Hide
BĄDŹ NA BIEŻĄCO!
Follow on Facebook
Facebook
Show
Thu, Apr 18, 2024

Sport

Sport

All Stories

Mieszkańcy Reading uczcili pamięć trzech ofiar sobotniego ataku

Minutą ciszy w poniedziałek przed południem mieszkańcy Reading, na zachód od Londynu, uczcili pamięć trzech osób zadźganych nożem w sobotę wieczorem w miejskim parku przez pochodzącego z Libii azylanta.

"Proszę was wszystkich o dołączenie do mnie w minucie ciszy dla uczczenia pamięci ofiar strasznego sobotniego ataku tu, w Reading. Składamy szczere kondolencje wszystkim nim dotkniętym. Rada miejska Reading oferuje stałe wsparcie dla naszych heroicznych służb ratowniczych w tym czasie" - oświadczył burmistrz miasta 230-tysięcznego miasta David Stevens.

Jak do tej pory podano nazwiska dwóch z trzech ofiar śmiertelnych. Pierwsza to 36-letni James Furlong, nauczyciel z gimnazjum pobliskiej miejscowości Wokingham, druga to 39-letni Amerykanin Joe Ritchie-Bennett, który od 15 lat mieszkał w Wielkiej Brytanii. Obaj prawdopodobnie byli w pierwszej grupie zaatakowanych przez Khairiego Saadallaha.

Według relacji świadków podbiegł on nagle, krzycząc trudne do zrozumienia słowa, do siedzącej w parku grupy 8-10 osób i dźgnął nożem w szyję i w bok co najmniej trzy z nich, zanim pozostali zdążyli się zorientować, co się dzieje. Następnie w trakcie ucieczki zaatakował jeszcze innych ludzi.

25-letni Saadallah przybył do Wielkiej Brytanii kilka lat temu jako uchodźca z Libii i otrzymał azyl. Mieszkał w Reading i już w czasie pobytu w Wielkiej Brytanii odsiadywał wyrok więzienia za drobne przestępstwo niezwiązane z terroryzmem. Przez pewien czas w 2019 r. znajdował się jednak pod obserwacją służb specjalnych, gdyż miał chcieć wyjechać do Syrii.

Saadallah został zatrzymany przez policję od razu po zdarzeniu, do którego doszło ok. godz. 19 czasu miejscowego w sobotę i znajduje się w policyjnym areszcie. Policja w niedzielę poinformowała, że traktuje zdarzenie jako mające charakter terrorystyczny, ale uważa, że Saadallah działał sam i nie ma dalszego zagrożenia dla mieszkańców. Jeszcze tego samego wieczora po zatrzymaniu funkcjonariusze przeszukali mieszkanie Saadallaha i znaleźli w nim m.in. dużą piłę tarczową.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter - działania policji po ataku.

Rząd rozważa obowiązek rejestracji przed pójściem do pubu

Rejestrowanie klientów pubów i restauracji jest jednym ze środków rozważanych przez rząd, które mają umożliwić ich bezpieczne otwarcie - poinformował w niedzielę brytyjski minister zdrowia Matt Hancock.

Hancock potwierdził, że w nadchodzącym tygodniu rząd przedstawi plany dalszego znoszenia - od 4 lipca - ograniczeń, wprowadzonych z powodu epidemii koronawirusa. Wśród kroków, które są rozważane, jest poluzowanie wymogu dwumetrowego dystansu pomiędzy ludźmi. Wielu przedsiębiorców, zwłaszcza z sektora gastronomiczno-rekreacyjnego, przekonuje, że utrzymanie tego wymogu uczyni ponowne otwarcie większości pubów czy restauracji nieopłacalnym.

Hancock przyznał, że rząd zastanawia się nad szeregiem środków, które mają zapewnić, że pójście do pubu, będzie bezpieczne, w tym nad koniecznością uprzedniego zarejestrowania się. "To są rzeczy, którym się przyglądamy, aby upewnić się, że otwarcie jest bezpieczne" - powiedział w rozmowie ze stacją Sky News.

Przyciskany w celu udzielenia jednoznacznej odpowiedzi, czy ludzie będą musieli się zarejestrować przed pójściem do pubu, odpowiedział: "Nie wykluczyłbym tego, nie jest to jeszcze podjęta decyzja, ale są inne kraje na świecie, które przyjmują takie podejście".

Jak podał z kolei dziennik "Times", środki, które są rozważane w wytycznych dla pubów i restauracji, są także wprowadzenie maksymalnych limitów klientów oraz konieczność rozstawienia stolików w większej odległości, zmiana przepisów w kwestii stolików na zewnątrz, konieczność czyszczenia kontuarów w barach i klamek co godzinę, składanie zamówień poprzez aplikację, a nie przy barze, a także - wprowadzenie patroli, które miałyby uprawnienia do sprawdzania, czy w lokalu nie jest przekroczona maksymalna liczba gości.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter / DarrenofAlbany

Emmanuel Macron, wezwał Borisa Johnsona do rezygnacji z 14-dniowych zasad kwarantanny podczas podróży do Londynu.

Wczoraj 18 czerwca w Londynie, Boris Johnson spotkał się z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem - pierwszym zagranicznym przywódcą, który odwiedził go od czasu pandemii koronawirusa.

            Przywódcy obu krajów mieli omówić II wojnę światową, Brexit i tzw. korytarze podróżne podczas popołudniowej rozmowy na Downing Street, a także uczcić 80-tą rocznicę słynnego  radia generała de Gaulle'a, które zainspirowało ruch oporu.
            Dominic Raab, minister spraw zagranicznych zasugerował, że rząd musi ostrożnie postępować w sprawie tak zwanych korytarzy turystycznych, zwanych także mostami lotniczymi, które pozwolą ludziom z Wielkiej Brytanii podróżować bez 14-dniowych zasad kwarantanny.
            Następnie dla BBC Breakfast, powiedział, że istnieje ryzyko działań prawnych, jeśli rząd nie będzie traktował wszystkich stron tak samo.
Powiedział: „Istnieje również ryzyko prawne, że jesteś otwarty tylko na jeden kraj, ale nie na inne.

„Chcemy otworzyć się tak szybko, jak to możliwe”.

„Jeśli otworzysz jeden kraj, ale nie inny, zawsze istnieje ryzyko odwołania prawnego”.

„Tak, chcemy się otworzyć, ale zrobimy to tylko wtedy, gdy będzie to bezpieczne.
Musimy być bardzo ostrożni, nie chcemy widzieć drugiego skoku zachorowań”

            Później w Radio 4 powiedział : „Będziemy ściśle współpracować z krajami o najniższym ryzyku, aby zobaczyć, jak możemy zapewnić wyjątki od zasad dotyczących kwarantanny i wdrożyć  korytarze podróży”.

„Istnieje cała lista krajów, w szczególności tych, które przeszły przez szczyt wirusa wcześniej niż my, gdzie powinniśmy rozsądnie porozmawiać o tym, jak możemy otworzyć podróż droga lotniczą”.

Komisja UE wcześniej wysunęła ostrzeżenie nr 10, że ten ruch naruszy prawo UE zabraniające dyskryminacji między krajami bloku.

UE chce wypracować kompleksowe podejście do planów podróży lotniczych, aby poszczególne kraje nie zostały pominięte.

Ale Hiszpania i inni ogłosili, że jeśli nie będzie ogólnounijnej umowy, to sfinalizują mini-umowę z samą Wielką Brytanią.

Rzecznik Komisji powiedział: „Musimy w Europie mieć spójne podejście do kwestii turystyki”.

„Musimy również upewnić się, że wszyscy będziemy w tym roku na wakacjach jako Europejczycy i że firmy będą mogły wykonywać swoją działalność”.

            Sekretarz ds. Transportu Grant Shapps powiedział, że ogłoszenie w sprawie korytarzy podróży ma nastąpić przed przeglądem zasad kwarantanny, 29 czerwca.

                                                                                                                                  (źródło: The Sun)

Po prawie dwóch miesiącach sklepy ponownie otwarte

Długie kolejki ustawiły się od rana w poniedziałek przed niektórymi sklepami w Anglii, które po prawie dwóch miesiącach mogły znów się otworzyć. Ze względu na rządowe wytyczne związane z epidemią zakupy będą jednak trudniejsze zarówno dla klientów, jak i sprzedawców.

Ze względu na koronawirusa sklepy w Wielkiej Brytanii, poza tymi sprzedającymi niezbędne artykuły, czyli supermarketami, spożywczymi czy aptekami, pozostawały zamknięte od 24 marca. Już w piątek działalność wznowiły sklepy w Irlandii Północnej, a w poniedziałek w Anglii, zaś klienci w Szkocji i Walii jeszcze muszą się wstrzymać z zakupami.

Od rana, jeszcze przed otwarciem ustawiły się kolejki do sklepów sieci Primark, która w przeciwieństwie do większości firm odzieżowych nie prowadzi sprzedaży przez internet, a także m.in. przed sklepami sieci TK Maxx czy Foot Locker. Jak relacjonuje stacja BBC, w Birmingham czy Manchesterze na wejście do niektórych sklepów trzeba było czekać nawet godzinę.

Nie wszystkie sieci sklepów całkowicie wznowiły działalność. Część - jak John Lewis, Debenhams czy Next - zdecydowały, że będą otwierać sklepy etapami.

Zgodnie z rządowymi wytycznymi sklepy musiały się przystosować do nowych okoliczności. Tam, gdzie jest to możliwe, muszą być oddzielne drzwi dla wchodzących i wychodzących, a przy nich umieszczono płyny do dezynfekcji rąk, ustawiono plastikowe, przezroczyste przegrody oddzielające klientów od kasjerów, na podłogach przyklejone są strzałki wskazujące kierunek ruchu oraz dwumetrową odległość, którą klienci powinni zachowywać. Sklepy zachęcają też do płatności kartami, szczególnie bezdotykowymi; są i takie, które poinformowały, że w ogóle nie przyjmują gotówki.

Do większości tych wytycznych klienci zdążyli się już przyzwyczaić, bo podobne zasady od kilku tygodni obowiązują np. w supermarketach, ale niektóre będą dla kupujących sporym utrudnieniem. Zalecenia dla klientów mówią, aby dotykali oni tylko tych przedmiotów, które zamierzają kupić - o ile w przypadku artykułów spożywczych jest to mniejszym problemem, o tyle zakup odzieży czy butów staje się bardziej skomplikowany, zwłaszcza, że liczba przymierzalni została ograniczona, a w niektórych sklepach w ogóle zostały one zamknięte.

Księgarnie, w tym jedna z największych brytyjskich sieci - Waterstones, zamierzają poddawać książki kwarantannie, jeśli były przeglądane, ale nie zostały kupione, zaś niektórzy jubilerzy wprowadzają pudełka z ultrafioletem, które mogą odkazić przedmioty w ciągu kilku minut.

Wprawdzie właściciele sklepów spodziewają się w pierwszych dniach dużego ruchu, ale ze względu na te ograniczenia raczej pesymistycznie spoglądają w przyszłość. Wprowadzone ze względów bezpieczeństwa wytyczne zwiększają koszty, ale, jak należy się spodziewać, mogą zmniejszyć sprzedaż, która coraz bardziej przenosić się będzie do internetu. Dodatkowo wywołany przez epidemię kryzys gospodarczy spowoduje, że klienci będą mniej skłonni do wydawania pieniędzy. Tymczasem już przed epidemią wiele sklepów w centrach miast miało coraz poważniejsze kłopoty związane ze zmianą nawyków konsumenckich i przenoszeniem się handlu z jednej strony do internetu, a z drugiej do dużych centrów handlowych.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Media: libijski uchodźca sprawcą ataku terrorystycznego w Reading

Sprawcą sobotniego ataku terrorystycznego w Reading na zachód od Londynu jest 25-letni Libijczyk Khairi Saadallah, który kilka lat temu trafił do Wielkiej Brytanii jako uchodźca - podał w niedzielę dziennik "Daily Telegraph".

W sobotę wieczorem w parku Forbury Gardens w Reading Saadallah dźgnął nożem siedzących tam ludzi, zabijając trzy osoby i poważnie raniąc trzy kolejne. Policja oświadczyła w niedzielę przed południem, że traktuje zdarzenie jako mające charakter terrorystyczny, ale dodano, iż wszystko wskazuje, by sprawca działał sam i nie ma dalszego zagrożenia dla mieszkańców.

Uciekający napastnik został schwytany dzięki odwadze nieuzbrojonego policjanta, który ruszył za nim w pościg i powalił na ziemię. Został on aresztowany pod zarzutem morderstwa i obecnie znajduje się w policyjnym areszcie.

Wieczorem policja przeszukała mieszkanie Libijczyka, a jednym z zarekwirowanych przedmiotów, które tam znaleziono, jest duża piła tarczowa.

Wcześniej media podawały, że Libijczyk w przeszłości odsiadywał wyrok w Wielkiej Brytanii za drobne przestępstwo, nie mające związku z terroryzmem.

Premier Boris Johnson spotkał się w niedzielę z członkami służb bezpieczeństwa, wyższymi rangą ministrami i policją w celu uzyskania najnowszych informacji na temat dochodzenia. Oświadczył, że jest "przerażony i oburzony" atakiem i powiedział, że Wielka Brytania zmieni prawo, jeśli będzie to konieczne, aby zapobiec przyszłym takim zdarzeniom.

"Jeśli są jakieś lekcje, które musimy odrobić, wyciągniemy z nich wnioski i nie zawahamy się przed podjęciem działań w razie potrzeby" - powiedział.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Siłownie, centra fitness i mecze „pięć na pięć osób” mogą powrócić od początku lipca, potwierdza sekretarz kultury.

Od początku lipca siłownie i centra fitness możliwe, że otworzą swe drzwi jak również możliwe będą mecze piłki nożnej, powiedział dziś sekretarz kultury.

Oliver Dowden powiedział, że sport  będzie częścią kolejnego etapu luzowania obostrzeń z powodu koronawirusa w nadchodzących tygodniach.

