Rada Europy, będąca organem zarządzającym Europejskiego Trybunały Praw Człowieka w dniu 27 stycznia br. przegłosowała rezolucję dotyczącą szczepionek na Corona Wirus.Rezolucja zakazuje Państwom Członkowskim wprowadzenie obowiązku szczepień oraz nakaz...
Już około 400 żołnierzy ukraińskich przeszło szkolenie na operatorów dronów w ramach projektu „Armia Dronów” – poinformowało w sobotę ministerstwo transformacji cyfrowej Ukrainy w komunikacie cytowanym przez Radio Swoboda. Drony stanowią ważną broń sił zbrojnych Ukrainy w walce z wojskami rosyjskimi.
„Za kilka dni kompleksowy program +Armia Dronów+ będzie miał miesiąc. Już od następnego tygodnia nasi żołnierze zaczną dostawać potężne drony, które są kupowane w ramach projektu” – podkreślił resort.
Na razie operatorzy dronów są szkoleni w dwóch szkołach, ale wkrótce dołączy do nich 10 kolejnych placówek.
„W ramach programu żołnierze opanowują zasady kierowania dronami i maskowania, wykonują loty ćwiczebne i opracowują taktykę kierowania dronami” – podkreślił resort.
Ministerstwo poinformowało też, że w ciągu niecałego miesiąca od uruchomienia programu napłynęły darowizny na samoloty bezzałogowe dla armii ukraińskiej wysokości 630 mln hrywien (prawie 17 mln euro).
Ukraina zawarła już opiewające na 260,5 mln hrywien (ok. 7 mln euro) umowy na zakup dronów Matrice, systemów naziemnych dla dronów-kamikadze Warmate oraz dronów zwiadowczych Fly Eye. (PAP)
Bhutan wprowadzi od września najwyższy podatek turystyczny na świecie - informuje tamtejszy dziennik „Kuensel”. Turyści w "ostatnim królestwie w Himalajach” będą musieli płacić 200 dolarów dziennie za osobę „na rzecz zrównoważonego rozwoju”.
Na razie, ze względu na pandemię Covid-19, odwiedzanie tego kraju jest niemożliwe, ale granice zostaną otwarte 23 września.
Dziennik cytuje przedstawicieli rządu, którzy argumentują, że kraj powinien stać się miejscem dla "jakościowych" podróżnych i należy powstrzymać masową turystykę. Ustawa o podatku turystycznym została przyjęta w czerwcu.
To posunięcie będzie uważnie obserwowane przez inne rządy i agencje turystyczne w innych krajach - zauważa brytyjski dziennik "Financial Times". Gazeta wskazuje na wątpliwości, jakie mają operatorzy turystyczni w Bhutanie, którzy obawiają się, że opłata zahamuje ruch turystyczny, a jest on niezwykle potrzebny, by ożywić sektor znajdujący się w stagnacji ze względu na pandemię Covid-19.
Chińska flota tankowców odbiera rosyjską ropę na środku Atlantyku. Tym samym Moskwa podejmuje niebezpieczną próbę wysłania więcej ropy na wschód - poinformował w piątek serwis internetowy dziennika "Daily Telegraph" za "Lloyd's List", brytyjskim czasopismem zajmującym się żeglugą morską.
Anonimowy podmiot gospodarczy z siedzibą w chińskim mieście portowym Dalian leżącym nad Morzem Żółtym kupił kilka wielkich tankowców typu VLCC, za pomocą których tworzy "węzeł przeładunkowy" na wodach międzynarodowych na Atlantyku. Chińskie i rosyjskie statki spotykają się około 1500 km (860 mil morskich) na zachód od wybrzeża Portugalii - sprecyzowali analitycy z "Lloyd's List".
Wyśledzono co najmniej kilkanaście tankowców zaangażowanych w odbiór ropy rosyjskiego pochodzenia, która następnie jest przewożona do Azji, głównie do Chin - przekazał bliskowschodni serwis informacyjny z siedzibą w Londynie National News. Chiny stały się głównym importerem rosyjskiej ropy od czasu nałożenia przez Zachód sankcji na Rosję w odpowiedzi na jej inwazję na Ukrainę - napisał "Daily Telegraph".
W centrum operacji znalazło się pięć chińskich statków, które zostały zarejestrowane w różnych firmach, jednak pod tym samym adresem. W raporcie "Lloyd's List" stwierdzono, że w proceder może być zaangażowanych dodatkowych 12 tankowców, jednak nie można ich namierzyć, ponieważ ich systemy identyfikacji zostały wyłączone. Eksperci odkryli także, że rosyjscy giganci energetyczni, Gazprom i Łukoil, wyczarterowali większość statków, które ładują ropę w bałtyckich i czarnomorskich portach, a następnie przekazują ją Chinom na środku oceanu.
W raporcie "Lloyd's List" ostrzeżono ponadto, że przeładunek ropy z tankowców na środku Atlantyku to wielkie wyzwanie logistyczne dla członków załogi, które zagraża ich bezpieczeństwu na morzu.
Alex Glykas z firmy konsultingowej zajmującej się żeglugą morską Dynamarine powiedział, że takich praktyk nigdy wcześniej nie widziano na Oceanie Atlantyckim - częściowo dlatego, że płynny transfer ze statku na statek jest uzależniony od idealnych warunków pogodowych, jakie są rzadko spotykane w tej części świata. Zdaniem Glykasa statki biorące udział w takim procederze mogą łatwo ulec uszkodzeniu, co z kolei może doprowadzić do wycieków ropy i katastrofy ekologicznej.
"Właściciele statków, którzy chcą podejmować duże ryzyko, zarabiają duże pieniądze i nie brakuje handlowców, którzy ich wspierają" - skomentował Glykas.
Wedle "Lloyd's List" praktyka transferów ze statku na statek jest stosowana w połączeniu z szeregiem innych "zwodniczych praktyk żeglugowych", które mają na celu "zatajenie pochodzenia i miejsca przeznaczenia ładunku i własności", jak i uniemożliwienie identyfikacji wszystkich zaangażowanych w proceder statków.
Na światowych oceanach znajduje się około 200 tankowców, które przewożą dziennie 1,2 mln baryłek ropy z krajów objętych sankcjami, w tym z Iranu i Wenezueli - podsumował "Lloyd's List". (PAP)
Kofeina spożyta przed pójściem na zakupy sprawia, że kupujemy więcej niektórych produktów i wydajemy więcej pieniędzy – dowodzą naukowcy na łamach pisma „Journal of Marketing”.
Naukowcy z międzynarodowego zespołu badali wpływ kofeiny na indywidualne decyzje konsumenckie. Z ich badań wynika, że stymuluje ona aktywność zakupową. Po kawie lub napojach zawierających kofeinę kupujemy więcej niektórych produktów i wydajemy więcej pieniędzy.
Efekt kofeiny jest wyraźnie silniejszy w przypadku nabywania produktów związanych z odczuwaniem przyjemności, np. świeczek zapachowych, perfum, ozdób. Zmniejsza się zaś w przypadku produktów mniej związanych z przyjemnością, a bardziej z użytecznością, jak zeszyty, przybory kuchenne czy pudełka do przechowywania.
W porównaniu z grupą kontrolną, która przez zakupami piła kawę bezkofeinową lub wodę, istotna różnica dotyczyła nabywania wyłącznie produktów „przyjemnościowych”, nie było natomiast większej różnicy w zakresie produktów praktycznych, takich jak przybory kuchenne.
Efekt kofeiny widoczny jest w przypadku osób, które codziennie wypijają dwie (lub mniej) filiżanki kawy, słabnie zaś w przypadku osób, które piją więcej kawy.
Atak na tzw. obóz filtracyjny w Ołeniwce, w którym zginęło kilkudziesięciu ukraińskich jeńców, został przeprowadzony przez rosyjską prywatną firmę wojskową, znaną jako grupa Wagnera, na zlecenie jej właściciela, oligarchy Jewgienija Prigożyna - powiadomił w piątek ukraiński wywiad wojskowy (HUR).
Jak poinformowano w komunikacie HUR, ten "akt terroryzmu" nie został uzgodniony z rosyjskim ministerstwem obrony i służył m.in. ukryciu malwersacji finansowych, dokonanych przez grupę Wagnera w okupowanej Ołeniwce (https://t.me/DIUkraine/1006).
"Głównym celem (ostrzału) było ukrycie procederu rozkradania pieniędzy przeznaczonych na utrzymanie ukraińskich jeńców. Wiadomo, że 1 sierpnia do tego +obiektu+ miała przybyć inspekcja z Moskwy, aby sprawdzić wydatkowanie przyznanych środków oraz warunki przetrzymywania osadzonych. Ponieważ faktyczny stan budynku i warunki życia więźniów nie odpowiadały wymogom rosyjskiego kierownictwa, +problem+ rozwiązano poprzez zniszczenie pomieszczenia wraz ze znajdującymi się tam Ukraińcami" - czytamy w raporcie służby.
HUR dodał, że celem ostrzału miało być również wywarcie presji psychologicznej na ukraińskie społeczeństwo. "Biorąc pod uwagę duże zainteresowanie losami bohaterów Azowstalu (przebywających w Ołeniwce jako jeńcy - PAP), w ocenie pomysłodawców tego aktu terroryzmu śmierć obrońców (Mariupola) powinna doprowadzić do wzrostu napięcia społecznego na Ukrainie" - oświadczył wywiad.
W nocy z czwartku na piątek rosyjskie wojska dokonały ataku na tzw. obóz filtracyjny w Ołeniwce na terytorium samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej. W ocenie Prokuratury Generalnej Ukrainy zginęło co najmniej 40 ukraińskich jeńców wojennych, a 130 osób zostało rannych. Po ostrzale Kreml próbował zrzucić odpowiedzialność za zbrodnię na władze w Kijowie.
Według założyciela i byłego dowódcy pułku Azow Andrija Biłeckiego, w momencie rosyjskiego ataku w obozie mieli znajdować się m.in. ukraińscy żołnierze z Azowa, walczący wiosną w zakładach metalurgicznych Azowstal w Mariupolu. Biłecki powiadomił, że kilka dni przed ostrzałem jeńcy zostali przeniesieni do osobnego budynku, który następnie został zniszczony. Podobne doniesienia przekazał doradca prezydenta Ukrainy Mychajło Podolak.
