Brytyjski zespół Formuły 1 Williams Racing poinformował, że po obecnym sezonie zakończy współpracę z kanadyjskim kierowcą Nicholasem Latifim.
27-letniemu Kanadyjczykowi wraz z końcem roku wygasa kontrakt, jednak ekipa Williamsa nie zaproponowała mu ...
Brytyjski sprinter Chijindu Ujah jest podejrzany o stosowanie niedozwolonych środków. Lekkoatleta biegał w sztafecie 4x100 m, która w Tokio wywalczyła srebrny medal olimpijski. 27-letni zawodnik został tymczasowo zawieszony przez AIU. Teraz weryfikowana będzie próbka B.
Ujah jest jednym z czterech lekkoatletów, u których pobrane próbki dały pozytywny wynik na stosowanie niedozwolonych środków. Wcześniej informowano o zawieszeniu biegającego na dystansie 1500 m Marokańczyka Sadika Mikhou, gruzińskiego kulomiota Benika Abramyana i kenijskiego sprintera Marka Otieno Odhiambo.
Jak podało AIU (Athletics Integrity Unit - niezależna organizacja międzynarodowa powołana do zwalczania m.in. dopingu), w organizmie Ujaha znaleziono substancje, które mogą wskazywać na stosowanie anabolicznych i androgenowych sterydów.
Jeśli próbka B to potwierdzi, wówczas nie tylko Ujah straci srebrny medal, ale także jego koledzy ze sztafety: Nethaneel Mitchell-Blake, Richard Kilty i Zharnel Hughes. W tej sytuacji Kanada "wskoczyłaby" na drugie miejsce, a brąz przypadłby Chińczykom. Triumfowali Włosi.
Igrzyska w Tokio zakończyły się 8 sierpnia. Polacy wywalczyli 14 medali, w tym dziewięć lekkoatleci. Biało-czerwona męska sztafeta 4x100 m nie zdołała się zakwalifikować. (PAP)
Kontuzja Errola Spence’a Jr (27-0, 21 KO) sprawiła, że z nowym rywalem będzie boksował słynny Manny Pacquiao (62-7-2, 39 KO) 21 sierpnia w Las Vegas. O pas mistrza świata w wadze półśredniej organizacji WBA powalczy z Yordenisem Ugasem (26-4, 12 KO).
Filipińczyk Pacquiao wraca na ring po dwuletniej przerwie. To jedyny pięściarz w historii, który zdobył tytuł w ośmiu różnych kategoriach wagowych. Chociaż miał przerwy w karierze sportowej, bowiem łączy treningi z działalnością polityczną, to wciąż zaliczany jest do najlepszych na świecie. I mimo tego, że w grudniu skończy 43 lata.
Jego najbliższym rywalem miał być 31-letni Spence ze Stanów Zjednoczonych, legitymujący się rekordem 27-0, 21 KO i posiadający pasy mistrzowskie IBF i WBC. Okazało się jednak, że ma problemy z siatkówką w lewym oku i musi przejść operację. Zaplanowana została już na środę w Teksasie.
W tej sytuacji nie będzie walki Pacquiao o wymienione dwa trofea, ale Filipińczyk będzie rywalizował z czempionem WBA Kubańczykiem Ugasem. Na tej samej gali miał on pierwotnie bronić mistrzowskiego tytułu z Fabianem Andresem Maidaną (18-1, 13 KO), ale i Argentyńczyk zgłosił problemy zdrowotne i wycofał się z pojedynku.
Kiedy na początku 2021 roku władze WBA pozbawiły Pacquiao tytułu „super czempiona” i uznały Filipińczyka „mistrzem w zawieszeniu”, jednocześnie jego trofeum przekazały... Ugasowi, wcześniej „zwykłemu” mistrzowi świata tej federacji w kat. półśredniej.(PAP)
We wtorek Polscy siatkarze zagrają z Francją w ćwierćfinale turnieju olimpijskiego w Tokio. W niedzielę biało-czerwoni wygraną z Kanadą 3:0 przypieczętowali pierwsze miejsce w grupie A, natomiast Francja przegrała z Brazylią 2:3 i rywalizację w grupie B zakończy na czwartej pozycji.
Obecnie Francja zajmuje trzecie miejsce w tabeli, ale do rozegrania w tej grupie pozostał mecz USA - Argentyna. Jego zwycięzca wyprzedzi "Trójkolorowych".
Polska fazę grupową zakończyła z dorobkiem czterech zwycięstw i jednej przegranej. Turniej zaczęła od porażki z Iranem 2:3, a następnie zanotowała wygrane z Włochami 3:0, Wenezuela 3:1, Japonia 3:0 i Kanadą 3:0.
Francja natomiast wygrać zdołała jedynie z reprezentacją Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego 3:1 i Tunezją 3:0. Przegrała natomiast z USA 0:3, Argentyną 2:3 i Brazylią 2:3. (PAP)
Tysiące koni wyścigowych trafiają do rzeźni w Wielkiej Brytanii i Irlandii, a w niektórych z nich nie są przestrzegane przepisy mające chronić konie przed okrutną śmiercią - wynika z dziennikarskiego śledztwa, którego wyniki przedstawiono w poniedziałek w programie BBC Panorama.
Niektóre z zabijanych zwierząt były kiedyś własnością największych sław w świecie wyścigów konnych i były przez nie trenowane.
Opublikowane w lutym zeszłego roku zdjęcie jednego z najlepszych trenerów Gordona Elliotta siedzącego na martwym koniu - przypomina w tym kontekście BBC - odbiło się szerokim echem w świecie wyścigów oraz poza nim, ale też zwróciło uwagę na los wielu koni wyścigowych, które tracą życie podczas wyścigów, treningów i w rzeźniach.
Na podstawie ustawy o dostępie do informacji dziennikarze Panoramy dowiedzieli się, że od początku 2019 r. w rzeźniach w Wielkiej Brytanii i Irlandii uśmiercono 4000 dawnych koni wyścigowych. Zdecydowana większość z nich trenowana była w Irlandii.
Organizacja Animal Aid, która prowadzi kampanię na rzecz zakończenia wyścigów konnych, umieściła ukryte kamery w rzeźni Drury and Sons, która jest jedną z największych w Anglii mających licencję na zabijanie koni. Materiał filmowy został nagrany w ciągu czterech dni pod koniec 2019 r. i na początku 2020 r. "Kiedy obejrzeliśmy nagrania, byliśmy absolutnie zdumieni ilością młodych koni pełnej krwi" - powiedział rzecznik Animal Aid, Dene Stansall.
Na nagraniu zarejestrowano ubój dziesiątków byłych koni wyścigowych, w większości pochodzących z Irlandii i w większości młodych. Niektóre z koni zastrzelonych w rzeźni miały za sobą znakomite kariery wyścigowe, podczas których zdobyły dla swoich właścicieli tysiące funtów. Trzy z nich były trenowane przez wspomnianego Gordona Elliotta w jego nowocześniejszych stajniach w irlandzkim hrabstwie Meath.
Jak wskazuje Panorama, zarejestrowane ukrytą kamerą nagranie sugeruje, że w rzeźni dochodziło do naruszenia przepisów mających na celu ochronę zwierząt przed niczym nieuzasadnionym okrucieństwem. Zgodnie z przepisami, zabijany koń nie powinien być w zasięgu wzroku pozostałych. Tymczasem w ciągu czterech dni nagrań do takich sytuacji dochodziło 26 razy. Jak mówi Panoramie prof. Daniel Mills, specjalista behawioralny zwierząt z Uniwersytetu w Lincoln, wystrzał z broni palnej w połączeniu z widokiem upadającego nagle innego konia jest dla pozostałych bardzo niepokojący.
To nie jest jedyne naruszenie zasad. Przepisy mówią również, że należy dołożyć wszelkich starań, by zapewnić zwierzęciu szybką śmierć. Ale materiał filmowy pokazał, że czasami zgon była daleki od natychmiastowego. W 91 przypadkach kamery zarejestrowały rzeźnika, który strzelał do koni nie z bliska, ale z daleka. Jak wyjaśnia Mills, aby zapewnić szybką śmierć, kula powinna trafić w precyzyjnie określone miejsce, co przy strzale z daleka jest niezwykle utrudnione. Ponadto - jak mówi - nie wygląda na to, by konie były wcześniej ogłuszane.
Kolejną sprawą jest to, że niektóre zabijanych na nagraniu koni wyścigowych były wcześniej transportowane do rzeźni Drury and Sons z Irlandii, pokonując ponad 560 km drogą lądową i morską, co samo w sobie jest narażaniem zwierząt na niepotrzebne cierpienia.
Rzeźnia Drury and Sons oświadczyła Panoramie, że "bardzo dba o utrzymanie dobrostanu zwierząt na wysokim poziomie i nie akceptuje żadnej formy znęcania się nad nimi".
Legia Warszawa przegrała u siebie z Dinamem Zagrzeb 0:1 (0:1) i odpadła w trzeciej rundzie eliminacji piłkarskiej Ligi Mistrzów. W ubiegłym tygodniu w stolicy Chorwacji był remis 1:1. Mistrz Polski zagra ze Slavią Praga w ostatniej rundzie eliminacji Ligi Europy.
Jeśli Legia nie poradzi sobie w dwumeczu ze Slavią, to zagra w fazie grupowej nowej Ligi Konferencji (trzeci poziom rozgrywek UEFA).
Natomiast pogromcy Legii w ostatniej rundzie kwalifikacji LM zagrają z mołdawskim Sheriffem Tyraspol, który niespodziewanie wyeliminował Crvenę Zvezdę Belgrad. Po remisie 1:1 w Serbii Sheriff wygrał u siebie 1:0.
We wtorek doszło jeszcze do dwóch niespodzianek. Bułgarski Łudogorec Razgrad po rzutach karnych uporał się z Olympiakosem Pireus, natomiast Rangers FC okazało się słabsze od Malmoe FF.
Szkocki zespół pierwszy mecz przegrał na wyjeździe 1:2. W rewanżu już w 19. minucie odrobił stratę, a w dodatku goście tuż przed przerwą stracili ukaranego czerwoną kartką zawodnika. Szwedzi grając w dziesiątkę zdobyli jednak w drugiej połowie dwie bramki.
Wyniki rewanżowych meczów 3. rundy eliminacji piłkarskiej LM:
(gwiazdka oznacza awans)
wtorek, 10 sierpnia
ścieżka mistrzowska
Legia Warszawa - *Dinamo Zagrzeb 0:1 (0:1); pierwszy mecz 1:1
Polska sztafeta mieszana 4x400 m zdobyła złoty medal igrzysk olimpijskich w Tokio. Biało-czerwoni w finale poprawili rekord Europy czasem 3.09,87. Drugie miejsce zajęli reprezentanci Dominikany, a trzecie Amerykanie.
Polacy biegli w finale w składzie: Karol Zalewski, Natalia Kaczmarek, Justyna Święty-Ersetic i Kajetan Duszyński. Ich czas jest rekordem Starego Kontynentu, a także rekordem olimpijskim. To drugi wynik w historii tej konkurencji.