Miłośnicy siłowni możliwe, że będą mogli wkrótce wrócić do swoich ciężarów i lekcji jogi, powiedział Dowden.
„Wiem, że ludzie mają ochotę wrócić na siłownię, do ośrodków rekreacji(...)  i wszystkich innych zajęć fitness”.
            „Dlatego ściśle współpracujemy, aby sport  i środowiskowe formy sportowe powróciły jak szybko to możliwe i gdy tylko będzie to bezpieczne -  datując początek lipca  jako najwcześniejszy termin”.
            Ta wiadomość dała zastrzyk energii dla milionów fanatyków fitnessu, którzy pragnęli wrócić do siłowni, aby wykonać profesjonalny trening.
            Może to zmniejszyć tłumy w zatłoczonych parkach, gdzie Brytyjczycy musieli wykonywać wszystkie swoje ćwiczenia.
            Siłownie są częścią trzeciego etapu planu rządowego dotyczącego przywrócenia kraju do życia. To stawia go na równi z restauracjami i hotelami, które również mają zamiar powrócić i otworzyć swoje drzwi dla klientów od początku przyszłego miesiąca.

Ale wielu martwi się tym, jak utrzymają zasady dwóch metrów w tak zamkniętych i ciasnych przestrzeniach.
            Niektórzy krytycy ostrzegają, że jeśli kluby sportowe i siłownie, będą  musiały ograniczyć liczbę osób to może to być nieopłacalne.
            PM wskazał, że będzie można zmniejszyć ograniczenie, gdy tylko liczba infekcji spadnie wystarczająco nisko. Rząd musi jeszcze potwierdzić, czy sektor hotelarsko- gastronomiczny z pewnością będzie mógł być przywrócony na proponowana datę 4 lipca. Premier powiedział również, że ma  nadzieję, że fani piłki nożnej będą mogli powrócić na stadiony na początek nowego sezonu - we wrześniu.

„Oczywiście musimy przyjrzeć się rozmieszczeniu kibiców (...), ale cały problem dotyczy tego, jak bezpiecznie wchodzić i wychodzić ze stadionów oraz jak będzie wyglądał dostęp do wszystkiego innego.”

Ale Dowden ostrzegł, że w międzyczasie fani muszą oglądać w domu, w przeciwnym razie ryzykują rozprzestrzenianie się koronawirusa.
            Aston Villa zmierzył się wczoraj wieczorem z Sheffield United, a następnie Manchester City vs Arsenal.
PM powiedział: „Opiekujcie się fanami i społecznościami, oglądając w domu”

„Gromadzenie się poza stadionami nie przynosi żadnych korzyści poza narażeniem zdrowia publicznego”.

                                                                                                                                  (źródło: The Sun)

Obraz Pexels z Pixabay 

Johnson: usuwanie symboli nie zwalczy nierówności społecznych

Brytyjski premier Boris Johnson zapowiedział w poniedziałek powołanie rządowej komisji do zwalczania nierówności w zatrudnieniu, dostępie do służby zdrowia czy edukacji, ale podkreślił, że tej nierówności nie zwalczy się, usuwając historyczne symbole.

"Nikt, kto troszczy się o ten kraj, nie może ignorować wielu tysięcy ludzi, którzy dołączyli do ruchu Black Lives Matter, aby protestować pokojowo, jak większość z nich, w ciągu ostatnich kilku dni. Nie ma sensu tylko mówić, że poczyniliśmy ogromne postępy w walce z rasizmem. Jest jeszcze wiele rzeczy, które musimy zrobić i zrobimy" - napisał brytyjski premier w artykule opublikowanym w poniedziałkowym wydaniu dziennika "Daily Telegraph".

Zastrzegł jednak: "Musimy zająć się istotą problemu, a nie symbolami. Musimy zająć się teraźniejszością, a nie próbami przepisywania na nowo przeszłości - to oznacza, że nie możemy i nie wolno nam dać się wciągnąć w niekończącą się debatę o tym, która ze znanych postaci historycznych jest wystarczająco czysta lub politycznie poprawna, by pozostać na widoku publicznym".

Brytyjski premier nazwał pożałowania godnym fakt, że pomnik Winstona Churchilla musiał być zasłonięty w obawie, że ponownie stanie się obiektem ataku; jako przykład absurdu, do którego doprowadzi polityczne poprawne ulepszanie historii wskazał postać Ayuby Suleimana Diallo. Portret pochodzącego z Gambii, szanowanego w XVIII-wiecznym Londynie tłumacza arabskich tekstów znajduje się w Narodowej Galerii Portretu. Skoro on też był handlarzem niewolników, czy to znaczy, że należy go również usunąć? - pytał Johnson.

"Jestem też niezwykle sceptyczny co do przybierającej na sile kampanii edytowania czy wymazywania całego krajobrazu kulturowego. Jeśli zaczniemy oczyszczać kroniki i usuwać obrazy wszystkich oprócz tych, których postawy są zgodne z naszymi, to będziemy zaangażowani w wielkie kłamstwo, wypaczenie naszej historii - jak jakaś osoba publiczna, która gorliwie próbuje poprawić swój wizerunek poprzez edycję wpisu na swój temat w Wikipedii" - wskazał szef brytyjskiego rządu.

Przekonywał, że zamiast obalania pomników znacznie lepszym pomysłem jest stawianie nowych. Na przykład w budynku ministerstwa spraw zagranicznych, gdzie stoją posągi brytyjskich odkrywców i kolonizatorów, jest wiele wolnych miejsc, zatem dlaczego nie wypełnić ich innymi zasłużonymi, także tymi wywodzącymi się z mniejszości etnicznych - powiedział.

Zaznaczył, że obalanie pomników w niczym nie poprawi losu osób wywodzących się z mniejszości etnicznych i nie zmniejszy nierówności, a jedynie będzie odwracać uwagę od prawdziwych problemów.

"Walczmy z rasizmem, ale zostawmy nasze dziedzictwo w spokoju. Jeśli naprawdę chcemy to zmienić, to w tym kraju są dostępne demokratyczne środki - co zresztą zawdzięczamy Winstonowi Churchillowi" - zakończył Johnson.

Artykuł brytyjskiego premiera jest reakcją na wydarzenia, do których doszło w miniony i poprzedni weekend podczas protestów ruchu Black Lives Matter. W Londynie wymalowano napisy na stojącym przed parlamentem pomnikiem Churchilla oraz na The Cenotaph - monumencie ku czci poległych w trakcie obu wojen światowych, zaś w Bristolu tłum obalił i wrzucił do portu pomnik Edwarda Colstona, żyjącego w XVII i XVIII w. kupca, handlarza niewolników, posła i filantropa. Z kolei w minioną sobotę sympatycy skrajnej prawicy, którzy, jak twierdzili, bronią pomników przed dewastacją, wzniecali burdy i atakowali policjantów.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Opiekunka: domy opieki po wybuchu epidemii były pozostawione same sobie

Domy opieki w W. Brytanii po wybuchu epidemii zostały pozostawione same sobie, a władze przez długi czas nie interesowały się panującą w nich sytuacją, co zapewne przyczyniło się do dużej liczby zgonów - mówi PAP pracownica polskiego domu opieki w Londynie.

Antokol to najstarszy polski dom opieki w Londynie. Założony został w 1951 r. z myślą o emigrantach i uchodźcach, którzy pozostali w Wielkiej Brytanii po II wojnie światowej nie mogąc wrócić do Polski. Do dziś część jego pensjonariuszy stanowią weterani wojenni.

Joanna R., która pracuje w Antokolu od grudnia, łącząc to zajęcie z pracą naukową, mówi, że spośród 36 pensjonariuszy na Covid-19 zmarło – jak przypuszczają opiekunowie - dziewięć lub dziesięć osób. "Dokładną liczbę trudno oszacować z powodu braku dostępności testów. Przepisy dotyczące zgonów w domach opieki ulegały zmianie. Na początku przyjeżdżał lekarz, by stwierdzić zgon, później, prawdopodobne w celu ochrony medyków oraz pracowników zakładów pogrzebowych, już tylko przeszkolony ratownik medyczny lub pielęgniarka z policją, by stwierdzić zgon i zabezpieczyć ciało, po czym zwłoki odbierał zakład pogrzebowy" – opowiada PAP.

Zachorowania zaczęły się już na początku epidemii, ale jak wskazuje, choć personel ma podejrzenia co do źródła i momentu pojawienia się koronawirusa w placówce, to ze względu na brak przeprowadzanych testów, ciężko to jednoznaczne stwierdzić i wszystkie przypuszczenia pozostają w sferze niezweryfikowanych hipotez.

"Sytuację pogarszał fakt przeciążenia infolinii NHS (publicznej służby zdrowia - PAP) i wielogodzinnego oczekiwania na połączenie oraz braku dostępności testów na obecność wirusa. W takiej sytuacji słowa brytyjskiego premiera brzmiały dla nas wyjątkowo okrutnie, bo rzeczywiście stało się to naturalną selekcją – czyj organizm był odporniejszy, ten przetrwał" – dodaje rozmówczyni.

W Antokolu zakażonych koronawirusem była większość pensjonariuszy, a także opiekunów – w tym też rozmówczyni PAP – choć część z seniorów również przeszła chorobę łagodnie, w postaci jedno- czy dwudniowej niedyspozycji, to cała sytuacja nie pozostała bez wpływu na stan psychiczny niektórych rezydentów, co czasem miało swoje tragiczne konsekwencje.

Problemem w Wielkiej Brytanii, zwłaszcza w szczycie epidemii w kwietniu, był brak wystarczającej ilości środków ochrony osobistej. Dotyczyło to nawet szpitali, gdzie zezwolono, by w krytycznych sytuacjach ponownie używać jednorazowych środków. "Jeśli chodzi o domy opieki, to dużo zależało od kierownictwa poszczególnych placówek. My w Antokolu mieliśmy wsparcie zarówno moralne, jak i w postaci środków zabezpieczających. Tym trudniej było słuchać wypowiedzi naszych koleżanek z innych domów opieki znajdujących się na terenie Londynu. Problemem w wielu domach opieki był kompletny brak podstawowych środków ochrony, dużo opiekunek, nie chcąc ryzykować zdrowiem oraz życiem własnym i swych rodzin, zrezygnowało z pracy" – opowiada opiekunka.

Jej zdaniem, w reakcji na koronawirusa popełniono cały szereg błędów – brak informacji na początku, zlekceważenie problemu przez władze, niedobory środków ochrony osobistej – to wszystko szczególnie mocno uderzyło w domy opieki. Jedyną trafną decyzją władz było odizolowanie osób starszych. "Powszechnie wiadomo, że izolacja nie jest stanem wpływającym pozytywnie na człowieka, jednak należy z całą stanowczością podkreślić, że dzięki temu wiele osób ocaliło swe życie" – podkreśla. Z tym, że - jak zastrzega - ta decyzja też była spóźniona.

Według ostatnich cotygodniowych danych brytyjskiego urzędu statystycznego ONS, od początku roku do 5 czerwca włącznie w domach opieki w Anglii i Walii zmarło 80 978 osób, z czego Covid-19 był wskazany jako przyczyna zgonu – główna lub kluczowa przyczyna – w odniesieniu do 14 028 przypadków. W domach opieki doszło do 29,6 proc. wszystkich zgonów z powodu Covid-19 zarejestrowanych w Anglii i Walii do 5 czerwca.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Gerd Altmann z Pixabay 

Mężczyzna zatrzymany za spowodowanie kolizji z udziałem samochodu Johnsona

Mężczyzna, który wbiegł przed konwój wiozący brytyjskiego premiera Borisa Johnsona, wskutek czego doszło do drobnej stłuczki z udziałem samochodu szefa rządu, został zatrzymany i postawione mu zostaną zarzuty zakłócania porządku publicznego i utrudnianie ruchu drogowego.

Mężczyzna protestujący przeciwko tureckim działaniom wobec Kurdów wybiegł nagle na ulicę, wskutek czego samochody konwoju musiały gwałtownie hamować. Jeden z nich uderzył w tył jaguara, w którym znajdował się Johnson. Nikomu nic się nie stało i wszystkie pojazdy po chwili były w stanie odjechać z miejsca wypadku. Na zdjęciach opublikowanych przez brytyjskie media widać, że samochód premiera ma lekko wgnieciony bagażnik.

Rzecznik premiera potwierdził, że Johnson znajdował się wewnątrz pojazdu i że w całym incydencie nikt nie odniósł obrażeń.

"Dzisiaj, około godziny 14.30, 17 czerwca, dwa pojazdy policyjne brały udział w kolizji na Parliament Square. Zgłoszono, że pieszy wbiegł na drogę, powodując nagłe zatrzymanie się pojazdów, co doprowadziło do tego, że dwa pojazdy konwoju wzięły udział w zderzeniu. Nie zgłoszono żadnych obrażeń. Mężczyzna, którego personalia na razie nie będą podane, został zatrzymany na miejscu zdarzenia na podstawie art. 5 ustawy o porządku publicznym oraz za utrudnianie ruchu drogowego. Wszystkie pojazdy były w stanie odjechać z miejsca zdarzenia" - napisała w komunikacie londyńska policja metropolitalna.

Johnson wracał z parlamentu, gdzie jak co środę odpowiadał na zapytania poselskie. (PAP)

W. Brytania i UE - negocjacje o przyszłych relacjach na razie bez postępu

Brytyjski premier Boris Johnson oraz szefowie głównych instytucji Unii Europejskiej Ursula von der Leyen, Charles Michel i David Sassoli spróbują podczas poniedziałkowej wideokonferencji przełamać impas w rozmowach o przyszłych relacjach Londynu i Brukseli.

Jak do tej pory odbyły się cztery rundy negocjacyjne - jedna na żywo, a trzy następne z powodu epidemii koronawirusa w formie wideokonferencji - i po każdej z nich negocjatorzy obu stron, David Frost i Michel Barnier zgadzali się w zasadzie co do jednego: postęp jest bardzo ograniczony.

Po ostatniej jak dotychczas, zakończonej w pierwszym tygodniu czerwca, Barnier zarzucił nawet Brytyjczykom, iż wycofują się ze wcześniejszych zobowiązań, zaś Frost mówił, że "jesteśmy blisko dojścia do granicy tego, co możemy osiągnąć".

