Hide
BĄDŹ NA BIEŻĄCO!
Follow on Facebook
Facebook
Show
Thu, Apr 25, 2024

Technologia

Technologia

All Stories

Otwarto szkoły podstawowe w Anglii, ale wiele dzieci zostało w domach

Prawie połowa dzieci w Anglii, które od poniedziałku mogły wrócić do szkół po przerwie spowodowanej epidemią koronawirusa, mogła zostać w domach, podobnie jak jedna czwarta nauczycieli - wynika z badań.

W poniedziałek zaczął się w Anglii drugi etap luzowania restrykcji wprowadzonych w celu zatrzymania epidemii, w ramach którego stopniowo otwierane są szkoły. Na początek mają wrócić do nich dzieci z zerówek, klas pierwszych oraz szóstych, czyli ostatniego roku przed gimnazjum.

Zgodnie z opublikowanymi trzy tygodnie temu rządowymi wytycznymi klasy powinny liczyć maksymalnie 15 uczniów, ławki - być rozstawione tak daleko od siebie, jak się da, a w miarę możliwości zajęcia powinny odbywać się na zewnątrz. Zalecono także zróżnicowanie czasu rozpoczynania i kończenia zajęć, aby jak najmniejsza liczba osób przychodziła i wychodziła ze szkoły w tym samym momencie, oraz zróżnicowaniu czasu przerw między lekcjami.

Jednak organizacje nauczycielskie oraz spora część rodziców od początku wyrażała daleko idący sceptycyzm co do tego, czy powrót zajęć szkolnych już od czerwca jest realny.

W efekcie jak wynika z sondażu Narodowej Fundacji Badań nad edukacją (NFER), która zapytała dyrekcje 1200 szkół, ok. 46 proc. rodziców tych dzieci, które mogły wrócić do szkół, zamierzało je pozostawić w domach, a na słabszych ekonomicznie terenach kraju - nawet 50 proc. Ponadto 25 proc. nauczycieli będzie prawdopodobnie nieobecnych z powodu problemów zdrowotnych u siebie lub swoich rodzin.

Stacja BBC informowała, że niektóre szkoły nawet w ogóle nie zostały w poniedziałek otwarte, choć nie podano żadnych konkretnych liczb.

Brytyjski minister edukacji Gavin Williamson zapowiadał wcześniej, że nie będzie kar dla rodziców, którzy nie zdecydują się na wysłanie dzieci z powrotem do szkół.

W Szkocji i Irlandii Północnej szkoły mają zostać otwarte w sierpniu, w Walii zapewne stanie się to wcześniej, ale na razie nie ogłoszono terminu.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Rusza system wyłapywania kontaktów osób zakażonych koronawirusem

W czwartek uruchomiony zostanie w Anglii system wyłapywania kontaktów osób zakażonych koronawirusem - poinformował w środę wieczorem brytyjski minister zdrowia Matt Hancock. Zajmować się tym będzie 25 tys. zatrudnionych przez rząd osób.

Tak jak obecnie, każdy, kto ma objawy koronawirusa - uporczywy kaszel, gorączkę lub nagłą utratę smaku lub węchu - będzie musiał izolować się przez siedem dni, a reszta jego gospodarstwa domowego przez 14 dni.

Różnica polega na tym, że od czwartku, każdy wykazujący objawy, powinien poprosić przez internet lub telefonicznie o przeprowadzenie testu. Jeśli wynik testu będzie negatywny, wszyscy członkowie gospodarstwa domowego mogą zakończyć izolację. Jeśli jednak wynik testu wykaże obecność koronawirusa zatrudniony przez rząd zespół do wyszukiwania kontaktów - NHS Test and Trace - skontaktuje się zakażoną osobą SMS-em, e-mailem lub telefonicznie - w celu omówienia, z kim miała ona bliski kontakt.

Jak wyjaśniono, bliskie kontakty to ci, z którymi zakażony spędził co najmniej 15 minut w odległości mniejszej niż 2 metry oraz osoby, z którymi miał bezpośredni kontakt - np. partnerzy seksualni, członkowie gospodarstwa domowego lub osoby, z którymi rozmawiał twarzą w twarz w odległości mniejszej niż 1 metr. Chodzi o kontakty, które miały miejsce od dwóch dni przed do siedmiu dni po pojawieniu się objawów.

Każdy z tych kontaktów, który zostanie uznany za narażony na ryzyko złapania wirusa, zostanie poinstruowany, aby się izolował przez 14 dni, niezależnie od tego, czy jest chory, czy nie. Osoby te będą miały przeprowadzone testy tylko wtedy, jeśli wystąpią u nich objawy. Reszta ich gospodarstwa domowego nie musi się izolować, chyba że ktoś zachoruje. Osoby izolujące się będą uprawnione do otrzymania ustawowego zasiłku chorobowego.

Hancock podczas codziennej rządowej konferencji prasowej powiedział, że "musi się to stać nowym sposobem życia" i będzie wymagało "wysiłku narodowego" - w przeciwnym razie restrykcje w kontaktach społecznych musiałaby być kontynuowane. "Unikanie nieświadomego rozprzestrzeniania wirusa i pomaganie w przerwaniu łańcucha transmisji jest obywatelskim obowiązkiem" - przekonywał.

Celem tego systemu jest to, by zamienić obecne zamknięcie, którym objęte jest całe społeczeństwo na izolację tylko tych podejrzewanych o zakażenie. Ale to, na ile się to uda, będzie zależało od efektywności systemu. Według wcześniejszego raportu naukowców z Royal Society, sukces programu będzie zależał od tego, czy społeczeństwo się o niego przekona i jak szybko uda się znaleźć kontakty. Oceniono, że można w ten sposób zapobiec od 5 proc. do 15 proc. infekcji. Ale 15 proc. będzie osiągnięte w przypadku znalezienia kontaktów w ciągu trzech dni i jeśli 80 proc. zgłaszających objawy będzie się izolować.

W zeszłym tygodniu premier Boris Johnson zapowiadał, że system ten będzie pozwalał namierzać kontakty 10 tys. osób zakażonych dziennie. W środę podano, że w ciągu minionej doby testy potwierdziły 2013 nowych przypadków koronawirusa.

W Szkocji podobny system wyłapywania kontaktów również ruszy w czwartek, w Walii - na początku czerwca, zaś w Irlandii Północnej uruchomiony został w zeszłym tygodniu.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Nieudany kosmiczny eksperyment Virgin Orbit miliardera Bransona

Należąca do brytyjskiego miliardera Richarda Bransona firma Virgin Orbit nie zdołała w poniedziałek umieścić na orbicie okołoziemskiej rakiety wystrzelonej z samolotu. Zapowiedziano rychłe podjęcie nowej próby.

Podczas próby dokonanej nad Pacyfikiem, w pobliżu wybrzeży Kalifornii, rakieta nazwana LauncherOne została wyniesiona na wysokość ok. 9 km pod skrzydłem należącego do Bransona samolotu Boeing 747 Jumbo.

Samolot nazwany Cosmic Girl (Kosmiczna Dziewczyna), specjalnie przystosowany do eksperymentu, wystartował z bazy lotniczej i kosmodromu Mojave na pustyni o tej samej nazwie.

Pocisk pomyślnie oddzielił się od samolotu i odpalił silnik jednak doszło wówczas do niesprecyzowanej bliżej "anomalii", która zmusiła - jak głosi opublikowane oświadczenie Virgin Orbit - do zakończenia eksperymentu. Samolot powrócił bezpiecznie do bazy.

"Dowiemy się więcej kiedy nasi inżynierowie przeanalizują górę danych, jakie dzisiaj zebraliśmy" - oświadczyła firma.

"Osiągnęliśmy dzisiaj wiele celów, jakie sobie wyznaczyliśmy, chociaż być może nie wszystkie. Dokonaliśmy jednak wielkiego kroku. Nasza następna rakieta już czeka i kolejna próba zostanie podjęta wkrótce" - sprecyzowano.

Branson chce przy pomocy swojej firmy przechwycić część powstającego lukratywnego rynku wprowadzania na orbitę niewielkich satelitów. Utworzona przez niego Virgin Group kontroluje ponad 400 przedsiębiorstw z różnych dziedzin, w tym nawet fonograficznej (Virgin Records). (PAP)

Nowy audyt ws. wpływu Huaweia w budowie 5G na bezpieczeństwo

Rząd Wlk. Brytanii rozpoczął nowy audyt ws. wpływu dopuszczenia chińskiego koncernu Huawei do budowy sieci 5G na bezpieczeństwo kraju. Decyzja zapadła po nałożeniu na tę firmę nowych sankcji uzasadnianych przez USA względami bezpieczeństwa - informuje serwis BBC.

W styczniu Wielka Brytania zdecydowała się dopuścić częściowo Huawei do budowy elementów sieci 5G pozbawionych znaczenia krytycznego i tym samym oparła się naciskom ze strony USA - przypomina BBC.

Rzecznik rządu w specjalnie przygotowanym oświadczeniu na temat nowego audytu zakomunikował, że "bezpieczeństwo i odporność naszej sieci to kwestie najważniejsze". Jak dodał, "podążając za ogłoszeniem przez USA kolejnych sankcji przeciwko Huaweiowi, Narodowe Centrum Cyberbezpieczeństwa (NCSC) przyjrzy się uważnie wpływowi, jaki (udział tej firmy w budowie infrastruktury 5G) może wywrzeć na brytyjskie sieci".

Wprowadzone przez USA sankcje wykluczają możliwość korzystania przez Huaweia z amerykańskich technologii i oprogramowania do projektowania części elektronicznych produkowanych przez ten koncern.

Amerykańskie ministerstwo handlu uważa, że chińska firma omija wprowadzone w ubiegłym roku regulacje zobowiązujące ją do uzyskiwania licencji za każdym razem, gdy chce współpracować z podmiotami z USA. Sposobem na ominięcie wprowadzonych regulacji i obostrzeń miało być wykorzystanie przez Huaweia amerykańskiego sprzętu do produkcji elementów elektronicznych w fabrykach zlokalizowanych w innych krajach - pisze BBC.

W odpowiedzi na wszczęty przez brytyjski rząd nowy audyt bezpieczeństwa, wiceprezes Huaweia Victor Zhang powiedział, iż priorytetem firmy "pozostaje dalsze udostępnianie bezpiecznej sieci 5G w całej Wielkiej Brytanii". Jak dodał, Huawei "cieszy się z możliwości dyskusji z NCSC na temat wątpliowści, które może mieć ta agencja i ma nadzieję na kontynuację bliskiej relacji współpracy, która trwała ostatnie 10 lat".