Świetnie na ostatniej zmianie zaprezentował się Duszyński, który ruszał na ostatnie 400 m na trzeciej pozycji. Cały bieg finałowy miał bardzo wyrównany przebieg. W walce o trzy medale liczyły się cztery reprezentacje. Na finiszu to jednak Duszyński zachował najwięcej zimnej krwi i ograł rywali "jak profesor".
Dominikana zdobyła srebro wynikiem 3.10,21. Amerykanom brąz dał czas 3.10,22. Bez medalu zostali czwarci Holendrzy - 3.10,36. Inne zespoły nie liczyły się w walce o podium.
Biało-czerwoni już w półfinale pokazali, że są niesamowicie mocni. Dariusz Kowaluk, Iga Baumgart-Witan, Małgorzata Hołub-Kowalik i Duszyński czasem 3.10,44 poprawili w piątek rekord Europy. Już wówczas mówili, że przetrwa on tylko 24 godziny, a w finale będzie "gruby medal". Jak powiedzieli, tak zrobili. Przed finałem sztab szkoleniowy reprezentacji Polski zdecydował się na pokerową zagrywkę i zmienił 3 z 4 zawodników w porównaniu do półfinału. Trener Aleksander Matusiński już wiele razy pokazał, że ma niezwykłego nosa ustalając składy w biegach rozstawnych. Tak było i tym razem.
"O takim rozpoczęciu tych igrzysk nie marzyłam. Mamy wspaniały team. Jak widać - jesteśmy potęgą na świecie" - powiedziała najbardziej utytułowana w polskim zespole Święty-Ersetic w wywiadzie dla TVP po finałowym biegu. Kilka dni temu płakała, bo jej występ w Tokio stał pod znakiem zapytania z powodu kontuzji. W sobotę na jej policzki spływały już łzy szczęścia.
Zalewski dodał, że pokonanie Amerykanów w sportowej walce smakuje lepiej, niż gdyby miało ich nie być w finale z powodu dyskwalifikacji. "Pokazaliśmy im" - mówiła uśmiechnięta Kaczmarek.
"Ta podróż w sporcie trwa u mnie bardzo długo. Wiele problemów po drodze spotkałem. Bez nich na pewno by mnie tu nie było" - podkreślił Duszyński.
Cała siódemka, która miała wkład w zdobycie mistrzostwa olimpijskiego, otrzyma złote medale.
Sztafeta mieszana 4x400 m debiutowała w Tokio w programie igrzysk. Polacy zostali więc pierwszymi mistrzami olimpijskimi w tej konkurencji.
Triumf sztafety mieszanej 4x400 m jest pierwszym medalem olimpijskim wywalczonym przez biało-czerwonych w konkurencji biegowej od 1980 roku.
Złoty medal sztafety mieszanej 4x400 m jest drugim krążkiem dla Polski podczas igrzysk w Tokio. Wcześniej rywalizujące w wioślarskiej czwórce podwójnej Agnieszka Kobus-Zawojska, Marta Wieliczko, Maria Sajdak i Katarzyna Zillmann zdobyły srebrny medal. (PAP)
Broniący tytułu mistrza świata Formuły 1 Brytyjczyk Lewis Hamilton (Mercedes) wygrał wyścig o Grand Prix Wielkiej Brytanii na torze Silverstone. Wicelider klasyfikacji generalnej i siedmiokrotny zdobywca tytułu odniósł 99. zwycięstwo w karierze, a ósme w ojczyźnie.
Drugie miejsce zajął reprezentant Monako Charles Leclerc (Ferrari), a trzeci był Fin Valtteri Bottas (Mercedes).
Prowadzący w cyklu Holender Max Verstappen musiał wycofać się wyścigu już na początku drugiego okrążenia, kiedy po kontakcie z Hamiltonem wypadł z toru i z dużą prędkością uderzył w barierkę. Wyglądał na oszołomionego, ale o własnych siłach opuścił bolid i udał się do karetki na szczegółowe badania. Później szef Red Bulla Christian Horner poinformował, że Holendrowi nie stało się nic poważnego.
"To naprawdę duży wypadek, a wypadek w stu procentach +należał+ do Maxa. Hamilton nigdy nie powinien znaleźć się w tym miejscu" - ocenił Horner.
W momencie uderzenia w barierki przeciążenie wyniosło 51g - ok. 10 razy więcej od tego, jakie towarzyszy kierowcom F1 podczas normalnego skręcania przy dużej prędkości.
Hamilton został za to ukarany 10-sekundowym postojem w alei serwisowej, ale nie przeszkodziło mu to w zwycięstwie.
Po wypadku na torze pojawił się samochód bezpieczeństwa, a po chwili cała stawka zjechała do alei serwisowej. Zawody zostały przerwane na ok. 30 minut.
Wyścig wznowiono z pól startowych. Z pierwszego ruszył prowadzący przed pojawieniem się samochodu bezpieczeństwa Leclerc, z drugiego - Hamilton. Reprezentant Monako długo utrzymywał się na prowadzeniu, które powiększył, gdy Brytyjczyk zjechał na pit stop i odbył 10-sekundową karę.
Jednak w drugiej połowie rywalizacji Hamilton powiększył tempo i sukcesywnie zmniejszał 15-sekundową stratę do lidera wyścigu. Najpierw dogonił Bottasa, któremu szef Mercedesa Toto Wolff nakazał przez radio przepuszczenie partnera, a trzy okrążenia przed końcem dogonił reprezentanta Monako.
Leclerc nieco ułatwił Hamiltonowi zadanie, ponieważ podczas walki o obronę pozycji kierowca Ferrari wyjechał poza tor i wrócił na niego już za bolidem siedmiokrotnego mistrza świata.
"Dałem z siebie nie sto, tylko dwieście procent, ale to było za mało. Lewis wykonał niesamowitą pracę" - skomentował Leclerc.
Po 10 wyścigach Verstappen ma 185 punktów, a Hamilton powiększył dorobek do 177.(PAP)
Kolejne wydarzenie organizacji KSW odbędzie się 4 września w warszawskim studiu telewizyjnym, ATM Studio. W walce wieczoru „Robocop” powróci do kategorii półśredniej, by bronić tytułu mistrzowskiego. Rywalem Roberto Soldicia (18-3, 15 KO, 1 Sub) będzie jedna z największych gwiazd czeskiego MMA, Patrik Kincl (24-9, 12 KO, 6 Sub). Kolejne pojedynki gali zastaną ogłoszone w następnych dniach.
Mała pula biletów pojawi się w sprzedaży we wtorek, 10 sierpnia na stronie eBilet.pl.
Siedzący na tronie kategorii półśredniej Roberto Soldić stanie do kolejnej obrony pasa odzyskanego z rąk Dricusa du Plessisa na gali KSW 45 w Londynie. Chorwat to jeden z najniebezpieczniejszych zawodników w historii organizacji KSW. „Robocop” skończył pięć z sześciu zwycięskich starć w okrągłej klatce przez nokaut, a każdy z nich pozostawał na długo w pamięci widzów. 26-latek już w debiucie pokonał Borysa Mańkowskiego i sięgnął po tytuł mistrzowski. W kolejnych starciach rozprawiał się ze wspominanym Du Plessisem, Viniciusem Bohrerem, Krystianem Kaszubowskim, Michałem Pietrzakiem i Michałem Materlą.
Patrik Kincl miał zmierzyć się z Roberto w pierwszej walce dla KSW, do której miało dojść w Londynie na gali KSW 50. Czech wypadł jednak ze starcia i pojawił się w okrągłej klatce rok później podczas gali KSW 57, gdzie w pięknym i widowiskowym stylu odprawił ciosami w pierwszej odsłonie Tomasza Drwala. Następnie 32-latek zmierzył się z Tomaszem Romanowskim i również za pomocą uderzeń wygrał w drugiej odsłonie ich starcia na gali KSW 61. Reprezentant All Sports Academy stanie do walki o pas po serii pięciu wygranych pojedynków. W całej karierze Kincl wygrał 24 walki, z których 18 kończył przed czasem.
Walka wieczoru | The Main Event
Walka o pas kategorii półśredniej | KSW Welterweight Championship Bout
Mecz o Superpuchar UEFA w Belfaście między Chelsea Londyn i Villarrealem będzie mogło obejrzeć z trybun 13 tysięcy widzów - poinformowała w piątek Europejska Unia Piłkarska. Spotkanie zaplanowano na 11 sierpnia.
Przed wejściem na obiekt będzie trzeba okazać negatywny wynik testu na COVID-19. Kibice muszą też wziąć pod uwagę ewentualne ograniczenia przy wjeździe na teren Wielkiej Brytanii, bo posiadacze biletów nie będą wyjątkowo traktowani.
Stadion Windsor Park w Belfaście ma pojemność 18600 miejsc.
O Superpuchar UEFA walczą zdobywcy najważniejszych trofeów klubowych na Starym Kontynencie: triumfatorzy Ligi Mistrzów (Chelsea) i Ligi Europy (Villarreal). (PAP)
Walka Brytyjczyka Tysona Fury'ego z Amerykaninem Deontayem Wilderem w Las Vegas o tytuł mistrza świata bokserskiej federacji WBC w wadze ciężkiej została przełożona na 9 października - poinformowali w czwartek promotorzy.
Pojedynek miał się odbyć 24 lipca, ale na początku miesiąca został odwołany z powodu pozytywnego wyniku testu Fury'ego na COVID-19.
Będzie to trzecie starcie tych pięściarzy. Po raz pierwszy zmierzyli się w grudniu 2018 roku. Sędziowie wówczas ogłosili remis. W rewanżu 22 lutego 2020 roku Brytyjczyk pokonał Wildera przed czasem i zdobył pas mistrza świata WBC.
Trzecia walka była dwukrotnie przekładana ze względu na ograniczenia związane z pandemią COVID-19. Fury w międzyczasie był już zajęty organizacją unifikacyjnego starcia z Anthonym Joshuą, ale sąd arbitrażowy w USA nakazał mu kolejny pojedynek z Wilderem, zgodnie z klauzulą, którą podpisał.(PAP)
Kibice Barcelony zebrali się w poniedziałek przed domem Lionela Messiego i mówili o swoim rozgoryczeniu z powodu odejścia z klubu po 21 latach piłkarza-legendy. W innych nastrojach są fani Paris Saint Germain, którzy z niecierpliwością czekają na przybycie Argentyńczyka do stolicy Francji.
Zapłakany Messi w niedzielę pożegnał się z klubem, w którym spędził całą karierę i przyznał, że negocjuje warunki kontraktu z PSG. Nic dziwnego, że po takich deklaracjach sympatycy obu zespołów są w zupełnie innych nastrojach.
"Jestem zdruzgotany" – powiedział Cristian Garcia, fan "Barcy", który przyszedł przed dom Messiego w klubowej koszulce z nazwiskiem Messiego i numerem 10 na plecach.
"Nie mogę się pogodzić z faktem, że zawodnika, który zawsze był moim idolem, który stanowił wzór i przykład dla innych, nie będę już oglądał w barwach Barcelony. To strasznie boli" - dodał.