Do pewnego stopnia postęp w negocjacjach utrudnia ich format, który nie pozwala na żadne kuluarowe, nieformalne rozmowy, ale nie jest to główną przyczyną. Zasadniczym problemem jest bowiem nie forma, lecz treść. Wszystkie potencjalne punkty sporne, jakie wskazywano przed rozpoczęciem negocjacji nadal pozostają punktami spornymi i na podstawie tego, co relacjonują Frost i Barnier, nie widać, by w nich osiągnięty został jakikolwiek znaczący postęp.

Pierwszym nierozwiązanym punktem wciąż pozostaje to, co ma zostać wynegocjowane - czy ma to być całościowa umowa, obejmująca wszystkie aspekty relacji, jak chciałaby UE, czy też podstawowa umowa o wolnym handlu uzupełniania odrębnymi, być może późniejszymi porozumieniami w innych kwestiach, jak sugeruje W. Brytania. Uzgodnienie tego, jak będzie wyglądał handel po zakończeniu okresu przejściowego, czyli od 1 stycznia 2021 roku, jest sprawą najpilniejszą, ale obie strony muszą uregulować także szereg innych spraw, jak współpraca w dziedzinie bezpieczeństwa, wymiana danych, współpraca naukowa itp.

Punktem spornym jest to, co Bruksela nazywa równymi warunkami gry. UE obawia się, że W. Brytania zacznie stosować "dumping regulacyjny" i chcąc zyskać przewagę konkurencyjną będzie obniżać standardy w zakresie praw pracowniczych, ochrony środowiska, praw konsumenckich. Zatem UE chce, żeby w zamian za dostęp do unijnego rynku dostosowywała się do unijnych regulacji, także tych przyszłych. Londyn uważa, że byłoby to zaprzeczeniem idei brexitu, który polega na tym, by się uwolnić od unijnych regulacji, ale zarazem wskazuje cały szereg przykładów, gdzie brytyjskie regulacje są bardziej wyśrubowane niż unijne i gdzie wcale nie zamierza tego zmieniać.

Patowa sytuacja pozostaje w kwestii rybołówstwa. Wielka Brytania chciałaby pełnego dostępu do unijnego rynku dla swoich ryb i produktów rybnych, ale UE domaga się w zamian za to takiego samego dostępu do brytyjskich łowisk, jaki jest obecnie, co z kolei jest nie do zaakceptowania dla brytyjskiego rządu, a jeszcze bardziej dla brytyjskich rybaków, którzy w nadziei na niezależną politykę rybołówczą masowo poparli brexit.

Wreszcie nierozwiązana pozostaje kwestia tego, co jest określane jako zarządzanie przyszłymi umowami, czyli kto będzie rozstrzygał ewentualne spory i jaka ma być w tym rola Trybunału Sprawiedliwości UE. Wielka Brytania nie zgadza się, by rozstrzyganiem sporów zajmował się TSUE, gdyż jak argumentuje, w oczywisty sposób nie będzie on bezstronny.

Gdy pod koniec lutego, a więc tuż przed rozpoczęciem negocjacji, brytyjski rząd opublikował swój mandat negocjacyjny, ostrzegł, że jeśli do tego czasu nie będzie wystarczającego postępu, może w czerwcu zerwać rozmowy, aby skupić się na przygotowaniach do wyjścia z okresu przejściowego bez umowy.

Ponieważ w minionym tygodniu Wielka Brytania i UE uzgodniły zintensyfikowanie w lipcu negocjacji, które pomiędzy tygodniami rozpoczynającymi się 29 czerwca a 27 lipca mają się odbywać co tydzień, scenariusz zerwania negocjacji w czerwcu jest bardzo mało prawdopodobny. Co innego po zakończeniu tego miesiąca intensywnych rozmów, choć trzeba pamiętać, że ewentualne zerwanie negocjacji wcale nie musi ich kończyć, bo może być też taktyką negocjacyjną.

Z drugiej strony równie mało prawdopodobne jest zwrócenie się przez Wielką Brytanię z prośbą o przedłużenie okresu przejściowego, zresztą w minionym tygodniu oficjalnie zakomunikowała, że tego nie zrobi. Zgodnie z istniejącymi ustaleniami Londyn ma na to czas do końca czerwca. Ale nawet pomijając problemy polityczne i prawne jakie by się z tym wiązały (Izba Gmin przyjęła ustawę wykluczającą taką możliwość), taka prośba w przededniu lipcowego maratonu negocjacyjnego osłabiałaby brytyjską pozycję w rozmowach.

Mimo że obie strony zasadniczo chcą porozumienia, oczekiwania wobec poniedziałkowej rozmowy Johnsona z szefami unijnych instytucji są raczej umiarkowane. Tym, czego można się spodziewać, jest raczej szczegółowy harmonogram lipcowych negocjacji i ogólne zapewnienie, że osiągnięcie kompromisu pozostaje celem obu stron.

  1. Brytania uważa, że porozumienie powinno być osiągnięte przed jesienią, żeby biznes zdążył się przygotować do nowej sytuacji. UE mówi, że granicą umożliwiającą ratyfikację umowy przed końcem roku jest 31 października. Patrząc na dotychczasową dynamikę negocjacji, także tych w sprawie obowiązującej już umowy o warunkach wyjścia, bardziej prawdopodobne jest, że jeśli kompromis zostanie osiągnięty, to raczej po obu tych terminach.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Trzy osoby zginęły w ataku nożownika w Reading

Prawdopodobnie trzy osoby zginęły, a dwie zostały poważnie ranne w ataku nożownika, do którego doszło w sobotę wieczorem w Reading na zachód od Londynu. Policja traktuje zdarzenie jako atak terrorystyczny, a według nieoficjalnych informacji sprawca jest Libijczykiem.

Do zdarzenia doszło ok. 19 miejscowego czasu w parku Forbury Gardens, w którym dwie godziny wcześniej zakończyła się demonstracja ruchu Black Lives Matter, choć spora część uczestników jeszcze tam pozostała. Policja nie łączy jednak ataku z protestem. Według relacji świadków mężczyzna podbiegał od grupy do grupy siedzących w parku i wykrzykując niezrozumiałe słowa, dźgał nożem przypadkowe osoby.

Mężczyzna został aresztowany przez policję. Jak podała agencja Press Association, która powołuje się na źródło w służbach bezpieczeństwa, sprawca ataku jest Libijczykiem, jednak ani policja, ani władze jeszcze nie potwierdziła tej informacji.

Także informacja o zgonach nie została jeszcze oficjalnie potwierdzona. Jako pierwszy podał ją dziennik "Daily Telegraph", powołując się na pielęgniarkę z miejscowego szpitala, ale później podawały ją także inne brytyjskie media.

Wcześniejszy wiec Black Lives Matter przebiegł bez incydentów. Według organizatorów wszyscy jego uczestnicy są bezpieczni.

"Moje myśli są z tymi wszystkimi, których dotknął przerażający incydent w Reading i składam podziękowania dla służb ratunkowych na miejscu zdarzenia" - napisał premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson na Twitterze.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Zakaz lotów do Wlk. Brytanii, Szwecji i Portugalii przedłużony.

Dnia 17 czerwca w Polsce miał zostać wznowiony międzynarodowy ruch lotniczy wewnątrz Europy. We wtorek (16.06) weszło w życie rozporządzenie wykluczające z tego pozwolenia loty do Wielkiej Brytanii (i Irlandii Północnej), Szwecji oraz Portugalii.

         W dniu 15 marca br. wraz z rozwijającą się na świecie pandemią koronawirusa w Polsce wprowadzony został zakaz wykonywania regularnych połączeń pasażerskich. Od tego dnia w kraju dozwolone były tylko operacje cargo, czarterowe oraz general aviation. Po ponad dwu miesięcznej przerwie lotów rząd zniósł ograniczenia dotyczące krajowych podróży lotniczych, które zostały dozwolone od 1 czerwca.

            Następnym etapem wznawiania ruchu lotniczego w Polsce miało być zezwolenie na wykonywanie połączeń międzynarodowych wewnątrz Europy. W ubiegłą środę polski rząd poinformował, że wraz z 17 czerwca wznowione zostaną loty na lotniska położone na terytorium państw członkowskich Europejskiego Porozumienia o Wolnym Handlu (EFTA), Konfederacji Szwajcarskiej oraz państw członkowskich Unii Europejskiej. Zaledwie cztery godziny przed wejściem w życie pozwolenia Rada Ministrów wykluczyła z tego rozporządzenia Wielką Brytanię, Irlandię Północną, Szwecję oraz Portugalię. Oznacza to, że do tych państw nie polecimy od 17 czerwca.

            Zakaz wykonywania połączeń pasażerskich do wspomnianych krajów kończy się dnia 30 czerwca 2020 roku.

                                              

                                                                                                                      (źródło: Pasazer.com)

Obraz HubertPhotographer z Pixabay

Johnson: nakaz 2 m dystansu nie będzie zniesiony przed 4 lipca

Nakaz utrzymywania dwumetrowej odległości nie zostanie na razie złagodzony, ale zostanie poddany przeglądowi przed następnym etapem znoszenia restrykcji wprowadzonych z powodu koronawirusa - zapowiedział w niedzielę brytyjski premier Boris Johnson.

Od poniedziałku w Anglii otwarte będą mogły być wszystkie sklepy, ale restauracje, puby, bary, fryzjerzy czy salony kosmetyczne nadal pozostaną zamknięte - co najmniej do 4 lipca. Rząd znajduje się pod coraz większą presją, ze strony przedsiębiorców, ale także części własnych posłów, by zmniejszyć obowiązkową dwumetrową odległości do jednego metra, tak jak zrobiły to np. Dania czy Francja. Według nich dwie trzecie pubów pozostanie zamkniętych, jeśli będzie konieczne utrzymywanie dwumetrowej odległości.

"W związku z tym, że liczba osób zakażonych koronawirusem spada do jednego na tysiąc, do jednego na 1600, a może nawet mniej, statystycznie rzecz biorąc, szanse na to, że w odległości dwa metrów, jednego metr lub nawet jednej stopy spotkasz kogoś, kto ma wirusa, spadają. Zatem tworzy się większe pole manewru i będziemy się temu przyglądać i będziemy to stale analizować przechodząc do kolejnego etapu w naszym planie, który będzie 4 lipca" - powiedział Johnson, zapytany o tę sprawę w czasie wizyty w centrum handlowym Westfield Stratford City we wschodnim Londynie.

Podkreślił jednak, że nie będzie "poświęcał ogromnych wysiłków Brytyjczyków" w walce z rozprzestrzenianiem się koronawirusa. "Kraj zebrał się, aby zdusić liczbę zachorowań, i to daje nam możliwość przyjrzenia się teraz tym zasadom" - dodał.

Wcześniej w niedzielę o potencjalnym zmniejszeniu odległości 2 metrów mówił minister finansów Rishi Sunak. "Choć chciałbym, aby została ona zredukowana - z ekonomicznego punktu widzenia wszyscy chcieliby, aby została zredukowana - możemy to zrobić tylko wtedy, gdy będzie to bezpieczne i odpowiedzialne" - powiedział w stacji BBC. Jak dodał, naukowcy jasno stwierdzili, że istnieje "inny stopień ryzyka na różnych poziomach".

Brytyjski rząd zaleca obecnie, aby ludzie pozostawali w odległości 2 metrów od innych, aby uniknąć rozprzestrzeniania się koronawirusa. To więcej niż zalecany przez Światową Organizację Zdrowia - co najmniej 1 metr. Jednak doradcy naukowi brytyjskiego rządu twierdzą, że odległość 1 metra od siebie niesie ze sobą do 10 razy większe ryzyko niż 2 metrów.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Gerd Altmann z Pixabay 

Coronavirus: Co to jest aplikacja tropiąca na telefon? I czy możemy temu ufać?

W miarę jak kraje na całym świecie wyłaniają się z obostrzeń, śledzenie i tropienie kontaktów ma kluczowe znaczenie dla kontrolowania Covid-19 do czasu znalezienia szczepionki.

Ale czy aplikacja do śledzenia i tropienia kontaktów  może powstrzymać pandemię o takim rozmiarze? I czy możemy jej  ufać? Jak działają te systemy?

            „Będziemy mieli system na tropienie i śledzenie, który będzie nie do pobicia na świecie”.

Wielokrotnie w marcu słyszeliśmy o „spłaszczeniu krzywej”i w większości krajów tak się stało.

            Ale teraz uwaga skupia się na kontrolowaniu nowych ognisk zachorowań.

            WHO twierdzi, że: „Systematyczne stosowanie aplikacji do śledzenia i tropienia osób, które miały kontakt z osobą zarażoną, przerwie łańcuch przenoszenia tej zakaźnej choroby i dlatego jest niezbędnym narzędziem zdrowia publicznego”.

                                                           Co to jest śledzenie kontaktów?

            Chodzi o kraje, które wiedzą, kto z obywateli ma wirusa i z kim dana osoba się kontaktowała. Może występować to w wielu formach - niektóre systemy są cyfrowe, niektóre manualne, niektóre oba naraz. Niektóre są dobrowolne - jak w Australii, Niemczech i Singapurze. Niektóre takie jak w Chinach i Koreii Południowej  zdecydowanie takie nie są.

I chociaż zostaje to wprowadzane to nasuwają się  poważne pytania. Jednym z nich jest pytanie o dane osobowe. Telefony są używane do monitorowania odległości osób i ich lokalizacji, a dane nie są zawsze anonimowe.

            Chiny i Korea Południowa monitorują lokalizację osób z wirusem oraz historię płatności, nie pytając ich o zgodę. Oba kraje w dużej mierze skutecznie śledzą wirusa, ale przynajmniej w Koreii Południowej istnieje świadomość, że takie podejście jest niecodzienne.

„W rzeczywistości jest to bardzo przerażająca rzeczywistość i takie informacje należy wykorzystywać wyłącznie w przypadku kryzysowych chorób zakaźnych”- powiedział Lee Jae – Myung, gubernator prowincji Gyeonggi.

            Dla wielu ludzi jest to niedopuszczalnie przerażające, niezależnie od korzyści dla zdrowia publicznego.

            Amnesty International ostrzegła Bahrajn, Kuwejt i Norwegię, że aplikacje do śledzenia kontaktów są „wysoce inwazyjnymi narzędziami do nadzoru”.