Grupa Wagnera to prywatna firma wojskowa powiązana - według mediów - z prokremlowskim biznesmenem Jewgienijem Prigożynem. Od połowy grudnia 2021 roku wagnerowcy są objęci unijnymi sankcjami za tortury, egzekucje i zabójstwa m.in. w Libii, Syrii i ukraińskim Donbasie. O zbrodniach wagnerowców w Syrii informowała w Rosji niezależna "Nowaja Gazieta". Działalność najemnicza jest w Rosji oficjalnie zakazana.
Pod koniec marca ówczesny rzecznik Pentagonu John Kirby poinformował, że Kreml sprowadził do Donbasu na wschodzie Ukrainy około tysiąca wagnerowców. (PAP)
Zastępca sekretarza generalnego ONZ ds. humanitarnych Martin Griffiths wyraził w czwartek nadzieję, że pierwszy statek z ukraińskim zbożem wypłynie w piątek z jednego z czarnomorskich portów na Ukrainie. Wyjaśnił, że nadal omawiane są "kluczowe" szczegóły, dotyczące bezpiecznego ruchu statków.
Griffiths sprecyzował, że tureccy, rosyjscy i ukraińscy wojskowi, we współpracy ze specjalnym zespołem ONZ, nadal prowadzą rozmowy we Wspólnym Centrum Koordynacyjnym w Stambule, aby wypracować standardowe procedury operacyjne dla umowy, uzgodnionej 22 lipca przez wszystkie cztery strony.
"To szczegółowe negocjacje oparte na porozumieniu – mówił Griffiths podczas briefingu - ale bez tych standardowych procedur operacyjnych nie możemy zarządzać bezpiecznym wyjściem statków z portów". Dodał, że "diabeł tkwi w szczegółach".
Firmy żeglugowe i ubezpieczyciele statków muszą mieć pewność, że transport zboża będzie bezpieczny, bez zagrożenia minami lub atakami rakietowymi - podkreślił Griffiths. "Nie chodzi tylko o to, czy w porcie jest statek, dwa czy trzy gotowe do wypłynięcia. One muszą poruszać się bezpiecznie, a to oznacza, że musimy mieć jasność, gdzie dokładnie znajduje się trasa przeznaczona dla nich" – doprecyzował.
"Oczekujemy, że pierwsze ruchy statków nastąpią w ciągu kilku dni i mamy nadzieję, że stanie się to już jutro – oświadczył przedstawiciel ONZ - Oczywiście w tych portach są statki ze zbożem na pokładzie gotowe do wypłynięcia i to one wpłyną jako pierwsze. Potem zaczniemy wprowadzać do portów kolejne jednostki”.
Rzecznik ONZ we Wspólnym Centrum Koordynacyjnym Ismini Palla zapowiedział, że statki przypływające po zboże będą poddawane inspekcji w Turcji, "aby upewnić się, że nie dopuszczają się kontrabandy i że nie próbują transportować broni". "Te kontrole prawdopodobnie odbędą się na kotwicowisku na północ od Bosforu, szczegóły zostaną podane później” – powiedział Palla.
22 lipca przedstawiciele Ukrainy i Rosji podpisali z Turcją i ONZ dwie oddzielne "lustrzane" umowy odblokowujące eksport ukraińskiego zboża przez porty Morza Czarnego. Zawarte w Stambule porozumienie ma zagwarantować bezpieczne korytarze morskie do Odessy, Czarnomorska i Piwdennego. Statki do wywozu zboża mają być eskortowane przez okręty wojenne, a do zaminowanych ukraińskich portów będą je wprowadzać ukraińscy nawigatorzy.
W ukraińskich portach na eksport czeka 25 mln ton ziarna, a rosyjska blokada spowodowała gwałtowny wzrost cen żywności, podsycając światowy kryzys żywnościowy, który według Światowego Programu Żywnościowego, wywołał "ostry głód" wśród ok. 47 milionów ludzi na świecie. (PAP)
Amerykański Departament Stanu zaoferował w czwartek nagrodę w wysokości do 10 mln dolarów za informacje na temat prób ingerencji w amerykańskie wybory przez spółkę Internet Research Agency (IRA) i inne podmioty powiązane z oligarchą Jewgienijem Prigożynem. IRA znana jest z prowadzenia "farm trolli" w Petersburgu.
Jak napisano w komunikacie, Departament poszukuje informacji na temat IRA, Prigożyna i "powiązanych rosyjskich podmiotów i współpracowników za ich zaangażowanie w ingerencję w wybory USA".
Jak podkreślono, działalność tych spółek sięga 2014 roku, a ich strategicznym celem było "sianie niezgody".
Prigożyn, znany jako "kucharz Putina" ze względu na prowadzenie firmy cateringowej obsługującej m.in. rosyjskie wojsko. Jest też głównym fundatorem tzw. grupy Wagnera, najemników walczących na Ukrainie, w Syrii i w Afryce. (PAP)
Senat USA jednogłośnie przyjął rezolucję wzywającą sekretarza stanu Antony'ego Blinkena do uznania Rosji za państwo sponsorujące terroryzm; w uzasadnieniu tej decyzji wskazano na zbrodnicze działania Kremla podczas wojen w Czeczenii, Gruzji, Syrii i na Ukrainie - powiadomił w czwartek dziennik "New York Times".
Jak podkreślono w uchwale Senatu, postępowanie rosyjskich władz przyczyniło się do śmierci "niezliczonych niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci", a siły zbrojne (najeźdźcy) "dopuściły się (na Ukrainie) licznych doraźnych egzekucji na cywilach, po czym próbowały ukryć swoje okrucieństwa, dokonując masowych pochówków".
Podobne działania na rzecz napiętnowania Rosji podjęto też w Izbie Reprezentantów, a przewodnicząca tego gremium Nancy Pelosi powinna jednoznacznie poprzeć rezolucję. Uprawnienia do wpisania danego państwa na listę sponsorów terroryzmu posiada jednak wyłącznie Departament Stanu - czytamy w komunikacie "NYT".
Amerykański dziennik przypomniał, że w zestawieniu krajów wspierających terroryzm figurują obecnie Korea Północna, Iran, Syria i Kuba.
Pelosi poparła na początku maja wniosek Rady Najwyższej (parlamentu) Ukrainy, skierowany do amerykańskiego Kongresu, o uznanie Rosji za państwo sponsorujące terroryzm. "Od dawna jestem zwolenniczką takiego rozwiązania. Jeżeli Rosja nie znajdzie się na liście krajów-sponsorów terroryzmu, to taką listę należy podrzeć" - zadeklarowała wówczas polityk.
Federacja Rosyjska musi zostać uznana za państwowego sponsora terroryzmu, a jej siły zbrojne za organizację terrorystyczną - ocenił 20 kwietnia prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. (PAP)
Rozmowa telefoniczna prezydentów USA i Chin Joe Bidena i Xi Jinpinga zakończyła się po upływie ponad dwóch godzin - przekazał w czwartek dziennikarzom Biały Dom. Nie podano dotąd szczegółów rozmowy.
Jak podał Biały Dom, rozmowa - piąty taki kontakt między obecnymi przywódcami USA i ChRL - rozpoczęła się o godz. 14.33 czasu polskiego, a skończyła o 16.50.
Według wcześniejszych zapowiedzi prezydenci mieli omówić m.in. narastające napięcia wokół Tajwanu, sprawy wojny na Ukrainie oraz jak ograniczać ryzyko konfliktu między mocarstwami. (PAP)
W najbliższych dniach będę rozmawiał z szefem rosyjskiego MSZ Siergiejem Ławrowem po raz pierwszy od początku inwazji Rosji na Ukrainę - powiedział w środę sekretarz stanu USA Antony Blinken. Dodał, że wśród tematów będzie m.in. uwolnienie przetrzymywanych przez Rosję obywateli USA oraz porozumienie w sprawie eksportu ukraińskiego zboża.
Blinken stwierdził podczas konferencji prasowej, że USA przedstawiły Rosji konkretną i "znaczącą" propozycję, by umożliwić uwolnienie koszykarki Brittney Griner oraz więzionego od 2018 roku byłego żołnierza piechoty morskiej Paula Whelana i zamierza omówić tę propozycję podczas rozmowy z Ławrowem.
Nie chciał zdradzić, czy propozycja zakłada deportację do Rosji skazanego w USA handlarza bronią Wiktora Buta, o którego zwolnienie od dawna ubiegała się Moskwa. Wcześniej USA zwolniły z więzienia rosyjskiego pilota oskarżanego o przemyt narkotyków Konstantina Jaroszenkę, zaś Rosja uwolniła innego byłego marine, Trevora Reeda.
Blinken dodał, że rozmowa telefoniczna, o którą wystąpiły władze USA, będzie dotyczyć też zawartego porozumienia w sprawie odblokowania eksportu zboża z Ukrainy przez Morze Czarne, by zapewnić, że nie jest to porozumienie tylko na papierze.
Szef dyplomacji USA zasugerował jednocześnie, że nie widzi obecnie szans na porozumienie pokojowe między Rosją i Ukrainą i zastrzegł, że USA nadal kierują się zasadą "nic o Ukrainie bez Ukrainy".
"Stany Zjednoczone są gotowe wesprzeć jakiekolwiek możliwe do realizacji i znaczące działania dyplomatyczne. Niestety, Moskwa nie dała dotąd żadnych sygnałów, że jest gotowa do zaangażowania się w nie znacząco i konstruktywnie" - powiedział Blinken.
Wskazał m.in. na przygotowywanie przez Rosję gruntu pod aneksję okupowanych ukraińskich terytoriów czy stwierdzenie, że celem Kremla jest zmiana reżimu na Ukrainie.
Blinken oznajmił też, że mimo rozpoczętego szóstego miesiąca inwazji Rosja nadal nie osiągnęła żadnego z najważniejszych celów i poniosła strategiczną porażkę, zaś zachodnie sankcje "głęboko ją osłabiły".