Wokół odejścia Messiego z hiszpańskiej drużyny wciąż jest wiele niedomówień. Piłkarz zapewnił, że jego nowy kontrakt - dotychczasowy wygasł 1 lipca - nie był przeszkodą w dalszych występach w "Dumie Katalonii", z czego można wnioskować, że zgodził się na obniżkę pensji o połowę.
Mimo to umowy nie udało się podpisać, a "winne" mają być przepisy finansowe Ligi Hiszpańskiej i zbyt wysoki dług Barcelony, który wynosi ponad miliard euro.
Takich problemów ma nie być w Paryżu, choć przestrzeganie finansowego fair play przez należący do Qatar Sports Investment francuski klub od dawna budzi kontrowersje. Dlatego m.in. jeden z fanów Barcelony złożył w Paryżu skargę prawną na działania PSG związane z pozyskaniem Messiego. Stołeczny klub i władze Ligi Francuskiej na razie nie odniosły się do sprawy.
Dziennik "L'Equipe" już w niedzielę informował, że Messi najpóźniej w poniedziałek pojawi się we Francji, by przejść testy medyczne i podpisać umowę. Z kolei hiszpańska "Marca" przekazała, że otoczenie Argentyńczyka dopiero w niedzielę otrzymało oficjalną propozycję kontraktu.
Kibice PSG, którzy tego lata dostali już w prezencie hiszpańskiego obrońcę Sergio Ramosa i uznanego najlepszym piłkarzem mistrzostw Europy włoskiego bramkarza Gianluigiego Donnarummę, nie mogą się już doczekać przybycia Messiego.
"Czekamy na legendę. Legendę, która nazywa się Leo Messi" – powiedział sympatyzujący z PSG Mehmet Sen, który spędził całą noc przed lotniskiem Le Bourget w nadziei, że ujrzy gwiazdę.
Żeby jego i innych kibiców PSG marzenia się spełniły, najpierw musi się zacząć poruszenie w willowej dzielnicy Castelldefels, gdzie z rodziną mieszka Messi.
"Na razie cisza, nic się nie dzieje. Leo mówił na konferencji w niedzielę, że wraca do domu, więc czekam. Mam nadzieję, że przed wyjazdem do Paryża podpisze mi koszulkę, a może nawet zrobi sobie ze mną zdjęcie" - dodał jeden z fanów stojących w okolicy rezydencji piłkarza.
"Nie chcę, by odchodził, nie chcę, by trafił do PSG, ale wydaje mi się, że to już przesądzone" - podkreślił inny z kibiców "Barcy" Saul Moreno.
Messi, który dołączył do zespołu młodzieżowego Barcelony w wieku 13 lat, jest najlepszym strzelcem w historii klubu z Camp Nou, z 672 golami w 778 meczach we wszystkich rozgrywkach.
Zdobył z Barceloną 10 tytułów mistrza Hiszpanii i czterokrotnie wygrał Ligę Mistrzów. Sześciokrotnie otrzymał "Złotą Piłkę" dla najlepszego zawodnika na świecie (2009, 2010, 2011, 2012, 2015, 2019).
W poprzednim sezonie z dorobkiem 30 bramek okazał się najskuteczniejszym piłkarzem hiszpańskiej ekstraklasy i po raz ósmy został królem strzelców.
Natomiast w lipcu wywalczył z reprezentacją Argentyny po raz pierwszy w karierze mistrzostwo Ameryki Południowej, zostając również uznanym za najlepszego piłkarza turnieju. W 2014 roku wywalczył z kadrą narodową wicemistrzostwo świata.(PAP)
Polscy siatkarze pokonali Japonię 3:0 (25:22, 25:21, 26:24) w meczu 4. kolejki grupy A turnieju olimpijskiego w Tokio.To trzecie zwycięstwo na igrzyskach podopiecznych Vitala Heynena, którzy zapewnili sobie awans do ćwierćfinału.
Na zakończenie pierwszej rundy biało-czerwoni w niedzielę (godz. 2) zmierzą się z Kanadą.
We wcześniejszych spotkaniach Polacy przegrali z Iranem 2:3 oraz pokonali Włochy 3:0 i Wenezuelę 3:1.
W innym piątkowym meczu grupy A Kanada pokonała Wenezuelę 3:0. (PAP)
Na osoby, które w internecie znieważają piłkarzy z pobudek rasistowskich, będą nakładane zakazy stadionowe - zapowiedział w środę brytyjski premier Boris Johnson. To reakcja na falę obelg w stronę trzech czarnoskórych reprezentantów Anglii po finale mistrzostw Europy.
"Tym, co robimy, jest podjęcie praktycznych kroków w celu zapewnienia, że reżim zakazów stadionowych zostanie zmieniony tak, że jeśli jesteś winny rasistowskich zniewag wobec piłkarzy, to nie pójdziesz na mecz. Żadnych +jeśli+, żadnych +ale+. Żadnych wyjątków i wymówek" - powiedział Johnson w Izbie Gmin podczas cotygodniowej sesji poselskich pytań do premiera.
W sporej części poświęcona była ona fali rasistowskich obelg w kierunku trzech czarnoskórych piłkarzy reprezentacji Anglii po przegranym przez nią niedzielnym finale mistrzostw Europy. Niewykorzystane rzuty karne przez Marcusa Rashforda, Jadona Sancho i Bukayo Sakę spowodowały, że Anglia uległa w serii "jedenastek" Włochom i nie zdobyła pierwszego od 55 lat ważnego reprezentacyjnego trofeum.
Johnson poinformował również, że we wtorek wieczorem spotkał się z przedstawicielami firm z branży mediów społecznościowych: Facebooka, Twittera, TikToka, Snapchata i Instagrama, których ostrzegł, że w projekcie ustawy o krzywdach wyrządzanych w internecie jego rząd zajmie się od strony prawnej problemem zniewag w mediach społecznościowych.
"Jeśli nie będą zdejmować nienawiści i rasizmu ze swoich platform, będą grozić im grzywny wynoszące 10 proc. ich globalnych przychodów" - oświadczył Johnson.
Zakazy stadionowe w Wielkiej Brytanii zostały wprowadzone na mocy przyjętej w 1989 r. i nowelizowanej później ustawy o widowni na meczach piłkarskich. Zgodnie z nią sądy mogą zabraniać danej osobie chodzenia na stadiony przez okres od dwóch do 10 lat z powodu przestępstw lub wykroczeń popełnionych w trakcie meczów lub w związku z nimi. Nie obejmuje ona jednak obecnie czynów popełnionych w internecie. Pod zainicjowaną w poniedziałek internetową petycją, by zabronić osobom skazanym za czyny o charakterze rasistowskim chodzenia na mecze piłkarskie podpisało się w ciągu dwóch dni ponad milion osób.
"Zrobiłem wszystko, by zostać w Barcelonie" - zapewnił zapłakany argentyński piłkarz Lionel Messi na pełnej emocji pożegnalnej konferencji prasowej w stolicy Katalonii, którą opuszcza po 20 latach. Wszystko wskazuje, że trafi do Paris Saint-Germain.
W czwartek hiszpański klub ogłosił, że Messi nie będzie dłużej reprezentował jego barw. W sobotę ogłoszono, że piłkarz pożegna się z kibicami na Camp Nou i weźmie udział w konferencji prasowej.
"Przez te wszystkie lata starałem się zachowywać z pokorą i szacunkiem. I mam nadzieję, że to będzie moja spuścizna, gdy już opuszczę klub. Zawodnicy przychodzą i odchodzą, a pozostaje klub i to on jest najważniejszy. A do mojego braku za jakiś czas wszyscy się przyzwyczają, bo tak już w życiu bywa" - powiedział.
Pierwsze łzy pojawiły się na twarzy Messiego jeszcze przed rozpoczęciem konferencji, a piłkarza owacją na stojąco powitali wszyscy zebrani: przedstawiciele mediów, pracownicy klubu, byli i obecny zawodnicy oraz szkoleniowcy. Nie było nikogo z władz klubu, z prezesem Joanem Laportą na czele.
Szybko nieodzowna stała się chusteczka, którą Argentyńczyk otrzymał od żony Antonelli.
"To najtrudniejszy moment w mojej karierze. Kiedy mi przekazano, że to już koniec, po prostu zamarłem. To było jak kubeł zimnej wody, do dziś się z tego nie otrząsnąłem" - szlochał Argentyńczyk.
I dodał: "Kiedy wrócę do domu, będzie jeszcze trudniej. Ale dzięki rodzinie, bliskim, jakoś to zniosę. I zacznę myśleć, by znowu grać w piłkę, a gdy wrócę na boisko, to myślę, że poczuję się lepiej".
Messi zapewnił, że futbol ciągle jest jego wielką pasją i będzie grał dopóki ciało będzie mu pozwalać. "Gra, rywalizacja ciągle sprawia mi przyjemność" - wspomniał.
Piłkarz podkreślił, że kwestia nowego kontraktu nie była kluczowa i jego zdaniem to nie pieniądze zdecydowały, że opuszcza Barcelonę.
"Kiedy w marcu odbyły się wybory i spotkaliśmy się z prezesem Joanem Laportą na kolacji, to byłem przekonany, że zostanę. Wydaje mi się, że mój kontrakt nigdy nie był problemem. Zapewniam, że zrobiłem wszystko, co mogłem, by zostać" - podkreślił.
Po zakończeniu pożegnalnego spotkania Messi udał się na prywatną sesję fotograficzną z wszystkimi 35 trofeami, do których wywalczenia się przyczynił.
W niedzielę wieczorem "Barca" zagra towarzysko z Juventusem Turyn. W tym spotkaniu na pewno nikt nie będzie występował w koszulce z numerem 10, jaką nosił Messi. Klub nie potwierdził, czy planuje pozostawić ten numer nieobsadzony na nadchodzący sezon, czy przydzieli go innemu zawodnikowi.
Messi, która kontrakt z Barceloną wygasł 1 lipca, nie potwierdził, że na pewno jego kolejnym klubem będzie PSG, ale znaków, że wybierze Paryż, jest coraz więcej. W niedzielę gazeta "L'Equipe" poinformowała, że piłkarz jeszcze tego dnia bądź w poniedziałek przyjedzie do stolicy Francji, by przejść testy medyczne i podpisać umowę z klubem należącym do Qatar Sports Investment.
Argentyński piłkarz, który dołączył do zespołu młodzieżowego Barcelony w wieku 13 lat, jest najlepszym strzelcem w historii klubu z Camp Nou, z 672 golami w 778 meczach we wszystkich rozgrywkach.
Zdobył z Barceloną 10 tytułów mistrza Hiszpanii i czterokrotnie wygrał Ligę Mistrzów. Sześciokrotnie otrzymał "Złotą Piłkę" dla najlepszego zawodnika na świecie (2009, 2010, 2011, 2012, 2015, 2019).
W poprzednim sezonie z dorobkiem 30 bramek okazał się najskuteczniejszym piłkarzem hiszpańskiej ekstraklasy i po raz ósmy został królem strzelców. Natomiast w lipcu wywalczył z reprezentacją Argentyny po raz pierwszy w swojej karierze mistrzostwo Ameryki Południowej, zostając również uznanym za najlepszego piłkarza turnieju.