Teraz Norwegia zawiesiła swoją aplikację, a Niemcy również  zwracają uwagę na te obawy, jednakże ich aplikacja nie pokazuje lokalizacji. Wskazuje to na szczególne napięcie między ochroną prywatności ludzi a tym jak dobrze wirus jest śledzony. Jednakże istnieje wyzwanie, aby zachęcić ludzi do zarejestrowania się, gdyż im więcej osób, tym skuteczniejszy jest system.

Jeśli w kraju jest demokracja,  zaangażowanie większości ludzi jest trudne.

            Singapur chciał, aby trzy czwarte ludzi miało tę aplikację. Jednakże dostała ją jedna trzecia i nie wszyscy tej aplikacji używają.

Jeden z wyższych urzędników twierdzi, że istnieje problem zaufania.

            Cel  Australii wynosił 40%, jak dotąd osiąga 25%, oznacza to mniejsze zapotrzebowanie na aplikacje. Pozostałe wyzwanie polega na tym, że potrzebna jest aplikacja, która działa.

            W Moskwie aplikacja do śledzenia kwarantanny karała ludzi za to, że byli na zewnątrz, kiedy nie byli.

            Australijska aplikacja ma problemy z uzyskaniem połączeń Bluetooth ze wszystkimi osobami, które są w pobliżu. Następnie w Anglii, w maju rząd oświadczył, że ludzie mają obowiązek pobrać aplikację i uruchomić ją po zakończeniu procesu. Teraz powiedziano:

            „Szukamy czegoś na zimę, ale w tej chwili nie jest to dla nas priorytetem” a rząd Wielkiej Brytanii ogłosił, że odstawia na bok pierwszy plan na rzecz wersji, która zbiera mniej danych, uzasadniając, że zapewnia wgląd w problemy związane ze śledzeniem cyfrowym.

„Istnieje niebezpieczeństwo bycia zbyt technologicznym, i poleganiu w zbyt dużym stopniu na SMS-ach i e-mailach alienujących i zastraszających ludzi”- powiedział James Bethell minister ds. innowacji. To prowadzi do manualnego śledzenia i tropienia kontaktów. Innymi słowy, śledzenie wykonywane przez ludzi. Wiemy na przykładzie z Ebolą, Ospą czy HIV, że może to być najbardziej skuteczny środek. Jednakże wśród najbardziej dotkniętych krajów podczas tej pandemii manualne śledzenie, w takich krajach jak Ameryka i Brazylia, jest fragmentaryczne.

                                                                                                                      (Ros Atkins, BBC News)

Obraz Gerd Altmann z Pixabay 

Po wznowieniu handlu "nowa normalność" w sklepach

Choć ponowne otwarcie - po 12-tygodniowej przerwie - wszystkich sklepów w Anglii zostało powszechnie odebrane jako ważny krok w kierunku powrotu do normalności, samo robienie zakupów wygląda teraz zupełnie inaczej niż przed epidemią.

W poniedziałek, w pierwszym dniu wznowienia handlu, brytyjskie media pokazywały długie kolejki przed wejściem do niektórych sklepów z ubraniami czy butami. Najdłuższe były przed odzieżową siecią Primark, która jako jedna z nielicznych nie prowadzi sklepu internetowego.

Jednak już we wtorek wczesnym popołudniem w Westfield London - największej galerii handlowej w Europie - tłumu kupujących nie było. Co więcej, znaczna część sklepów nie zdecydowała się jeszcze na wznowienie działalności. Kolejki były przed nielicznymi. Nawet przed Primarkiem ustawiło się co najwyżej kilkanaście osób.

Po części wyjaśnieniem tego faktu jest to, że w niektórych sklepach konieczne jest wcześniejsze umówienie wizyty na określone okienko czasowe. Tak działa np. salon Apple czy sklep jubilersko-zegarkowej sieci Goldsmiths, choć w tej drugiej, jeśli jest akurat wolne okienko, można wejść bez rezerwacji.

Zgodnie z rządowymi wytycznymi w celu bezpiecznych zakupów, klienci proszeni są, by starali się dotykać tylko te przedmioty, które zamierzają kupić. Brak możliwości przymierzenia ubrania czy butów jest jednak sporą niedogodnością. "Zasadniczo przymierzanie nie jest rekomendowane, ale jak komuś bardzo zależy, to oczywiście jest to możliwe. Staramy się jednak pomóc w doborze rozmiaru, tak, aby klient brał do przymierzalni jedną rzecz we właściwym rozmiarze, a nie trzy czy cztery" - mówi PAP sprzedawca w sklepie odzieżowym Lacoste.

Nieco łatwiej pod tym względem jest z niewielkimi przedmiotami, które można po każdym przymierzeniu odkazić. Philip, sprzedawca z Goldsmiths, pokazuje PAP niewielkie urządzenie, w którym promieniami ultrafioletowymi odkażane są zegarki i biżuteria przed i po każdym pokazaniu klientowi. Odkażanie trwa trzy minuty. "Biorąc pod uwagę konieczność odkażenia za każdym razem, to co do zasady podczas jednej wizyty pokazujemy klientowi trzy przedmioty. Jeśli chciałby przymierzyć więcej, to zalecamy, aby zarezerwował sobie dłuższe okienko" - wyjaśnia.

W każdym z ponad 300 sklepów w Westfield przy wejściu jest płyn do dezynfekcji rąk i obsługa przypomina, by z niego skorzystać - co nie jest wymagane np. w zwykłych sklepach spożywczych czy supermarketach. Obsługa galerii handlowej przypomina też, by poruszać się zgodnie z przyklejonymi na podłodze strzałkami wyznaczającymi kierunek ruchu, aby wyeliminować ryzyko bliskiego kontaktu osób idących w przeciwną stronę, a także by w kolejce zachowywać obowiązujący nadal dwumetrowy dystans. Barierki oddzielające wchodzących i wychodzących ustawiono też przed galerią handlową.

Dodając do tych niedogodności fakt, że na razie zamknięta jest cała - bardzo duża - strefa gastronomiczna, a także usunięte zostały ławki i ograniczona liczba czynnych toalet, trudno sobie wyobrazić, by obroty szybko wróciły do czasów sprzed epidemii. Na razie sklepy próbują się przystosować to tej nowej normalności, zachęcając klientów dużymi, sięgającymi nawet 50 proc. obniżkami.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Pięć nowych zmian podczas robienia zakupów.

W poniedziałek 15 czerwca po raz pierwszy sklepy w Anglii zostaną ponownie otwarte od czasu wprowadzenia restrykcji spowodowanych przez koronawirusa.
Dotyczy to sklepów detalicznych oferujących sprzedaż ubrań, zabawek, książek, mebli oraz sprzętu elektronicznego.
            Dla wielu ludzi, którzy utknęli w domu od tygodni będzie to mile widziana zmiana sceny.
Ale z setkami tysięcy potwierdzonych przypadków koronawirusa w Wielkiej Brytanii, zakupy nie będą wyglądać tak jak przed 23 marca.
            Oto pięć zmian dotyczących robienia zakupów, które będą obowiązywać od poniedziałku.

            1. Sklepy będą wyglądały zupełnie inaczej.

            Wszyscy widzieliśmy 2-metrowe oznaczenia i strzałki na podłodze w supermarketach pokazujące klientom, jak daleko od siebie muszą się zatrzymać i którą drogą iść, i tak będzie teraz w przypadku pozostałych sklepów.

            Ludzie będą również proszeni o zachowanie ustalonej odległości między sobą na schodach ruchomych. Na przykład w sklepie John Lewis klienci będą musieli stać osiem kroków za sobą.
I tylko jedna osoba na raz będzie mogła korzystać z windy w domu towarowym, chyba że pochodzi ona z tego samego gospodarstwa domowego.
            W sklepie Primark natomiast dwie osoby będą mogły korzystać z windy, ale tylko jeśli stoją w wyznaczonych miejscach.
            W sklepach pojawią się stacje do dezynfekcji rąk, a ludzie będą zachęcani do używania żelu antybakteryjnego do rąk po wejściu do sklepu.

Sprzedawcy będą również wyglądać inaczej. W sklepie Next pracownicy będą nosić ochronną przyłbicę i będą mogli nosić dodatkową maskę na usta i nos.
            Wielu sprzedawców montuje także plastikowe ekrany przy kasach.
Będzie jeszcze więcej sprzątania - koszy na zakupy, klamek, lad i szyn schodów ruchomych.
            Selfridges jest jednym z nielicznych sprzedawców detalicznych, który pozwoli ludziom przymierzyć ubrania, ale każda przymierzalnia zostanie odkażona przez parowanie i czyszczenie antybakteryjne po każdym użyciu przez klienta.

           

  1. Zakupy będą sportem solo.

           

            Wytyczne rządowe zalecają, aby ludzie robili zakupy tam, gdzie to możliwe, więc nadzieje na pójście do sklepów z przyjaciółmi będą musiały poczekać.
Niektórzy detaliści, na przykład Primark, od poniedziałku będą wpuszczały grupę osób do swoich sklepów, ale osoby te muszą pochodzić z tego samego gospodarstwa domowego. Będą również musieli przestrzegać zasad dystansu społecznego, gdy znajdą się na terenie sklepu.

  1. Dotykać czy nie dotykać?

    Wytyczne Brytyjskiego Konsorcjum Detalicznego mówią, że należy zniechęcać klientów od dotykania produktów, których nie zamierzają kupować. Ale zasady bardzo różnią się w zależności od sprzedawcy.
                W Selfridges klienci mogą przymierzyć buty, a następnie obuwie zostanie zdezynfekowane.
    Kurt Geiger pozwoli też ludziom przymierzyć buty - pod warunkiem, że najpierw użyją antybakteryjnego żelu do rąk, a także skarpetki typu pop - ale potem obuwie zostanie poddane kwarantannie na 12 godzin. A w H&M ludzie nie będą mogli w ogóle przymierzać obuwia.

            To samo dotyczy odzieży. Na przykład w Next klienci mogą dotykać ubrań, ale w Selfridges klienci zostaną poproszeni o nie dotykanie przedmiotów, chyba że zamierzają je kupić. Jeśli tak, odzież zostanie poddana kwarantannie przez 72 godziny.
Jest to oparte na wytycznych rządowych, że ryzyko zakażenia koronawirusem na powierzchni może być „znacznie zmniejszone” po upływie trzech dni.
Większość detalistów zamknie szatnie, a zwrócone towary będą poddane kwarantannie przez 72 godziny.

            Niektóre sklepy oferują również zwroty zbliżeniowe.
W Primark klienci będą musieli pokazać produkt, który chcą zwrócić pracownikowi sklepu przy kasie, wraz z paragonem, który zostanie zeskanowany. Ludzie otrzymają zwrot pieniędzy i zabiorą swój produkt do sekcji zwrotów, gdzie będzie on przechowywany przez 72 godziny przed powrotem do hali produkcyjnej.
            Według Waterstone'a ta trzydniowa zasada będzie miała zastosowanie również do książek, które klienci przeglądają w sklepie, co pozwoli na „samodzielne wyleczenie”, jak twierdzi dyrektor wykonawczy James Daunt.

  1. Ludzie mogą być zrzędliwi.

           

            Doświadczenie podpowiada, że wszyscy będą zadowoleni z wyjścia z domu i zafundowania sobie zakupów od poniedziałku.
Niezupełnie, mówi psycholog konsumencka Kate Nightingale.
Ograniczenia w sklepach, takie jak brak dotykania przedmiotów lub mówienie, w którym kierunku należy iść, mogą frustrować osoby, które już odczuwają niepokój od czasu wprowadzenia blokady 23 marca 2020roku.

            „Żyjemy w zasadzie w ciągłym strachu i niepokoju - nie wychodź z domu, nie dotykaj nikogo, nie rób dokładnie tego, co robiłeś wcześniej - to nie jest normalny sposób ludzkiego zachowania”, mówi Pani Nightingale.
            Oznacza to, że ludzie będą wracać do sklepów po ponad trzech miesiącach „z istniejącą wcześniej wielką kulą negatywności w głowie, czy tego chcemy, czy nie”.
            Nawet najmniejsze rzeczy mogą powodować zrzędliwość. W HMV, który otworzył już sklepy w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, kupujący proszeni są o odkażanie rąk przed kontaktem z jakimkolwiek towarem.
            Ogólnie jednak oczekuje  się, że ludzie zrobią wszystko, co w ich mocy. „To, co masz, to ogólna opinia publiczna, że nawet jeśli nie wierzysz, że powinieneś się zdezynfekować i tak dalej, zrobisz to, ponieważ jest to słuszne”.

  1. Przygotuj się na czekanie

            Podobnie jak supermarkety, sklepy detaliczne proszą kupujących, aby ustawili się w kolejce, aby zapobiec przepełnieniu sklepów i pozwolić ludziom na utrzymywanie dwumetrowego dystansu społecznego.
Aby złagodzić nudę, niektóre domy towarowe jak na przykład Selfridges zatrudnią DJ-ów, aby uczynić je bardziej „radosnym doświadczeniem”. Zapłata za zakupy może również potrwać dłużej, ponieważ niektóre sklepy zamykają co drugą kasę, aby ludzie nie byli blisko siebie.
            Ludzie mogą też najpierw czekać na otwarcie swojego ulubionego sklepu. Podczas gdy detaliści tacy jak Primark otworzą w poniedziałek 153 sklepy w Anglii, John Lewis początkowo ponownie otwiera tylko dwie witryny, w Poole i Kingston-upon-Thames.
            W następnym tygodniu zamierza ponownie otworzyć 11 sklepów. Sklepy wybierane są pod warunkiem, że są łatwo dostępne samochodem, „co zmniejsza zależność od transportu publicznego dla partnerów i klientów”.

 

foto : twitter / 

POWRÓT DO SZKOŁY

Gavin Williamson ujawnia plany dotyczące „bubbles” czyli baniek ochronnych  dla większej klasy i ma nadzieję, że wszystkie dzieci wrócą do szkoły we wrześniu.

            Sekretarz Edukacji powiedział, że rząd zobowiązuje się przywrócić „każde dziecko z powrotem, w każdej grupie, w każdej szkole” w następnej kadencji.

            Gavin Williamson twierdził, że klasy mogą wrócić do pełnej liczby, zwiększając liczbę „baniek ochronnych” w szkole z 15 do 30.

Powiedział na konferencji prasowej nr 10: „Tworzymy bańki ochrony dla dzieci w klasie, tworząc dla nich środowisko ochronne”.