Krytycy dopuszczenia Huawei do budowy sieci 5G uważają, że wykorzystanie sprzętu tej firmy stanowi ryzyko ze względu na możliwość użycia go przez Pekin do celów szpiegowskich, a nawet sabotażu sieci telekomunikacyjnych. (PAP)

Raport: prawie połowa tweetów o Covid-19 pochodzi od botów

Autorami 45 proc. spośród ponad 200 mln wpisów na Twitterze na temat pandemii są prawdopodobnie zautomatyzowane konta rozsiewające dezinformację - wynika z analizy amerykańskich badaczy z Uniwersytetu Carnegie Mellon w Pittsburghu.

Jak podało w środę amerykańskie radio publiczne NPR, badacze z Carnegie Mellon stwierdzili, że prawie połowa z ponad 200 mln tweetów na temat Covid-19 od stycznia pochodziła z kont "zachowujących się bardziej jak skomputeryzowane roboty niż ludzie". Badacze doszli do takich wniosków na podstawie np. podejrzanie wysokiej liczby tweetów generowanych przez te konta i ich rzekomej lokalizacji.

Według autorów analizy, choć definitywne ustalenie, kto stoi za botami jest trudne, treść wpisów sugeruje, że są one częścią "machiny propagandowej", nastawionej na zwiększanie podziałów w społeczeństwie i rozsiewanie dezinformacji na temat pandemii."Wiemy, że wygląda to jak machina propagandowa i z pewnością wpisuje się w rosyjskie i chińskie strategie" - stwierdziła autorka badania Kathleen Carley. Zaznaczyła jednocześnie, że udowodnienie tego wymagałoby zaangażowania "ogromnych środków".

Diagnozy badaczy są zbieżne z wnioskami, do których doszli także hiszpańscy analitycy z firmy Cyrity zajmującej się cyberbezpieczeństwem. Według najnowszego raportu firmy, do którego miał dostęp dziennik "El Mundo", Rosja i Chiny "prowadzą w sposób bezpośredni (...), a także pośredni, poprzez firmy i struktury pozarządowe w innych krajach, kampanie fałszywych informacji, dezinformacji i ingerencji zagranicznej”.

Działania obu reżimów "skierowane są na doprowadzenie do podziałów opinii publicznej i wprowadzenie zamieszania w gospodarkach zachodnich, głównie Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych” - stwierdzili autorzy raportu.

Według przedstawiciela Cyrity, Joaquina Castillejo, Rosja i Chiny mają różne interesy. "W przypadku Rosji dezinformacja należy do jej strategii wojskowej, a celem jest tworzenie podziałów i napięć w krajach przynależnych do kręgu jej interesów, czego nawet często nie ukrywa. (...) Tak było w przypadku brexitu czy niepodległości Katalonii, a strategia Rosji była bardzo agresywna" - powiedział Castillejo. "Chiny zainteresowane są bardziej poprawą swojego wizerunku i obroną interesów gospodarczych, gdyż teraz mają dużą szansę na poszerzenie swoich wpływów” - wyjaśnił.

Jak podaje NPR, naukowcy z uniwersytetu Carnegie Mellon zidentyfikowali ponad 100 fałszywych narracji promowanych przez boty na Twitterze, w tym np. teorię spiskową o związku rozprzestrzeniania się wirusa z rozwojem sieci 5G. Teoria zyskała na tyle dużą popularność w mediach społecznościowych, że w Wielkiej Brytanii i innych krajach doszło do wielokrotnych ataków na maszty telekomunikacyjne.

Władze Twittera nie odniosły się do treści badania, ale zaznaczyły, że podjęły działania wobec 1,5 mln kont promujące dezinformację na temat Covid-19. Działania te nie zawsze są skuteczne, bo kasowane lub zawieszane konta szybko bywają zastępowane nowymi. (PAP)

Obraz Miguel Á. Padriñán z Pixabay 

W przyszłym roku akademickim wykłady w Cambridge tylko przez internet

W przyszłym roku akademickim brytyjski Uniwersytet w Cambridge nie będzie prowadził wykładów w tradycyjnej formie, z powodu epidemii koronawirusa zajęcia zostaną przeniesione do internetu - poinformował w środę Reuters.

"Ponieważ prawdopodobne jest, że zasada zachowania dystansu społecznego będzie nadal wymagana, uniwersytet zdecydował, że w następnym roku akademickim nie będą odbywały się wykłady w tradycyjnej formie" - napisano w oświadczeniu władz uczelni.

Dodano, że decyzja ta ma ułatwić planowanie kolejnego roku akademickiego, ale może być zmieniona, w zależności od oficjalnych wskazówek dotyczących zasad zachowania bezpieczeństwa.

Uniwersytet ma nadzieję, że być może od października będą mogły odbywać się spotkania małych grup seminaryjnych oraz osobiste konsultacje z wykładowcami, o ile uczestnicy będą zachowywać między sobą zalecaną odległość.

Uczelnia w Cambridge, podobnie jak inne brytyjskie szkoły wyższe, została zamknięta w marcu i od tego czasu prowadzi nauczanie online, w ten sposób przeprowadzane są również egzaminy, odwołano także ceremonie rozdania dyplomów.

Organizacja zrzeszająca uniwersytety w Wielkiej Brytanii Universities UK poinformowała, że Cambridge jest pierwszą uczelnią, która zdecydowała się na odwołanie tradycyjnych wykładów w całym roku akademickim. Podobną decyzję podjął już wcześniej Uniwersytet w Manchesterze, ale dotyczy ona na razie tylko zaczynającego się jesienią pierwszego semestru.

Według przytaczanych przez agencję AP analiz, nawet 120 tys. brytyjskich uczniów może zdecydować się na opóźnione rozpoczęcie wyższej edukacji, jeżeli nauczanie będzie nadal prowadzone tylko przez internet. Ta sytuacja poważnie odbije się na finansach uniwersytetów, podobnie jak utrudnienia w podróżowaniu po świecie, które mogą zmniejszyć napływ płacących wyższe czesne niż ich brytyjscy koledzy zagranicznych studentów.

Szefowa publicznej agencji nadzorującej wyższą edukację w Wielkiej Brytanii Nicola Dandridge powiedziała w tym tygodniu, że uczelnie powinny do czerwca - kiedy absolwenci szkół średnich będą decydowali o swojej przyszłości - jasno określić, w jakiej formie mają zamiar prowadzić nauczanie w kolejnym roku akademickim. (PAP)

Naukowcy sprawdzą, czy psy mogą węchem wykrywać koronawirusa

Brytyjscy naukowcy rozpoczną testy mające sprawdzić, czy psy są w stanie węchem wykryć osoby zakażone koronawirusem, jeszcze zanim zaczną one wykazywać symptomy choroby.

Brytyjski rząd poinformował w sobotę, że przekazał 500 tys. funtów na badania prowadzone przez Londyńską Szkołę Higieny i Medycyny Tropikalnej (LSHTM), uniwersytet w Durham oraz organizację charytatywną Medical Detection Dogs.

Sześć psów - labradory i cocker spaniele - otrzyma próbki zapachu pacjentów chorych na Covid-19 z londyńskich szpitali, a następnie zostaną one nauczone, jak odróżniać ich zapach od zapachu ludzi, którzy nie są zarażeni. Jeśli testy zakończą się powiedzeniem, jeden pies będzie mógł sprawdzić do 250 osób na godzinę, co mogłoby być szczególnie przydatne w miejscach publicznych czy na lotniskach.

"Psy do diagnostyki biologicznej już teraz wykrywają określone rodzaje nowotworów i wierzymy, że ta innowacja może dostarczyć szybkich wyników w ramach naszej szerszej strategii badań. Dokładność jest niezbędna, więc to badanie powie nam, czy +koronawirusowe psy+ są w stanie niezawodnie wykryć wirusa i powstrzymać jego rozprzestrzenianie się" - oświadczył James Bethell, wiceminister zdrowia odpowiedzialny za innowacje i badania naukowe.

Organizacja Medical Detection Dogs podkreśliła, że szkoli psy do wykrywania niektórych nowotworów, choroby Parkinsona i malarii, a badania pokazują, że psy mogą być nauczone, aby wykrywać zapach choroby, który jest tak delikatny, jak gdyby rozcieńczyć jedną łyżeczkę cukru w dwóch basenach olimpijskich pełnych wody.

Badania nad możliwością wykrywana koronawirusa przez psy prowadzone są również w Stanach Zjednoczonych i we Francji.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Sonja Kalee z Pixabay 

W.Brytania chce wdrożyć nowy test firmy Roche na przeciwciała Covid-19

Rząd Wielkiej Brytanii poinformował w czwartek, że prowadzi rozmowy ze szwajcarską firmą farmaceutyczną Roche w sprawie wdrożenia na szeroką skalę jej nowego, w pełni skutecznego testu na obecność przeciwciał na Covid-19.

Brytyjskie laboratorium Instytutu Zdrowia Publicznego w Porton Down ustaliło, że test firmy Roche jest w 100 proc. skuteczny w dokładnym wykrywaniu przeciwciał na Covid-19, co oznacza, że w odróżnieniu od innych testów nie podaje fałszywych wyników po wykryciu przeciwciał podobnych do Covid-19, a mogących świadczyć o przebytym przeziębieniu lub innej infekcji.

Resort zdrowia Wielkiej Brytanii ocenia, że zastosowanie testów Roche może radykalnie ułatwić walkę z epidemią, ponieważ osoby, u których wykryte zostaną przeciwciała, mogą wrócić do pracy i normalnie funkcjonować, bez ryzyka zakażenia.

"Telegraph", który jako pierwszy podał tę informację, pisze że brytyjskie władze rozmawiają z Roche o zakupie milionów zestawów testowych.

Reuters zauważa jednak, że niejasne jest nadal, czy przejście infekcji SARS-CoV-2 gwarantuje trwałą odporność na tego wirusa.

Co więcej, Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ostrzegła w komunikacie wydanym pod koniec kwietnia, że nie ma dowodów na to, iż ludzie, którzy wyzdrowieli z Covid-19 i mają przeciwciała, nie mogą się ponownie zarazić koronawirusem.

WHO ostrzegła też rządy przed wydawaniem "paszportów odporności" czy "certyfikatów bezpieczeństwa" osobom, które były zakażone koronawirusem, a wyzdrowiały. Według WHO praktyka ta może faktycznie zwiększyć ryzyko rozprzestrzeniania się wirusa, ponieważ osoby takie mogą zlekceważyć standardowe środki ostrożności.

Tymczasem brytyjski rząd rozważa właśnie wydawanie osobom, u których wykryto przeciwciała, "paszportów zdrowia", czyli swego rodzaju przepustki do normalnego funkcjonowania.