W 2014 roku wywalczył z kadrą narodową wicemistrzostwo świata.(PAP)
Angielska Federacja Piłkarska (FA) wprowadza od tego sezonu ograniczenie w liczbie strzałów oddawanych głową podczas treningów, aby chronić zdrowie zawodników. Jeżeli piłka będzie lecieć z odległości powyżej 35 metrów, można uderzyć ją tylko dziesięć razy w ciągu tygodnia.
Rekomendacja mająca na celu ochronę zdrowia piłkarzy (chodzi o zmniejszenie ryzyka uszkodzenia mózgu) dotyczy wszystkich poziomów angielskiego futbolu, łącznie z Premier League, a także w kobiecym futbolu. Zasada nie obowiązuje jedynie w dni meczowe.
W oświadczeniu wydanym przez FA zaleca się nie wykonywać więcej niż dziesięciu strzałów głową w ciągu tygodnia treningów. Chodzi o dośrodkowania z odległości powyżej 35 metrów, również po rzutach rożnych lub wolnych.
Jak dodano, wstępne badania wykazały, że większość takich uderzeń piłki głową jest wykonywana właśnie podczas treningów.
Jeśli chodzi o kluby amatorskie, trening gry głową powinien być ograniczony do jednej sesji na tydzień i 10 strzałów głową na jedną sesję.
Wytyczne pojawiły się m.in. po tym, jak problem demencji wśród piłkarzy został podkreślony przez śmierć w 2020 roku legendarnego Nobby'ego Stilesa, u którego - podobnie jak u kilku innych kolegów z drużyny mistrzów świata z 1966 roku - zdiagnozowano tę chorobę.
Rekomendacje zostały uzgodnione przez FA, Premier League, Angielską Ligę Piłkarską (EFL), Związek Zawodowych Piłkarzy oraz Związek Menedżerów Ligi. (PAP)
Andrzej Grzebyk i Marius Žaromskis spotkali się po raz pierwszy w listopadzie 2020 roku. Na gali KSW 56 już w jednej z pierwszych akcji Polak złamał kość piszczelową, ale mimo to walczył heroicznie do końca rundy z utytułowanym Litwinem. Ostatecznie Grzebyk musiał dać za wygraną, ale zaraz po starciu dla wszystkich było to oczywiste, że ten pojedynek musi mieć swoją kontynuację. "Double Champ" i "The Whitemare" skrzyżują ponownie rękawice w co-main evencie gali KSW 62, która odbędzie się 17 lipca w Warszawie. Zobaczcie zapowiedź tego starcia.
Po 15 latach występów w piłkarskiej reprezentacji Łukasz Fabiański zakończył występy w narodowych barwach - poinformował w niedzielę PZPN. 36-letni bramkarz był uczestnikiem mistrzostw świata w 2006 i 2018 roku oraz mistrzostw Europy w 2008, 2016 i 2020.
"Gra w reprezentacji Polski zawsze była dla mnie największym zaszczytem, powodem do dumy, a także przyjemnością i spełnieniem marzeń. Dlatego ten moment nie jest łatwy. Długo jednak o tym myślałem i zdecydowałem się zakończyć reprezentacyjną karierę" – przyznał Fabiański, cytowany w komunikacie.
Fabiański zadebiutował w ekipie biało-czerwonych 28 marca 2006 roku w wyjazdowym spotkaniu towarzyskim z Arabią Saudyjską (2:1), zastępując w końcówce Jerzego Dudka. Ostatni, 56. występ zanotował 1 czerwca w meczu we Wrocławiu z Rosją (1:1), będącym sparingiem przed Euro.
To było jedyne tegoroczne spotkanie Polaków za kadencji trener Paulo Sousy, w którym bronił Fabiański. We wszystkich trzech meczach eliminacji mistrzostw świata (z Węgrami 3:3, Andorą 3:0, Anglią 1:2) i trzech ME (ze Słowacją 1:2, Hiszpanią 1:1, Szwecją 2:3) między słupkami grał Wojciech Szczęsny. On wystąpił również w rywalizacji z Islandią (2:2) w Poznaniu, będącej ostatnim sprawdzianem przed kontynentalnym czempionatem.
"Zawsze świetnie czułem się w drużynie narodowej. Zarówno w kadrach młodzieżowych, jak i w reprezentacji seniorów. Za każdym razem starałem się dawać drużynie narodowej tyle, ile tylko mogłem, poświęcać całe serce. Uważam, że teraz nadszedł najlepszy moment, aby pożegnać się z reprezentacją. Mam już swoje lata, w ostatnim czasie zmagałem się z kilkoma mikrourazami, przez które nie mogłem być zawsze do dyspozycji. Postanowiłem ustąpić miejsca młodszym kolegom. Mamy wielu znakomitych bramkarzy, którzy – podobnie jak ja kiedyś – czekają na swoją szansę w drużynie narodowej. Niech spełniają swoje marzenia(...) - dodał zawodnik West Ham United.
Wcześniej występował m.in. w Legii Warszawa, Arsenalu Londyn, Swansea City.
Z kolei prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Zbigniew Boniek przyznał: "Łukasz zadzwonił do mnie dziś rano i przekazał decyzję. Był pewny swego, dokładnie to przemyślał. Chciałbym mu serdecznie podziękować za wszystko, co zrobił dla reprezentacji Polski. Zawsze mogliśmy na niego liczyć. Jestem przekonany, że nasi kibice również chcieliby zgotować mu owację na stojąco, dlatego wystąpią z wnioskiem do nowych władz PZPN, abyśmy wszyscy razem mogli pożegnać Łukasza przed październikowym meczem eliminacji mistrzostw świata z San Marino na PGE Narodowym w Warszawie. Fabiański jest fantastycznym bramkarzem i jeszcze lepszym człowiekiem. Właśnie zamyka się kolejna piękna karta, kariera, w historii reprezentacji Polski. Sądzę jednak, że Łukasz może dać jeszcze wiele naszemu futbolowi w przyszłości, swoim bogatym doświadczeniem. Teraz niech skupi się na karierze klubowej. Życzę mu zdrowia i kolejnych sukcesów".
We wrześniu polską reprezentację czekają mecze eliminacji MŚ z Albanią (2.9) i z Anglią (8.9) na stadionie PGE Narodowym w Warszawie oraz z San Marino (5 września) w Serravalle.
W tabeli grupy I, po trzech kolejkach, prowadzi Anglia 9 pkt, przed Węgrami 7, Albanią 6 i Polską 4.(PAP)
Polscy siatkarze pokonali Włochy 3:0 i zanotowali pierwsze zwycięstwo w turnieju olimpijskim w Tokio. Niezwykle dramatyczny przebieg miało spotkanie Brazylii z Argentyną - mistrzowie olimpijscy przegrywali już 0:2, by zwyciężyć 3:2.
Biało-czerwoni szybko otrząsnęli się po sobotniej porażce z Iranem (2:3) i zdecydowanie pokonali Italię. W grupie A z czterema punktami zajmują trzecie miejsce, prowadzi Japonia przed Iranem; obie reprezentacje wygrały po dwa spotkania.
Podopieczni Vitala Heynena w następnym meczu w środę zmierzą się z Wenezuelą (godz. 9.25 czasu polskiego).
Więcej dramaturgii dostarczyły spotkania w grupie B. W tokijskiej Ariake Arena sensacja wisiała w powietrzu, bowiem Brazylijczycy przegrywali z Argentyną 0:2. Po zwycięstwie w trzecim secie, w czwartym mistrzowie olimpijscy z Rio de Janeiro przegrywali już 11:17. Lider Argentyńczyków Bruno Lima "zaciął" się w ataku, także drugi skrzydłowy Ezequiel Palacios też nie potrafił skończyć piłki. W efekcie "canarinhos" doprowadzili do tie-breaku, który wygrali 16:14.
Mecz trwał blisko dwie i pół godziny i skończył się o 1. w nocy lokalnego czasu.
Emocjonujący przebieg miało spotkanie Amerykanów z Rosjanami; każdy z czterech setów był bardzo zacięty. Siatkarze Stanów Zjednoczonych mieli szansę na doprowadzenie do tie-breaka, bowiem w czwartej partii wygrywali 22:20. Trzy kolejne akcje wygrali Rosjanie i to oni mieli pierwszą piłkę meczową. W decydującej akcji pomylił się w ataku zawodnik PGE Skry Bełchatów Taylor Sander i reprezentacja Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego mogła cieszyć się z drugiego zwycięstwa w turnieju.
Do ćwierćfinałów awansują po cztery zespoły z każdej grupy.
Wyniki i tabele turnieju mężczyzn w siatkówce:
grupa A
Iran - Wenezuela 3:0 (25:17, 25:20, 25:18)
Polska - Włochy 3:0 (25:20, 26:24, 25:20)
Japonia - Kanada 3:1 (23:25, 25:23, 25:23, 25:20)
M Z P sety pkt
1. Japonia 2 2 0 6-1 6
2. Iran 2 2 0 6-2 5
3. Polska 2 1 1 5-3 4
4. Włochy 2 1 1 3-5 2
5. Kanada 2 0 0 3-6 1
6. Wenezuela 2 0 0 0-6 0
grupa B
USA - Rosyjski Komitet Olimpijski 1:3 (23:25, 25:27, 25:21, 23:25)
Artur Sowiński zadebiutował w KSW na cztery lata przed tym, jak Sebastian Rajewski rozpoczął swoją karierę w MMA. Dla "Kornika" walka na KSW 62 będzie już jego 21 występem w białym ringu lub okrągłej klatce. Czy 17 lipca młoda krew znajdzie sposób na starego wyjadacza? Zobaczcie zapowiedź tego pojedynku.
Gala KSW 62 odbędzie się w studiu telewizyjnym w Warszawie. Wydarzenie można oglądać w systemie PPV na KSWTV.com, Ipla.tv oraz w Cyfrowym Polsacie i sieciach kablowych.
Słynny argentyński piłkarz Lionel Messi opuszcza Barcelonę - poinformował w czwartek hiszpański klub. Wprawdzie obie strony osiągnęły porozumienie w sprawie nowego kontraktu, ale na przeszkodzie, jak oświadczono, stanęły przepisy finansowe tamtejszej ligi.
"Mimo że obie strony, FC Barcelona i Lionel Messi, osiągnęły porozumienie i miały wyraźny zamiar podpisać dziś nowy kontrakt, nie może się to zdarzyć z powodu przeszkód finansowych i strukturalnych (przepisy hiszpańskiej La Liga)" – poinformowała Barcelona w oświadczeniu.
Chodzi o przepisy dotyczące limitów wynagrodzeń w La Liga, które uniemożliwiłyby rejestrację kontraktu Argentyńczyka.
Barcelona wyraziła "wdzięczność zawodnikowi za jego wkład w rozwój klubu" i życzyła mu "wszystkiego najlepszego na przyszłość w życiu osobistym i zawodowym".
Dotychczasowa umowa 34-letniego Messiego z Barceloną wygasła w czerwcu tego roku.