„Obecnie mamy 15 dzieci, a my chcielibyśmy rozszerzyć te bańki, aby objąć całą klasę.”

Dodał: „Zdajemy sobie sprawę, że nadal będą musiały zostać wprowadzone środki ochronne, aby zapewnić bezpieczeństwo dzieci i upewnić się, że nauczyciele i wszyscy pracujący w szkole również są bezpieczni, i dlatego zamierzamy wydawać dalsze wytyczne w ciągu najbliższych dwóch tygodni. ”
            Boris Johnson obiecał również, że we wrześniu wszystkie dzieci wrócą do szkoły stacjonarnej.
            Premier utorował drogę do wielkiego letniego powrotu, podkreślając, że nadszedł czas, aby naród przestał żyć w obawie przed koronawirusem i ponownie miał dużo dzieci w klasie.

            Powiedział: „Chcę świata, w którym - o ile to możliwe i pod warunkiem, że możemy zapewnić bezpieczeństwo klasom, co myślę, że możemy - każde dziecko, każdy uczeń, każdy uczeń powraca we wrześniu”.
            „Jestem pewien, że damy radę”.

We wrześniu miliony uczniów przegapią ponad cztery miesiące nauki w szkole.

Badania wykazały, że dwa miliony wykonały niewiele pracy od marca lub nie wykonały jej wcale.

Komisarz ds. Dzieci, Anne Longfield, powiedziała: „Ponieważ Irlandia zmniejsza dystans społeczny do jednego metra w szkołach, rząd wydaje się, że ma dobrą okazję do sprawdzenia, czy szkoły w Anglii mogą zrobić to samo.

„Dzieci i rodzice poświęcili się, aby pomóc w walce z tym wirusem”.

„Dobre samopoczucie i edukacja milionów ludzi wywróciła się do góry nogami, a dzieciom w najbardziej niekorzystnej sytuacji grożą dalsze zaległości”.

„Dlatego potrzebujemy wysiłków na szczeblu krajowym, kierowanych przez rząd, rady i szkoły, aby doprowadzić jak najwięcej dzieci z powrotem do klasy”.

Obraz Gerd Altmann z Pixabay 

Kiedy salony fryzjerskie będą otwarte w Wielkiej Brytanii?

Brytyjczycy desperacko chcą wrócić do swoich najlepszych fryzjerów, ale salony fryzjerskie pozostają nadal zamknięte.
            Jednak wciąż jest nadzieja, że fryzjerzy mają zostać ponownie otwarci od 4 lipca, jeśli rząd uzna, że rozprzestrzenianie koronawirusa jest pod kontrolą.

            Aplikacja do rezerwacji usług „beauty” Treatwell odnotowała zaskakujący wzrost liczby wizyt o 410 procent pod koniec maja w porównaniu z początkiem restrykcji spowodowanych przez koronawirusa.
            W rozmowie z Daily Mail stylista fryzur znanych osobistości, Michael Van Clarke, ujawnił, że jego salon na Soho ma już 3000 list oczekujących na ponowne otwarcie w lipcu.

Firmy mogą sprzedawać klientom produkty online, takie jak szampony lub zabiegi domowe, i mogą odbierać je w salonach od 15 czerwca.

Klienci będą  musieli jednak przestrzegać surowych zasad, w tym zakazu wchodzenia do sklepów.

Oznacza to, że można uzyskać bezpośrednią poradę od swojego fryzjera, ale należy utrzymać regułę 2metrowego dystansu.

Na początku czerwca rzecznik Borisa Johnsona potwierdził, że nie ma planów ponownego otwarcia salonów fryzjerskich na zabiegi upiększające przed lipcem.

Po ponownym otwarciu na zabiegi upiększające , personel może być zobowiązany do noszenia środków ochrony osobistej w stylu dentystycznym.
            Salony i fryzjerzy w Wielkiej Brytanii mają zamknięte drzwi już od końca marca, w celu spowolnienia rozprzestrzeniania się koronawirusa.

Jak zadziała dystans społeczny podczas strzyżenia włosów?

Według 50-stronicowego planu salony fryzjerskie należą do firm, które nie będą mogły ponownie otworzyć drzwi, dopóki nie spełnią wytycznych „Covid-19-secure”.

Dokument może obejmować takie środki, jak stosowanie masek na twarz - jak zaobserwowano w salonach fryzjerskich w krajach europejskich - i dystans społeczny.

„Wiele środków wymaga opracowania nowych wytycznych bezpieczeństwa, które określają, w jaki sposób można przystosować każdy rodzaj przestrzeni fizycznej do bezpiecznego działania”, czytamy w dokumencie rządowym.

            Salony najprawdopodobniej będą działać tylko z 50-procentową wydajnością, aby utrzymać środki dystansu społecznego, a ci, którzy strzyżą włosy, będą pracować na zmiany, aby zminimalizować kontakt z personelem i klientami.

            Jest również prawdopodobne, że nie będzie używane każde stanowisko w salonie, a fryzjerzy będą pracować na odległych od siebie stanowiskach w celu zachowania dwumetrowej odległość między sobą.
            British Beauty Council zaleca, aby personel nosił rękawiczki, maski i fartuchy, podczas gdy klienci prawdopodobnie również będą musieli nosić maski i nie będą mogli mieć przy sobie wielu rzeczy.
             Fryzjerzy i styliści z tak zwanego „podziemia”  pojawiają się często, gdy zdesperowani Brytyjczycy szukają sposobu na uporządkowanie swoich włosów.

Co powinienem zrobić, jeśli jestem fryzjerem?

            Jest to stresujący czas dla wszystkich osób prowadzących działalność na własny rachunek, a fryzjerzy niczym się nie różnią.
            Rząd obiecał wsparcie osobom samozatrudnionym w Wielkiej Brytanii, a także pracownikom zatrudnionym w pełnym wymiarze godzin.

Osoby prowadzące działalność na własny rachunek mogą odnaleźć wiele informacji i przewodników w internecie na temat tego, jak uzyskać pomoc finansową w czasie kryzysu.

https://polskifryzjertwickenham.uk/

https://fryzjerrichmond.uk/

https://przedluzaniewlosow.uk/


Niektórzy pracownicy będą uprawnieni do programu „furlough scheme” czyli urlopu postojowego.

 Program ten został przedłużony do października.

Obraz Виктория Бородинова z Pixabay 

Czy zakrycie twarzy naprawdę chroni przed koronawirusem?

Skoro noszenie maseczki ma być obowiązkowe w transporcie publicznym, dziennikarze Sky News sprawdzają czy są skuteczne wobec COVID-19. Zakryte twarze stały się częstym widokiem w Wielkiej Brytanii. Ludzie próbują powstrzymać rozpowszechnianie się koronawirusa poprzez noszenie maseczek – ale trwa debata na temat ich skuteczności.

Rząd ogłosił, że od 15 czerwca 2020 roku obowiązkiem będzie noszenie maseczki w transporcie publicznym w Anglii jako, że obostrzenia dotyczące COVID-19 zostają ciągle łagodzone.

Chociaż noszenie osłony twarzy nie chroni noszącego, jednak w sytuacji kiedy ludzie są zarażeni, ale nie rozwinęły się u nich objawy koronawirusa, ta osłona może jednak chronić innych.

Powiedziano również o konieczności zakrywania twarzy w zamkniętych przestrzeniach, w tym także w niektórych sklepach.Jednak Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) powiedziała, że maski „same w sobie'' nie będą chronić przed COVID-19.

Nie mówi się natomiast o konieczności noszenia maseczek na zewnątrz, podczas ćwiczeń, w szkole lub w biurze.Osłoną twarzy może być zwykły szalik, kawałek materiału lub maska.

Niektóre linie lotnicze, w tym Easy Jet i Ryanair, wprowadziły wymóg noszenia osłony twarzy wśród pasażerów. Według oficjalnych doniesień maski chirurgiczne powinny być zarezerwowane dla osób, które potrzebują ich do pracy.

Nakrycia twarzy można zrobić samemu w domu, ale „najważniejsze jest to, aby zakrywały oczy i usta”.

Według Naukowej Grupy Doradczej ds. Sytuacji Kryzysowych, która doradza rządowi, dowody na to, że osłona twarzy zapobiega rozprzestrzenianiu się infekcji z jednej osoby na drugą są  „marginalne, ale pozytywne”.

Uniwersytet w Edynburgu przetestował siedem rodzajów masek, w tym maski chirurgiczne, lekkie jak i bardziej wytrzymałe osłony twarzy oraz ręcznie wykonane maski. Oprócz masek z filtrem, wszystkie pokrycia twarzy zmniejszają odległość wydychanego oddechu o co najmniej 90%.

Tymczasem Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podkreśliła, że nie ma dowodów na to, że noszenie profesjonalnej osłony twarzy lub innego typu zakrycia - przez  zdrowe osoby w szerszej społeczności może zapobiec zakażeniu wirusami układu oddechowego w tym, koronawirusem.

Pojawiły się również obawy, że mogą dawać fałszywe poczucie bezpieczeństwa i sprawiają, że ludzie mniej będą przestrzegać zasad dystansu i higieny rąk.

(źródło: Sky News)

Obraz Ben Kerckx z Pixabay 

Badanie: użytkownicy Facebooka i YouTube'a częściej wierzą w teorie spiskowe nt. koronawirusa

Korzystanie z Facebooka i YouTube'a oraz innych platform społecznościowych ma związek ze skłonnościami do wiary w teorie spiskowe nt. koronawirusa - wykazało badanie Ipsos Mori prowadzone na zlecenie uniwersytetu King's College London.

Osoby, które wykorzystują media społecznościowe do poszukiwania informacji na temat koronawirusa SARS-CoV-2, znacznie częściej przejawiają tendencję do wiary w teorie spiskowe na temat choroby, co może z kolei stanowić podstawę do zrozumienia tego, w jaki sposób zyskują one popularność oraz gdzie leży ich źródło - uważają badacze.

30 proc. Brytyjczyków, którzy brali udział w ankiecie Ipsos Mori w ostatnich dniach maja, stwierdziło, że koronawirus najprawdopodobniej został stworzony w laboratorium. W kwietniu wiarę podobnej teorii dawało 25 proc. ankietowanych. 8 proc. respondentów w maju zadeklarowało, że symptomy choroby COVID-19 ich zdaniem mają związek z promieniowaniem, jakie rzekomo emitują maszty obsługujące sieć łączności bezprzewodowej 5G. 7 proc. badanych ocenia, że nie ma wystarczających dowodów, aby uznać że koronawirus w ogóle istnieje. Jak przypominają eksperci, każde z tych twierdzeń zostało obalone przez naukę.

Z badania Ipsos Mori wynika, że 60 proc. ankietowanych, którzy wierzą, że koronawirus ma związek z promieniowaniem sieci 5G, czerpie swoje informacje z portalu YouTube należącego do Google'a. Dla porównania, w grupie osób, które uważają twierdzenia o radiacji za fałszywe, z YouTube'a jako źródła informacji korzysta 14 proc. badanych. Ponadto, 56 proc. osób, które nie wierzy w istnienie koronawirusa, swoje informacje czerpie z Facebooka.

Serwis CNBC przypomina, że wiara w teorie spiskowe na temat negatywnego oddziaływania sieci 5G doprowadziła do niszczenia masztów telekomunikacyjnych w Europie, a także nękania pracowników sektora telekomunikacji przez osoby przekonane, że rozwój łączności nowej generacji ma związek z epidemią koronawirusa. Jednym z najbardziej rozpowszechnionych twierdzeń wśród teorii spiskowych na temat 5G jest to, które głosi, iż nowa generacja łączności zmniejsza odporność ludzkiego organizmu, sprawiając tym samym, że społeczeństwo jest bardziej podatne na choroby zakaźne.

Badanie zamówione przez King's College London wskazuje na istnienie silnej korelacji pomiędzy użyciem mediów społecznościowych a skłonnością do wiary w teorie spiskowe na temat koronawirusa. Dodatkowo, osoby, które wykorzystywały media społecznościowe jako swoje główne źródło informacji, według ekspertów były o wiele bardziej skłonne do łamania obostrzeń narzucanych przez rząd celem walki z zagrożeniem. 58 proc. osób, które mając symptomy choroby COVID-19 naruszało nakaz samoizolacji, wykorzystywało jako główne źródło informacji portal YouTube - wskazują specjaliści.

Raport został zbudowany w oparciu o trzy ankiety prowadzone w dniach od 20 do 22 maja, w których wzięło udział 2254 osób z Wielkiej Brytanii w wieku od 16 do 75 lat.

Zarówno Facebook jak i YouTube twierdzą, że reagują na pojawiające się na ich portalach fałszywe treści na temat koronawirusa, takie jak np. kuracje obiecujące uzdrowienie czy sugestie, które łączą epidemię z 5G. Obie platformy deklarują również współpracę z organami ochrony zdrowia takimi jak WHO czy brytyjska publiczna służba zdrowia (NHS) celem dystrybucji prawdziwych danych na temat koronawirusa. (PAP)

Koronawirus: jedna trzecia uczniów „nie angażuje się w naukę”

Jak wynika z badań, zdecydowana większość nauczycieli (90%) twierdzi, że ich uczniowie wykonują mniej lub znacznie mniej pracy niż normalnie o tej porze roku.
            Raport National Foundation for Educational Research (NFER) mówi, że dyrektorzy uważają, że około jedna trzecia uczniów nie angażuje się w ustaloną pracę.
            Ograniczony dostęp lub brak dostępu do technologii był problemem dla około jednej czwartej (23%) uczniów, jak poinformowali NFER dyrektorzy szkół.

            Rząd twierdzi, że przeznaczył ponad 100 milionów funtów na pomoc w nauce w domu.
Raport NFER opiera się na wynikach ankiety przeprowadzonej wśród 1233 dyrektorów szkół i 1 821 nauczycieli w angielskich szkołach państwowych, przeprowadzonej w dniach 7–17 maja.

To pokazuje jaki ogromny wpływ ma zamknięcie szkół ze względu na Covid-19 jeśli chodzi o naukę uczniów z najbardziej trudnych obszarów.

Szkoły średnie z największą liczbą dzieci kwalifikujących się do bezpłatnych posiłków szkolnych zgłosiły, że 48% uczniów było zaangażowanych w działania edukacyjne, w porównaniu z 66% i 77% uczniów w szkołach w przedziale środkowym i najniższym.