WHO przypomniała, że większość badań dowodzi, iż ludzie, którzy wyzdrowieli, mają przeciwciała na wirusa, jednak niektórzy z nich mają bardzo niski poziom neutralizujących przeciwciał we krwi, "co sugeruje, że odporność komórkowa może być również kluczowa, żeby wyzdrowieć" - głosi komunikat WHO. (PAP)

Obraz fernando zhiminaicela z Pixabay 

W Instytucie Lotnictwa powstał prototyp respiratora "ostatniej szansy"

Prototyp respiratora ciśnieniowego WentILOT 1.0 powstał w Instytucie Lotnictwa - Sieci Badawczej Łukasiewicz - poinformowało biuro prasowe Sieci. Urządzenie nie zastąpi profesjonalnego urządzenia, może być jednak stosowane w ekstremalnych okolicznościach związanych z epidemią COVID-19.

Respirator ciśnieniowy WentILOT 1.0 w najbliższych dniach będzie gotowy do testów medycznych. Po pozytywnym ich przejściu i kierunkowej decyzji Ministerstwa Rozwoju możliwe będzie uruchomienie produkcji sprzętu - wynika z prasowego komunikatu.

"Nasz respirator nie zastąpi profesjonalnego, zaawansowanego technologicznie urządzenia, pozwalającego na prowadzenie pełnej terapii. Może być jednak pomocny w krajach, w których sytuacja w służbie zdrowia jest trudna lub innych ekstremalnych okolicznościach związanych z epidemią, prowadzących do czasowych niedoborów sprzętu" – mówi cytowany w komunikacie przesłanym PAP autor rozwiązania dr inż. Łukasz Czajkowski, który pracuje z zespołem kierowanym przez mgr inż. Agnieszkę Sobieszek z Łukasiewicz - ILOT.

Założenia konstrukcyjne respiratora konsultowane były z pracownikami Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii Instytutu „Pomnik-Centrum Zdrowia Dziecka”.

Przedsięwzięcie jest realizowane z inicjatywy i przy wsparciu zespołu koordynującego działającego przy Ministerstwie Rozwoju.

W komunikacie poinformowano, że w najbliższych dniach powinny się zakończyć testy techniczne sprzętu. Po nich WentILOT 1.0 zostanie poddany testom klinicznym, które pozwalają na uzyskanie odpowiednich certyfikatów i uzyskanie statusu wyrobu medycznego.

To kolejny projekt respiratora, nad którym w ostatnim czasie pracują instytuty w ramach Sieci Badawczej Łukasiewicz. Instytut Techniki i Aparatury Medycznej wspólnie z Instytutem Inżynierii Biomedycznej PAN wyprodukował urządzenie Ventil do wentylacji dwóch pacjentów za pomocą jednego respiratora. Resort nauki przeznaczył na produkcję 100 takich urządzeń 5 mln zł. (PAP)

szz/ ekr/

Image by Simon Orlob from Pixabay 

 

Badanie: aby utrzymać skuteczność, brytyjski wywiad musi wdrożyć sztuczną inteligencję

Brytyjski wywiad musi wdrożyć w swoich działaniach wykorzystanie narzędzi sztucznej inteligencji (AI), aby utrzymać skuteczność i móc chronić bezpieczeństwo narodowe kraju - oceniają autorzy badania zamówionego przez agencję wywiadu elektronicznego GCHQ.

W cytowanym przez dziennik "Financial Times" raporcie z badania naukowcy sugerują, że nastawione wrogo względem Wielkiej Brytanii państwa będą aktywnie korzystać ze sztucznej inteligencji do budowania swojej przewagi w sferze cyberprzestrzeni. Jednym z możliwych działań ma być wykorzystywanie technologii "deep fake" do generowania treści dezinformujących i destabilizujących system polityczny.

Brytyjski wywiad powinien odpierać pojawiające się zagrożenia również z wykorzystaniem sztucznej inteligencji. Uczenie maszynowe może wspomagać działania agencji wywiadowczych np. w zakresie analityki danych, a także monitorowania aktywności terrorystów i poszukiwania zmian w zachowaniu obserwowanych pod kątem zagrożenia terrorystycznego osób, które bez wykorzystania tego rodzaju narzędzi mogą pozostać niedostrzeżone - twierdzą eksperci.

Cytowana przez "FT" firma Darktrace zwraca uwagę, że sztuczna inteligencja to również narzędzia, które pozwalają na skuteczne wykrywanie cyberataków prowadzonych z użyciem tego rodzaju rozwiązań. "Tylko AI może walczyć z AI" - ostrzegają specjaliści. Wspomagane przez sztuczną inteligencję cyberataki są skuteczniejszym sposobem obchodzenia zabezpieczeń infrastruktury sieciowej i bardzo często wymykają się zespołom czuwającym nad cyberbezpieczeństwem - podkreślają eksperci.

Zamówiony przez GCHQ raport ukazał się jako zwieńczenie audytu zamówionego po atakach terrorystycznych w Londynie z 2017 roku, które skłoniły społeczność wywiadowczą do włączenia nowych narzędzi technologicznych do swojej pracy. Audyt, któremu przewodził specjalista ds. terroryzmu David Anderson, wskazał, iż ataki powinny "wzmocnić posiadane uprawnienia" kontrwywiadu (MI5) w zakresie korzystania z narzędzi uczenia maszynowego, sztucznej inteligencji i systemów analizy behawioralnej, by wspomóc własne procesy związane z przetwarzaniem danych oraz współdzielenie informacji pomiędzy poszczególnymi agencjami wywiadowczymi.

Zamówiony przez GCHQ raport jest sceptyczny wobec wykorzystania AI do przewidywania przyszłego zachowania potencjalnych terrorystów i ich wychwytywania z tkanki społecznej. Autorzy wskazują, iż potencjał tych narzędzi leży raczej w monitorowaniu informacji na temat jednostek już objętych nadzorem agencji wywiadowczych.

Nowy dyrektor MI5 Ken McCallum zapowiedział, że wykorzystanie nowych technologii w pracy agencji będzie jednym z jego priorytetów. Dziennik "Financial Times" przypomina jednocześnie, że społeczność wywiadowcza na całym świecie jest szeroko krytykowana w związku z aspektami etycznymi wykorzystania dużych ilości danych (m.in. telekomunikacyjnych) celem zwalczania terroryzmu. Zdaniem aktywistów działających na rzecz prywatności, takich jak technolog związany z organizacją Privacy International Gus Hosein, "gromadzenie danych na szeroką skalę i masowe ich przetwarzanie to inwazja w prywatność".

Według GCHQ raport stanowi część działań na rzecz współpracy tej agencji z sektorem akademickim, rządem, a także grupami zainteresowanymi ochroną wolności obywatelskich. Jego celem ma być "odniesienie się do aspektów prawnych oraz etycznych wykorzystania sztucznej inteligencji dla celów bezpieczeństwa narodowego". (PAP)

Brytyjscy wydawcy prasy krytykują Google'a za brak jasności przy blokowaniu reklam

Brytyjscy wydawcy prasy krytykują Google'a za brak jasności przy blokowaniu reklam o tematyce związanej z koronawirusem SARS CoV-2. Ich zdaniem koncern nie wyjaśnił dokładnie zasad towarzyszących filtrowaniu treści, przez co wydawcy tracą przychody z reklam.

Jak informuje dziennik "Financial Times", wiele marek reklamujących się w internecie korzysta obecnie ze zbiorów słów kluczowych mających na celu filtrowanie treści w sieci, aby ich reklamy wykupywane na platformach Google'a nie pojawiały się w pobliżu tekstów zawierających słowa takie jak: "koronawirus", "pandemia" lub nawet "Boris Johnson" (obecny premier Wielkiej Brytanii - PAP). Londyńska gazeta podkreśla, że to normalna praktyka bezpieczeństwa stosowana przez reklamodawców internetowych również przed wybuchem pandemii, która miała na celu np. blokowanie reklam linii lotniczych w materiałach poświęconych katastrofom samolotów.

Niektórzy brytyjscy wydawcy zarzucają Google'owi, że firma nie zapewniła należytej przejrzystości w kwestii własnych działań wobec praktyki blokowania słów kluczowych przez reklamodawców. Zdaniem mediów filtry te nie działają poprawnie i eliminują reklamy również z treści o pozytywnym wydźwięku bądź też z materiałów o dużej wartości informacyjnej, gdzie w opinii wydawców mogłyby być obecne.

Organizacja Newsworks zajmująca się promocją i aktywizmem w ramach branży medialnej ocenia, że blokowanie słów kluczowych przez reklamodawców może przełożyć się na stratę 50 mln funtów dla wydawców prasy korzystających z internetu do dystrybucji swoich treści. Nieproporcjonalnie negatywnie może wpłynąć również na mniejsze i regionalne serwisy informacyjne.

Google w rozmowie z "Financial Times" podkreśliło, że "prowadzi ciągłe rozmowy" z wydawcami, reklamodawcami i przedstawicielami administracji, których celem jest "pomoc branży w tych trudnych czasach". Koncern z Mountain View poinformowal też, że na czas pandemii anulował opłaty dla wydawców korzystających z platformy reklamowej Ad Manager.

Londyński dziennik przypomina, że w związku z pandemią powodowanej przez koronawirusa choroby Covid-19 wydatki na reklamę spadają. Jeden z największych brytyjskich wydawców prasy stwierdził, że wyceny przestrzeni reklamowej na stronach internetowych w czasie pandemii spadły nawet o 40 proc. (PAP)

Wyciekły dane 42 mln użytkowników nieoficjalnej wersji komunikatora Telegram

Wyciekły dane 42 mln użytkowników nieoficjalnej wersji komunikatora Telegram - informuje serwis Infosecurity Magazine. Według ekspertów do wycieku doszło w wyniku błędnej konfiguracji usług chmurowych.

Wśród informacji, których bezpieczeństwo zostało naruszone, znajdowały się numery identyfikacyjne użytkowników, ich numery telefonów, nazwy kont ustawione w aplikacji, a także hasze i tajne klucze szyfrujące komunikację. Mogą one teraz posłużyć np. do kolejnych ataków, w tym do wyłudzeń finansowych.

Dane zlokalizowane w niezabezpieczonej bazie odkrył 21 marca badacz cyberbezpieczeństwa związany z firmą Comparitech Bob Diaczenko. Według eksperta zbiór nie był chroniony nawet hasłem i został umieszczony w internecie przez grupę hakerską o nazwie "Hunting system".

Klaster zawierający dane użytkowników nieoficjalnej wersji Telegrama został usunięty z internetu 25 marca. Dzień wcześniej Diaczenko poinformował o istnieniu bazy dostawcę hostingu, którego usługa została wykorzystana do umieszcznia zbioru w sieci.