Argentyńczyk myślał o opuszczenia Barcelony pod koniec ubiegłego sezonu, ale jego prośba została odrzucona przez ówczesnego szefa klubu Josepa Bartomeu. Ostatecznie Messi pozostał w klubie, a kilka miesięcy później na stanowisko prezesa wybrano Joana Laportę.
Szef Barcelony przyznał jednak niedawno, że klub ma trudności z dopasowaniem zarobków zawodnika — nawet przy zaakceptowanych przez niego znacznych obniżkach — do limitu pensji kontrolowanego przez ligę.
Jak informują media, Messi miał podpisać nowy pięcioletni kontrakt, który obejmowałby obniżkę pensji o 50 procent. Barcelona musiała przeprowadzić restrukturyzację finansową, aby sfinalizować tę transakcję i utrzymać się w granicach finansowego fair play ligi hiszpańskiej.
Messi, który dołączył do zespołu młodzieżowego Barcelony w wieku 13 lat, jest najlepszym strzelcem w historii klubu z Camp Nou, z 672 golami w 778 meczach we wszystkich rozgrywkach.
Zdobył z Barceloną dziesięć tytułów mistrza Hiszpanii i czterokrotnie wygrywał Ligę Mistrzów.
Sześciokrotnie otrzymał "Złotą Piłkę" dla najlepszego zawodnika na świecie (2009, 2010, 2011, 2012, 2015, 2019).
W poprzednim sezonie z dorobkiem 30 bramek okazał się najskuteczniejszym piłkarzem hiszpańskiej ekstraklasy i po raz ósmy został królem strzelców. Natomiast w lipcu wywalczył z reprezentacją Argentyny po raz pierwszy w swojej karierze mistrzostwo Ameryki Południowej, zostając również uznanym za najlepszego piłkarza turnieju.
W 2014 roku wywalczył z kadrą narodową wicemistrzostwo świata. (PAP)
Od porażki rozpoczęłi polscy siatkarze turniej olimpijski w Tokio. Zwycięstwo odniosła Iga Świątek. Wyścig kolarski, który wygrał Ekwadorczyk Richard Carapaz, oglądały tysiące widzów, pozbawionych możliwości kibicowania na innych arenach z powodu restrykcji sanitarnych.
Siatkarze rozgrali słaby mecz z Iranem, przegrywając 2:3. W tie-breaku mieli dwie piłki meczowe, ale ich nie wykorzystali. Mistrzów świata dopingował prezydent Andrzej Duda, który wcześniej odwiedził inne areny olimpijskie. Kolejnymi przeciwnikami biało-czerwonych będą w poniedziałek Włosi.
Świątek nie zmęczyła się w meczu z Niemką Moną Barthel. W ciągu 67 minut rozprawiła się z nią 6:2, 6:2 i w poniedziałek w drugiej rundzie zmierzy się z bardziej wymagającą przeciwniczką - Hiszpanką Paulą Badosą. Odpadli już w pierwszej rundzie Kamil Majchrzak w singlu oraz w deblu Łukasz Kubot i Hubert Hurkacz.
Wyścig kolarski ze startu wspólnego, z Saitamy do mety na torze samochodowym Fuji, obejrzały tysiące kibiców, których nie dotyczyły przepisy epidemiczne obowiązujące w aglomeracji Tokio. Zmagania były niezwykle emocjonujące, a w głównych rolach wystąpili bohaterowie zakończonego sześć dni temu w Paryżu Tour de France. Wygrał po samotnym finiszu z przewagą ponad minuty Carapaz, trzeci kolarz "Wielkiej Pętli", a pozostałe medale wywalczyli Belg Wout van Aert i Słoweniec Tadej Pogacar.
Michał Kwiatkowski długo liczył sie w walce o podium, jednak w końcówce odpadł z czołówki. Zajął 11. miejsce ze stratą 1.35 do swojego kolegi z brytyjskiej grupy Ineos Grenadiers. "Niedosyt" - skomentował w rozmowie z TVP. Rafał Majka, brązowy medalista igrzysk w Rio de Janeiro w 2016 roku, był 19., a Maciej Bodnar nie ukończył rywalizacji.
Od wygranych rozpoczęły igrzyska pięściarka Karolina Koszewska i tenisistka stołowa Natalia Partyka.
W koszykówce 3x3 Polacy przegrali z Łotyszami 14:21 i pokonali po dogrywce gospodarzy turnieju 20:19. Biało-czerwoni rozegrają jeszcze co najmniej pięć meczów.
Aneta Stankiewicz zajęła 15. miejsce w kwalifikacjach strzelania z karabinu pneumatycznego na dystansie 10 m i nie wystąpiła w finale. Triumfowała Chinka Qian Yang, zdobywając pierwszy złoty medal igrzysk.
W szpadzie kobiet w 1/8 finału odpadły Aleksandra Jarecka i Renata Knapik-Miazga, a w 1/16 Ewa Trzebińska. Mistrzynią olimpijską została Chinka Yiwen Sun.
Na torze wioślarskim Polacy nie odnieśli sukcesów. Męska dwójka podwójna wagi lekkiej, czwórka bez sternika oraz czwórka bez sterniczki nie zakwalifikowały się do kolejnych rund i będą szukać swoich szans w repasażach.
W sobotę rozdano łącznie 11 kompletów medali. Pierwszy złoty dla gospodarzy, w ich sporcie narodowym - judo, wywalczył trzykrotny mistrz świata w kat. 60 kg Naohisa Takato. W klasyfikacji medalowej prowadzą Chiny - trzy złote i jeden brązowy. Na podium stanęli reprezentanci 28 krajów. (PAP)
Pięciu Włochów, trzech Anglików oraz po jednym Duńczyku, Hiszpanie i Belgu znalazło się w jedenastce piłkarskich mistrzostw Europy, którą we wtorek ogłosiła UEFA. W niedzielnym finale Włochy pokonały po karnych Anglię.
Piłkarzem turnieju już wcześniej uznano włoskiego bramkarza Gianluigiego Donnarummę. W jedenastce z jego kolegów znaleźli się jeszcze: obrońcy Leonardo Bonucci i Leonardo Spinazzola, pomocnik Jorginho oraz napastnik Federico Chiesa.
Spośród wicemistrzów Europy wybrano: obrońców Kyle'a Walkera i Harry'ego Maguire'a oraz skrzydłowego Raheema Sterlinga.
Skład uzupełniają: hiszpański pomocnik Pedri, którego także uznano najlepszym młodym piłkarzem, grający w tej samej formacji Duńczyk Pierre-Emile Hoejbjerg i belgijski napastnik Romelu Lukaku.
Jedenastkę wybrała ekipa obserwatorów technicznych UEFA, którą tworzyli trenerzy oraz byli piłkarze, m.in. Włoch Fabio Capello, czy Niemiec Steffen Freund.
Dawid Tomala został mistrzem olimpijskim w chodzie sportowym na 50 km. Polak pokonał dystans w 3.50,08. Srebro zdobył Niemiec Jonathan Hilbert, a brąz Kanadyjczyk Evan Dunfee. Polscy lekkoatleci zdobyli na igrzyskach w Tokio już cztery złote medale.
Tomala od samego początku rywalizacji szedł w czołowej grupie. Prowadził ją przez wiele kilometrów, a w okolicach 30. kilometra postanowił zaatakować. Z każdym okrążeniem od długości 2000 metrów rosła jego przewaga, która na sześć kilometrów przed metą wynosiła nawet ponad trzy minuty. Wtedy stało się jasne, że nikt nie doścignie Polaka. Słabł na ostatnich okrążeniu, ale stał się autorem jednej z największych sensacji tegorocznych igrzysk. Ostatnie metry przemierzał z biało-czerwoną flagą w rękach, a po przejściu mety na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.
Ostatecznie Polak wyprzedził Niemca Hilberta i Kanadyjczyka Dunfee'go o kilkadziesiąt sekund. Jego triumf nie był jednak ani przez chwilę zagrożony.
Na bardzo dobrym 12. miejscu rywalizację olimpijską zakończył drugi reprezentant Polski Artur Brzozowski. Dystansu 50 km nie ukończył najbardziej doświadczony w polskiej kadrze Rafał Augustyn.
Tomala przejdzie do historii, bo dystans 50 km w chodzie sportowym był podczas igrzysk w Tokio rozgrywany po raz ostatni. Najprawdopodobniej za trzy lata w Paryżu zastąpi go rywalizacja na 35 km.
Polak poleci teraz do Tokio, gdzie na Stadionie Olimpijskim odbędzie się ceremonia dekoracji. Tam właśnie odbierze złoty medal i wysłucha Mazurka Dąbrowskiego.
31-letni Polak do tej pory nie miał żadnych sukcesów na arenie międzynarodowej. Urodzony w Tychach zawodnik był w 2011 roku młodzieżowym mistrzem Europy w chodzie na 20 kilometrów.
Dystans 50 kilometrów, które przeszedł podczas igrzysk w Tokio, chociaż zawody chodziarzy odbywają się w Sapporo, ukończył po raz drugi w życiu.
Do tej pory zawodnik AZS KU Politechniki Opolskiej Opole startował podczas seniorskich imprez na dystansie 20 km. W igrzyskach olimpijskich w Londynie w 2012 roku zajął 19. miejsce. W 2013 roku w mistrzostwach świata w Moskwie nie ukończył rywalizacji. Dwa lata temu w Dausze, gdzie warunki były równie ciężkie jak w Japonii, zajął na dystansie 20 km dopiero 32. miejsce.
Karierę sportową zaczął w klubie UKS Maraton Korzeniowski w Bieruniu. Jego trenerem jest ojciec Grzegorz.
"Do chodu sportowego namówił mnie ojciec. Sam kiedyś biegał sprinty, trenuje biegaczy i biegaczki. Ja zawsze lubiłem biegać. Pochodzimy z miejscowości Bojszowy – to mała wioska w okolicach Tychów. Tata namówił mnie na przejście do klubu w sąsiedniej miejscowości – w Bieruniu, który słynął z dobrej szkoły chodu. Wtedy wyjazd na mistrzostwa Śląska był w sferze marzeń, a ludzie stamtąd startowali w mistrzostwach Polski" - mówił kilka lat temu w wywiadzie dla PZLA chodziarz.
Robert Korzeniowski, który komentował zmagania w chodzie sportowym w Eurosporcie, nie krył wzruszenia.
"Jestem niezwykle szczęśliwy i podekscytowany tym, co się stało. Czekałem 17 lat na taki sukces polskiego chodu" - podkreślił. On na tym dystansie triumfował trzykrotnie z rzędu w Atlancie (1996), Sydney (2000) i Atenach (2004), a łącznie zdobył cztery złote medale, gdyż w Australii był także najszybszy na 20 km.
Trener koordynator kadry chodziarzy, który opiekuje się reprezentantami Polski w Japonii, Krzysztof Augustyn nie krył podziwu dla 31-letniego zawodnika.