            Nauczyciele powiedzieli badaczom, że następującym uczniom szczególnie trudno jest zaangażować się w zdalne uczenie się w porównaniu z rówieśnikami:
- dzieciom z ograniczonym dostępem do technologii i / lub przestrzeni do nauki
- wrażliwym i podatnym dzieciom
-  dzieciom ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi i niepełnosprawnościami
-  młodym opiekunom

                                                           Zaangażowanie rodziców
            Według raportu nauczyciele twierdzą, że nieco ponad połowa (55%) rodziców uczniów jest zaangażowana w naukę w domu swoich dzieci.

Ale nauczyciele ze szkół o mniejszych zasobach finansowych, zgłaszają niższy poziom zaangażowania rodziców (41%) niż nauczyciele ze szkół posiadających wyższe zasoby finansowe(62%).

Dyrektor naczelny NFER Carole Willis powiedziała,że istnieje ryzyko, że różnica w osiągnięciach zwiększy się w wyniku pandemii, wzywając do „kompleksowego i długoterminowego planu rozwiązania tego problemu”.

Josh Hillman, dyrektor ds. Edukacji w Fundacji Nuffield, która sfinansowała badania, powiedział: „Przejście na zdalne uczenie się podczas izolacji spowodowanej koronawirusem sprawiło, że implikacje związane z nierównym dostępem dzieci i młodzieży do sprzętu IT i łączności są jeszcze bardziej surowe”.

Geoff Barton, sekretarz generalny związku szefów ASCL, poparł krajowy plan „pomocy tym dzieciom w nadrobieniu zaległości”.

„Ta analiza pokazuje, że dzieci, które już stoją w obliczu największych wyzwań, odczuły najgorszy wpływ na ich naukę podczas izolacji, i że w dużej mierze winą jest podział cyfrowy”.

Rzeczniczka Departamentu Edukacji powiedziała: „Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby żadne dziecko, bez względu na pochodzenie, nie pozostało w tyle w wyniku koronawirusa.

            „Rozważamy również, wraz z szeregiem organizacji partnerskich, co więcej jest potrzebne, aby wesprzeć wszystkich uczniów, którzy ucierpieli z powodu zamknięcia szkół”.

Badanie NFER jest dokumentem naukowym z University of London Institute of Education, gdzie uczniowie w Wielkiej Brytanii studiują średnio przez 2,5 godziny dziennie podczas lockdown'u.
            Ta liczba jest o połowę mniejsza niż wskazano w poprzedniej ankiecie przeprowadzonej przez Institute for Fiscal Studies, sugerując, że straty w nauce mogą być znacznie większe niż wcześniej sądzono.

            Badanie UCL, w którym przeanalizowano dane z podłużnego badania gospodarstwa domowego w Wielkiej Brytanii, obejmującego 4559 dzieci, mówi, że jedna piąta uczniów (około dwóch milionów dzieci w Wielkiej Brytanii) nie uczyła się w szkole ani pracowała mniej niż godzinę dziennie w domu, a 17% włożyło więcej niż cztery godziny dziennie.

            Okazuje się, że zmienność w ilości zadań szkolnych wykonywanych w domu zwiększa istniejące regionalne i społeczno-ekonomiczne nierówności, przy czym uczniowie w Londynie, południowo-wschodniej Anglii i Irlandii Północnej otrzymują więcej zadań szkolnych offline, takich jak zadania, arkusze i oglądanie filmów, niż gdzie indziej w Wielkiej Brytanii.

            Na przykład na południowym wschodzie 28% dzieci otrzymywało cztery lub więcej elementów zajęć szkolnych w trybie offline dziennie, w porównaniu ze średnią krajową wynoszącą 20%.

            Raport mówi także, że dzieci kwalifikujące się do darmowych posiłków szkolnych „wydają się być dodatkowo w niekorzystnej sytuacji podczas lockdown'u”, przy czym 15% otrzymuje cztery lub więcej materiału zajęć szkolnych offline, w porównaniu z 21% dzieci nie kwalifikujących się do bezpłatnych posiłków.

Profesor Francis Green, który kierował badaniami, powiedział, że „namalował ponury obraz utraconej nauki szkolnej i małej ilości pracy domowej w domu”.

„Zamknięcie szkół i ich częściowe ponowne otwarcie stanowią potencjalne zagrożenie dla rozwoju edukacyjnego pokolenia dzieci.

„W tym pokoleniu wszyscy tracą, o wiele więcej niż inni.

„Lepsze zapewnienie pracy domowej w domu, a jeszcze lepiej wczesny bezpieczny powrót do szkoły dla jak największej liczby osób, powinny teraz stać się najwyższym priorytetem dla rządu”.

                                                                                                                                  (Źródło: BBC News)

Obraz eungyo seo z Pixabay 

AstraZeneca podpisała z czterema państwami umowę na dostawę szczepionki

Brytyjska firma farmaceutyczna AstraZeneca poinformowała w sobotę o podpisaniu z Włochami, Niemcami, Francją i Holandią umowy na dostawę szczepionki przeciwko koronawirusowi. Pierwsze dostawy zaplanowane są przed końcem 2020 roku - podała agencja Reutera.

Firma poinformowała, że umowa dotyczy do 400 milionów dawek szczepionki opracowanej przez badaczy z Uniwersytetu Oksfordzkiego.

„Mamy nadzieję, że dzięki naszemu europejskiemu łańcuchowi dostaw, który wkrótce rozpocznie produkcję, szczepionka będzie szeroko i szybko dostępna” - poinformował w oświadczeniu dyrektor generalny Pascal Soriot.

Włoski minister zdrowia Roberto Speranza napisał na Facebooku, że preparat znajduje się w fazie eksperymentalnej, która powinna zakończyć się jesienią.

„Wiele krajów na świecie ma już zabezpieczone szczepionki, a Europa jeszcze nie. Szybkie skoordynowane działanie grupy państw członkowskich stworzy wartość dodaną dla wszystkich obywateli UE w czasie tego kryzysu” - powiedział niemiecki minister zdrowia Jens Spahn.

Komisja Europejska otrzymała w piątek od rządów UE mandat polityczny do negocjowania w ich imieniu wspólnych zakupów szczepionek na koronawirusa. Komisarz UE ds. zdrowia Stella Kyriakides, informując o mandacie, zaapelowała do krajów Unii, aby powstrzymały się od samodzielnych inicjatyw dotyczących wspólnych zakupów. (PAP)

Obraz Miguel Á. Padriñán z Pixabay 

Stopień zagrożenia wirusowego dla całego UK zmniejszony z 4 na 3.

Departament Zdrowia ogłosił, że poziom zagrożenia przed koronawirusem w Wielkiej Brytanii został obniżony z czterech do trzech. Poziom obniżył się po „stałym” spadku liczby przypadków zachorowań.
            Poziom zmienia się z czterech na trzy, ale naczelni lekarze brytyjscy ostrzegają: „To nie znaczy, że pandemia się skończyła”.


            Główni szefowie medyczni w Wielkiej Brytanii powiedzieli, że ruch ten został zalecony przez Wspólne Centrum Bezpieczeństwa Biologicznego po „stałym spadku” przypadków COVID-19 w Anglii, Szkocji, Walii i Irlandii Północnej.

            Poziom alarmowy trzeci oznacza, że wirus jest w powszechnym obrocie, ale ryzyko jego przeniesienia  nie jest już wysokie lub rośnie wykładniczo, i może nastąpić „stopniowe złagodzenie ograniczeń”.

Departament Zdrowia powiedział, że poziom został zmieniony na trzy „ze skutkiem natychmiastowym”.

            W oświadczeniu główni szefowie medyczni w Wielkiej Brytanii powiedzieli: „Obserwujemy stały spadek liczby przypadków, które widzieliśmy we wszystkich czterech krajach, i to trwa”.
„Nie oznacza to, że pandemia się skończyła. Wirus nadal znajduje się w powszechnym obrocie i prawdopodobnie wystąpią zlokalizowane epidemie”.

            Główni szefowie medyczni - profesor Anglii Chris Whitty, dr Michael McBride z Irlandii Północnej, dr Gregor Smith ze Szkocji i dr Chris Jones z Walii - powiedzieli, że „sprawdzili dowody” i zgodzili się obniżyć poziom alarmu.
            Sekretarz zdrowia Matt Hancock powiedział, że przejście na niższy poziom alarmowy to „wielki moment dla kraju i prawdziwy dowód determinacji Brytyjczyków do pokonania tego wirusa”.

System „poziomu zagrożenia  COVID-19” - zaprezentowany w maju przez premiera Borisa Johnsona - obejmuje skalę od jednego do pięciu, co według niego odzwierciedla stopień zagrożenia kraju przez koronawirusa.

W tym czasie Johnson powiedział, że poziom będzie zależał od współczynnika reprodukcji COVID-19 (R) - czyli średniej liczby osób, do których każda zarażona osoba przenosi wirusa - oraz liczby przypadków.

            Jednak złagodzenie restrykcji w Anglii na początku czerwca wywołało zaniepokojenie, ponieważ poziom alarmowy pozostał na poziomie czterech - co wcześniej rząd powiedział, że oznaczałoby to utrzymanie ograniczeń.

            Na poziomie piątym transmisja jest wysoka lub rośnie i istnieje ryzyko, że usługi opieki zdrowotnej zostaną przytłoczone. Poziom pierwszy oznacza, że koronawirus nie jest już znany w Wielkiej Brytanii.

            Poziom trzeci to okres kiedy wirus jest w generalnym obiegu i może nastąpić stopniowe łagodzenie ograniczeń, natomiast poziom drugi to okres, w którym liczba przypadków zachorowań i przenoszenia wirusa jest niska i nie są wymagane ograniczenia lub są tylko minimalne”.

            Rząd ogłosił w piątek, że w Wielkiej Brytanii zmarło kolejnych 173 osób, które uzyskały pozytywny wynik testu na COVID-19.

            Łączna liczba zgonów na koronawirusa w tym kraju w szpitalach, domach opieki i szerszej społeczności wynosi 42 461,
            Liczba osób zarażonych koronawirusem w Wielkiej Brytanii wynosi obecnie 301 815 po potwierdzeniu w piątek 1346 kolejnych przypadków.

                                                                                                                                (źródło: SKY News)

Obraz Willfried Wende z Pixabay 

14 dni więzienia za oddanie moczu przy pomniku zabitego policjanta

Na 14 dni więzienia skazano w poniedziałek mężczyznę, który podczas sobotnich demonstracji w Londynie oddawał mocz przy stojącym w pobliżu parlamentu monumencie upamiętniającym policjanta zamordowanego w 2017 r. przez dżihadystę.

Zdjęcie oddającego mocz mężczyzny - uczestnika samozwańczych protestów w obronie ważnych historycznie pomników - obiegło w sobotę wieczorem brytyjskie media, wzbudzając powszechne potępienie i niesmak. Następnego dnia 28-letni Andrew Banks ze Stansted w hrabstwie Essex sam oddał się w ręce policji.

W poniedziałek przed sądem w Londynie przyznał się do zarzutu naruszenia obyczajności. Jak mówił prokurator, Banks był w Londynie, by bronić pomników przed dewastacją, ale nie potrafił wskazać, o jakie pomniki chodziło. Mówił też, że poprzedniego dnia wypił 16 piw i nie spał w nocy. Jego obrońca z kolei zapewniał, iż Banks jest zawstydzony swoim zachowaniem oraz że miał kłopoty psychiczne.

Monument, obok którego doszło do incydentu, upamiętnia Keitha Palmera, policjanta, zamordowanego przez dżihadystę Khalida Masooda. W marcu 2017 r. wjechał on samochodem w grupę pieszych na Moście Westminsterskim, zabijając cztery osoby, a następnie śmiertelnie dźgnął nożem Palmera.

W trakcie sobotnich zamieszek w Londynie aresztowano ponad sto osób. Większość aresztowanych to osoby, które - jak przekonywały - broniły pomników kluczowych dla brytyjskiej historii przed aktami wandalizmu ze strony antyrasistowskich aktywistów. Część tych osób użyła tego tylko jako pretekstu do atakowania policji i wszczynania burd. Przed demonstracjami rząd zapowiedział, że wszyscy, którzy zostaną przyłapani na atakowaniu policjantów, niszczeniu mienia i aktach wandalizmu, staną przed sądem w ciągu 24 godzin.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Johnson potępił zamieszki na ulicach Londynu

Brytyjski premier Boris Johnson potępił starcia między antyrasistowskimi demonstrantami, sympatykami skrajnej prawicy i policją, do których doszło w sobotę w Londynie.

"Na naszych ulicach nie ma miejsca dla rasistowskiego bandytyzmu. Każdy, kto zaatakuje policję, spotka się z pełną mocą prawa. Te marsze i protesty zostały podważone przez przemoc i naruszają obowiązujące wytyczne. Na rasizm nie ma miejsca w Wielkiej Brytanii i musimy pracować razem, aby to urzeczywistnić" - napisał na Twitterze.

"Znajdujemy się w bezprecedensowej sytuacji zagrożenia zdrowia publicznego i każdego dnia mówiłam, podobnie jak policja w całym kraju i w Londynie, że te protesty, te zgromadzenia, są nielegalne i zniechęcamy do udziału w nich" - oświadczyła z kolei minister spraw wewnętrznych Priti Patel.

Wcześniej w sobotę londyńskie służby medyczne informowały, że w zamieszkach obrażenia odniosło co najmniej 15 osób, w tym dwóch policjantów, a sześć osób odwieziono do szpitali.

Do starć doszło zarówno na Parliament Square i w rządowej dzielnicy Whitehall, gdzie część zwolenników skrajnej prawicy - którzy przyjechali, by bronić pomników przed aktami wandalizmu ze strony antyrasistowskich aktywistów - rzucała butelkami i racami w kierunku policji, jak również w Hyde Parku, gdzie manifestowali sympatycy ruchu Black Lives Matter.

Policji nie udało się odseparować od siebie obu grup i w niektórych punktach Londynu - m.in. na Trafalgar Square i w pobliżu dworca Waterloo - doszło do bezpośrednich starć między nimi, przy czym agresji dopuszczali się członkowie jednego i drugiego obozu.

