczywistości językiem filozofii. Dużo o tym pisałem, ponieważ interesowałem się tym przez cały tok moich studiów – a jestem wiecznym studentem. (śmiech) Na filozofii pracę licencjacką pisałem o problemie wolności człowieka w środowisku elektronicznym, na dziennikarstwie pisałem o medioznawczych i filozoficznych aspektach funkcjonowania środowisk elektronicznych na przykładzie Internetu, a na ASP o transhumanizmie. Jak widać, cały czas byłem zanurzony w podobnej tematyce.
Bartoszu, dziękuję za rozmowę i życzę Ci spełnienia marzeń filmowych.
Rozmawiała: Agnieszka Kuchnia-Wołosiewicz (kuchniawolosiewicz.blogspot.com)
Na fotografiach znajduje się bohater wywiadu, Bartosz, a także kadry z jego filmów oraz zdjęcia z wystawy artysty w katowickim Spodku.