Według Infosecurity Magazine wyciek danych naraża na niebezpieczeństwo użytkowników komunikatora Telegram z krajów, w których pobranie oficjalnej wersji aplikacji jest niemożliwe. Osoby takie, aby móc korzystać z szyfrowanej komunikacji oferowanej przez Telegram, często pobierają aplikację nieoficjalne. Dzieje się tak m.in. w Iranie, gdzie korzystanie z Telegrama jest zabronione przez władze. (PAP)

Hakerzy zaatakowali brytyjską firmę medyczną pracującą nad zwalczaniem epidemii

Hakerzy z grupy cyberprzestępczej Maze zaatakowali brytyjską firmę medyczną pracującą obecnie nad zwalczaniem pandemii Covid-19 - informuje serwis Computer Weekly. Firma została zainfekowana złośliwym oprogramowaniem szyfrującym dla okupu (ransomware).

W wyniku cyberataku hakerzy pozyskali dane osobowe i medyczne tysięcy byłych pacjentów, którzy korzystali z dostarczanych przez firmę usług i produktów ochrony zdrowia. Computer Weekly podkreśla jednak, że niepowodzeniem zakończyły się próby zablokowania przez cyberprzestępców systemów teleinformatycznych spółki.

Firma Hammersmith Medicines Research prowadziła w przeszłości testy pomagające w pracach nad szczepionką na wirusa ebola oraz rozwijała leki mające zastosowanie w terapii choroby Alzheimera. Obecnie uczestniczy w walce z pandemią koronawirusa SARS-CoV-2 powodującego chorobę Covid-19.

Jak zwraca uwagę serwis, dane z HMR zostały opublikowane przez hakerów na jednym z forów zaledwie kilka dni po tym, jak grupa Maze obiecała nie atakować organizacji z sektora opieki zdrowotnej i medycyny walczących z epidemią.

Dział bezpieczeństwa HMR poinformował, że atak o dużym nasileniu został wykryty podczas jego trwania w sobotę 14 marca, jednakże zdołano go zatrzymać i przywrócić działanie systemów komputerowych oraz poczty elektronicznej jeszcze tego samego dnia.

Dane wykradzione z systemu firmy zostały opublikowane przez cyberprzestępców 21 marca. Według HMR pochodzą one z baz danych mających od ośmiu do nawet dwudziestu lat. Wśród informacji, których bezpieczeństwo naruszono, znalazły się m.in. kwestionariusze medyczne, kopie paszportów, praw jazdy oraz numery ubezpieczenia społecznego ponad 2,3 tys. osób korzystających z usług firmy. (PAP)

Rząd wzywa przemysł: przestawcie się na produkcję respiratorów

Brytyjski rząd wezwał w niedzielę firmy przemysłowe, aby jeśli tylko mają takie możliwości techniczne, przestawiły się na produkcję respiratorów, które są kluczowe w ratowaniu życia chorych na Covid-19.

W poniedziałek premier Boris Johnson ma na ten temat rozmawiać z szefami niektórych firm przemysłowych i zapewnić ich, że rząd kupi każdą ilość, ale już w niedzielę mówił o tym minister zdrowia Matt Hancock.

"Mamy w tym kraju wysokiej klasy inżynierów. Chcemy, żeby każdy, kto ma możliwości przestawienia się na produkcję respiratorów, zrobił to" - powiedział Hancock w stacji BBC. Przyznał on, że podejmowane obecnie środki są typowe dla czasu wojny.

Minister zdrowia powiedział, że w Wielkiej Brytanii jest obecnie 5 tys. respiratorów, a potrzebne jest "znacznie więcej niż to". Eksperci medyczni szacują, że ok. 10-20 proc. osób, które zakażą się koronawirusem będzie potrzebować respiratorów, które pomagają w oddychaniu w czasie niewydolności układu oddechowego.

Kilka firm potwierdziło, że rząd zwrócił się do nich z pytaniem o możliwość przestawienia produkcji, choć nie jest jasne jak miałoby to wyglądać, biorąc pod uwagę, że nie mają one doświadczenia w produkcji sprzętu medycznego.

"Premier zwrócił się do nas z prośbą o sprawdzenie, czy możemy pomóc w produkcji respiratorów. Mamy zespoły badawcze i inżynieryjne, które w tej chwili aktywnie przyglądają się tej prośbie. Na razie nie wiadomo, czy możemy pomóc, ale jako brytyjska firma zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by pomóc w bezprecedensowych czasach, w jakich znajduje się nasz kraj" - oświadczył Anthony Bamford, szef firmy JCB, która produkuje przede wszystkim ciężki sprzęt budowlany.

Prowadzenie takich rozmów potwierdziła także firma Unipart, która m.in. produkuje wentylatory samochodowe, zaś producent silników lotniczych Rolls-Royce oświadczył, że jest skłonny zdobić, co tylko może.

Tymczasem sieć Best Western zadeklarowała, że jej hotele mogą zostać przekształcone w prowizoryczne szpitale, jeśli publiczna służba zdrowia będzie potrzebowała dodatkowych pomieszczeń w przypadku rozszerzania się epidemii.

Jak poinformowało w niedzielę po południu brytyjskie ministerstwo zdrowia, liczba ofiar śmiertelnych koronawirusa wzrosła do 35, zaś potwierdzonych przypadków - do 1372.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Nissan zainwestuje 52 mln funtów w rozwój fabryki w Wielkiej Brytanii pomimo Brexitu

Nissan zainwestuje 52 mln funtów w rozbudowę linii produkcyjnej w swojej fabryce w Wielkiej Brytanii - podała w piątek agencja Reutera. Dodano, że decyzja o inwestycji zapadła mimo wyjścia Wielkiej Brytanii z UE.

Jak wskazano, chodzi o nową linię pras wykorzystywanych do tłoczenia elementów karoserii, która ma zostać uruchomiona w zakładzie Nissana w Sunderland.

"Nowa linia jest częścią wartej 400 mln funtów inwestycji w produkcję nowej wersji SUV-a Qashqai" - czytamy. Dodano, że japoński producent zainwestował już 100 milionów funtów w nowego Juke, który wszedł do produkcji w ubiegłym roku.

Agencja cytuje przedstawicieli Nissana, którzy podkreślili, że jeśli Brexit doprowadzi do wprowadzenia taryf, będzie to oznaczać "brak zrównoważenia jego europejskiej produkcji, która obejmuje również fabrykę w Barcelonie".

Sunderland to największa fabryka samochodów w Wielkiej Brytanii, której ubiegłoroczna produkcja - jak podała agencja - wyniosła blisko 350 tys. pojazdów. To o jedną trzecią mniej niż w 2016 r. - ostatnim rekordowym dla zakładu pod względem produkcji.

Jak przypomniano, o planach produkcji nowego modelu Qashqai w Wielkiej Brytanii Nissan poinformował w 2016 r. po zapewnieniach brytyjskiego rządu, że Brexit nie wpłynie negatywnie na konkurencyjność produkcji japońskiego koncernu.

Wielka Brytania wyszła z UE o północy 31 stycznia 2019 r.; 1 lutego rozpoczął się okres przejściowy, który będzie obowiązywał do końca tego roku. Wielka Brytania będzie do tego momentu nadal uczestniczyć we wspólnym rynku i unii celnej, bo w tym okresie UE będzie traktować Zjednoczone Królestwo jako państwo członkowskie. Do 1 stycznia 2021 r. Wspólnota i Wielka Brytania będą mieć czas na wypracowanie nowych porozumień dotyczących wymiany handlowej.

Producenci obawiają się jednak, że wszelkie dodatkowe kontrole celne, taryfy i przepisy mogą zwiększyć koszty, spowolnić procesy produkcyjne i potencjalnie ograniczyć produkcję. (PAP)

autor: Magdalena Jarco

Facebook usunął reklamy kampanii Trumpa za szerzenie dezinformacji

Facebook usunął reklamy, promujące kandydaturę Donalda Trumpa na prezydenta USA, bo zawierały mylące informacje odnoszące się do rozpoczynającego się w przyszłym tygodniu spisu powszechnego w Stanach Zjednoczonych - informuje dziennik The Wall Street Journal.

Reklamy polityczne opłacone przez sztab wyborczy Donalda Trumpa pojawiły się na Facebooku w tym tygodniu. Podobne treści promujące zarówno reelekcję Trumpa, jak i jego zastępcy Mike Pence'a były rozsyłane również drogą mailową.

Materiały, które pojawiły się na FB promowały kandydaturę Donalda Trumpa i zawierały błędny link, który rzekomo odsyłać miał do strony spisu, a w rzeczywistości przekierowywał użytkowników na stronę zbierającą fundusze na kampanię wyborczą Trumpa.

Facebook uznał to za wprowadzanie internautów w błąd oraz działanie sprzeczne z polityką firmy, która jeszcze niedawno zapowiadała, że będzie bezwzględnie usuwała wszystkie nieprawdziwe treści dotyczące zarówno tegorocznych wyborów prezydenckich, jak i spisu.

Koncern oświadczył, że po raz pierwszy usunął treści promujące Trumpa, za dezinformację ws. spisu. "Nasza polityka ma na celu ochronę przed mylącymi informacjami odnośnie amerykańskiego spisu powszechnego. To jest przykład na to, że wprowadziliśmy te zasady w życie" - oświadczył rzecznik Facebooka.

Sztab wyborczy Donalda Trumpa nie chciał komentować sprawy.

Facebook i inne media społecznościowe znalazły się pod ogromną presją opinii publicznej co do tego, czy skutecznie poradzą sobie z usuwaniem z sieci fałszywych informacji dotyczących wyborów oraz spisu powszechnego. Dlatego większość firm technologicznych zaostrzyła regulacje odnoście fake newsów.

Spis powszechny, który ma dokładnie policzyć mieszkańców USA i na tej podstawie przeprowadzić podział miejsc w Kongresie, odbywa się raz na 10 lat. Tegoroczny spis jest pierwszym, w którym większość Amerykanów weźmie udział online, począwszy od przyszłego czwartku.(PAP)

Wlk. Brytania: wyciekły dane 900 tys. klientów Virgin Media

Firma Virgin Media potwierdziła, że nieznany sprawca uzyskał nieuprawniony dostęp do niezabezpieczonej marketingowej bazy danych klientów przynajmniej jednokrotnie. W niepowołane ręce mogło się dostać więcej informacji, niż początkowo wskazywała spółka - podało w piątek BBC.

Virgin Media, dostarczająca internet i telewizję kablową początkowo podała, że do sieci wyciekły numery telefonów, adresy e-mail oraz adresy domowe.