"Ukraina pozostanie suwerenna i niepodległa (...) Ukraińcy zrobią wszystko, by to zapewnić" - powiedział Blinken. Zadeklarował też, że USA będą kontynuować pomoc Ukrainie, w tym dostawy broni.
Znalezienie wystarczającej liczby marynarzy chętnych do pływania statkami, które utknęły w ukraińskich portach może być poważną przeszkodą we wznowieniu eksportu zboża z Ukrainy drogą morską - pisze w środę Reuters. Przedstawiciele branży obawiają się o bezpieczeństwo swoich pracowników.
Po rozpoczętej 24 lutego inwazji Rosji na Ukrainę w ukraińskich portach utknęły 94 statki z ok. 2000 marynarzy na pokładzie. Większość z nich została z czasem ewakuowana, teraz w ukraińskich portach stoi 80 jednostek, głównie masowce, z 450 marynarzami. By statki wznowiły wywóz zboża z Ukrainy trzeba zapewnić im załogi - pisze Reuters.
Brak odpowiedniego personelu może przeszkodzić we wznowieniu transportu w ramach zawartego 22 lipca między Ukrainą, Rosją, Turcją i ONZ porozumienia o odblokowaniu ukraińskich portów dla eksportu zbóż. Według agencji Reutera umowa ma kluczowe znaczenie dla złagodzenia światowego kryzysu żywnościowego.
"Teraz naszą główną troską jest bezpieczeństwo załóg" - powiedział Henrik Jensen, dyrektor firmy Danica, specjalizującej się w rekrutowaniu marynarzy na statki obsługujące porty Europy Wschodniej.
Teoretycznie pierwsze statki z Ukrainy mogłyby wypłynąć w najbliższych dniach, ale wątpliwe, by wielu marynarzy zdecydowało się służyć na takich jednostkach, dopóki nie zobaczą, że bezpieczne korytarze prowadzące przez zaminowane wody rzeczywiście działają - ocenia Reuters. Dodaje, że firmy ubezpieczeniowe uważają cały region za obszar podwyższonego ryzyka, co dodatkowo zwiększa koszt takich transportów. Marynarze za pracę w takich warunkach mają również prawo do wyższych wynagrodzeń - przypomina zrzeszająca związki zawodowe pracowników transportu centrala ITF.
Początkowo eksport zboża z Ukrainy będzie musiał się opierać na marynarzach z tego państwa, ale zatrudnienie ich może być również kłopotliwe, ponieważ w kraju ogłoszono mobilizację i opuszczanie go przez mężczyzn w wieku poborowym podlega ograniczeniom - zauważa Reuters. Doradca prezydenta Ukrainy Mychajło Podolak w rozmowie z tą agencją przekazał, że straż graniczna oraz ministerstwo infrastruktury pracują nad uregulowaniem tej kwestii, ale nie podał dalszych szczegółów.
ITF wezwała prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego do zwolnienia ukraińskich marynarzy ze służby wojskowej. Według szacunków branży, obywatele Ukrainy stanowią 4 proc. z 1,89 mln marynarzy pracujących na całym świecie.
Zawarte w piątek w Stambule porozumienie ma zagwarantować bezpieczne korytarze morskie do trzech ukraińskich portów. Ukraina i Rosja, które podpisały osobne umowy z Turcją i ONZ, zgodziły się, że statki do wywozu zboża nie będą atakowane, do ich eskorty nie będą używane okręty wojenne, a do zaminowanych ukraińskich portów będą je wprowadzać ukraińscy nawigatorzy. (PAP)
Brytyjski turysta, 21-letni Jack Fenton, został uderzony przez śmigło helikoptera, gdy robił sobie selfie na lądowisku w pobliżu Aten, w wyniku czego zmarł; grecka prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie - poinformował we wtorek dziennik "Guardian".
Dwóch inżynierów i pilot samolotu, którzy zostali zatrzymani w poniedziałek, zostali zwolnieni z aresztu w oczekiwaniu na wyniki śledztwa.
"Nasze dochodzenie koncentruje się wokół możliwego zaniedbania" - podało policyjne źródło. - "Na podstawie zeznań świadków wyłoniły się podstawowe pytania, na przykład, dlaczego śmigła nie zatrzymały się, gdy pasażerom pozwolono wysiąść (z helikoptera) w poniedziałek”.
Ofiara zmarła na miejscu. Fenton miał wrócić do Wielkiej Brytanii prywatnym odrzutowcem po wakacjach spędzonych z rodzicami na wyspie Mykonos. Greckie media podały, że student uniwersytetu Oxford Brookes został uderzony przez śmigło podczas próby zrobienia sobie selfie na tle helikoptera kilka sekund po wylądowaniu śmigłowca Bell 407 na lądowisku w pobliżu miejscowości Spata, kilkanaście kilometrów na południowy wschód od centrum Aten.
Rodzice Fentona, którzy lecieli drugim helikopterem, rzekomo nie byli świadomi tragedii, dopóki ich śmigłowiec nie został przekierowany na międzynarodowe lotnisko w Atenach. Według doniesień medialnych pilot helikoptera, którego pasażerem był 21-latek, może zostać oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci.
Grecka gazeta Proto Thema podała, że personel śmigłowca wyprowadził z niego pasażerów, a Fenton, który wysiadł jako pierwszy, niespodziewanie zawrócił i podszedł do helikoptera, gdy jego silniki wciąż pracowały. Przyjaciele Brytyjczyka przekazali, że nie otrzymali instrukcji wyjścia ze śmigłowca od personelu pokładowego. (PAP)
Dwa badania opublikowane we wtorek w prestiżowym czasopiśmie Science potwierdzają, że pandemia Covid-19 rozpoczęła się na targu w mieście Wuhan w Chinach, co wskazuje na bardzo prawdopodobne pochodzenie wirusa od zwierząt - pisze w środę agencja AFP.
Pierwsze badanie to analiza geograficzna pokazująca, że pierwsze przypadki wykryte w grudniu 2019 r. koncentrowały się wokół targu w Wuhan. Druga to analiza genomowa wirusa z pierwszych przypadków, pokazująca, że jest bardzo mało prawdopodobne, aby wirus był szeroko rozpowszechniony wśród ludzi przed listopadem 2019 r.
Jeden z autorów tych badań, Michael Worobey, wirusolog z Uniwersytetu w Arizonie, w 2021 roku podpisał list wzywający do poważnego rozważenia hipotezy o wycieku koronawirusa z laboratorium w Wuhan.
"Jednak dane analizowane od tego czasu skłoniły mnie do ewolucji myślenia do tego stopnia, że dziś również uważam, że po prostu nie jest prawdopodobne, aby wirus znalazł się wśród ludzi w jakikolwiek inny sposób niż poprzez handel zwierzętami na targu w Wuhan" - oświadczył Worobey.
Kristian Andersen z Scripps Research Institute, a także jeden ze współautorów badań, powiedział: "Czy obaliliśmy teorię wycieku laboratoryjnego? Nie. Czy możemy to zrobić pewnego dnia? Nie. Ale myślę, że ważne jest, aby zrozumieć, że możliwe są inne scenariusze. Ale możliwe, nie oznacza, że bardzo prawdopodobne".
W pierwszym badaniu przeanalizowano miejsca zamieszkania pierwszych 155 przypadków zakażenia, zidentyfikowanych w grudniu 2019 roku. Wśród badanych przypadków osoby niezwiązane bezpośrednio z targiem mieszkały bliżej niego niż osoby tam pracujące lub odwiedzające go w tym czasie. Wskazuje to, że prawdopodobnie ludzi ci zostali zarażeni ze względu na bliskość tego miejsca.
Badacze przeanalizowali również próbki pobrane z targu w styczniu 2020 r., np. z klatek lub wózków. Ich analizy pokazują, że próbki pozytywne dla Sars-Cov-2 były skoncentrowane w południowo-zachodniej części targu, dokładnie tam, gdzie sprzedawano żywe zwierzęta (w tym jenoty, lisy itp.).
Nie zidentyfikowano jednak zwierzęcia, które pełniłoby rolę pośrednika między nietoperzami, nosicielami koronawirusa i ludźmi.
Drugie badanie opiera się na analizie genomu wirusa, który zainfekował pierwsze przypadki. Wysnuto wnioski, że dwie linie wirusa, A i B, istniały przed lutym 2020 r. i że obydwie prawdopodobnie wynikały z dwóch oddzielnych przypadków przenoszenia wirusa na człowieka.
Wcześniejsze badania sugerowały, że linia B wyewoluowała z linii A.
Idąc dalej, naukowcy podkreślają, że ważne jest, aby zrozumieć, skąd pochodzą zwierzęta sprzedawane na targu w Wuhan, aby zminimalizować przyszłe ryzyko.
"Istnieje ogólne wrażenie, że nie ma informacji, które mogłyby nam powiedzieć cokolwiek o pochodzeniu pandemii Covid-19 - skomentował Kristian Andersen - To po prostu złe. Pandemie nie wymagają wyznaczenia osoby odpowiedzialnej, ale wymagają zrozumienia ich przez nas". (PAP)
We wtorek w Brukseli odbędzie się nadzwyczajne spotkanie ministrów energii państw Unii Europejskiej. Jego tematem ma być m.in. propozycja Komisji Europejskiej zakładająca obowiązkową redukcję zużycia gazu w przypadku sytuacji kryzysowej w UE związanej z dostawami błękitnego paliwa.
Tłem spotkania jest agresja Rosji na Ukrainę. UE obawia się, że w odwecie za unijne sankcje Kreml zdecyduje się odciąć państwa Unii od dostaw surowca. W rezultacie, zimą może zabraknąć gazu.
W odpowiedzi na to Komisja przygotowała plan kryzysowy. Zakłada on wezwanie do ograniczenia przez państwa członkowskie UE zużycia gazu ziemnego o 15 proc. między 1 sierpnia 2022 r. a 31 marca 2023 r. W założeniu państwa UE miałyby zobowiązywać się do osiągnięcia tego celu dobrowolnie. KE chce też mieć możliwość ogłoszenia unijnego „stanu ostrzegawczego”, podczas którego byłoby to już obowiązkowe.