Kilkaset uczestników demonstracji pozostało na ulicach po godz. 17, gdy zgodnie z rozporządzeniem policji miały się one skończyć, ale obecnie policja jak się wydaje opanowała sytuację i zarówno z Parliament Square, jak i Whitehall protestujący zostali już usunięci.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Królowa podziękowała przedsiębiorcom za reakcję na pandemię

Brytyjska królowa Elżbieta II podziękowała w piątek przedsiębiorstwom na całym świecie za reakcję na pandemię koronawirusa. Tymczasem jej wnuk, książę William, wraz z żoną osobiście sprawdzali, w jakim stopniu dotknęła ona firmy.

"Ponieważ wiele organizacji w całym kraju wznawia działalność, przesyłam moje najlepsze życzenia i wsparcie dla środowisk biznesowych w Wielkiej Brytanii, Wspólnocie Narodów i na całym świecie" - napisała królowa w przesłaniu do Brytyjskich Izb Handlowych (BCC), którym patronuje.

"W czasach ogromnych trudności dla wielu budujące jest widzieć obywatelską reakcję i hojność tak wielu przedsiębiorstw, małych i dużych, na stawiane wyzwania, czy to poprzez wsparcie dla sektora opieki zdrowotnej, czy też dla najbardziej narażonych społeczności" - podkreśliła brytyjska monarchini.

Spora część brytyjskich przedsiębiorstw w odpowiedziała na apel rządu i przestawiła w trakcie epidemii swoją produkcję na potrzeby walki z nią, np. firmy przemysłowe włączyły się opracowywanie i wytwarzanie respiratorów, zaś odzieżowe zaczęły produkować odzież ochronną dla personelu medycznego.

Tymczasem wnuk Elżbiety II, książę William wraz z żoną, księżną Kate, odwiedzili w piątek dwie niezależne firmy w pobliżu królewskiej posiadłości Sandringham w hrabstwie Norfolk, aby dowiedzieć się, w jakim stopniu dotknięte zostały wprowadzonym z powodu epidemii zatrzymaniem gospodarki.

Książę William udał się do istniejącej od 50 lat rodzinnej piekarni Smiths the Bakers w King's Lynn, która po 11 tygodniach zamknięcia w poniedziałek wznowiła działalność. Pracownicy powiedzieli mu, jak ograniczenia wpłynęły na firmę. Kate tymczasem odwiedziła centrum ogrodnicze w Fakenham, które musiało zostać zamknięte na siedem tygodni podczas blokady. Centra ogrodnicze, tak jak inne sklepy na otwartym powietrzu, wznowiły działalność w pierwszym etapie luzowania restrykcji, ale tak jak i inne sklepy musiały wdrożyć rządowe wytyczne zwiększające bezpieczeństwo klientów i obsługi.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter / RoyalFamily

Dlaczego 365 DNI jest obecnie najgorętszym filmem na Netflix?

NETFLIX  stał się wybawcą podczas izolacji spowodowanej przez koronawirusa, ale zamiast patrzeć na najnowszy serial telewizyjny, jest coś innego, co utrzymało fanów zaintrygowanych, gdy utknęli w domu.

Odkąd „50 Shades of Grey”pojawiło się na scenie, Brytyjczycy byli bardziej skłonni do wypróbowania BDSM w domu - 18 procent twierdzi, że lubi się wiązać - ale ostatnio to właśnie polski film pt. „365 DNI” sprawia, że widzom jeszcze goręcej robi się pod kołnierzem.

„365 DNI” z Michele Morrone i Anną Marią Sieklucką opowiada historię szefa mafii Massimo.

Massimo porywa polską dyrektor sprzedaży Laurę Biel podczas wakacji na Sycylii i daje jej 365 dni na zakochanie się w nim.

Film oparty na książce Blanki Lipińskiej sprawił, że fani poczuli się sfrustrowani seksualnie, a niektórzy nawet ostrzegali widzów serwisu Netflix, że „nie należy go oglądać samemu”.

            Od palących gorących scen seksu po niebezpieczny styl życia Massimo, reporterka gazety „The Sun” Kirsty McCormack przygląda się, dlaczego „365 DNI „ jest obecnie najgorętszą rzeczą w telewizji…

Michele Morrone

Włoski ogier, który gra rolę Massimo, z pewnością cieszy oko i nie boi się błysnąć ciałem.

Dzięki tlącemu się pięknemu wyglądowi i wytatuowanej sylwetce nie trudno zrozumieć, dlaczego został wybrany do tej roli.
            29-letni aktor to słodycz, na którą zasłużył sobie film, a jego występ w scenach seksu jest więcej niż wiarygodny - w rzeczywistości niektórzy widzowie sugerują, że „romps” czyli sceny miłosne muszą być prawdziwe.

Pomimo bycia samolubnym przestępcą, Massimo wypowiada słowa: „Czy zgubiłaś się maleńka?” które wystarczą, aby niejednej kobiecie zrobiło się słabo.
            Oprócz znakomitej gry aktorskiej, Michele jest także piosenkarzem. Wydał swój debiutancki album pt. „Dark Room” w tym roku, a także kilka jego piosenek zostało użytych do filmu „365 DNI”.

            Po obejrzeniu filmu wielu widzów pisało na Twitterze i błagało Michele o ich porwanie,jak również niektórzy nazwali film „pornografią z fabułą”.
            Zaskakujące jest to, że pierwsza scena seksu między Massimo i Laurą pojawia się dopiero w filmie po godzinie, ale budowanie akcji jest więcej niż przyjemne.
            Massimo mówi Laurze,  że nic jej nie zrobi, dopóki ona sama go nie poprosi o to - i  jest całkiem jasne, że to właśnie zrobi.
            Zanim jeszcze dojdzie do „gorących momentów”, widzowie praktycznie sami o nie proszą, ale gdy nadchodzą „te sceny” to nie zawodzą. Ale zanim to nastąpi, są pewne intrygujące sceny z kostką lodu i lepkimi lodami.
W rzeczywistości jest wiele momentów, kiedy widzowie myślą, że Laura w końcu się podda, ale jakoś się opiera.
Najgorętsza scena to ta kiedy Laura postanawia wziąć prysznic, a Massimo dołącza do niej.

Pomimo braku prawdziwego seksu, pełna nagość z przodu i pokazywanie mokrych ciał wystarczy, aby wprowadzić każdego w nastrój.

„365 DNI” robi oczywisty ukłon w stronę S&M, kiedy Massimo przywiązuje Laurę do łóżka za pomocą kajdan i teleskopowej rurki po tym, jak ona próbuje drażnić go w szlafroku.
            W innej scenie Massimo ma Laurę przypiętą pasami w swoim prywatnym odrzutowcu po tym, jak odmawia ona z nim lotu do Rzymu.
            Ze związanymi rękami i owiniętymi wokół siebie kilkoma pasami bezpieczeństwa Massimo kontynuuje krótkie dotykanie jej w intymnych miejscach, ale potem mówi jej: „Musisz zarobić na przyjemność”.

            Kiedy Laura w końcu decyduje się na Massimo i jego boską sylwetkę, jest całkiem oczywiste, że ci dwoje nie zrobią tego w zaciszu własnego łóżka!
            Korzyści jakie płyną z bycia szefem mafii to między innymi zaparkowanie jachtu na środku oceanu i uprawianie seksu na dziobie łodzi na otwartej przestrzeni.

Oprócz gorących scen z jachtu,  para robi to również przy oknie w luksusowym apartamencie w Warszawie i cieszy się bardzo parną sesją na umywalce w łazience.

            Chociaż w ostatnich scenach nie ma pełnej nagości, są one równie gorące i udowadniają, jaka silna jest chemia między tymi dwoma nieznajomymi.

Oprócz oszałamiających lokalizacji, budujacego napięcia i seksownych włoskich akcentów jest jeszcze coś, co sprawia, że „365 DNI” jest naprawdę gorącym filmem - bielizna.
            Bez względu na to, czy są to staniki w stylu „bondage” czy jedwabne szlafrok, Laura zawsze dobrze wygląda.
Więc na co czekasz? Niezależnie od tego, czy jesteś singlem, czy masz żonę lub męża,  gwarantujemy, że nie pożałujesz obejrzenia tej naprawdę seksownej opowieści o seksie, władzy i gangsterach, mówi reporterka „The Sun”.

Tysiące osób demonstruje w Londynie wbrew wezwaniom władz i policji

Tysiące osób - zwolenników ruchu Black Lives Matter oraz kontrmanifestantów chroniących pomniki związane z brytyjską historią - zebrały się w sobotę w centrum Londynu pomimo wezwań władz i policji, by unikać zgromadzeń.

Po zamieszkach, do których doszło w poprzedni weekend w Londynie, gdy grupy radykałów uczestniczących w antyrasistowskich protestach zaczęły obrzucać policję butelkami i flarami, policja nałożyła szereg ograniczeń. Protestujący z przeciwnych światopoglądowo obozów zostali odseparowani, aby nie doszło do konfrontacji, a wszystkie zgromadzenia mają się zakończyć do godz. 17 miejscowego czasu. Ponadto rząd zapowiedział, że wszyscy zatrzymani w związku z atakami na funkcjonariuszy, niszczeniem mienia publicznego lub aktami wandalizmu staną przed sądem w przyspieszonym trybie - w ciągu 24 godzin.

Mimo tych środków nie udało uniknąć konfrontacji. Na Trafalgar Square policja rozdzieliła dwie około 100-sobowe grupy, a na Parliament Square, gdzie prawicowi demonstranci i kibice piłkarscy bronią przed dewastacją pomnika byłego premiera Winstona Churchilla - który i tak na wszelki wypadek został zasłonięty - w kierunku policji rzucane były różne przedmioty. Podobny patrol ustawiony został przed The Cenotaph - monumentem upamiętniającym poległych w czasie obu wojen światowych. W czasie demonstracji w poprzedni weekend na cokole pomnika Churchilla dwukrotnie wymalowano sprayem napisy, a także próbowano podpalić brytyjską flagę na The Cenotaph.

"Każdy sprawca przemocy lub wandalizmu powinien liczyć się z tym, że stanie w obliczu pełnej mocy prawa. Przemoc wobec naszych policjantów nie będzie tolerowana" - napisała w reakcji na te ataki na policjantów minister spraw wewnętrznych Priti Patel. Przypomniała, że epidemia koronoawirusa pozostaje zagrożeniem dla wszystkich.

Z powodu ryzyka starć między radykalnymi antyrasistowskimi aktywistami a skrajną prawicą, a także z racji ryzyka rozprzestrzeniania się wirusa, do rezygnacji z protestów wzywali zarówno konserwatywny rząd, jak i laburzystowski burmistrz Londynu Sadiq Khan.

Trwające już drugi weekend w różnych miastach Wielkiej Brytanii demonstracje były na początku reakcją na śmierć podczas policyjnego zatrzymania w USA Afroamerykanina George'a Floyda, ale z czasem głównym żądaniem demonstrantów stało się to, by Wielka Brytania skonfrontowała się z własną historią. W poprzednią niedzielę tłum obalił w Bristolu pomnik zasłużonego dla miasta kupca, handlarza niewolników, posła i filantropa Edwarda Colstona.

W prawie 200 demonstracjach Black Lives Matter w zeszły weekend - które odbywały się mimo zakazu zgromadzeń z powodu epidemii koronawirusa - wzięło udział w całym kraju ok. 155 tys. osób. Aresztowano podczas nich ponad 130 osób, a obrażenia odniosło 62 policjantów.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter / barbxctf

W.Brytania obniżyła poziom zagrożenia koronawirusem z czwartego do trzeciego

Wielka Brytania obniżyła w piątek poziom zagrożenia koronawirusem z czwartego do trzeciego. Poziom trzeci w pięciostopniowej skali oznacza, że wirus znajduje się "w ogólnej cyrkulacji" i może nastąpić "stopniowe złagodzenie ograniczeń".

Poprzedni, czwarty poziom oznacza, że poziom rozprzestrzeniania się wirusa jest wysoki lub rośnie w postępie geometrycznym, w związku z czym powinny być utrzymane zasady dystansu społecznego.

Minister zdrowia Matt Hancock powiedział, że zmiana jest "wielkim momentem dla kraju" i pokazuje, że rządowy plan działa.

Decyzja o zmniejszeniu poziomu zagrożenia podjęli wspólnie naczelni lekarze Anglii, Szkocji, Walii i Irlandii Północnej. "We wszystkich czterech krajach obserwujemy stały i postępujący spadek liczby przypadków" - napisali w oświadczeniu. Ale ostrzegli, że "nie oznacza to, iż pandemia się skończyła" i prawdopodobne jest wystąpienie lokalnych ognisk choroby.

"Poczyniliśmy postępy w walce z wirusem dzięki wysiłkom społecznym i konieczne jest, aby ludzie nadal dokładnie przestrzegali wytycznych w celu utrzymania tego postępu" - podkreślili.

O poziomie zagrożenia koronawirusem decydują dwa główne czynniki - poziom jego rozprzestrzeniania się oraz liczba aktywnych przypadków.

Pod koniec maja premier Boris Johnson powiedział posłom, że "mamy nadzieję, iż jutro zejdziemy w systemie alertowym z poziomu czwartego do trzeciego, mamy nadzieję, że jutro podejmiemy decyzję". Ale następnego dnia rząd zdecydował inaczej i do tej pory zagrożenie pozostawało na poziomie czwartym.

W czwartek po południu ministerstwo zdrowia podało, że w ciągu poprzedniej doby zmarło z powodu Covid-19 135 osób, co jest najmniejszą od 23 marca liczbą niedotyczącą dni weekendowych, oraz wykryto 1 218 nowych zakażeń. W szpitalach z powodu koronawirusa przebywa obecnie nieco ponad 5 300 osób. W szczytowym momencie epidemii, w połowie kwietnia cztery razy zdarzyło się, że dobowa liczba zgonów przekroczyła 1 100, a w szpitalach jednocześnie było ponad 20 tys. pacjentów.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Obraz Muhammad Rizwan z Pixabay 

Rekordowa liczba 130,5 tys. Polaków zarejestrowała się do udziału w wyborach

Ponad 130,5 tys. obywateli polskich przebywających w Wielkiej Brytanii zarejestrowało się, by wziąć udział w zaplanowanych na 28 czerwca wyborach prezydenta RP. To zdecydowany rekord, jeśli chodzi o polskie wybory przeprowadzane w Wielkiej Brytanii.