"Cała Polska dzisiaj wstając, myślę, że będzie miała dużo, dużo szczęścia. Po mistrzowsku rozpracował ten wyścig, a także kwestię nawadniania i chłodzenia. Bałem się troszeczkę, że za wcześnie zaatakował, ale nie. Wyszło na jego. Wiedział, co robi. Wielkie gratulacje dla jego taty" - powiedział Augustyn w wywiadzie dla TVP Sport.
Tomala zostając w Sapporo mistrzem olimpijskim w chodzie sportowym na 50 km nawiązał do sukcesów nie tylko Korzeniowskiego, ale także Wojciecha Fortuny, który w Sapporo w 1972 roku równie sensacyjnie zdobył w skokach narciarskich pierwszy polski złoty medal igrzysk zimowych.
Zawody w chodzie sportowym oraz biegi maratońskie zostały przeniesione z Tokio do oddalonego o 800 km Sapporo, aby uniknąć ekstremalnych upałów, które o tej porze roku panują w stolicy.
Złoto chodziarza to jedenasty medal, a czwarty złoty wywalczony przez polskich sportowców w igrzyskach w Tokio.
Wszystkie cztery złota w tegorocznych igrzyska są dziełem lekkoatletów. Wcześniej na najwyższym stopniu podium stanęli sztafeta mieszana 4x400 m oraz Anita Włodarczyk i Wojciech Nowicki w rzucie młotem.
Przedstawiciele "królowej sportu" dołożyli też trzy brązowe medale: Malwina Kopron i Paweł Fajdek w młocie, a także Patryk Dobek w biegu na 800 metrów. Medal z tego kruszcu dołożył też zapaśnik Tadausz Michalik.
Trzy srebra zostały natomiast "wyłowione z wody" przez kobiety: wioślarki w czwórce podwójnej, kajakarki w K2 na 500 m i żeglarki w klasie 470.(PAP)
Śląsk Wrocław wygrał na wyjeździe z Araratem Erywań 4:2 w drugiej rundzie eliminacji piłkarskiej Ligi Konferencji. Nie było goli w meczach Suduvy Mariampol z Rakowem Częstochowa oraz Pogoni Szczecin u siebie z NK Osijek. Rewanże odbędą się za tydzień.
Przed spotkaniem Śląska w Giumri (tam odbył się mecz) nie brakowało obaw o wynik polskiego zespołu - nie tylko z racji nieobliczalnego rywala, ale również warunków pogodowych o tej porze roku w Armenii.
Wrocławski poradził sobie jednak świetnie i jest bardzo bliski awansu do 3. rundy kwalifikacji. Dwie bramki zdobył Słowak Robert Pich, a po jednej Wojciech Golla i Fabian Piasecki. Dla gospodarzy trafili Kolumbijczyk Juan Bravo i Razmik Hakobjan.
Większy znak zapytania przed rewanżami jest w przypadku Rakowa i Pogoni.
Debiutujący w europejskich pucharach częstochowski zespół, wicemistrz kraju i zdobywca Pucharu Polski, mimo przewagi zremisował na Litwie z Suduvą Mariampol 0:0. Rewanż odbędzie się w Bielsku-Białej, ponieważ obiekt Rakowa jest na razie zbyt mały.
Również 0:0, ale u siebie, zremisowała Pogoń, której rywalem jest wicemistrz Chorwacji NK Osijek. Przeciwników "Portowców" prowadzi trener Nenad Bjelica, w przeszłości szkoleniowiec Lecha Poznań.
Zespoły z Częstochowy i Szczecina rozpoczęły zmagania w LK od drugiej rundy, zaś wrocławianie pokonali już jedną przeszkodę, estoński Paide Linnameeskond.
W czwartek rywalizowali również potencjalni rywale Pogoni i Śląska.
Jeśli szczeciński zespół awansuje do 3. rundy, zagra z lepszym z pary CSKA Sofia - FK Lipawa (Łotwa). W Bułgarii było 0:0.
Natomiast w rywalizacji potencjalnych rywali Śląska inny bułgarski zespół Arda Kyrdżali przegrał u siebie z izraelskim Hapoelem Beer Szewa 0:2.
Raków, jeśli wyeliminuje Suduvę, zagra z rosyjskim Rubinem Kazań.
Z dobrej strony pokazał się w czwartek Kamil Wilczek, który strzelił dwa gole dla FC Kopenhaga, a jego zespół pokonał u siebie białoruskie Torpedo Żodzino 4:1. W bramce duńskiej ekipy wystąpił Kamil Grabara.
Liga Konferencji to nowe rozgrywki UEFA, trzeci poziom po Lidze Mistrzów i Lidze Europy. (PAP)
Reprezentacji Anglii naprawdę niewiele zabrakło do zdobycia mistrzostwa Europy, ale tym, co osiągnęła - zarówno na boisku, jak i poza nim - zasłużyła na uznanie i w tę drużynę nadal warto emocjonalnie inwestować - komentują w poniedziałek brytyjskie gazety.
"The Times" podkreśla, jak cienka okazała się granica między zwycięstwem a przegraną i jak mało zabrakło do przełamania ciążącego od ponad pół wieku nad reprezentacją Anglii fatum.
"Agonia czy ekstaza? Dla narodu śledzącego największy sportowy dramat od 55 lat wszystko sprowadziło się, co jest niemal nie do zniesienia, do rzutu karnego i jednego, ostatniego, feralnego kopnięcia piłki" - wskazuje.
"Angielski menedżer (Gareth Southgate) spędził pół życia, odpowiadając na pytania o niestrzelonego karnego w tym samym miejscu 25 lat temu przeciwko Niemcom w półfinale Euro 96. Zrobił więcej niż jakikolwiek inny angielski trener, aby wyleczyć naród z neurozy rzutów karnych. Wykonał tak wiele pracy, aby poprowadzić Anglię naprzód, ale nie w ten sposób zakończyło się ekscytujące, radosne lato, gdy Marcus Rashford, Jadon Sancho i Bukayo Saka nie trafili rzutów karnych, a noc narodowego katharsis stała się zamiast tego szokującą udręką" - pisze "The Times".
Gazeta ocenia, że przez pierwsze pół godziny finału z Włochami reprezentanci Anglii grali zaskakująco dobrze, nawet dla samych siebie. Ale jeszcze przed przerwą, zamiast wykonać decydujący cios, zaczęli grać jakby była 85. minuta meczu i pozwolili Włochom na zdominowanie meczu. Mimo to i mimo przegranej w rzutach karnych, "The Times" uważa, że z całego turnieju i z tego, czego dokonał Southgate, można wyciągnąć mnóstwo pozytywów na przyszłość.
"Nie było historycznego triumfu, nie było trofeum, ale Southgate zbudował drużynę Anglii, z której można być dumnym. To jest zespół, który będzie trwać, zamiast zwyczajowego wzajemnego oskarżania się, upokarzania szkoleniowca i wyrzucenia całej pracy do kosza. Ten skład, drugi najmłodszy w turnieju, zbliżył się bardziej niż jakikolwiek inny do pójścia śladem tego z 1966 roku. Pozostał jeszcze jeden krok do zrobienia, ale oni wzbudzili nadzieję i wiarę. To nadchodzi - tylko jeszcze nie teraz" - przekonuje "The Times".
Podobnie ocenia dokonania reprezentacji "Daily Telegraph".
"Ten zespół zasługuje na najwyższe uznanie. Był wyjątkowy od początku do końca, był wzorem do naśladowania zarówno w zwycięstwie, jak i w porażce. Ale Southgate będzie zdawał sobie sprawę, że to była stracona szansa, potężna okazja do napisania historii, której wszyscy pragniemy. Przez cały dzień w całym kraju rozbrzmiewały śpiewy +Football's Coming Home+. Mieliśmy nadzieję, że to właśnie oni będą tymi, którzy odeślą do przeszłości wszystkie te lamenty: +och, jak mało brakowało+. Ta drużyna była inna. To była uczciwie pracująca grupa, pozbawiona ego, grupa zdeterminowana, by wspólnie osiągnąć cel. To byli faceci, w których wszyscy mogliśmy wierzyć" - wskazuje dziennik.
Problemem było to - pisze gazeta - że naprzeciwko stanęła bardzo dobra i bardzo zdeterminowana drużyna Włoch prowadzona przez Roberto Manciniego, która od dawna jest niepokonana. Jak zaznacza "Daily Telegraph", od czasu ostatniej porażki tej reprezentacji, w Rzymie sformowano już co najmniej pół tuzina rządów. I mimo bardzo dobrego początku meczu w wykonaniu Anglików, to z upływem czasu Włosi osiągnęli przewagę i w przekroju całego spotkania zasłużyli na zwycięstwo.
Ale jak podkreśla, przegrana w finale, zwłaszcza rzutami karnymi, nie może przekreślać tego, co Anglicy osiągnęli na tym turnieju.
"To naprawdę jest drużyna Anglii, w którą wszyscy uwierzyli. A to, czego dostarczyła, było jednoczącym momentem na skalę rzadko wcześniej doświadczaną. Polityka, lojalność plemienna, klasa, rasa, a nawet opinie na temat tego, czy wszyscy powinniśmy nosić maseczki w miejscach publicznych, wszystkie różnice zostały odłożone na bok, ponieważ zgadzamy się co do jednego - ta drużyna Anglii jest warta emocjonalnego inwestowania" - pisze "Daily Telegraph".
"The Guardian", przeprowadzając bardziej piłkarską analizę meczu, zwraca uwagę, że Anglia ponownie miała problem z utrzymaniem wcześnie zdobytego prowadzenia, a drużynie Southgate'a brakowało kreatywności.
"Gdy w drugiej połowie Anglia cofała się coraz głębiej i głębiej, gdy uległa temu samemu problemowi z utrzymaniem prowadzenia, który nękał ją w meczach z Kolumbią i Chorwacją na mistrzostwach świata, można było się zastanawiać, czy coś się naprawdę zmieniło. Dlaczego Anglia tak często wychodzi na prowadzenie w wielkich meczach i tak często kończy się tym, że obraca się to przeciwko niej, jakby każda bitwa musiała zamienić się w rekonstrukcję obrony Chartumu przez generała Gordona?" - zastanawia się gazeta.
"Siłą Southgate'a w tym turnieju było obmyślanie konkretnych planów na konkretne mecze. I przez ponad godzinę w finale to też działało. Przez pewien czas wydawało się, że Anglia powstrzyma Włochy. Być może gdyby wprowadził rezerwowych nieco wcześniej, nie doszłoby do tego powolnego, skazanego na porażkę odwrotu. Ale najlepiej ułożone plany mogą się popsuć - dwóch graczy, których Southgate wprowadził specjalnie po to, by wykonywali rzuty karne, spudłowało" - wskazuje "The Guardian".
W rozegranym w niedzielę na Wembley finale mistrzostw Europy Anglia zremisowała z Włochami 1:1, ale przegrała rzutami karnymi 2-3.
Wojciech Nowicki rzucił młotem 82,52 i zdobył złoty medal igrzysk olimpijskich w Tokio. Brąz wywalczył Paweł Fajdek, który uzyskał 81,53. Biało-czerwoni w Japonii zdobyli cztery medale w tej konkurencji - w tym oba złote. Polaków w środę na podium przedzielił Norweg Eivind Henriksen - 81,58.