Plan budzi jednak sporo kontrowersji. Już po jego ogłoszeniu sprzeciw wyraziła Portugalia, Hiszpania i Grecja. "Jesteśmy jej (propozycji - PAP) całkowicie przeciwni" - powiedział portugalski sekretarz stanu ds. środowiska i energii Joao Galamba w rozmowie z tygodnikiem "Expresso".
Po sprzeciwie części państw członkowskich prezydencja czeska zaproponowała złagodzenie propozycji Komisji Europejskiej. Według źródeł PAP Czesi chcą, aby o obowiązku redukcji wykorzystania gazu decydowała Rada, a nie KE.
Prezydencja czeska proponuje również, aby wprowadzić system wyjątków od konieczności redukcji gazu. To oznaczałoby, że niektóre kraje UE mogłyby w sytuacji kryzysowej zredukować zużycie gazu o mniej, niż zaproponowane przez KE 15 proc.
Ta propozycja będzie tematem rozmów we wtorek.
W czwartek rzecznik rządu Piotr Müller komentując propozycję KE dotyczącą gazu powiedział, że najważniejsze w sytuacji kryzysowej jest zapewnienie bezpieczeństwa gazowego Polski. „Jeżeli to bezpieczeństwo będzie w pełni zapewnione, to oczywiście możemy rozmawiać o pewnych kontraktach, o pewnych umowach z innymi państwami europejskimi na równych zasadach" - dodał.
Komisja Europejska uważa, że UE stoi w obliczu ryzyka dalszych cięć dostaw gazu z Rosji ze względu na używanie przez Kreml eksportu gazu jako broni wobec sankcji wprowadzonych przez Zachód po rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Prawie połowa państw unijnych została już dotknięta ograniczeniem dostaw tego surowca.
Na ukraiński front dotarły już pierwsze brytyjskie samobieżne przeciwlotnicze zestawy rakietowe Stormer – powiadomiło dowództwo operacyjne Południe w poniedziałek wieczorem.
„Pierwsze sześć wozów Stormer HVM przybyło na front w Ukrainie” – powiadomiono w komunikacie dowództwa Południe, opublikowanym na Facebooku.
Stormer HVM (High Velocity Missile) to system obrony powietrznej krótkiego zasięgu, który jest wykorzystywany do ochrony przed śmigłowcami szturmowymi oraz nisko lecącymi samolotami.
Wcześniej w poniedziałek ukraiński minister obrony Ołeksij Reznikow powiadomił, że na wyposażenie sił zbrojnych Ukrainy trafiły już trzy z obiecanych przez Niemcy 15 samobieżnych artyleryjskich zestawów przeciwlotniczych Gepard.
"W poniedziałek oficjalnie otrzymaliśmy trzy pierwsze sztuki tej broni. Przekazano nam też dziesiątki tysięcy pocisków do Gepardów" - oświadczył Reznikow, cytowany przez agencję Interfax-Ukraina. (PAP)
Komisja Europejska uważa, że zapowiedzi Gazpromu dot. wstrzymania dostaw gazu świadczą o potrzebie przyjęcia jej propozycji dot. oszczędzania błękitnego paliwa w UE. Wyraża też nadzieję, że we wtorek zostanie ona przyjęta przez ministrów ds. energii UE.
"To jest dokładnie taki scenariusz, o którym mówiła pani przewodnicząca (KE Ursula von der Leyen - PAP) w zeszłym tygodniu i który skłonił ją i Kolegium do złożenia propozycji solidarności na rzecz oszczędzania gazu. Ten rozwój wypadków potwierdza naszą analizę. Mamy zatem nadzieję, że jutro Rada przyjmie odpowiednią odpowiedź" - przekazał korespondentom w Brukseli rzecznik KE Eric Mamer.
Rosyjski Gazprom poinformował w poniedziałek, że od 27 lipca wstrzymuje pracę jeszcze jednej turbiny w gazociągu Nord Stream 1, co będzie skutkowało ograniczeniem dostaw gazu do Europy Zachodniej do 20 procent maksymalnej przepustowości NS1.
Według Gazpromu wstrzymanie pracy turbiny spowodowane jest pracami konserwacyjnymi. Koncern nie podał, jak długo mają one potrwać.
Gazprom poinformował, że w związku z zatrzymaniem turbiny zdolność produkcyjna rosyjskiej tłoczni Portowaja zostanie zmniejszona do 33 mln metrów sześciennych gazu dziennie od godziny 4.00 czasu GMT (6.00 czasu polskiego) w dniu 27 lipca. To oznacza, że gaz będzie przesyłany w zaledwie 20 procentach maksymalnej wydajności Nord Stream 1.
"Rosyjski koncern gazowy Gazprom nie ma żadnego powodu, by wprowadzić w życie ogłoszone od środy nowe ograniczenia w dostawach rosyjskiego gazu do Europy gazociągiem Nord Stream. Według naszych informacji nie ma technicznych powodów, aby ograniczać przesył" - oświadczyło niemieckie ministerstwo gospodarki, cytowane przez dpa.
Gazprom wznowił przepływ gazu przez Nord Stream 1 w zeszłym tygodniu po 10-dniowej przerwie konserwacyjnej, ale tylko przy 40-procentowej przepustowości gazociągu. To poziom, do którego Rosja obniżyła wolumeny w czerwcu z powodu, zdaniem Moskwy, opóźnionego powrotu turbiny serwisowanej w Kanadzie.
Europejscy politycy zakwestionowali to wyjaśnienie, a Niemcy twierdziły, że ograniczenie dostaw gazu nie ma nic wspólnego z remontem turbiny, która miała zostać ponownie uruchomiona dopiero we wrześniu. Jednocześnie kilka dni temu pojawiły się informacje, że serwisowana w Kanadzie część utknęła w Kolonii na zachodzie Niemiec, ponieważ władze Rosji nie dostarczyły dokumentów celnych koniecznych do zatwierdzenia jej dalszego transportu.
Minister gospodarki Niemiec Robert Habeck mówił pod koniec zeszłego tygodnia, że można odnieść wrażenie, iż Rosja nie chce dostać z powrotem swojej turbiny, a to znaczy, że trudności techniczne są dla Moskwy jedynie pretekstem, by ograniczać dostawy gazu, zaś realne powody takiego postępowania są polityczne.
Prezydent Rosji Władimir Putin zapowiadał z kolei w zeszłym tygodniu, że ok. 26 lipca może nastąpić kolejne ograniczenie przesyłu gazu do Europy Zachodniej.
W poniedziałek Gazprom oświadczył, że otrzymał dokumenty od Siemens Energy oraz Kanady, dotyczące pierwszej turbiny, ale dodał, że nadal są problemy z dostarczeniem jej do Rosji.
"Gazprom przestudiował dokumenty, ale trzeba przyznać, że nie usuwają one wcześniej zidentyfikowanych zagrożeń i stawiają dodatkowe pytania – napisano w oświadczeniu koncernu - Ponadto nadal pozostają otwarte pytania Gazpromu dotyczące sankcji UE i Wielkiej Brytanii, na które odpowiedź jest ważna dla dostawy turbiny do Rosji i pilnego remontu innych silników turbin gazowych dla tłoczni Portowaja".
Jednocześnie, jak pisze agencja Reutera, Kreml w poniedziałek zapowiedział, że naprawiona turbina zostanie zainstalowana po jej zwrocie, a gaz ziemny będzie wtedy dostarczany na Zachód w "odpowiednich ilościach".
"Turbina zostanie zainstalowana po dopełnieniu wszystkich formalności... A gaz będzie pompowany w odpowiednich ilościach, czyli takich, które są technologicznie możliwe" - powiedział rzecznik prasowy Kremla Dmitrij Pieskow.
Rosja jest drugim co do wielkości eksporterem ropy naftowej na świecie po Arabii Saudyjskiej i największym na świecie eksporterem gazu ziemnego. Europa importuje około 40 procent swojego gazu i 30 procent ropy z Rosji.
Europejska Konfederacja Związków Zawodowych (ETUC), konsorcjum ponad 92 związków zawodowych z całej Europy, wzywa Komisję Europejską do wprowadzenia przepisów określających maksymalną dopuszczalną temperaturę w miejscu pracy.
Wezwanie nadeszło po tym, gdy ekstremalne fale upałów tego lata spowodowały śmierć dwóch pracowników w Hiszpanii, którzy doznali udaru cieplnego podczas pracy - zaznacza w poniedziałkowym artykule "Brussels Times".
We Francji – gdzie limity temperatury nie są ustalone – od 2020 r. w wyniku wypadków przy pracy związanych z upałami zmarło 12 osób.
„Podobne tragedie staną się częstsze bez legalizacji kwestii bezpiecznych temperatur pracy” – podkreśliła ETUC w komunikacie prasowym.
Podczas gdy niektóre kraje, takie jak Belgia i Węgry, wprowadziły limity, europejska konfederacja związków twierdzi, że konieczny jest wspólny limit temperatury w UE, aby chronić wszystkich pracowników.
W Belgii osoby wykonujące pracę o niewielkim obciążeniu fizycznym mogą pracować w maksymalnej temperaturze 29 st. C, a te pracujące przy umiarkowanym obciążeniu - 26 st. Kolejnym limitem są 22 st. dla pracy przy dużym obciążeniu fizycznym i 18 st. - przy bardzo dużym obciążeniu fizycznym.
Węgry ustaliły wyższe progi maksymalnej temperatury w pracy: 31 st. dla pracy siedzącej lub lekkiej, 29 st. dla umiarkowanej pracy fizycznej i 27 st. dla ciężkiej pracy fizycznej.
„Pogoda nie szanuje granic państwowych, dlatego potrzebujemy ogólnoeuropejskich przepisów dotyczących maksymalnych temperatur pracy” – przekazał w komunikacie zastępca sekretarza generalnego ETUC Claes-Mikael Stahl. Przebywający w zaciszu swoich klimatyzowanych biur politycy nie mogą nadal ignorować niebezpieczeństwa grożącego naszym najbardziej narażonym pracownikom - dodał.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podaje, że optymalna temperatura przy pracy wynosi od 16 do 24 st. Gdy temperatura wzrośnie powyżej tego progu, zwiększa się ryzyko wypadków przy pracy. Wczesne objawy stresu cieplnego to zawroty głowy, bóle głowy i skurcze mięśni, które w skrajnych przypadkach mogą prowadzić do wymiotów, utraty przytomności i śmierci - wylicza "Brussles Times".