Firma TurgenSec, która jako pierwsza wykryła wyciek, twierdzi, że narażonych na wyciek zostało więcej informacji niż na początku wskazywało Virgin. Baza danych zawierała bowiem np. wnioski o zablokowanie bądź odblokowanie dostępu do poszczególnych stron, które mogą łączyć poszczególnych klientów ze stronami pornograficznymi bądź innymi portalami dla dorosłych. Szczegóły te mogą być wykorzystywane w próbach wymuszeń na ofiarach wycieku.

Virgin Media potwierdziło BBC, że w bazie znajdowały się takie dane, ale grupa osób powiązanych z wnioskami miała liczyć ok. 1,1 tys. osób. Obecnie spółka kontaktuje się z narażonymi klientami i poinformowała już odpowiednie służby.

TurgenSec wskazało, że Virgin Media wykazało się znacznym brakiem profesjonalizmu - baza danych nie była szyfrowana, co oznacza, że dostęp do wrażliwych danych mógł uzyskać praktycznie każdy użytkownik internetu. (PAP)

BBC FILM/ OPEN CALL FOR POLISH CHILDREN

We are a London based casting company for film and TV called Des Hamilton Casting. We are currently casting a film for the BBC and are looking for Polish speaking children for a number of roles:
 
POLISH BOYS AGED 10 – 17 
POLISH GIRL AGED 14 – 16 
POLISH GIRL AGED 3 – 4
 
We are holding an Open Call on Saturday 16th March in Ealing (London) where anyone who fits the brief can turn up for an informal audition. No appointments are necessary and there is nothing to prepare.
 
The Open Call will be from 12-6pm at the following address: 
THE DOWN UNDER CENTRE, 
48 HAVEN GREEN,
LONDON,
W5 2NX
The centre is 1 minute from Ealing Broadway tube station and you can attend at anytime between 12pm-6pm.

I cannot stress enough that NO PREVIOUS PROFESSIONAL ACTING EXPERIENCE IS NECESSARY and whoever goes on to feature in the film will be WELL PAID. 
 
Just to give you a bit of background on our company, we are known for our unorthodox methods of casting. We often visit schools and drama groups etc. when casting for films, rather then going via the traditional actor/agent route, e.g. Des Hamilton discovered Thomas Turgoose in 'This is England' in a centre for children who have been excluded from school, and we cast a large part of the Channel 4 TV drama 'Top Boy' through visiting schools and after school clubs.  
 

Minister transportu: autonomiczne samochody na drogach za 3-4 lata

Prawdziwie autonomiczne samochody pojawią się na brytyjskich drogach za trzy do czterech lat - ocenił w poniedziałek minister transportu Wielkiej Brytanii Chris Grayling. Jednocześnie uznał, że silniki Diesla mają nadal przed sobą przyszłość.

"Szybko zbliżamy się do ery samochodów samojezdnych" - mówił podczas konferencji Partii Konserwatywnej w Birmingham.

"Spodziewam się, że pierwsze, prawdziwie autonomiczne samochody pojawią się na naszych drogach za trzy do czterech lat" - ocenił Grayling. Dodał jednocześnie, że podtrzymuje stanowisko rządu o zakończeniu sprzedaży samochodów z silnikami spalinowymi do 2040 roku. Jednak napędy wysokoprężne mają w najbliższych latach rolę do spełnienia - podkreślił.

"Nowsze samochody z silnikami Diesla są czystsze niż kiedykolwiek i oczywiście będą mieć rolę do spełnienia w najbliższych latach w związku z tym, że technologia nadal się zmienia" - podsumował.

W lipcu 2017 roku brytyjski minister środowiska Michael Gove zapowiedział w środę, że od 2040 roku w Wielkiej Brytanii będzie obowiązywał zakaz sprzedaży nowych silników spalinowych. To element rządowej strategii na rzecz zwalczania zanieczyszczenia powietrza.

Nowy zakaz obejmie samochody na paliwo i olej napędowy, a także pojazdy hybrydowe z elektrycznym motorem i silnikiem spalinowym.

Grayling tłumaczy wtedy, że "jest zdeterminowany, aby doprowadzić do zielonej rewolucji w transporcie", podkreślając, że rząd wydaje m.in. ok. 600 mln funtów na rozwój i przygotowanie ultraniskoemisyjnych pojazdów, które mogłyby być używane już od 2020 roku.

Oprócz 255 mln funtów, które zostaną przekazane na współpracę z władzami lokalnymi, dodatkowe 100 mln funtów zostanie wydanych na modernizację autobusów w celu obniżenia emisji związanych z transportem publicznym - zapowiadano. (PAP)

Za wyciek danych Facebookowi grozi kara w wysokości nawet 1,63 mld dol.

Za wyciek danych z niemal 50 mln kont użytkowników Facebooka koncernowi może grozić kara grzywny w wysokości nawet 1,63 mld dol. Naruszono bezpieczeństwo kont m.in. dyrektor operacyjnej Facebooka Sheryl Sandberg - poinformował dziennik "Wall Street Journal".

Irlandzka Komisja Ochrony Danych domaga się od Facebooka szerszych informacji na temat ujawnionego w piątek wycieku danych, w tym "jego natury oraz skali, a także wskazania krajów Unii Europejskiej, w których mogą znajdować się poszkodowani w wyniku incydentu użytkownicy". W wydanym w tej sprawie oświadczeniu organ wyraził zaniepokojenie doniesieniami o zajściu, "którego przyczyn - pomimo tego, że dotyczy milionów kont użytkowników - Facebook jak do tej pory nie wyjaśnił". Komisja podkreśliła również, że koncern Marka Zuckerberga wciąż nie ujawnił informacji na temat ryzyka dla użytkowników dotkniętych wyciekiem.

"WSJ" przypuściło, że incydent może doprowadzić do nałożenia na Facebooka kary wynikającej z obowiązujących od maja w krajach Unii Europejskiej przepisów Ogólnego Rozporządzenia o Ochronie Danych Osobowych (RODO). Maksymalna przewidywana wysokość grzywny to 4 proc. globalnych przychodów firmy za ostatni rok, co w przypadku Facebooka przekłada się na kwotę 1,63 mld dol. Dziennik zwrócił uwagę, że RODO zawiera zalecenie, aby firmy i organizacje zbierały tak mało danych o użytkownikach swoich usług, jak to tylko możliwe dla celów prowadzonej działalności, podczas gdy Facebook gromadzi je masowo.

Gazeta podkreśliła przy tym, że Komisja Europejska niedawno wezwała firmę Marka Zuckerberga do "dokładniejszego informowania użytkowników na temat tego, w jaki sposób ich dane są wykorzystywane". W przeciwnym razie koncern mogą czekać kary związane z naruszaniem standardów ochrony konsumentów. Serwis Tech Crunch zwrócił natomiast uwagę na kwestię tokenów dostępowych do innych usług (np. Spotify lub AirBnB), których użytkownicy korzystali z uwierzytelniania za pomocą Facebooka. Jeśli ich bezpieczeństwo również zostało naruszone, partnerzy mogą odwrócić się firmy.

Zdaniem niezależnego konsultanta ds. prywatności i cyberbezpieczeństwa dr. Łukasza Olejnika Facebook spełnił nakładany przez RODO wymóg zgłoszenia incydentu organowi ochrony danych osobowych w ciągu 72 godzin od zdarzenia. Możliwa kara finansowa będzie wobec tego orzekana według innych kryteriów, np. liczby użytkowników dotkniętych wyciekiem oraz nadużyciami względem pozyskanych przez hakerów danych.

"Użytkownicy nie muszą podejmować dodatkowych działań, aby zabezpieczyć swoje konta, bo Facebook sam podjął działania w ramach kontrolowanych przez siebie systemów. W praktyce użytkownicy również niewiele mogą. Jeśli chodzi o zewnętrzne usługi wykorzystujące logowanie za pośrednictwem Facebooka, to wiele aplikacji i stron mogło nie zresetować materiału uwierzytelniającego" - tłumaczy ekspert. Jego zdaniem jednym z działań zapobiegawczych, jakie mogą podjąć użytkownicy podejrzewający, że mogli paść ofiarą wycieku, jest wyczyszczenie plików cookies w przeglądarce internetowej.

"Obecnie nic nie wskazuje na nadużycia w systemach zewnętrznych, nie wiadomo też, czy atakującym wystarczyło czasu na pełne wykorzystanie tak atrakcyjnej podatności bezpieczeństwa" - stwierdził Olejnik. "Wydarzenie to najpewniej szybko odejdzie w zapomnienie wśród użytkowników i opinii publicznej, chyba, że rzeczywiście doszło do wykradzenia danych, które zostaną następnie użyte np. w akcjach ingerujących w procesy wyborcze" - ocenił.

Niezależnie od RODO Facebook musi się liczyć z możliwymi karami finansowymi w USA. Szef amerykańskiej Federalnej Komisji Handlu (FTC) Rohit Chopra napisał na Twitterze, że "domaga się od Facebooka wyjaśnień".

O wycieku danych niemal 50 mln użytkowników Facebooka koncern Marka Zuckerberga poinformował w piątek 28 września. O zdarzeniu firma dowiedziała się trzy dni wcześniej. Na dostęp do danych użytkowników serwisu pozwalała podatność w kodzie Facebooka obsługującym funkcję +Wyświetl jako+, która pozwala użytkownikom zobaczyć profil tak, jak widzą go inne osoby korzystające z serwisu.(PAP)

USA/Równoległy program nauki po angielsku i polsku w szkole w Nowym Jorku

Polonijne dzieci w nowojorskiej dzielnicy Queens będą się wkrótce mogły kształcić jednocześnie w dwóch językach. Programem nauczania wszystkich przedmiotów po polsku i angielsku zainteresowała się szkoła publiczna nr 71 na Ridgewood.

Inicjatywa nie jest nowa. Pierwsze programy równoległego kształcenia w dwóch językach pojawiły się ponad dekadę temu. Ich zalety sprawiły, że w samym Nowym Jorku oferuje je prawie trzysta szkół publicznych w 11 językach.

Ze względu na strukturę populacji miasta, niemal 90 proc. to programy angielsko-hiszpańskie. Posiada je ponad 201 szkół. W 20 placówkach dzieci kształcą się jednocześnie w języku angielskim oraz w jednym z języków chińskich, w sześciu - francuskim, a w pięciu - w rosyjskim. Jest nawet program z językiem kreolskim dla uczniów pochodzących z Haiti.

Pierwszy dwujęzyczny program z językiem polskim powstał w 2015 r. w szkole publicznej nr 34 na Greenpoincie. Zdaniem założyciela Dobrej Polskiej Szkoły Foundation (DPSF) Andrzeja Cierkosza, nastąpiło to nieco później niż gdzie indziej, ponieważ polonijna społeczność nie była dostatecznie poinformowana o tej metodzie nauczania w dwóch językach.