32-letni Nowicki (Podlasie Białystok) swój najlepszy rezultat w konkursie finałowym uzyskał w trzeciej kolejce. W finale miał jednak niesamowitą serię. W pięciu próbach przekroczył granicę 80 metrów. 82,52, które zapewniło złoto olimpijskie, to jego rekord życiowy.
Przed finałem wielokrotnie powtarzał, że najważniejsze jest dla niego, aby dwaj Polacy wrócili z medalami z Tokio w rzucie młotem. Tak też się stało.
Jego rówieśnik Fajdek (AZS AWF Katowice) posłał młot najdalej w piątej próbie. 81,53 w przedostatniej kolejce pozwoliło mu na wywalczenie brązowego medalu. Męczący się w eliminacjach Polak pokazał, że jest w stanie pokonać "olimpijskie demony" i stanąć na podium najważniejszej sportowej imprezy na świecie.
"Najbardziej się cieszę ze zrobienia +życiówki+ na docelowej imprezie. Medal dodatkowo. Czego chcieć więcej" - mówił po finale w wywiadzie dla TVP Nowicki, który mimo największego sukcesu w karierze zachował niezwykłą skromność.
Podopieczny Malwiny Wojtulewicz-Sobierajskiej chwalił koło przygotowane przez organizatorów, pogodę i całą otoczkę finału. "Mam nadzieję, że to nie jest ostatni taki konkurs w moim wykonaniu" - dodał.
Fajdek przyznał, że czuje po zdobyciu medalu "ogromną ulgę". Nie krył jednak pewnego rodzaju rozczarowania, bo przyznał, że jest przygotowany na 84 metry. "W pierwszych czterech rzutach za bardzo chciałem i kosztowało mnie to wiele energii. W tych okolicznościach cieszę się z brązowego medalu. Media nie będą miały o czym gadać. Żadne klątwy, żadne pierdoły. Chciałem złoty, ale Wojtek zrobił to idealnie i wstyd byłoby mu to zabierać. Dwa razy pojadę jeszcze na pewno na igrzyska, a jak będę nienormalny, to trzy" - powiedział brązowy medalista.
Dziękował Szymonowi Ziółkowskiemu, który rok temu został jego szkoleniowcem i doprowadził go na wymarzone, olimpijskie podium.
Drugie miejsce zajął - dość niespodziewanie - Norweg Eivind Henriksen - 81,58. Eksperci wymieniali go przed finałem wśród faworytów, ale na pewno nie pewniaków do podium.
Nowicki pięć lat temu w Brazylii zdobył brązowy medal igrzysk olimpijskich. Trzykrotnie stanął też na najniższym stopniu podium mistrzostw świata, a w 2018 roku został mistrzem Europy.
Fajdek to czterokrotny mistrz świata. Dotychczas na igrzyskach olimpijskich nie odniósł żadnych sukcesów. Zarówno w Londynie w 2012 roku, jak i w 2016 roku w Rio de Janeiro nie przebrnął eliminacji.
We wtorek Anita Włodarczyk po raz trzeci została mistrzynią olimpijską w tej konkurencji, a brązowy medal wywalczyła Malwina Kopron. Joanna Fiodorow była siódma.
Polacy w tej konkurencji wywalczyli więc w Tokio cztery medale - w tym oba złote. W 2000 na igrzyskach w Sydney Polacy także sięgnęli po dublet, bo złoto wywalczyli Kamila Skolimowska i Szymon Ziółkowski.
Dzięki złotemu Nowickiego w rzucie młotem oraz brązowym Fajdka w tej samej konkurencji i Patryka Dobka w biegu na 800 m polscy sportowcy osiągnęli granicę 10 medali w igrzyskach w Tokio.
Na ten dorobek składają się trzy złote - wszystkie w lekkoatletyce - trzy srebrne i cztery brązowe. Przedstawiciele "królowej sportu" zapracowali na 60 procent tej liczby.
Wcześniej w środę srebro w żeglarskiej klasie 470 zdobyły Agnieszka Skrzypulec i Jolanta Ogar.
W stolicy Japonii pozostałe dwa złota dla Polski wywalczyli Anita Włodarczyk w rzucie młotem i sztafeta mieszana w biegu 4x400 m, srebrne medale zdobyły też wioślarki w czwórce podwójnej i kajakarki w K2 na 500 m, a brązowe Malwina Kopron w rzucie młotem oraz zapaśnik stylu klasycznego Tadeusz Michalik.(PAP)
IBB Polonia w 2017 roku ogłosiła plan na rozwój i wytyczyła cele strategiczne. Od tego czasu, przy cennym wsparciu IBB Builders Merchants, sukcesywnie i konsekwentnie podąża wyznaczoną ścieżką w kierunku czołówki europejskiej elity i konkurowania z nią o najwyższe trofea. Aby na przestrzeni kilku lat zrealizować tę długoterminową wizję musi w każdym sezonie stawiać kolejne śmiałe kroki na przód, wprowadzać innowacje w skali klubu i siatkarskiego otoczenia.
Przez ostatnie cztery sezony IBB Polonia Londyn zrobiła spory progres na płaszczyźnie zarówno sportowej, jak i organizacyjno-biznesowej. Jest jedynym angielskim klubem z takim sukcesem w Europie i ma ambicje, aby rywalizować o więcej. W myśl przyjętych założeń, przez ostatnie kilka lat, drużyna pracowała nad poprawą warunków sportowych. Zwiększyła liczbę jednostek treningowych, które poprawiają wyszkolenie, zgranie i wytrenowanie rutyn u zawodników. Przy współpracy z fundacją Future Stars powołała akademię Pro Volley w celu wyszkolenia zawodników z młodego pokolenia i promocji siatkówki wśród młodych Brytyjczyków. Klub skupił się także na budowie profesjonalnej drużyny i zaczął aktywnie pozyskiwać doświadczonych, zawodowych siatkarzy. Jako kontynuację zaimplementowanych zmian oraz ich postęp, przed nadchodzącym sezonem IBB Polonia skupia się na przemyślanych ruchach transferowych. Londyńczycy kompletują swój skład, który w założeniu ma poprawić osiągnięcia na arenie międzynarodowej. Pierwsze potwierdzone transfery trafią do opinii publicznej już niebawem.
Sportowe zmiany to nie jedyne ulepszenia, na których skupił się klub. Londyńczycy bardzo poważnie traktują także aspekty biznesowe. Powszechnie wiadomo, że profesjonalny klub jest biznesem a jego istnienie i rywalizacja na najwyższym poziomie zależy od wsparcia finansowego sponsorów czy inwestorów. IBB Polonia Londyn, dzięki sponsorowi tytularnemu – IBB Builders Merchants – który pozostaje z klubem na kolejne lata, oraz prywatnych inwestorów mogła dokonać zmiany swojego modelu biznesowego. Wsparcie IBB Builders Merchants nie ogranicza się tylko do kwestii finansowych. Włodarze firmy dzielą się swoją wiedzą biznesową i regularnie angażują się w działania, które przynoszą obopólne korzyści. Dzięki temu drużyna ma możliwość nie tylko kontynuować stopniową popularyzację siatkówki na Wyspach Brytyjskich, promocję unii sportowej pomiędzy Polską i Anglią w oparciu o wspólne wieloletnie tradycje, organizację wydarzeń sportowych na najwyższym poziomie, czy oferowanie możliwości reklamowych podczas meczów transmitowanych w telewizji, ale także skupić się na budowaniu wzrostu atrakcyjność swojej marki oraz wprowadzaniu udogodnień i ulepszeń dla zawodników, pracowników, kibiców oraz potencjalnych partnerów.
Grono sponsorów regularnie powiększa się. Do stałych sympatyków wspierających klub należą już takie marki jak na przykład ATLAS czy BORAMAX.
W perspektywie kolejnych lat i rywalizowania w prestiżowych rozgrywkach Ligi Mistrzów, klub skupia się na implementacji kolejnych przemyślanych i zaplanowanych działań. Do pozasportowych priorytetów zalicza: podniesienie atrakcyjności widowisk i zapewnienie efektownych opraw meczowych oraz świetnej zabawy kibicom, wsparcie i pomoc w rozwoju Klubu Kibica, kontynuację partnerstwa z PGE Skrą Bełchatów i ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle oraz wzrost kontaktów z kolejnymi klubami europejskimi, powiększenie grona sympatyków i sponsorów klubu, utrzymanie zainteresowania obecnych stacji telewizyjnych – Polsat Sport, BT Sport oraz generowanie zainteresowania kolejnych mass mediów. Praca nad poszczególnymi elementami strategii pozwoli pozyskać dodatkowy kapitał klubu, a także stworzyć dogodne i okazałe środowisko biznesowe i inwestycyjne dla wszystkich partycypujących w nim jednostek, które będzie opierać się na wzajemnym partnerstwie i przynosić wymierne korzyści.
– Mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że przez te cztery lata klub zrobił więcej niż pierwotnie zakładał. Nie jesteśmy w stanie wprowadzić wszystkich założeń w jednym czasie, ale stale wprowadzamy kolejne elementy planu, który monitorujemy i rozwijamy. Nie znamy słowa regres i myślę, że sportowy świat już to zauważył i zaczyna się przyzwyczajać, że IBB Polonia Londyn pędzi do przodu, by kiedyś wyznaczać nowe trendy w świecie siatkówki. Już teraz w niektórych elementach jest poważnym konkurentem dla elity. Nawet pandemia, długotrwały lockdown w Anglii i inne przeciwności nie zniechęciły nas do działania. Jesteśmy gotowi, by stawiać czoła kolejnym wyzwaniom. Jesteśmy na bardzo dobrej drodze, aby już wkrótce móc oferować najwyższej jakości kompleksowy produkt sportowy, biznesowy, marketingowy. Mamy holistyczne podejście do naszej branży i rozumiemy, że wydarzenia sportowe i nasza praca mają dawać radość kibicom, zawodnikom zapewnić pracę i realizację ich pasji, a partnerom klubu przynieść wymierne korzyści wizerunkowo-biznesowe i zwrot z ich inwestycji. – powiedział Bartek Łuszcz, prezes IBB Polonii Londyn.
– Kilka lat temu podjąłem decyzję o sponsorowaniu drużyny i ciągle jest to dla mnie długoterminowy projekt z ogromnym potencjałem. Cieszę się, że obsada klubu jest nastawiona proaktywnie, korzysta z biznesowych rad i wciela je w życie. Wspólnie z klubem już wielokrotnie pokazaliśmy, że nie ma dla nas barier i bez względu na sytuację potrafimy zrobić progres. Jeśli utrzymamy tę dynamikę, w przyszłości osiągniemy wszystkie założone cele i staniemy się siatkarską potęgą. Ciągle mamy sporo do zrobienia, ale dotychczasowy wzrost jest bardzo zauważalny. W tym roku skupiamy się na większym rozwoju sportowym. Pozyskujemy zawodników z międzynarodowym doświadczeniem i sportowym charakterem. Chcemy zorganizować kolejne zgrupowania, by dać naszym siatkarzom jak najlepsze narzędzie do pracy nad formą i rozwojem. Klub musi zachować także rosnąca dynamikę na płaszczyźnie pozasportowej, zwiększać budżet z roku na rok, rozwijać się biznesowo i podnosić organizacyjny, finansowy i marketingowy potencjał, by kolejne firmy zdecydowały się na partnerstwo z nami. – powiedział Jacek Ambroży, właściciel IBB Builders Merchants i główny udziałowiec klubu.