Podczas gdy na Ukrainie nadal trwa wojna, prezydent Rosji, Władimir Putin zajął się "wymachiwaniem nuklearną szabelką" - pisze w czasopiśmie "Foreign Affairs" Richard K. Betts, profesor w Instytucie Studiów nad Wojną i Pokojem im. Arnolda A. Saltzmana na nowojorskim Uniwersytecie Columbia. Ekspert zaznacza, że USA muszą być przygotowane na możliwość użycia przez Rosję broni nuklearnej na Ukrainie i rysuje trzy scenariusze ewentualnej amerykańskiej reakcji.
Od początku wojny na Ukrainie Putin grozi możliwością użycia broni nuklearnej. Zachodni obserwatorzy nie przywiązują do tych wypowiedzi szczególnej uwagi, uważając je za retoryczne popisy - ocenia Betts. Zaznacza, że prawdopodobieństwo tego, by rozsądni przywódcy rzeczywiście rozpoczęliby wymianę uderzeń nuklearnych, co mogłoby skończyć się destrukcją ich własnych krajów, jest bardzo małe.
Ale nikłe zagrożenie użycia broni jądrowej nie jest wystarczającym uzasadnieniem do bezczynności i trzeba się przygotować do reakcji na taką ewentualność - podkreśla profesor.
Autor zauważa, że zagrożenie byłoby największe, gdyby sytuacja na froncie zasadniczo zmieniła się na korzyść Ukrainy. Rosjanie mogliby wykorzystać wówczas swoją doktrynę "deeskalacji przez eskalację", zakładającą użycie broni jądrowej w wypadku niepowodzeń w walce konwencjonalnej.
Wojska rosyjskie mogłyby dokonać tego poprzez jedno lub kilka uderzeń taktyczną bronią nuklearną na siły ukraińskie lub przez symboliczną eksplozję nad pustym terenem - pisze profesor.
Betts wymienia następnie trzy ogólne możliwości odpowiedzi na nuklearny atak Rosji na Ukrainę. To słowne potępienie, użycie broni nuklearnej lub konwencjonalny atak.
Jednocześnie zaznacza, że "wszystkie te alternatywy są złe, ponieważ nie istnieją żadne metody poradzenia sobie z końcem nuklearnego tabu, które łączyłyby się z niskim ryzykiem".
Jest bardzo prawdopodobne, że w wypadku rosyjskiego ataku nuklearnego amerykańscy politycy wybraliby najsłabszą z możliwych odpowiedzi - "wywód na temat niewyobrażalnego barbarzyństwa działań rosyjskich i wdrożenie wszelkich, niewykorzystanych sankcji gospodarczych bez podejmowania żadnych działań militarnych" - przewiduje Betts. Dodaje, że "to zasygnalizowałoby Moskwie, że ma ona całkowitą swobodę działań zbrojnych, w tym dalszego użycia broni jądrowej w celu zniszczenia ukraińskich sił, co w zasadzie skutkowałoby przyznaniem zwycięstwa Rosji".
Autor zwraca uwagę na to, że Zachód, w celu odstraszenia Putina, powinien w wiarygodny sposób zaznaczyć, że użycie przez Rosję broni nuklearnej spotka się z odpowiedzią NATO, a Sojusz nie da się zastraszyć.
W przypadku, gdyby NATO zdecydowało się na kontratak w imieniu Ukrainy, mogłoby użyć sił konwencjonalnych lub nuklearnych - pisze Betts. W tym drugim wypadku można by użyć broni nuklearnej w podobny do Rosji sposób lub zdecydować się na uderzenie na większą skalę, grożąc Moskwie nieproporcjonalnymi stratami w razie dalszych ataków jądrowych.
Betts wypunktowuje dwa problemy związane z taką reakcją. Po pierwsze, użyta przeciwko siłom rosyjskim na Ukrainie, amerykańska broń jądrowa mogłaby spowodować straty wśród obrońców tego kraju. Drugim problemem jest to, że Rosja dysponuje większym arsenałem taktycznej broni nuklearnej niż USA. By utrzymywać przewagę, amerykańscy przywódcy musieliby rozważyć użycie sił strategicznych (międzykontynentalnych pocisków balistycznych lub bombowców). To z kolei powodowałoby zagrożenie totalną, obustronną destrukcją - przestrzega analityk.
Mniej niebezpieczną możliwością odpowiedzi na atak byłoby "uruchomienie kampanii powietrznej z wykorzystaniem konwencjonalnej amunicji przeciwko rosyjskim celom militarnym i zmobilizowanie sił lądowych do potencjalnego udziału w wojnie na Ukrainie" - argumentuje autor.
Przy takiej ewentualności, politycy NATO mogliby podkreślić, że nowoczesna, precyzyjna technologia sprawia, że taktyczna broń nuklearna nie jest konieczna w przeprowadzaniu efektywnych ataków. "Przedstawiałoby to uciekanie się Rosji do uderzeń nuklearnych jako kolejny dowód nie tylko jej barbarzyństwa, ale także militarnego zacofania" - wyjaśnia Betts. Zastrzega, że w takim przypadku, NATO powinno także uświadomić Putinowi, że "każde późniejsze użycie broni jądrowej przez Rosjan spowodowałyby amerykański odwet nuklearny."
Autor zaznacza, że w przypadku rosyjskiego ataku jądrowego NATO miałoby dwa przeciwstawne cele. Z jednej strony Sojusz chciałby uniemożliwić Rosji osiągnięcie jakichkolwiek korzyści geopolitycznych poprzez taki krok. Z drugiej zapobiec dalszej eskalacji. Z tego powodu podkreśla "oczywistą potrzebę zmaksymalizowania czynników zniechęcających Moskwę do użycia broni nuklearnej."
Deklarowana strategia Waszyngtonu wobec potencjalnego ataku nuklearnego zawsze będzie wystarczająca niejasna, by pozostawiać przestrzeń do elastyczności w działaniu - podkreśla Betts. Ale w wypadku dalszych pogróżek ze strony Kremla, Waszyngton powinien jasno i mocno przypomnieć Putinowi, że Rosja jest całkowicie podatna na odwet jądrowy, a w wojnie atomowej nie ma zwycięzcy - konkluduje.
Z powodu licznych w lipcu przerw w dostawach energii elektrycznej na Kubie dochodzi coraz częściej do protestów społecznych. W piątek manifestacje uliczne odbyły się w kilku miejscowościach tej karaibskiej wyspy.
Podczas protestów skandowano antyrządowe hasła oraz zachęcano obywateli do udziału w manifestacjach. "Włączcie światło!", "Chcemy wolności!", "Wszyscy ludzie na ulice!" - nawoływali demonstranci w mieście Jaguey Grande, na północnym zachodzie kraju.
Jak odnotowały niezależne portale CiberCuba oraz 14ymedio, protestów społecznych przybywa wraz z rosnącą liczbą przypadków wyłączania energii elektrycznej.
W piątek w internecie zamieszczono nagranie z protestu pod siedzibą instytucji dystrybuującej prąd w miejscowości Tapaste, gdzie manifestanci podjęli próbę podpalenia budynku. Media przypominają, że w ostatnich dniach dochodziło tam do licznych przerw w dostawach prądu.
Władze Kuby tłumaczą, że niedobory energii elektrycznej są efektem nasilającego się na świecie kryzysu energetycznego.
Protesty z powodu niedoborów energii elektrycznej pojawiają się na Kubie rok po wielotysięcznych manifestacjach przeciwników rządu w Hawanie. W ich trakcie domagano się walki z nasilającym się ubóstwem, a także brakiem żywności oraz leków.
Pochodzący z Australii rodzice 13- miesięcznej dziewczynki dowiedzieli się, że polecą z Rzymu do swojego kraju jednym samolotem, a ich córka, sama innym. Rodziców i dziecko rozdzieliła linia lotnicza szukająca dla nich miejsc po odwołaniu lotu, na który mieli bilety.
O tym zdumiewającym skutku chaosu lotniczego w Europie poinformował włoski dziennik "Il Messaggero".
Gazeta wyjaśniła, że para Australijczyków z córką podróżowała po Europie, a na zakończenie tej wyprawy miała odlecieć z Rzymu do swojego kraju. Linia lotnicza poinformowała jednak o odwołaniu ich lotu ze stolicy Włoch. Na następne połączenia turyści z Antypodów musieli czekać prawie dwa tygodnie płacąc za dodatkowy pobyt w Wiecznym Mieście.
Ale prawdziwym szokiem było dla nich to, że linia, która musiała zreorganizować im powrót do domu, rozdzieliła ich z ich nieco ponad roczną córką. Dla niej znaleziono miejsce w innym samolocie.
Turyści czekali jeszcze prawie dobę na rozwiązanie tego problemu, a aby to zrobić, musieli dzwonić pod numer obsługi pasażerów 55 razy - dodaje rzymska gazeta.
Przytacza wypowiedź matki dziecka: w liniach lotniczych "powiedziano nam, że nie zrobili nic złego, bo przecież znaleźli nowy lot".
Przewoźnik ostatecznie przyjął reklamację, postanowił oddać pieniądze za dodatkowy pobyt w Rzymie i Australijczycy odlecieli we trójkę jednym samolotem z Rzymu 12 dni później niż planowali.
Przyznali zarazem: "Są gorsze miejsca, w których można utknąć".
Na cześć premiera Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona nazwano ulicę w mieście Chust w obwodzie zakarpackim na Ukrainie - pisze portal Suspilne. To już kolejne ukraińskie miasto, w którym pojawiła się ulica imienia szefa brytyjskiego rządu.
W piątek odbyło się posiedzenie rady miejskiej, podczas której podjęto decyzje o zmianie nazw części ulic w Chuście i okolicy. Zmieniono m.in. nazwę ulicy im. Lwa Tołstoja na ul. im. Borisa Johnsona, a ulicę im. Turgieniewa na ulicę Warszawską.