W Nowym Jorku używanych jest - według władz miejskich - ok. 160 języków. Dzieci w społecznościach etnicznych stoją często w obliczu konieczności porozumiewania się co najmniej w dwu językach. Ponieważ rodzice często nie znają angielskiego, także potomstwo rozpoczynające naukę miewa z tym kłopoty.

Aby przezwyciężyć problemy, pojawiły się początkowo programy z ograniczonym nauczaniem dzieci języków, w których mówiły w domu. Miały im pomóc przestawiać się na angielski.

„Traktowano ten sposób jako pozytywną formę adaptacji. Nie służyła ona natomiast utrzymaniu przez uczniów rodzimego języka. Prowadziło to często do znaczącego, albo nawet całkowitego zatracenia mowy ojczystej przodków” – powiedział PAP Cierkosz.

Szef Dobrej Polskiej Szkoły Foundation podkreśla, że prawdziwy przełom stanowiło dopiero wprowadzenie równoległego nauczania w szkołach wszystkich przedmiotów na przemian w języku angielskim i w językach imigranckich dzieci.

Na pozytywne aspekty dwujęzyczności zwraca uwagę autor książki „The Bilingual Revolution” Fabrice Jaumont. Powołując się na badania specjalistów twierdzi, że wiąże się to m.in. z większą inteligencją emocjonalną. Jego zdaniem dwujęzyczne dzieci lepiej rozumieją punkt widzenia innych i potrafią patrzeć na to samo wydarzenie z różnego punktu widzenia. Są bardziej elastyczne, kreatywne i oryginalne. Rzadziej niż inni uczniowie porzucają szkołę.

Jaumont wskazuje, że dzieciom mówiącym biegle w dwóch lub kilku językach łatwiej rozwijać relacje interpersonalne i interakcję z ludźmi. Są bardziej uważne, mają lepszą pamięć, potrafią skuteczniej rozwiązywać problemy.

Z badań wynika także, że dwujęzyczne dzieci mają lepsze niż ich koledzy wyniki na testach i większe szanse na podjęcie studiów na zagranicznych uczelniach. Mają też mniej kłopotów ze znalezieniem pracy.

Szef DPSF starania o otwarcie programu równoległego nauczania na Ridgewood uzasadnia tym, że właśnie tam oraz w sąsiednim Maspeth i Glendale jest największe skupisko Polaków w Nowym Jorku.

Na jeszcze inny aspekt dwujęzycznego kształcenia wskazała w rozmowie z PAP ucząca w szkole publicznej na Ridgewood Basia Falkowska, która wcześniej była nauczycielką w Polsce.

„Nauczanie języka polskiego w jakiejkolwiek formie będzie najpiękniejszym sposobem uczczenia setnej rocznicy niepodległości Polski. Wierzę, że będzie to wspaniała możliwość kontynuowania znajomości języka wśród dzieci z polskich rodzin. Poza tym nauka języka polskiego przyczyni się do krzewienia polskiej kultury, historii i dumy narodowej na ziemi Waszyngtona” – zapewniała Falkowska.

Dobra Polska Szkoła Foundation wyprodukowała film dokumentalny o istniejącym już w szkole na Green Poincie równoległym nauczaniu języka polskiego i angielskiego. 45-minutowy „The Bilingual Revolution Po Polsku” zaprezentuje wkrótce TVP Polonia. Dokument powstał przy wsparciu konsulatu polskiego w Nowym Jorku.

Andrzej Dobrowolski z Nowego Jorku (PAP)

Toyota będzie produkować w Burnaston samochody Auris

Toyota potwierdziła w środę, że rozpocznie w Wielkiej Brytanii produkcję nowych aut z modelu Auris. Według agencji Retura, ma to być wyrazem zaufania względem premier Theresy May, która obiecała zachować obecne warunki współpracy co najmniej do końca 2020 r.

Nowe Aurisy Toyota będzie budować w miejscowości Burnaston, w hrabstwie Derbyshire.

Pierwsze doniesienia na ten temat pojawiły się w ubiegłym roku. Reuters informował wówczas, że japoński koncern planuje utrzymać obecność produkcyjną w Wielkiej Brytanii przy założeniu, że rząd premier May doprowadzi do ustalenia dobrych zasad dla wymiany handlowej w okresie przejściowym po Brexicie.

Według Toyoty, wolna wymiana handlowa jest bardzo ważnym czynnikiem w prognozowaniu przyszłości.

"Wolna, niezakłócona wymiana handlowa między Europą a Wielką Brytanią jest kluczowa dla przyszłego sukcesu. Około 85 proc. samochodów produkowanych w Zjednoczonym Królestwie eksportujemy na rynki europejskie" - oświadczył szef Toyoty w Europie, Johan van Zyl.

Minister ds. biznesu, energii i strategii przemysłowej Wielkiej Brytanii - Greg Clark stwierdził natomiast, że brytyjski sektor produkcji motoryzacyjnej jest jednym z najbardziej produktywnych na świecie, dodając, że "rząd będzie dalej pracował na rzecz stworzenia możliwie najlepszych warunków" m.in. dla jego rozwoju.

Producenci samochodowi wyrażają coraz częściej zaniepokojenie, że bez uzyskania zadowalających warunków dla prowadzenia wymiany handlowej po Brexicie, ich fabryki będą narażone na ponoszenie dodatkowych kosztów oraz bariery, które mogą przyczynić się do opłacalności tych placówek.

W ubiegłym roku fabryka Toyoty w Burnaston wypuściła 144 tys. egzemplarzy. To o 20 proc. mniej, niż w roku 2016. (PAP)

"Times": system rejestracji przyszłych migrantów z UE może nie być gotowy na czas

Dziennik "The Times" ostrzegł w poniedziałek, że nowy system służący do rejestracji przyszłych migrantów z Unii Europejskiej przyjeżdżających do Wielkiej Brytanii po wyjściu Zjednoczonego Królestwa ze Wspólnoty może nie być gotowy na czas.

Według informacji gazety opóźnienie to efekt ustaleń politycznych wewnątrz rządu na temat przyszłego statusu migrantów z państw UE, w tym Polski, którzy przyjadą w trakcie około dwuletniego okresu przejściowego między datą wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, 29 marca 2019 roku a datą wejścia w życie nowego porozumienia o relacjach kraju ze Wspólnotą (prawdopodobnie między grudniem 2020 a czerwcem 2021 roku).

"Times" zaznaczył, że w ramach konsultacji wewnątrzrządowych brytyjskie MSW opowiadało się za utrzymaniem dla tych osób wszystkich praw, w tym do osiedlenia się w kraju, którymi obecnie cieszą się obywatele UE w ramach swobody przepływu osób, ale spotkało się to ze sprzeciwem m.in. ze strony premier Theresy May.

Szefowa rządu, a także czołowi zwolennicy Brexitu poparli stworzenie alternatywnego systemu obowiązkowej rejestracji obywateli UE przyjeżdzających w trakcie okresu przejściowego. Jak jednak podkreśliła gazeta, "ta decyzja wywołała alarm w Home Office", a "rządowe źródła przyznały, że prace nad takim rozwiązaniem +dopiero co się zaczęły+ i +niemal na pewno nie będą gotowe na czas+".

W ubiegłym tygodniu "Times" podał, że większość brytyjskich ministrów uważa, iż po całkowitym wyjściu z UE i zakończeniu okresu przejściowego należy wprowadzić system migracyjny, który stworzy równe warunki dostępu do brytyjskiego rynku pracy dla obywateli UE i reszty świata, wymagając od wszystkich uzyskania uprzednio specjalnej wizy.

Dziennik ostrzegł jednak, że w ubiegłym roku władze brytyjskie wydały 164 tys. wiz dla obywateli państw spoza UE, a gdyby uwzględnić wszystkie osoby, które przyjechały ze Wspólnoty, to ta liczba wzrosłaby do ok. 400 tys., znacząco zwiększając obciążenia administracyjne.

Omówiony przez "Timesa" system rejestracji obywateli UE w okresie przejściowym jest jednak zupełnie oddzielną bazą danych niż ta, która będzie regulowała status 3,3 mln osób już mieszkających w Wielkiej Brytanii, w tym około miliona Polaków. Nowe rozwiązanie, oparte o zasadę "statusu osoby osiedlonej", ma zostać wdrożone w drugiej połowie 2018 roku, a rejestracja - jak zapewniają jego twórcy - będzie znacznie prostsza niż obecna procedura wymagająca m.in. wypełnienia 75-stronicowego formularza i będzie w całości przebiegała przez internet.

W ubiegłym roku brytyjski rząd przeprowadził konsultacje w sprawie nowego systemu z przedstawicielami polskiej społeczności w Londynie, Birmingham i Edynburgu. Pod koniec lutego podobne spotkania w formule "Community Connect" odbędą się także w walijskim Cardiff (21 lutego) i północnoirlandzkim Belfaście (23 lutego).

Wielka Brytania rozpoczęła proces wyjścia z UE 29 marca 2017 roku i powinna opuścić Wspólnotę do 29 marca 2019 roku. Według rządowych planów kraj zachowa jeszcze obecne warunki członkostwa - poza prawem głosu - w ramach tzw. okresu przejściowego, który potrwa od 21 do 27 miesięcy, kończąc się najpóźniej w czerwcu 2021 roku.

Z Londynu Jakub Krupa (PAP)

Google 15 lutego umożliwi domyślne blokowanie reklam w przeglądarce Chrome

 

Google od 15 lutego umożliwi domyślne blokowanie reklam w przeglądarce Chrome. Narzędzie nie będzie blokowało wszystkich reklam, jakie można spotkać na stronach internetowych, a jedynie te, które są szczególnie inwazyjne dla korzystających z internetu osób.

Google wspólnie z wydawcami internetowymi pracowało nad standardami, które będą zadowalały obie strony odwiecznego sporu o reklamy w internecie.

Firma wyraziła nadzieję, że wbudowanie w przeglądarkę domyślnie działającego narzędzia do blokowania reklam złagodzi obawy konsumentów, którzy coraz bardziej niechętnym okiem spoglądają na inwazyjne reklamy w internecie. Jednocześnie, Google chce zniechęcić internautów do użycia narzędzi zewnętrznych, działających bardziej rygorystycznie, co może negatywnie wpływać na najważniejsze dla Google'a źródło dochodów, jakim jest sprzedaż reklam. (PAP)

 

Volvo: wszystkie modele po 2019 r. będą mieć silniki elektryczne lub hybrydowe

Od 2019 roku wszystkie modele samochodów Volvo będą wyposażone w silniki elektryczne lub hybrydowe - zapowiedziała w środę firma mająca swą siedzibę w Szwecji. Volvo jest pierwszym producentem, który wyznaczył datę wycofania silników spalinowych.

