Matt Metal


Matt Metal


Pandemia i demografia wyzwaniami dla polskich szkół w Wielkiej Brytanii

twitter.com/sobotnia

Pandemia koronawirusa spowodowała kolosalny ubytek uczniów w polskich szkołach sobotnich w Wielkiej Brytanii, wskutek czego część tych placówek znalazła się na granicy przetrwania – mówi PAP Elżbieta Barrass, prezes Polskiej Macierzy Szkolnej (PMS), która wspiera polską edukację w tym kraju.

Według danych PMS przed pandemią w Wielkiej Brytanii w 130 polskich szkołach sobotnich uczyło się ok. 22 tys. dzieci.

"Niby te liczby wydają się duże, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że dwa-trzy lata temu było tu ok. miliona Polaków, jest to jednak bardzo mało. Szacujemy, że do polskich szkół chodzi tylko ok. 10 proc. polskich dzieci. Natomiast teraz, po Covid-19, gdy rozmawiamy o nowym roku szkolnym, mamy sygnały, że ubytek liczby uczniów jest kolosalny. Nie chodzi o to, że odchodzi jedno, dwoje czy nawet 10 dzieci, ale mowa o spadkach rzędu 25-50 proc." – mówi w rozmowie z PAP prezes PMS, przywołując przykłady konkretnych placówek. W jednej z nich liczba uczniów spadła z 60 do 40, w innej z 370 do 220. "Uczniów, o których wiemy, że nadal są zarejestrowani w szkołach należących do Macierzy, jest 13,5 tys." – dodaje.

Wskazuje, że wskutek tego odpływu uczniów część polskich szkół znalazła się na granicy przetrwania. "Prowadzenie polskich szkół sobotnich nie jest działalnością komercyjną, ale za wynajem pomieszczeń trzeba płacić, nauczycielom trzeba płacić" – podkreśla Barrass. Wyjaśnia, że szkoły utrzymują się z opłat wnoszonych przez rodziców, które uzupełniane są dotacjami z Polski, poprzez KPRM, ale wysokość tych dotacji zależy od liczby uczniów.

"Te dotacje to średnio ok. 20 tys. złotych, podczas gdy koszt utrzymania średniej wielkości szkoły to ok. 15 tys. funtów rocznie, czyli ok. 80 tys. złotych, więc czy ta pomoc to mało czy dużo? Jedni będą narzekać, że to mało, inni dziękować, że ona jest" – mówi prezes. Dodaje, że nie można pominąć wsparcia merytorycznego z kraju, np. wydawania podręczników czy organizowania szkoleń dla nauczycieli. Wskazuje, że dwa najnowsze podręczniki, które Polska Macierz Szkolna stworzyła we współpracy z Uniwersytetem Warszawskim, były dotowane przez Ministerstwo Edukacji i Nauki.

Polska Macierz Szkolna nie zajmuje się prowadzeniem szkół, lecz udziela pomocy w ich organizowaniu i prowadzeniu. Jak mówi Barrass, od czasów, gdy po II wojnie światowej grupa rodziców zbierała się gdzieś w parafii i uczyła polskiego, zmieniło się bardzo dużo – szkoły muszą mieć konkretną formę prawno-organizacyjną, a Polacy, którzy przyjechali do Wielkiej Brytanii po otwarciu granic w 2004 r., nie zawsze wiedzieli, jak się do tego zabrać, i rolą PMS jest właśnie doradztwo w takich sytuacjach. W ostatnich 6-7 latach dzięki wsparciu PMS powstało w Wielkiej Brytanii ponad 30 polskich szkół.

"Najpierw był spokojny wzrost przez lata, później ich (szkół - PAP) liczba gwałtownie wzrosła po wejściu Polski do UE, gdy przyjechało do Wielkiej Brytanii mnóstwo Polaków i szkoły stały się olbrzymimi placówkami, które już nie były w stanie pomieścić się w domach parafialnych i musiały wynajmować budynki np. od szkół brytyjskich. Ale teraz jest kolejny etap, gdy po brexicie część Polaków doszła do wniosku, że jednak w kraju będzie lepiej, i zaczęła wracać" – mówi prezes PMS. Dowodem jest m.in. fakt, że w tym roku liczba polskich uczniów w angielskich szkołach spadła o 11,6 proc.

Barras wskazuje, że pandemia jest najpoważniejszym bieżącym problemem dla polskich szkół sobotnich, ale coraz większym wyzwaniem jest zmieniająca się struktura demograficzna. "Po 2004 r. do polskich szkół przeważnie trafiały dzieci, które przyjeżdżały wraz z rodzicami bezpośrednio z Polski, które płynnie mówiły po polsku i nie trzeba było wymyślać żadnych nowatorskich sposobów, by ich tego języka uczyć. Teraz coraz więcej jest dzieci, które tu (w Wielkiej Brytanii - PAP) się urodziły i które w najlepszym wypadku są dwujęzyczne. Ta tendencja będzie się z każdym rokiem nasilać. Tymczasem cały czas mamy podejście, że skoro dziecko jest w polskiej szkole, to polski jest dla niego pierwszym językiem" – mówi.

Jak wyjaśnia, nie jest wcale tak, że jak dziecko wraca z brytyjskiej szkoły do domu, to mówi tam tylko po polsku, zwłaszcza kiedy ma również rodzeństwo w wieku szkolnym, a rodzice są zapracowani i widują się z dziećmi tylko rano i późnym wieczorem. "Szkoły muszą znaleźć takie podejście, by te dzieci, które nie mówią płynnie po polsku, nie czuły się odrzucone, lecz chciały tam przychodzić. My jako PMS też myślimy, jak odpowiedzieć na to wyzwanie" – podkreśla szefowa organizacji.

Odnosząc się do niewielkiego odsetka polskich dzieci chodzących do polskich szkół w Wielkiej Brytanii, Barrass mówi, że nie ma reprezentatywnych badań wśród rodziców, na podstawie których można byłoby powiedzieć, iż jest to dowód osłabiających się z czasem więzi z krajem. Jak mówi, w niektórych przypadkach na pewno tak jest, ale wskazuje też inne możliwe powody – być może część rodziców uczy dzieci polskiego we własnym zakresie, coraz więcej jest brytyjskich szkół, w których można się uczyć polskiego jako języka obcego, na takiej samej zasadzie jak hiszpańskiego czy niemieckiego. Po części jest to efekt zapracowania rodziców, czasem dzieci mają w soboty inne zajęcia pozalekcyjne.

Szefowa PMS dodaje jednak, że dla części rodziców, zwłaszcza dotkniętych gospodarczymi skutkami pandemii, może istnieć także bariera finansowa. Dolne granice opłat za szkoły to 100-150 funtów za semestr, przy czym szkoły starają się wychodzić rodzicom naprzeciw, umożliwiając płacenie w ratach, ponadto za drugie dziecko jest zniżka, a za trzecie i kolejne nie płaci się w ogóle.

"Te opłaty z punktu widzenia Londynu wydają się nieduże, ale szkoły z północy informują nas o dramatycznych sytuacjach, że ludzie w czasie pandemii potracili pracę i nawet takiej kwoty mogą nie mieć. Jeśli wybory są pomiędzy opłacaniem codziennych obiadów dziecka w szkole a posłaniem dziecka do polskiej szkoły sobotniej, to trudno kogoś krytykować za podejmowane decyzje" – podkreśla.

(PAP)

Author’s Posts