Johnson cieszy się popularnością na Ukrainie. Ulice na jego cześć nazwały też miasta: Pokrow i Nowomoskowsk w obwodzie dniepropietrowskim czy miejscowość Sołonka w obwodzie lwowskim. Mianowano go też honorowym obywatelem Odessy - podaje serwis Zaxid.net.
Premier stał się też inspiracją kulinarną. W mediach społecznościowych opublikowano niedawno zdjęcie deseru "Boris Dżonsoniuk", który wyglądem ma przypominać jego fryzurę. (https://tinyurl.com/3sbcs6mh) Jak pisze portal TSN, kijowska kawiarnia chciała w ten sposób podziękować szefowi brytyjskiego rządu za wsparcie Ukrainy.
7 lipca Boris Johnson zrezygnował z funkcji premiera Wielkiej Brytanii oraz lidera Partii Konserwatywnej, ale oświadczył, że pozostanie na obu tych stanowiskach do czasu wyłonienia jego następcy.
Po ogłoszeniu tej decyzji prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski podkreślił podczas rozmowy z Johnsonem, że "całe społeczeństwo Ukrainy ma dla niego wiele sympatii".(PAP)
Rosjanie mogą nie być w stanie dłużej bronić ważnego strategicznie miasta Chersoń i mogą być zmuszeni do wycofania się z niego w ciągu najbliższego tygodnia - zasugerował w piątek dr Mike Martin z Departamentu Studiów nad Wojną w King's College London.
Martin w serii wpisów na Twitterze przypomniał, że Chersoń jest miejscem jednych z najbardziej zaciętych walk w trwającej wojnie i jest strategicznie ważny dla Rosjan ze względu na położenie niedaleko Krymu oraz ujścia Dniepru.
Jak wyjaśnił, przerwy w walkach w Donbasie, które są spowodowane przegrupowywaniem wojsk przez Rosję, Ukraina wykorzystuje, by przy pomocy broni przekazanej przez Zachód uderzać w centra dowodzenia i punkty kontroli w Chersoniu, a także w punkty zaopatrzeniowe i mosty, utrudniając dostęp do tego miasta i spowalniając ewentualne wzmocnienie jego obrony.
Zwrócił uwagę, że otrzymanie przez Ukrainę niedawno systemów rakietowych o większym zasięgu oznacza, że Rosja będzie musiała teraz znacznie przesunąć swoje składy zaopatrzenia, tak aby były poza zasięgiem ukraińskich ataków. "Oznacza to, że Rosja, która polega na bardzo ciężkim artyleryjskim sposobie prowadzenia wojny (a artyleria jest najbardziej logistycznie wymagającą rzeczą w historii), prawdopodobnie nie jest już w stanie dostarczyć wystarczającej ilości zaopatrzenia na linię frontu, aby prowadzić ofensywy; prawdopodobnie na froncie chersońskim mogą teraz się tylko bronić" - napisał Martin. "Gdybym był rosyjskim żołnierzem w Chersoniu, byłbym teraz dość przerażony" - dodał.
Przewiduje on, że w ciągu najbliższych kilku dni Rosja może przedstawić wycofanie się z Chersonia jako kolejny rzekomy "gest dobrej woli" z jej strony. (PAP)
Wypowiedź szefa rosyjskiego MSZ Siergieja Ławrowa o rozszerzeniu wojny poza Donbas nie jest niczym nowym i tylko potwierdza, że Rosja planuje nielegalną aneksję okupowanych terytoriów na Ukrainie - powiedział w środę rzecznik Departamentu Stanu USA Ned Price. Dodał, że Moskwa zapłaci wysoką cenę, jeśli na to się zdecyduje.
"Te komentarze nie mówią nam niczego, o czym byśmy wcześniej nie wiedzieli (...). Zaledwie wczoraj w jasnych słowach ostrzegaliśmy o rosyjskich planach aneksji ukraińskiego terytorium i szczegółowych planach aneksji kilku regionów, w tym chersońskiego i zaporoskiego" - powiedział Price podczas codziennej konferencji prasowej. "Ta wojna nie jest niczym innym jak tylko wojną podboju terytorium" - dodał.
Rzecznik powtórzył też, że jeśli Rosja zrealizuje swoje plany, spotkają ją dodatkowe sankcje, choć odmówił podania szczegółów co do tych ruchów. Zaznaczył jednocześnie, że dotychczasowe sankcje odnoszą swój skutek, pozbawiając rosyjski przemysł, w tym przemysł zbrojeniowy, dostępu do kluczowych technologii. Jako dowód podał rosyjskie starania o nabycie dronów w Iranie wobec ograniczonej możliwości produkcji własnych maszyn.
Price skomentował w ten sposób środowy wywiad szefa rosyjskiej dyplomacji Ławrowa, który powiedział, że "geograficzne zadania" rosyjskiej ofensywy nie ograniczają się do Donbasu, lecz dotyczą też innych terytoriów.
"To nie tylko DRL i ŁRL (tzw. Doniecka Republika Ludowa i Ługańska Republika Ludowa), to też obwód chersoński, zaporoski i szereg innych terytoriów (...)" - stwierdził Ławrow, cytowany przez RIA Nowosti. Dodał też, że "geograficzne zadania operacji specjalnej" będą przesuwać się dalej wraz z tym, jak Zachód będzie dostarczać Ukrainie broń dalekiego zasięgu, np. wyrzutnie artylerii rakietowej HIMARS.
Słowa Ławrowa skomentował też w środę szef Pentagonu Lloyd Austin.
"Jestem pewny, że władze Ukrainy będą zadowolone, słysząc ze strony Ławrowa potwierdzenie nie tylko skuteczności tego systemu (HIMARS), ale też tego, jak używają tego systemu" - ironizował Austin. Dodał, że nie wie, kto ma być adresatem słów Ławrowa, bo "cały świat" - poza "źle poinformowanymi Rosjanami" - wie, że rosyjskie wojska okupują ziemie w obwodach chersońskim i zaporoskim na południu Ukrainy.
Sposobem na zapobieżenie kryzysowi gazowemu zimą jest obniżenie popytu na ten surowiec, również przez indywidualnych konsumentów - wynika z planu Komisji Europejskiej, który ma zostać przedstawiony w środę. Projekt dokumentu można już znaleźć w internecie.
"Europa musi teraz przygotować się na potencjalne dalsze zakłócenia – nawet na całkowite odcięcie – dostaw rosyjskiego gazu. Rada Europejska w konkluzjach z 31 maja i 23 czerwca poprosiła o przeprowadzenie tego przygotowania w trybie pilnym, w szczególności w celu umożliwienia ściślejszej koordynacji z państwami członkowskimi i między nimi" - czytamy we wstępie projektu komunikatu KE.
Zgodnie z danymi Komisji unijny system gazowy "z nadwyżką zrekompensował" niedobór 25 mld m sześc., powstały z powodu zmniejszonego importu rosyjskiego gazu, dzięki 35 mld metrów sześciennych skroplonego gazu i importowi rurociągami z innych krajów. Z przeprowadzonych symulacji wynika jednak, że całkowite odcięcie dostaw z Rosji spowoduje, że UE nie zdoła napełnić swoich magazynów do 80 proc., co z kolei będzie oznaczało, że zimą - w skali całej Wspólnoty - zabraknie 20 mld metrów sześciennych gazu.
W związku z tym Komisja zaproponuje "plan redukcji popytu", który będzie polegał na zmniejszeniu zużycia gazu zarówno przez konsumentów indywidualnych i przedsiębiorstwa świadczące kluczowe usługi, jak i przez przemysł.
"Skoordynowane działania teraz będą bardziej opłacalne i mniej destrukcyjne dla naszego codziennego życia i gospodarki niż doraźne działania później, gdy dostawy gazu mogą się wyczerpywać" - czytamy w dokumencie.
KE chce, by państwa unijne skierowały do konsumentów indywidualnych kampanie zachęcające do oszczędzania gazu poprzez zmniejszenie temperatury ogrzewania do 19 stopni Celsjusza (a klimatyzacji do 25 stopni).
Komisja wezwie również kraje członkowskie, by tam, gdzie to możliwe, rozważyły rezygnację z produkcji prądu z gazu na rzecz węgla i paliwa jądrowego.
Jednocześnie zastrzeże, że tymczasowe przejście z gazu na węgiel "może zwiększyć emisje" gazów cieplarnianych, a odnawialne źródła energii pozostają najwyższym priorytetem. Zaproponuje też złagodzenie limitów emisji dla przemysłu, aby zapewnić mu większe pole manewru.
Kilkadziesiąt tysięcy lotów odwołanych od kwietnia, a lotniska zmagają się ze strajkami i brakami kadrowymi. Międzynarodowa Rada Portów Lotniczych (ACI) przewiduje, że latem opóźnień nie da się uniknąć na dwóch trzecich europejskich lotnisk. W lipcu w najgorszej sytuacji byli podróżni w Niemczech i W. Brytanii.
"Ruch lotniczy odradza się szybko, odzyskaliśmy 86 proc. przepustowości z 2019 roku (czyli sprzed pandemii Covid-19 - PAP), dodatkowo duża część ruchu przeniosła się na zachód od Ukrainy" – informował w maju dyrektor ds. zarządzania siecią Jacopo Passinotti w ACI zrzeszającej m.in. ponad 500 portów lotniczych europejskich.
Podróżni zmagają się z chaosem na całym świecie, jednak sytuacja w Europie jest wyjątkowo zła. W porównaniu do USA na Starym Kontynencie odwołano ponaddwukrotnie więcej lotów w okresie od kwietnia do czerwca - wynika z danych firmy RadarBox.com zajmującej się śledzeniem ruchu lotniczego. Między 1 kwietnia a 29 czerwca dziesięć najgorszych pod tym względem lotnisk w Europie odwołało 64,1 tys. lotów.
Wiele lotnisk oraz linii lotniczych zmaga się z poważnymi problemami kadrowymi, przez które są zmuszone do odwoływania lotów, a dodatkowo trzeba było radzić sobie ze strajkami pracowników zarówno lotnisk, jak i linii, m.in. British Airways, Ryanair, EasyJet i Lufthansy z minionych tygodni.