Do 2019 roku firma będzie jednak produkować samochody z konwencjonalnymi napędami - zapewniono.

"Ta zapowiedź oznacza koniec dla samochodów napędzanych tylko przez silniki spalinowe" - podkreślił prezes Volvo Hakan Samuelsson.

Firma zapowiedziała jednocześnie, że w latach 2019-2021 wypuści na rynek pięć nowych modeli - trzy marki Volvo a dwa Polestar. Wszystkie będą dostępne z silnikami elektrycznymi. Firma z siedzibą w Szwecji dodaje, że samochody te będą też oferowane z napędami hybrydowymi. Ich produkcja odbywać się będzie w Europie, Chinach i Stanach Zjednoczonych. Te ostatnie zakłady są właśnie budowane.

W zeszłym miesiącu Volvo ogłosiło, że dokona zmian i przekształci markę Polestar w samodzielny biznes, który będzie koncentrował się na projektowaniu i produkcji elektrycznych samochodów sportowych, które będą stanowić konkurencję dla Tesli i AMG Mercedesa. Szwedzka marka chce też inwestować w rozwój technologii autonomicznej jazdy.

Jak przypomina agencja Reutera od 2010 roku Volvo intensywnie inwestuje w rozwój nowych modeli i rozbudowę fabryk. W tym właśnie roku marka została kupiona od Forda przez chiński koncern Geely. (PAP)

Boeing wstrzymał loty testowe nowego samolotu 737 MAX

Ze względu na możliwe problemy z elementem silników, amerykański koncern Boeing wstrzymał loty testowe nowego samolotu 737 MAX. Firma zapewniła jednocześnie, że pierwsze maszyny tego typu trafią do klientów pod koniec tego miesiąca.

W zeszłym tygodniu Boeing został poinformowany o problemach dotyczących dysków turbin silnikowych produkowanych przez CFM International (joint venture General Electric i Safran - PAP). Amerykański koncern lotniczy zapewnił jednak, że w ciągu 2 tys. godzin testów nie odnotował żadnych problemów z tym elementem.

Model 737 MAX został zaprojektowany jako następca poprzedniego 737. Nowa wersja ma się wyróżniać dużą oszczędnością paliwa. W zeszłym roku dzierżawę tych maszyn zapowiedziały Polskie Linie Lotnicze LOT.

Od końca lat 60-tych Boeing wyprodukował ok. 9,5 tys. samolotów 737. Na model MAX firma do tej pory przyjęła ponad 3,7 tys. zamówień. (PAP)

Jak to jest być polskim studentem na Middlesex University?

Jesteśmy dumni, że studenci Middlesex University w Londynie pochodzą ze 150 różnych krajów, z czego 355 studentów jest z Polski, co czyni nasz uniwersytet najpopularniejszym wśród Polaków w Wielkiej Brytanii.      

Karolina, studentka drugiego roku architektury wnętrz pochodzi z Bielska-Białej i od kilku lat mieszka w Londynie: „Middlesex University to wspaniałe miejsce do studiowania. Jest tu liczna grupa polskich studentów, dzięki czemu czuję się tu jak w domu i cieszę się, że na uniwersytecie mogę rozmawiać w moim ojczystym języku.”

Studia na Middlesex są zupełnie inne i bardziej stymulujące niż w Polsce. „Jest większe zróżnicowanie kulturowe, a uniwersytet daje możliwość węższej specjalizacji niż w Polsce” mówi Karolina.  „Kierunki są specjalistyczne i dają dużo swobody. Ponadto, studia są bardzo praktyczne i zapewniają wiele możliwości zdobycia doświadczenia: można na przykład wyjechać na Erasmusa lub odbyć roczne praktyki”.  Erasmus to program umożliwiający studentom wyjazd do innego kraju, aby tam odbyć część studiów, dzięki czemu nabierają innego podejścia do odmiennych kultur i systemów edukacyjnych.

Wielu Polaków obawia się studiować w Wielkiej Brytanii, ponieważ uważają, że ich znajomość języka angielskiego nie jest na tyle dobra, aby ukończyć studia na uniwersytecie. Na Middlesex University zapewniamy studentom możliwość podjęcia kursu języka angielskiego przed rozpoczęciem studiów, aby poprawić znajomość akademickiego języka angielskiego. Dodatkowo, uniwersytet oferuje bezpłatne indywidualne sesje dla studentów w trakcie semestru, podczas których nasz zespół lingwistów sprawdza prace pisemne studentów i daje wskazówki jak mogą je poprawić, aby osiągnąć najlepszy wynik.

Myślisz o studiowaniu na Middlesex University?

Przyjdź na specjalne spotkanie dla polskich kandydatów podczas najbliższego dnia otwartego, które odbędzie się10 czerwca bądź też odwiedź naszą stronę internetową: www.mdx.ac.uk/polska

Czy posiadając polskie studia licencjackie, mogę rozpocząć studia magisterskie na Wyspach?

Dyplom z zagranicznego uniwersytetu to żaden problem! Jesteśmy dumni, że studenci i pracownicy Middlesex University są przedstawicielami 150 różnych narodowości. Bez względu na to skąd pochodzisz, będziesz u nas mile widziany i zdobędziesz umiejętności, które pozwolą Ci osiągnąć sukces w przyszłości.

 Jeżeli ukończyłeś studia licencjackie w Polsce i chcesz rozpocząć studia magisterskie (postgraduate course) w Wielkiej Brytanii, musisz dopełnić kilku formalności. Przede wszystkim sprawdź, czy otrzymane stopnie spełniają nasze kryteria przyjęcia na studia. Jeśli spełniają, wówczas możesz przystąpić do wypełnienia formularza na naszej stronie internetowej. We wniosku o przyjęcie na studia należy również napisać własnymi słowami, dlaczego chcesz studiować na wybranym kierunku. Ponadto, należy podać imiona i nazwiska dwóch osób, które mogą udzielić Ci referencji. Najczęściej akceptowane są referencje od byłych pracodawców lub wykładowców. Na niektóre z naszych kreatywnych kierunków wymagane jest portfolio, dlatego przygotuj coś, co wyróżni Cię z tłumu.  Po otrzymaniu od nas oferty warunkowego przyjęcia na studia, przystąpisz do testu z języka angielskiego. Jeśli obawiasz się, że Twoja znajomość angielskiego nie jest najlepsza, nie przejmuj się! Oferujemy intensywny program przygotowujący do egzaminu IELT's, dzięki któremu już w ciągu kilku tygodni osiągniesz poziom wymagany przez uniwersytety w Wielkiej Brytanii.

Myślisz o studiowaniu na Wyspach?

Przyjdź na specjalne spotkanie dla polskich kandydatów podczas najbliższego dnia otwartego Middlesex University, który odbędzie się 10 czerwca lub odwiedź naszą stronę internetową: www.mdx.ac.uk/polska

Współzałożyciel Wikipedii zapowiada serwis sprawdzonych newsów

Współzałożyciel Wikipedii Jimmy Wales ogłosił powołanie do życia Wikitribune - nowego internetowego serwisu złożonego ze sprawdzonych wiadomości autorstwa profesjonalnych dziennikarzy. Chce w ten sposób walczyć z rozpowszechnianiem fake newsów w sieci.

Wikitribune ma być pozbawiona reklam i finansowana z dobrowolnych datków internautów, których zachęca się do comiesięcznych wpłat 10-15 dolarów, ale korzystanie z serwisu będzie dla wszystkich darmowe.

Im więcej będzie pieniędzy, tym więcej zatrudnionych zostanie dziennikarzy - na początek ma ich być dziesięciu. W pracy ma ich wspierać grono sprawdzonych, zaufanych wolontariuszy.

Celem jest dostarczanie opartych na faktach i neutralnych wiadomości, które internauci będą mogli samodzielnie zweryfikować, gdyż do artykułów mają być dołączane materiały źródłowe, takie jak np. nagranie całego wywiadu z rozmówcą. Odbiorcy będą mogli zgłaszać poprawki do tekstów, ale profesjonaliści sprawdzą je przed wprowadzeniem.

Medioznawca Charlie Beckett z London School of Economics wypowiedział się pozytywnie o inicjatywie Walesa jako próbie odpowiedzi na brak zaufania opinii publicznej do mediów głównego nurtu. Niemniej wyraził wątpliwość, czy Wikitribune będzie mieć zasięg i skalę, które pozwolą na rzeczywistą walkę z fałszywymi wiadomościami rozpowszechnianymi w internecie m.in. za pośrednictwem portali społecznościowych.

"Ten rodzaj ludzi, którzy zwrócą uwagę na Wikitribune i zechcą się dołożyć, już i tak ma niezłe rozeznanie w mediach" - powiedział prof. Beckett Reutersowi.

W nagraniu wideo zamieszczonym na stronie www.wikitribune.com Wales wskazuje, że ponieważ internauci nie chcą płacić za treści w internecie, portale informacyjne finansują się z reklam, a to oznacza pogoń za jak największą klikalnością, co z kolei odbija się negatywnie na jakości publikacji. Z kolei media społecznościowe dobierają użytkownikom wiadomości kierując się ich profilem, co tylko utwierdza ich w nabytych opiniach i przekonaniach.

Na Wikitribune nie ma jeszcze żadnych artykułów; serwis ma ruszyć za 29 dni. (PAP)

NASA: w oceanie na księżycu Saturna mogą być składniki do życia

Enceladus - księżyc Saturna - pod warstwą lodu skrywa ocean, w którym mogą być warunki do istnienia życia - ogłosiła NASA. "Żeby poszukiwać życia, nie musimy nawet lecieć poza Układ Słoneczny" - komentuje w rozmowie z PAP popularyzator astronomii Karol Wójcicki.

W czwartek NASA ogłosiła, że na niepozornym, liczącym zaledwie 500 km średnicy księżycu Saturna - Enceladusie, mogą istnieć warunki wystarczające do powstania życia. Sonda Cassini zbadała skład gejzerów na powierzchni tego satelity. Eksperci spodziewają się, że w oceanie Enceladusa, pod grubą warstwą lodu, mogą istnieć kominy termalne.

Niewykluczone, że w takich warunkach mogło powstać życie.

"Od dawna mówiło się, że pod pokrywami lodowymi takich księżyców, jak krążąca wokół Jowisza Europa, czy własnie Enceladus, może istnieć ocean pełen płynnej wody. Ale co ważniejsze, liczyliśmy na to, że na dnach oceanów mogą zachodzić reakcje takie, jak w pobliżu kominów termalnych na dnie ziemskich oceanów. Byłaby tam m.in. gorąca woda w pobliżu której w przeszłości na Ziemi rozwijało się życie" - wyjaśnił Karol Wójcicki, prowadzący na FB popularny fanpage "Z głową w gwiazdach".