O północy w nocy z poniedziałku na wtorek upłynął termin rejestracji dla osób, które chcą wziąć udział w wyborach i nie zarejestrowały się przed ich pierwotnym terminem, czyli 10 maja.

Podana liczba 130,5 tys. to osoby, które zarejestrowały się poprzez elektroniczny system rejestracji wyborców https://ewybory.msz.gov.pl. Ostateczna liczba zarejestrowanych będzie prawdopodobnie nieznacznie większa, gdyż dojdą jeszcze osoby, które zgłosiły chęć wzięcia udziału w wyborach mailowo, pisemnie, telefonicznie lub faksem.

Na terenie Zjednoczonego Królestwa utworzono 11 obwodów głosowania - sześć w Londynie, dwa w Manchesterze, dwa w Edynburgu i jeden w Belfaście. Najwięcej osób zarejestrowało się w obu obwodach w Manchesterze - po ponad 15 tys. W każdym z obwodów londyńskich ta liczba albo przekroczyła 13 tys., albo była minimalnie niższa.

W Wielkiej Brytanii, podobnie jak i w innych krajach, wybory prezydenta RP odbywają się tylko w formie korespondencyjnej.

Dotychczas rekordowe pod względem liczby zarejestrowanych obywateli polskich były wybory parlamentarne z października zeszłego roku, gdy zarejestrowało się niespełna 98 tys. Jeśli chodzi o wybory prezydenckie to najwięcej osób zarejestrowało się do udziału w drugiej turze w 2015 r. - ponad 91 tys.

Według opublikowanych w maju danych brytyjskiego urzędu statystycznego ONS, w 2019 r. w Wielkiej Brytanii mieszkało 900 tys. osób z polskim obywatelstwem.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Kontrole towarów importowanych z UE będą wprowadzane stopniowo

Władze Wielkiej Brytanii zapowiedziały w piątek, że kontrole towarów importowanych z Unii Europejskiej będą wprowadzane stopniowo, a nie - jak do tej pory planowano - od razu po zakończeniu okresu przejściowego po brexicie.

Ma to dać firmom, które już teraz zmagają się ze skutkami epidemii koronawirusa, więcej czasu na przygotowanie się do nowej sytuacji. Firmy od dawna wzywały brytyjski rząd do wyjaśnienia, jakie nowe kontrole graniczne będą obowiązywać od początku 2021 roku, gdy upłynie okres przejściowy po opuszczeniu przez Wielką Brytanię UE, co nastąpiło 31 stycznia bieżącego roku.

Zgodnie z przedstawionym w piątek zrewidowanym planem, kontrole towarów przywożonych do Wielkiej Brytanii będą wprowadzane stopniowo w trzech etapach do lata 2021 roku, przy czym stanie się to niezależnie od tego, czy zawarta zostanie umowa z UE o relacjach handlowych, czy też nie.

Od 1 stycznia przyszłego roku będą przeprowadzane kontrole importowe takich towarów jak alkohol i papierosy, natomiast towary standardowe, jak np. odzież i elektronika, będą podlegały podstawowym procedurom celnym. Importerzy będą musieli prowadzić odpowiednią ewidencję sprowadzanych towarów, ale będą mieli maksymalnie sześć miesięcy na wypełnienie deklaracji celnych. Opłaty celne będą musiały zostać uiszczone, ale płatności mogą zostać odroczone do czasu złożenia deklaracji celnych, a firmy będą musiały rozważyć, w jaki sposób rozliczają się z podatku VAT od importowanych towarów.

Od 1 kwietnia wszystkie produkty pochodzenia zwierzęcego - np. mięso, karma dla zwierząt domowych, miód, mleko lub produkty jajeczne - oraz wszystkie podlegające regulacjom rośliny i produkty roślinne będą wymagały wstępnego zgłoszenia urzędnikom i odpowiedniej dokumentacji zdrowotnej.

Od 1 lipca 2021 roku wszystkie towary będą podlegały odpowiednim taryfom i zgłoszeniom celnym oraz pełnym deklaracjom "bezpieczeństwa i ochrony". Od tego momentu zwiększy się liczba fizycznych kontroli sanitarnych i fitosanitarnych zwierząt hodowlanych i roślin, a także kontroli innych produktów w portach i innych punktach przekraczania granicy.

Aby umożliwić zwiększoną liczbę kontroli zbudowane zostaną nowe budynki w portach lub, w przypadku braku miejsca, w "miejscach położonych w głębi lądu". Rząd zapowiedział, że będzie prowadzić konsultacje z władzami portów w sprawie tego, jaka nowa infrastruktura jest potrzebna i gdzie powinna być zlokalizowana.

Michael Gove, minister bez teki w rządzie Borisa Johnsona, powiedział, że te plany zostaną wprowadzone w sposób, który da przedsiębiorstwom odczuwającym skutki epidemii koronawirusa czas na dostosowanie się, ale przyznał także, że "potrzeba więcej pracy", aby Zjednoczone Królestwo było gotowe.

"Od 1 stycznia będziemy poza unią celną i poza jednolitym rynkiem, a zatem właściwe jest, aby kontrole towarów przywożonych do Zjednoczonego Królestwa były przeprowadzane. Ale również właściwe jest, abyśmy wzięli pod uwagę to, co dzieje się z koronawirusem. I chcemy mieć pewność, że biznes ma możliwość dostosowania się w sposób pragmatyczny i elastyczny" - oświadczył.

Wcześniej w piątek Gove poinformował, że Wielka Brytania "formalnie potwierdziła" Unii Europejskiej, że nie przedłuży okresu przejściowego po brexicie, a "moment na przedłużenie już minął".

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Słoneczna witamina

Szefowie zdrowia pilnie sprawdzają moc witaminy D przeciwko koronawirusowi, ponieważ nowe badania sugerują, że może pomóc uratować życie.

            Szefowie zdrowia rozpoczęli pilną analizę potencjalnych korzyści witaminy D dla pacjentów z koronawirusem.
Wcześniejsze badania sugerowały, że niedobór witaminy zwiększa prawdopodobieństwo śmierci po zarażeniu wirusem.

Stosunkowo niski poziom nasłonecznienia w Wielkiej Brytanii i diety Brytyjczyków oznaczają, że niedobór witaminy D jest powszechnym problemem w tym kraju.

Szacuje się, że jedna na pięć osób dorosłych i jedno na sześcioro dzieci nie otrzymuje wystarczającej ilości witaminy D - problem, którego obawę może spotęgować izolacja w domu z powodu koronawirusa.
            Jedno z badań przeprowadzonych przez Anglia Ruskin University wykazało, że kraje europejskie, w których występuje niedobór witaminy D, odnotowały wzrost liczby ofiar śmiertelnych od początku pandemii.
            National Institute for Health and Care Excellence, część Departamentu Zdrowia, patrząc na trend,ogłosiła teraz „szybki przegląd dowodów” podał Guardian.

Wyniki przeglądu zostaną opublikowane w nadchodzących tygodniach.

Naukowy Komitet Doradczy ds. Żywienia, który doradza w dziedzinie zdrowia publicznego Anglii oraz inne organizacje rządowe działające w zakresie żywienia, również sporządza raport.

Zwiększona wrażliwość i podatność na choroby może być spowodowana brakiem witaminy D i to może być jednym z powodów, dla których zarówno osoby starsze, jak i niektóre grupy mniejszości etnicznych odnotowały wyższe wskaźniki śmiertelności z powodu wirusa.

Melanina, pigment, który powoduje, że skóra staje się ciemniejsza, obniża zdolność skóry do wytwarzania witaminy D w odpowiedzi na działanie promieni słonecznych.
Zdolność organizmu do wytwarzania witaminy zmniejsza się również w miarę starzenia się.

            W kwietniu Public Health England doradziło Brytyjczykom, aby zaczęli brać suplementy witaminy D, aby pomóc utrzymać zdrowie kości i mięśni podczas lockdown'u.

            Na początku tego miesiąca rząd szkocki zalecił również, aby każdy z grupy etnicznej o ciemniejszej skórze zaczął przyjmować suplement.

Mówi się, że urzędnicy dyskutują, czy suplement może być przepisywany w szpitalach, aby złagodzić wpływ drugiej fali.

                                                                                                           (źródło: The Sun, Guardian)

Obraz PublicDomainPictures z Pixabay 

Johnson: porozumienie z UE możliwe w lipcu, ale potrzeba więcej energii

Brytyjski premier Boris Johnson oświadczył w poniedziałek, że nierozstrzygnięte kwestie między Wielką Brytanią a Unią Europejską zostały dobrze zrozumiane, a jeśli w rozmowy zostanie włożone więcej energii, porozumienie można będzie zawrzeć w lipcu.

"Nie wydaje mi się, abyśmy byli tak daleko od siebie, ale teraz musimy zobaczyć trochę energii w negocjacjach" - powiedział Johnson po poniedziałkowej wideokonferencji z szefami głównych instytucji UE - Ursulą von der Leyen, Charlesem Michelem i Davidem Sassolim. Jej celem było przełamanie pata w negocjacjach między Londynem a Brukselą w sprawie przyszłych relacji.

"Im szybciej będziemy mogli to zrobić, tym lepiej i nie widzimy powodu, dla którego nie można by tego zrobić w lipcu. Na pewno nie chcę, żeby to trwało do jesieni, zimy, jak może w Brukseli by chcieli. Nie widzę w tym żadnego sensu, więc zróbmy to" - wezwał brytyjski premier.

Wcześniej, we wspólnym komunikacie wydanym po rozmowach napisano, iż strony zgodziły się co do tego, że w rozmowach potrzebny jest "nowy impet", a także poparły uzgodnione przez głównych negocjatorów plany dotyczące zintensyfikowania rozmów w lipcu i "stworzenia najbardziej sprzyjających warunków do zawarcia i ratyfikacji umowy przed końcem 2020 r.".

Napisano również, że strony przyjęły do wiadomości decyzję Wielkiej Brytanii o tym, że nie będzie przedłużać okresu przejściowego, który tym samym skończy się 31 grudnia 2020 r.

Po zakończonej na początku czerwca czwartej, ostatniej dotychczas rundzie negocjacji zarówno główny brytyjski negocjator David Frost, jak i unijny Michel Barnier przyznawali, że postęp jest bardzo ograniczony. Według przekazywanych przez nich informacji, w żadnym z głównych punktów spornych, na które wskazywano przed rozpoczęciem rozmów, nie zbliżono się do rozwiązania. W minionym tygodniu Wielka Brytania i UE uzgodniły jednak zintensyfikowanie negocjacji, które od 29 czerwca do końca lipca mają się odbywać co tydzień.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Minister: potwierdziliśmy UE, że nie przedłużymy okresu przejściowego po brexicie

Wielka Brytania "formalnie potwierdziła" Unii Europejskiej, że nie przedłuży okresu przejściowego po brexicie, a "moment na przedłużenie już minął" - poinformował w piątek Michael Gove, minister bez teki w rządzie Borisa Johnsona.

Gove zamieścił na Twitterze informację, że odbył w piątek "konstruktywne" spotkanie z wiceszefem Komisji Europejskiej Maroszem Szefczoviczem w ramach wspólnej unijno-brytyjskiej komisji ds. wdrożenia umowy o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE.

"Formalnie potwierdziłem, że Wielka Brytania nie przedłuży okresu przejściowego, a moment na przedłużenie już minął. W dniu 1 stycznia 2021 roku odzyskamy kontrolę oraz polityczną i gospodarczą niezależność" - napisał Gove.

Szefczovicz oświadczył po tym spotkaniu: "Przyjąłem do wiadomości to stanowisko i powiedziałem, tak jak zrobiła to wcześniej przewodnicząca Ursula von der Leyen, że UE cały czas jest otwarta na takie przedłużenie".

Stanowisko brytyjskiego rządu nie jest zaskoczeniem, bo Johnson od czasu objęcia urzędu latem 2019 roku wielokrotnie wykluczał możliwość zwrócenia się do UE o przedłużenie. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, taki wniosek powinien być złożony przed 1 lipca.

Po wyjściu z UE, co nastąpiło 31 stycznia bieżącego roku, rozpoczął się 11-miesięczny okres przejściowy, w którym poza faktem, że Londyn nie uczestniczy w unijnych szczytach i nie ma wpływu na podejmowane decyzje, relacje pozostają w praktyce takie jak przed brexitem. Do końca okresu przejściowego Wielka Brytania i UE powinny uzgodnić umowę o przyszłych relacjach handlowych, gdyż w przeciwnym razie od początku 2021 roku w handlu między nimi mogą obowiązywać cła i inne bariery. Na razie jednak obie strony mówią o niewielkim postępie w negocjacjach.

Tymczasem wcześniej w piątek o przedłużenie okresu przejściowego zaapelowali we wspólnym liście szefowie regionalnych rządów Szkocji - Nicola Sturgeon i Walii - Mark Drakeford.

"Chociaż mamy nadzieję, że druga połowa tego roku przyniesie początek ożywienia gospodarczego, to uważamy, iż wyjście z okresu przejściowego wraz z końcem roku byłoby niezwykle lekkomyślne. Do kryzysu wywołanego przez Covid-19 doszedłby kolejny bardzo znaczący wstrząs gospodarczy i społeczny, uderzający w przedsiębiorstwa, których rezerwy w wielu przypadkach zostały już wyczerpane, co prowadziłoby do zamykania kolejnych firm i zwolnień" - napisali Sturgeon i Drakeford.

"Nikt nie może zarzucić rządowi Zjednoczonego Królestwa, że zmienił swoje stanowisko w świetle całkowicie nieprzewidywalnego kryzysu wywołanego przez Covid-19, zwłaszcza że UE wyraźnie zaznaczyła, że jest otwarta na wniosek o przedłużenie terminu" - dodali.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Image

Świetna aplikacja! Pobierz!

Image
Image

Jesteś świadkiem ciekawych wydarzeń?

Zarejestruj się i podziel się swoją historią

Autorzy 

Zostań autorem
Image
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies - Polityka prywatności. Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych - RODO. Więcej dowiesz się TUTAJ.