Przyczyną problemów w tym sektorze jest fakt, że w trakcie pandemii wraz ze spadkiem liczby lotów ograniczono też zatrudnienie. Na całym świecie zwolniono - według grupy lobbingowej Air Transport Action Group - 2,3 mln osób, a najbardziej ucierpiała obsługa naziemna i kontrola bezpieczeństwa.
Według badania opublikowanego w styczniu 2021 roku przez Europejską Federację Pracowników Transportu 58,5 proc. pracowników naziemnych lotnisk było w tym czasie bez pracy, a co najmniej 23 proc. zostało zwolnionych.
Od kiedy popyt na latanie wraca do poziomu sprzed pandemii, na lotniskach brakuje personelu do obsługi bagaży, kontroli bezpieczeństwa, ochrony czy sprzątania i lotniska nie są w stanie obsługiwać zaplanowanych lotów.
Amerykańskie linie lotnicze również zredukowały personel podczas pandemii, jednak większość tamtejszych przewoźników, w tym duże linie American, Delta, United i SouthWest, rozpoczęła rekrutację, w trakcie której szkolenie może trwać kilka miesięcy, już w połowie 2021 roku.
Dane zebrane przez analizującą branżę lotniczą firmę Official Aviation Guide pokazały najgorsze lotniska w Europie. Od 1 lipca do 9 lipca najgorzej wypadło lotnisko Zaventem w Brukseli, gdzie 72 proc. lotów było opóźnionych, a 2,5 proc. odwołanych. Na dalszych miejscach uplasowały się m.in. porty lotnicze we Frankfurcie (68 proc. lotów opóźnionych i 7,8 proc. odwołanych), Paryżu-Charles de Gaulle (62 proc. opóźnionych i 3,1 proc. odwołanych) i Amsterdamie-Schiphol (61 proc. i 5,2 proc.).
Linie lotnicze odwołują tysiące lotów; niektóre powiadamiają o tym pasażerów tego samego dnia, a inne z wyprzedzeniem dokonują ogromnych cięć w swoich rozkładach. British Airways trafiły na pierwsze strony gazet w minionym tygodniu po ogłoszeniu odwołania 10,3 tys. lotów od sierpnia do końca października zaledwie dzień po anulowaniu 1500 lotów głównie w lipcu.
Analiza zajmującej się danymi o podróżach firmy Mabrian pokazuje, że British Airways wyprzedziło Turkish Airlines, jeśli chodzi o odwołanie największego odsetka lotów europejskich w pierwszej połowie lipca.
Tani niemiecki przewoźnik Eurowings znalazł się na szczycie zestawienia przy odwołanych 1007 lotach, stanowiących 11,8 proc. swoich wszystkich zaplanowanych przelotów.
Dyrektor sprzedaży i marketingu w Mabrian, Carlos Cendra, wyjaśnia, że jest to związane z tym, że linie te zaplanowały dużą część swojego ruchu na lotniskach, które są przepełnione np. Londyn Heathrow. "Eurowings miał prawie 5 proc. swoich lotów zaplanowanych z Londynu, podczas gdy Lufthansa miała tylko 3 proc. swoich lotów z Londynu" - argumentuje Cendra cytowany przez portal Euronews.
Kolejne linie na liście to British Airways - 8,7 proc. odwołanych lotów, Turkish Airlines - 6,9 proc. i szwajcarskie EasyJet - 5,9 proc.
Jak wynika z danych Mabrian chaos na lotniskach najbardziej odczują podróżni z Niemiec. Od 14 czerwca do 5 lipca odwołano w tym kraju 1482 loty zaplanowane na pierwszą połowę lipca, co stanowi 6 proc. wszystkich lotów z niemieckich lotnisk, a jednocześnie 27 proc. wszystkich odwołanych lotów z punktem początkowym lub docelowym w Europie.
Wielka Brytania zajmuje drugie miejsce, z 1060 lotami odwołanymi w tym okresie, co stanowi 3,2 proc. odlotów z tego kraju. W sumie w Europie odwołano od 1 do 15 lipca 5464 loty.
Węgry zgadzają się, by przez ich terytorium transportowana była pomoc, jaką inne kraje świadczą Ukrainie, w tym pomoc wojskowa – powiedział wiceminister spraw zagranicznych Węgier Levente Magyar we wtorek we Lwowie na spotkaniu z merem tego miasta Andrijem Sadowym.
"Jesteśmy porażeni tym, co się tu dzieje, naprawdę wam współczujemy. Przez ostatnie 200 lat trzykrotnie walczyliśmy z Rosją. Były to boje śmiertelne. W odróżnieniu od wielu zachodnich partnerów odczuliśmy na własnej skórze, czym jest opór wobec tego wielkiego, wschodniego państwa. Jednocześnie zaznaczam, że Węgry nie będą dostarczać broni – takie jest nasze stanowisko. Państwa trzecie mogą jednak korzystać z naszego terytorium" - powiedział Magyar, cytowany przez agencję Interfax-Ukraina.
Wiceszef MSZ Węgier dodał, że jego kraj jest gotowy przyjmować ukraińskie dzieci do swoich sanatoriów i na kolonie letnie. Węgierska delegacja zaproponowała też pomoc w leczeniu cywilów i wojskowych w instytucjach leczniczych na Węgrzech oraz zapewniła o gotowości ufundowania Ukraińcom tysiąca stypendiów na węgierskich uniwersytetach.
Dotychczas Węgry były przeciwne transportowaniu dostaw broni dla Ukrainy przez swoje terytorium, tłumacząc to stanowisko obawami, że Rosjanie mogą ostrzeliwać Węgrów zamieszkujących ukraińskie Zakarpacie. (PAP)
Jeżeli Szwecja i Finlandia nie zrealizują obietnic dotyczących walki z terroryzmem zapisanych w ich porozumieniu z Turcją, Ankara zamrozi ich akcesję do NATO - ostrzegł w poniedziałek turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan.
Szwecja nie świeci na razie przykładem, jeśli chodzi o realizację tych ustaleń - dodał Erdogan.
W podpisanym pod koniec czerwca na szczycie NATO w Madrycie dokumencie Turcja zgodziła się poprzeć akcesję Finlandii i Szwecji do Sojuszu w zamian za obietnicę wsparcia w walce z kurdyjskimi organizacjami uznawanymi za terrorystyczne. Erdogan podkreślił wówczas, że wśród zobowiązań krajów północnych znalazło się również wydanie osób podejrzanych o działalność terrorystyczną.
"Najpierw Szwecja i Finlandia powinny wypełnić swoje zobowiązania zapisane w tekście porozumienia (...). Jeżeli tego nie zrobią, to oczywiście nie ma mowy o wysłaniu wniosku ratyfikacyjnego do naszego parlamentu" - powiedział prezydent Turcji na konferencji prasowej po zakończeniu trzydniowego szczytu w Madrycie. (PAP)
W efekcie strajku pracowników linii lotniczych Ryanair w poniedziałek w Hiszpanii zostało odwołanych lub opóźnionych 146 rejsów, podał portal Diario Sur, wyjaśniając, że chodzi zarówno o loty pomiędzy hiszpańskimi miastami, jak też o połączenia międzynarodowe.
W większości hiszpańskich portów lotniczych potwierdzono w poniedziałek chaos związany ze strajkiem. Najbardziej dotknął on pasażerów odlatujących i przybywających do portów lotniczych w Barcelonie oraz w Palma de Mallorca.
Z szacunków organizatorów protestu wynika, że w strajku bierze udział 1900 hiszpańskich pracowników spółki Ryanair, głównie członków personelu pokładowego. Domagają się oni m.in. zwiększenia liczby pracowników i kilkuprocentowych podwyżek płac.
Diario Sur odnotowuje, że poniedziałkowy strajk, który potrwa do czwartku, jest efektem braku porozumienia pomiędzy władzami linii lotniczych a związkami zawodowymi USO i SITCPLA, reprezentującymi pracowników.
Załogi linii lotniczych Ryanair już kilkakrotnie od czerwca przeprowadzały strajk na terenie hiszpańskich lotnisk, doprowadzając do odwołania setek połączeń.
Strajkujący w Hiszpanii pracownicy przewoźnika zapowiedzieli, że wznowią protest pomiędzy 25 a 28 lipca, jeśli nie uda się osiągnąć porozumienia z władzami firmy Ryanair.
Australijski ekspert ds. Covid dr Norman Swan powiedział, że należy "błagać ludzi", aby nie szli do pracy i przywrócić obowiązkowe noszenie masek, ponieważ szczepionki "nie działają tak dobrze jak kiedyś" - poinformował w poniedziałek australijski portal news.com.au.
"Prawdopodobnie musimy nakazać noszenie maseczek w środowiskach wysokiego ryzyka, w przeciwnym razie, gdy nadejdzie następny wariant i będzie bardziej zaraźliwy, będzie większe ryzyko poważnego zachorowania lub zgonu" - powiedział dr Swan.
Według eksperta nowe subwarianty Omicron - BA.4 i BA.5 - są odporne na szczepionki i atakują również osoby, które wcześniej chorowały. Prowadzi to do wzrostu liczby zachorowań i hospitalizacji w Australii i na całym świecie.
Australijski minister zdrowia Mark Butler ostrzega, że w nadchodzących miesiącach można spodziewać się milionów nowych przypadków zachorowań. W poniedziałek odnotowano 39 028 nowych zakażeń wirusem Covid, a 30 osób zmarło.
"Niestety, wbrew oczekiwaniom nie nabyliśmy odporności na wirusa i nie przechodzimy go łagodniej. Przy powtórnej infekcji istnieje zwiększone ryzyko powikłań związanych z chorobami serca, nerek oraz innych skutków ubocznych, które są niezależne od szczepień" - powiedział dr Swan. Dodał, że wirus wprawia naukowców w zakłopotanie, ponieważ nowy dominujący wariant pojawia się co około sześć miesięcy. "Nie zachowuje się zgodnie z oczekiwaniami immunologów. BA.4 i BA.5 zachowują się tak, jakby były nowym wariantem, mimo że to subwarianty Omicrona" - zaznaczył. Powiedział też, że szczepienia "nie są wystarczające" i wezwał rząd do podjęcia innych działań w sprawie Covid-19. "Musimy to spowolnić i błagać ludzi, by nie szli do pracy, jeżeli nie muszą. Młodzi ludzie również są narażeni na długotrwałe skutki uboczne. To nie jest zwykłe przeziębienie, ani grypa" - podsumował dr Swan. (PAP)
Ukraiński samolot An-12, który rozbił się w sobotę w Grecji przewoził serbską broń do Bangladeszu, informacje, że broń była transportowana do Ukrainy jest "złośliwa i fałszywa", powiedział w niedzielę wicepremier i minister obrony Serbii Nebojsa Stefanowic.