"Nie musimy nawet opuszczać Układu Słonecznego, żeby poszukiwać życia. Tutaj wciąż mamy jeszcze wiele do zbadania" - skomentował Wójcicki.

Przypomniał, że głębokość oceanu na Enceladusie może wynosić nawet 30 km. Ocean ten przykryty jest warstwą lodu grubą na kilka-kilkanaście kilometrów. Przelatując w okolicach Saturna sonda Cassini zaobserwowała ogromne lodowe gejzery w pobliżu południowego bieguna tego księżyca. Później, kiedy dokonywano przelotów przez te "fontanny" - okazało się, że zawierają one m.in. wodór. "Można to wyjaśnić obecnością kominów termalnych na dnie oceanu. Obecność wodoru może natomiast stanowić źródło energii dla beztlenowych organizmów żywych. Nie wiadomo jednak, jak jest w rzeczywistości. To wciąż spora tajemnica" - skomentował Wójcicki.

"Pozostaje uważnie przyglądać się księżycowi Saturna, żeby szukać śladów potencjalnej obecności organizmów w tym miejscu. Niestety przez kilka lat będzie to niemożliwe, bo sonda Cassini, która dokonała tego odkrycia, za kilka miesięcy zakończy swoją bardzo już długą misję w pobliżu Saturna. A kolejne misje w pobliże Enceladusa na razie nie są planowane" - powiedział Wójcicki.

Chociaż Enceladus wydaje się miejscem niezbyt gościnnym, istnieje tam kilka czynników, które mogą sprzyjać obecności życia. Chodzi nie tylko o wodę i ciepło potrzebne do zapoczątkowania reakcji chemicznych. "Gruba warstwa lodu chroniłaby potencjalne formy życia przed niebezpiecznym promieniowaniem kosmicznym" - wytłumaczył Wójcicki. Jak dodaje, Ziemię przed wpływem niebezpiecznych rozbłysków słonecznych chroni np. magnetosfera, tymczasem Mars nie ma już takiego naturalnego zabezpieczenia.

Rozmówca PAP wyjaśnił, że choć Enceladus nie ma aktywnego, gorącego jądra (jak np. Ziemia), to źródłem energii może być dla niego Saturn. "Enceladus to mały satelita (ma średnicę 7 razy mniejszą niż nasz Księżyc - przyp. PAP), który krąży wokół bardzo dużej planety. Pływy grawitacyjne Saturna ściskają i rozciągają Enceladusa. A wtedy powstaje ciepło, które się uwalnia przez kominy termalne" – opowiedział Wójcicki.

Jak jednak zwrócił uwagę rozmówca PAP, na szczegółowe badania Enceladusa trzeba jeszcze poczekać. Zanim bowiem naukowcy wyślą tam sondę, muszą się lepiej zapoznać z Europą - skutym lodem księżycem Jowisza. Już wcześniej bowiem odkryto, że i tam mogą panować warunki do przetrwania życia. "Europa jest nie tylko bliżej Ziemi. Księżyc ten jest większy i łatwiej wejść na jego orbitę. Już teraz jest planowana misja satelity, który będzie miał zbadać ten glob" - wyjaśnił Wójcicki.

Jak dodał, od dłuższego czasu naukowcy snują fantazje o lądowniku, który spróbowałby wylądować na powierzchni Europy i przetopiwszy się przez lód zanurzył się w tamtejszym księżycowym oceanie.

Ludwika Tomala (PAP)

Microsoft zapowiada, że usunie niebezpieczną lukę w programie Word

Amerykański koncern Microsoft ogłosił, że naprawi lukę w edytorze tekstów Word, którą oszuści mogli wykorzystać do wykradania loginów kont bankowych. Chodzi o lukę zero-day, o której po raz pierwszy poinformowano w weekend - tłumaczy we wtorek BBC.

W poniedziałek firma zajmująca się bezpieczeństwem cybernetycznym, Proofpoint, poinformowała, że wykryła kampanię e-mailową, która wykorzystywała lukę edytora tekstów Word do rozprowadzenia złośliwego oprogramowania - Dridex. Zostało ono zaprojektowane do przechwytywania danych do logowania wykorzystywanych w bankowości komputerowej.

Lukę zero-day wykryto w wielu wersjach programu Word dla systemu operacyjnego Windows. Pozwalała ona szkodliwemu oprogramowaniu, w tym Dridexowi, zainstalować się na komputerze ofiary - podają eksperci ds. cyberbezpieczeństwa. Dridex był rozsyłany w pliku Microsoft Word RTF.

Microsoft nie podał, czy problem dotyczy też wersji Worda na komputery Mac.(PAP)

Start-up wynajmujący hakerów otrzymał 21 mln dolarów dofinansowania

Start-up Synack, wynajmujący firmom hakerów otrzymał 21 mln dolarów dofinansowania od Microsoft Ventures, Hewlett Packard Enterprise i grupy telekomunikacyjnej Singtel - poinformował we wtorek dziennik "Financial Times".

Synack oferuje usługi tzw. czerwonego zespołu, czyli grupy ekspertów ds. cyberbezpieczeństwa, która na zlecenie klienta włamuje się do jego sieci i sprawdza jej słabe punkty. Jak podkreśla sama firma - zatrudnia zaledwie 10 proc. najlepszych osób, które ubiegają się o pracę dla jej platformy.

Nowi inwestorzy dołączyli do spółki venture capital z Doliny Krzemowej Kleiner Perkins oraz GV (dawne Google Ventures), które wcześniej wsparły finansowo Synack. Do tej pory start-up zgromadził 55 mln dolarów.

Firma została założona przez dwóch byłych pracowników amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA). Współzałożyciel i jej szef Jay Kaplan tłumaczył, że start-up odnotował w ostatnich 18 miesiącach "ogromny wzrost" zainteresowania klientów usługami "czerwonego zespołu".

Firma liczy, że jej działalność pomoże rozwiązać problem braku na rynku odpowiedniej liczby wykwalifikowanych ekspertów ds. cyberbezpieczeństwa. Według ostatniego badania Global Information Security Workforce Study do 2020 roku będzie brakować 1,8 mln osób o takim profilu zawodowym. Korzystając z usług firm takich jak Synack przedsiębiorstwa nie będą musiały zatrudniać na pełen etat pracowników zajmujących się bezpieczeństwem cybernetycznym - dodaje "FT".

Z usług Synack, poza podmiotami prywatnymi, korzysta też amerykańskie ministerstwo obrony i urząd podatkowy (IRS). Ich oferta cieszy się też rosnącą popularnością w Europie - dodaje "FT". (PAP)

USA/ Zaprezentowano możliwości bojowe autonomicznego myśliwca F-16

Amerykańskie siły powietrzne i koncern Lockheed Martin zaprezentowali możliwości autonomicznego myśliwca F-16. Samolot podczas pokazu uczestniczył m.in. w symulacji ataku na cele naziemne - poinformował koncern lotniczy w komunikacie.

Podczas prezentacji eksperymentalny samolot "autonomicznie planował i wykonywał misję bojową powietrze - ziemia" w oparciu o informacje dostarczone przez zespół nadzorujący jego działanie - relacjonowano w dokumencie. Zwrócono jednak uwagę, że systemy kontrolne samolotu musiał też reagować na sytuacje losowe, takie jak "awarie, zboczenie z kursu i utratę łączności".

Amerykańskie lotnictwo i Lockheed pracują nad rozwiązaniem, które zakłada, że w przyszłości samoloty bezzałogowe i te pilotowane przez ludzi będą wspólnie uczestniczyć w misjach bojowych - sterowany przez człowieka nowoczesny myśliwiec (np. F-35) prowadziłby do boju całą grupę bezzałogowców. Dzięki takiemu rozwiązaniu człowiek mógłby koncentrować się na najważniejszych aspektach misji - tłumaczą twórcy projektu.

Wprowadzenie sztucznej inteligencji na pole walki budzi jednak kontrowersje. Na forum ONZ rozważany jest pomysł wprowadzenie zakazu korzystania z broni wyposażonej w sztuczną inteligencję.

Nad autonomicznym myśliwcem F-16 pracuje oddział Lockheed Martina ds. Zaawansowanych Programów Rozwojowych. Ich największym projektem jest myśliwiec piątek generacji F-35. (PAP)

Samsung: do sprzedaży trafi odnowiona wersja Galaxy Note 7

Południowokoreański koncern Samsung zapowiedział w poniedziałek wieczorem, że planuje sprzedawać odnowioną wersję urządzenia mobilnego Galaxy Note 7, które w zeszłym roku wycofał w związku z problemami prowadzącymi do przegrzewania się i zapalania.

Koncern podkreślił, że nie ma na razie żadnych konkretnych planów sprzedażowych odnośnie modelu odświeżonego Galaxy Note 7. Nie wiadomo też na jakich rynkach urządzenie będzie oferowane. Samsung zapowiedział jednak, że smartfon będzie wyposażony w nowe baterie, które przeszły rygorystyczne badania.

Galaxy Note 7 został wycofany w październiku, zaledwie dwa miesiące po swojej premierze. Śledztwo wykazało, że to baterie były przyczyną problemów ze smartfonem.

"W wyniku przeprowadzonych badań stwierdzono, że incydenty związane z modelem Note7 były spowodowane czynnikami powstałymi w dwóch różnych bateriach. W baterii A występowała deformacja w prawej górnej części konstrukcji wewnętrznej (typu Jelly-Roll). W baterii B występowała tendencja do nadtapiania miedzi w elektrodzie ujemnej w okolicy wyprowadzania elektrody dodatniej" - tłumaczył PAP rzecznik prasowy polskiego oddziału Samsunga Olaf Krynicki.

Smartfon Galaxy Note 7 okazał się fiaskiem dla największego światowego producenta smartfonów. Samsung wycofał go z rynku i ostatecznie wstrzymał jego produkcję po licznych doniesieniach o przegrzewaniu się urządzenia czy jego eksplozjach.

Początkowo Samsung wyjaśniał, że odkrył "niewielkie" nieprawidłowości w produkcji, które doprowadziły do przegrzewania się część baterii. Smartfony wyposażono w nowe baterie, jednak po tej zmianie Galaxy Note 7 nadal przegrzewały się i zapalały, co sprawiło, że koncern wycofał "eksplodujące" modele z rynku. Decyzja ta kosztowała koreańskiego potentata 5 mld dol. (PAP)

Image

Świetna aplikacja! Pobierz!

Image
Image

Jesteś świadkiem ciekawych wydarzeń?

Zarejestruj się i podziel się swoją historią

Autorzy 

Zostań autorem
Image
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies - Polityka prywatności. Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych - RODO. Więcej dowiesz się TUTAJ.