Samolot An-12,którego właścicielem jest firma"Meridian" z Ukrainy odleciał wczoraj wieczorem z serbskiego lotniska w Niszu, na pokładzie miał 11,5 tony produktów naszego przemysłu obronnego zakupionych przez ministerstwo obrony Bangladeszu. Pośrednikiem w transakcji była prywatna serbska spółka, posiadająca „wszystkie uprawnienia według wszystkich światowych standardów” , powiedział minister.
Według ministra samolot leciał po trasie Nisz - Amman – Rijad – Ahmadabad – Dhaka. An-12 rozbił się 40 km od greckiego miasta Kawala. Pilot zgłosił awarię jednego z czterech silników i natychmiast uzyskał zgodę na awaryjne lądowanie na lotnisku Kawala. Samolot wziął kurs na lotnisko ale z płonącym silniem zaczął tracić wysokość. W katastrofie zginęła osmiosoobowa załoga samolotu.
Minister nie powiedział jaką broń samolot przewoził. Według informacji podanych przez AFP były to miny moździerzowe.(PAP)
Około 600 odwołanych lotów to rezultat czterogodzinnego strajku w lotnictwie we Włoszech w niedzielę. Do protestu, ogłoszonego przez kilka branżowych związków zawodowych, przystąpili kontrolerzy ruchu lotniczego oraz załogi niektórych przewoźników, w tym Ryanair, Air Malta i Easyjet. Skutki strajku dotknęły około 100 tysięcy pasażerów.
Strajk w godzinach od 14.00 do 18.00 został ogłoszony, bo związkowcy domagają się odblokowania rozmów na temat odnowy kontraktów oraz poprawy warunków pracy. Obecne określają jako wyczerpujące.
Na rzymskim lotnisku Fiumicino odwołano około 50 z 450 zaplanowanych na ten dzień lotów. Anulowane zostały połączenia krajowe i europejskie, między innymi linii Ita Airways - następczyni Alitalii, Wizz Air, Vueling, Iberia. Zmieniono godziny wielu innych połączeń.
Strajk we Włoszech pogłębił chaos panujący od dłuższego czasu na lotniskach w wielu krajach Europy.
Organizacja obrony praw konsumentów Codacons poinformowała, że niedzielny strajk kontrolerów lotu i załóg kilku linii będzie kosztował przewoźników około 7 miliardów euro. Z tej sumy 2 mld muszą przeznaczyć na bony na posiłki dla pasażerów oraz na odszkodowania za odwołane loty. (PAP)
Stany Zjednoczone nie odstąpią od Bliskiego Wschodu, ponieważ pozostawioną próżnię wypełniłyby Chiny, Rosja lub Iran - powiedział w sobotę prezydent USA Joe Biden, cytowany przez amerykański serwis informacyjny Axios. Biden wziął udział w zorganizowanym w Arabii Saudyjskiej szczycie przywódców dziewięciu państw regionu.
"Stany Zjednoczone pozostaną aktywnym i zaangażowanym partnerem Bliskiego Wschodu" - zapewnił Biden. W spotkaniu z amerykańskim prezydentem udział wzięli przywódcy Arabii Saudyjskiej, Kataru, Bahrajnu, Kuwejtu, Omanu, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Jordanii, Egiptu oraz Iraku.
Prezydent USA zaapelował do liderów państw Bliskiego Wschodu o przestrzeganie praw człowieka i zapewnienie swoim obywatelom możliwości "krytykowania rządu bez strachu przed możliwymi represjami". "Przyszłość zostanie wygrana przez kraje pozwalające na pełne rozwinięcie potencjału swoich społeczeństw" - zaznaczył Biden.
Polityk podkreślił także, że Waszyngton jest zdeterminowany, by nie dopuścić do zdobycia przez Teheran broni atomowej. Biden dodał, że jest dumny z powodu zakończenia "ery wojen lądowych w regionie, które angażowały dużą liczbę wojsk amerykańskich".
Pierwszą wizytę w regionie prezydent Biden rozpoczął od Izraela, gdzie zapewnił o zaangażowaniu swojej administracji w "próby zbliżenia Izraelczyków i Palestyńczyków". Palestyńczycy - ocenił Biden - "zasługują na własne państwo, niepodległe i suwerenne".
Jednak Adil ibn Ahmad ad-Jubeir, minister spraw zagranicznych Arabii Saudyjskiej, podkreślił w piątek, że jego kraj "nie ustanowi pełnych relacji z Izraelem, dopóki nie powstanie niepodległe państwo Palestyńczyków". (PAP)
Minister gospodarki Robert Habeck (Zieloni) w wywiadzie dla portalu RedaktionsNetzwerk Deutschland (RND) zapewnia, że gospodarstwa domowe będą szczególnie chronione, jeśli chodzi o dostawy gazu. Liczy na wznowienie dostaw gazu przez Nord Stream 1, ale jest przygotowany „na wszelkie scenariusze”. Wyklucza pozostawienie energetyki jądrowej, mimo że powrót do węgla uznaje za „bolesny, lecz konieczny”.
Jak zauważa RND, Robert Habeck stał się w ostatnim czasie osobą, która przekazuje „złe wieści, niewygodne prawdy” oraz „ponure scenariusze” ze strony rządu. „Uważam, że to wzmacnia nas jako społeczeństwo, kiedy traktujemy się nawzajem jak dorośli” – powiedział Habeck, który w ostatnich dniach przedstawił wiele propozycji, dotyczących oszczędzania energii.
„Widzimy ogromny odzew na naszą kampanię transformacji energetycznej. (…) Zużycie gazu spadło w pierwszych miesiącach tego roku o ok. 14 proc. w porównaniu do roku poprzedniego. Po części z powodu cieplejszej pogody, po części z realnych oszczędności” – wyjaśniał kanclerz, podkreślając, że „po raz pierwszy od dłuższego czasu Niemcy doświadczają, że energia jest towarem deficytowym”.
W przypadku kryzysu „prywatne gospodarstwa domowe i infrastruktura krytyczna, taka jak szpitale, domy starców i placówki opieki, są i będą pod szczególną ochroną” – podkreślił minister. Zaznaczył, że „prywatne gospodarstwa domowe są szczególnie chronione i nadal będą otrzymywać energię”, jednak z drugiej strony „nie można zapomnieć o przemyśle, bo gospodarka zapewnia miejsca pracy, dochody i dobra codziennego użytku”.
Habeck przyznał, że jeśli chodzi o wznowienie dostaw gazu przez Nord Stream 1, jest przygotowany „na wszelkie scenariusze”. Jak potwierdził, osobiście prosił rząd Kanady o dostawę brakującej turbiny do gazociągu. „Niezbędne zezwolenie specjalne zostało udzielone przez Kanadę, a Siemens robi wszystko, aby turbina jak najszybciej dotarła przez Niemcy do miejsca użytkowania w Rosji przez Niemcy”.
„Zdaniem wszystkich ekspertów, brakujący element był tylko pretekstem dla rosyjskiej propagandy. Gazprom ma sprawne turbiny. Rosja mogłaby wykorzystać przepustowość Nord Stream 1 prawie w stu procentach bez tej jednej turbiny. Z pomocą rządu kanadyjskiego udało nam się pozbawić Rosję tego pretekstu. Zobaczymy, czy to będzie skuteczne” – dodał Habeck.
Habeck konsekwentnie odrzuca wnioski opozycyjnych partii CDU/CSU, a także będącego w koalicji rządowej FDP, aby w obliczu kryzysu energetycznego trzy ostatnie niemieckie elektrownie jądrowe pracowały dłużej niż tylko do końca bieżącego roku.
„Przede wszystkim, energia jądrowa jest technologią wysokiego ryzyka. (…) Obecnie mamy problem z gazem, a nie z elektrycznością” – przekonywał Habeck i dodał, że „ci, którzy najgłośniej biją na alarm o przedłużenie żywotności elektrowni jądrowych, są tymi samymi, którzy wcześniej o wiele lat opóźniali rozbudowę sieci elektroenergetycznych i energetyki wiatrowej”.
Minister przyznał, że decyzja o uruchomieniu elektrowni węglowych była dla partii Zielonych „niezwykle bolesna, lecz konieczna”. „Wojna wstrząsnęła podstawami, a programy partyjne i wyborcze nie zawsze dają właściwe odpowiedzi na tak zmienioną rzeczywistość. Uważam, że wszyscy powinniśmy umieć kwestionować dawne pewniki i myśleć w kategoriach konieczności” – tłumaczył niemiecki minister. (PAP)
Zapowiedziany w piątek przez Komisję Europejską siódmy pakiet sankcji przeciwko Rosji za agresję na Ukrainę przewiduje m.in. zakaz importu rosyjskiego złota. Z ważnym wyjątkiem. Zgodnie z projektem regulacji zakazem nie jest objęta biżuteria. Na ten szczegół jako pierwszy zwrócił uwagę portal Politico.
W projekcie pakietu sankcji, który wymaga zatwierdzenia przez kraje członkowskie, czytamy: "zabrania się kupowania, importowania lub przekazywania, bezpośrednio lub pośrednio, złota, takiego jak wymienione w załączniku XXVI, jeżeli pochodzi ono z Rosji i zostało wywiezione z Rosji do Unii lub do państwa trzeciego".
Jednak projekt aneksu do dokumentu, uzyskany przez Politico, doprecyzowuje, że Unia zakazywałaby wyłącznie importu złota sproszkowanego, surowego lub półproduktu, a także złotych monet i złomu. W projekcie nie ma mowy o złocie w postaci biżuterii.
W 2020 roku wartość eksportu rosyjskiego złota wyniosła prawie 19 mld dolarów.
Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies -
Polityka prywatności.
Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych - RODO.
Więcej dowiesz się TUTAJ.