Włochy: Gianluigi Donnarumma - Giovanni Di Lorenzo, Leonardo Bonucci, Giorgio Chiellini, Emerson (118. Alessandro Florenzi) - Nicolo Barella (54. Bryan Cristante), Jorginho, Marco Verratti (96. Manuel Locatelli) - Federico Chiesa (86. Federico Bernardeschi), Ciro Immobile (55. Domenico Berardi), Lorenzo Insigne (91. Andrea Belotti).
Anglia: Jordan Pickford - Kieran Trippier (70. Bukayo Saka), Kyle Walker (120. Jadon Sancho), John Stones, Harry Maguire, Luke Shaw - Mason Mount (99. Jack Grealish), Declan Rice (74. Jordan Henderson, 120. Marcus Rashford), Kalvin Phillips, Raheem Sterling - Harry Kane.
Włosi po raz drugi w historii sięgnęli po mistrzostwo Europy, poprzednio w 1968 roku. Dwukrotnie przegrali finał - w 2000 i 2012 roku. Dla Anglików to był pierwszy występ w decydującym meczu ME. Od ich jedynego triumfu w wielkim turnieju - mundialu 1966 roku - minęło już 55 lat.
Przed niedzielnym finałem, na który zaproszony był m.in. wiceprezydent UEFA Zbigniew Boniek, odbyła się efektowna uroczystość na stadionie Wembley, z pokazem sztucznych ogni, oprawą muzyczną i multimedialną, tańcami, efektowną choreografią. Nad obiektem przeleciały w równym szyku samoloty.
Trofeum dla zwycięzcy wniósł na murawę Portugalczyk Eder, który strzelił gola w finale poprzednich mistrzostw Europy, gdy jego zespół pokonał po dogrywce Francję 1:0.
Selekcjoner Włochów Roberto Mancini obiecał przed meczem, że jego podopieczni zaprezentują atrakcyjny, ofensywny futbol - taki sam jak we wcześniejszych spotkaniach.
"Nie możemy zmienić czegoś, co doprowadziło nas tak daleko" - podkreślił Mancini.
Selekcjoner Italii przede wszystkim nie zmienił składu - podstawowa jedenastka była identyczna w porównaniu z półfinałowym meczem z Hiszpanią.
Natomiast w zespole Garetha Southgate'a szansę od pierwszych minut dostanie Kieran Trippier, który w półfinale z Danią wszedł dopiero w trakcie dogrywki.
I okazało się, że postawienie na Trippiera było świetnym posunięciem. Już w drugiej minucie boczny obrońca Atletico Madryt dośrodkował znakomicie na pole karne, a nadbiegający z lewej strony Luke Shaw popisał się celnym strzałem z woleja.
Od pierwszego gwizdka sędziego minęła w tym momencie dokładnie minuta i 56 sekund. To najszybszy gol strzelony w finale mistrzostw Europy.
Włosi po raz pierwszy w tym turnieju przegrywali...
Wembley oszalało z radości, a Anglicy - oficjalnie w tym meczu pełniący rolę gości, choć przecież w rzeczywistości gospodarzy - chcieli pójść za ciosem. Na bramkę Włochów sunęły kolejne ataki, a bramkarz Gianluigi Donnarumma musiał mieć się na baczności, co o było o tyle trudniejsze, że zaczął padać deszcz.
Włosi długo nie mogli poradzić sobie z szybką, agresywną (w ramach przepisów) grą rywali. Przed przerwą nie stworzyli żadnej groźnej akcji zespołowej. Próbowali pojedynczych zrywów - w 35. minucie Federico Chiesa popisał się efektownym rajdem i mocnym strzałem po ziemi, nieznacznie niecelnym.
Poza tą sytuacją bramkarz Anglików Jordan Pickford w pierwszej połowie był niezagrożony.
Od początku drugiej części Włosi osiągnęli przewagę, ale wciąż nie potrafili stworzyć groźnej sytuacji.
W 62. minucie na strzał zdecydował się najgroźniejszy w ich szeregach Chiesa, lecz Pickford popisał się świetną interwencją.
Pięć minut później podopieczni Manciniego w końcu dopięli swego. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego doszło do dużego zamieszania przed bramkę Anglików, aż piłka odbita od słupka trafiła pod nogi Leonardo Bonucciego, który wyrównał na 1:1.
To 13. gol Włochów w turnieju, dzięki czemu pobili rekord w historii swojej reprezentacji. Natomiast Bonucci został najstarszym strzelcem gola w finale ME - dokonał tego w wieku 34 lat i 71 dni.
Mimo rosnącej przewagi Włochów do końca wynik nie uległ już zmianie, co oznaczało, że po raz siódmy w historii finałowy mecz zakończył się po 90 minutach remisem.
W dogrywce, w której Anglicy starali się dotrzymywać kroku rywalom, wciąż nie było klarownych sytuacji, więc o tytule mistrza Europy musiały rozstrzygnąć rzuty karne.
W serii "jedenastek" piłkarze obu drużyn pomylili się łącznie aż pięciokrotnie. W ekipie Włoch - Andrea Belotti i dość niespodziewanie "pewniak" Jorginho (oba strzały obronił Pickford), natomiast wśród Anglików karnych nie wykorzystali Marcus Rashford (słupek) oraz Jadon Sancho i Bukayo Saka, których strzały obronił Donnarumma.
Co ciekawe, Rashforda i Sancho trener Southgate wpuścił do gry w 120. minucie, właśnie pod kątem rzutów karnych... Saka również zaczął finał jako rezerwowy.
Włosi nie przegrali 34. meczu z rzędu, co po raz kolejny pokazuje, jak mocną drużynę stworzył od 2018 roku trener Mancini.(PAP)
Anita Włodarczyk po raz trzeci została mistrzynią olimpijską w rzucie młotem, ale to złoto wywalczone w Tokio smakuje szczególnie. Po dwóch ciężkich latach, operacjach, zmianie trenera, niewiele osób wierzyło, że uda jej się po raz trzeci stanąć na najwyższym stopniu podium.
"Nigdy nie straciłam wiary. Ciągle patrzyłam w przyszłość z optymizmem. Wiedziałam, na co mnie stać, choć właśnie ten medal było wywalczyć najtrudniej, bo i droga była szczególnie wyboista" - powiedziała czterokrotna mistrzyni świata.
A wszystko zaczęło się w Rawiczu. Na świat przyszła 8 sierpnia 1985 roku i jej pierwszą sportową miłością był speedrower (potocznie żużel na rowerach) – w 1998 roku została mistrzynią Europy juniorów w rywalizacji drużynowej.
W szkole podstawowej zaczęła odnosić pierwsze sukcesy w lekkoatletyce, kiedy to zwyciężyła w mistrzostwach województwa leszczyńskiego w czwóroboju. Od 2001 roku trenowała w klubie Kadet Rawicz i początkowo zajmowała się rzutem dyskiem oraz pchnięciem kulą. W rzucie młotem zadebiutowała w 2002 roku, kończąc sezon juniorki młodszej wynikiem 33,83.
I od tej pory ta miłość do rzutu młotem z nią została. W mistrzostwach Polski seniorów Włodarczyk zadebiutowała w Białej Podlaskiej zajmując w 2005 roku szóste miejsce. W następnym zdobyła pierwszy w karierze medal mistrzostw kraju seniorów - brązowy w Bydgoszczy.
"Nigdy nie byłam mega talentem. Do wszystkiego dochodziłam etapami, ciężką pracą. Nikt nie mówił mi jak byłam dzieckiem, że zostanę mistrzynią olimpijską. W sporcie potrzebne jest też szczęście i ja je chyba mam" - przyznała Włodarczyk w jednym z wywiadów.
Rzucać młotem nauczył ją Czesław Cybulski. Trener-legenda. Nie tylko ona mu wiele zawdzięcza. Nie jest jednak tajemnicą, że oprócz wielkiej wiedzy, szkoleniowiec ma też trudny charakter. I właśnie konflikty doprowadziły do tego, że w 2009 roku drogi Cybulskiego i Włodarczyk raz na zawsze się rozeszły.
I to właśnie jeszcze pod skrzydłami Cybulskiego zaliczyła swój olimpijski debiut. W finałowym konkursie igrzysk w Pekinie (20 sierpnia 2008) uzyskała odległość 71,56, która dała jej szóste miejsce. Wówczas była szczęśliwa. Spełniło się jej pierwsze sportowe marzenie - występ w olimpijskim finale. Jeszcze wtedy nie przypuszczała, że sport ma dla niej jeszcze znacznie więcej "niespodzianek".
Sezon 2009 Włodarczyk zainaugurowała zwycięstwem w zimowych zawodach Pucharu Europy w rzutach lekkoatletycznych (75,05). Na stadionie im. Zdzisława Krzyszkowiaka w Bydgoszczy sięgnęła po pierwsze w karierze złoto mistrzostw kraju seniorów wyprzedzając następną zawodniczkę o ponad 10 m. 8 sierpnia podczas zawodów w Chociebużu uzyskała rezultat 77,20 bijąc jednocześnie rekord Polski zmarłej pół roku wcześniej Skolimowskiej.
I właśnie rok 2009 był dla niej przełomowy. Na mistrzostwa świata w Berlinie Włodarczyk jechała jako jedna z kandydatek do zwycięstwa. 22 sierpnia 2009 roku w drugiej próbie finałowego konkursu ustanowiła rekord globu odległością 77,96. Eksplozję radości po tym rzucie okupiła kontuzją lewego stawu skokowego, gdy biegła w stronę trybun, skąd rywalizację obserwowali polscy kibice. Po dwóch kolejkach już tylko rywalki mogła obserwować, ale te nie potrafiły już jej zaszkodzić. W ten sposób wywalczyła swój pierwszy złoty medal mistrzostw świata.
Wówczas na konto studentki poznańskiej AWF wpłynęło 160 000 dolarów. Jak przyznała wtedy, nareszcie spełni się jej marzenie o kupnie własnego samochodu. "Kiedyś chciałam mieć golfa, teraz ... pomyślimy".
Od tego czasu jej kariera nabrała tempa. Już pod skrzydłami Krzysztofa Kaliszewskiego zdominowała rywalizajcę w rzucie młotem. Przez dekadę nie miała sobie równych. Wygrywała niemal wszystko, bijąc rekordy świata. Ten wyśrubowała w 2016 roku do 82,98 m. Ale zanim był konkurs w Rio de Janeiro, był cztery lata wcześniej Londyn. W stolic Wielkiej Brytanii Polka nie wygrała. Musiała uznać wyższość Rosjanki Tatiany Łysenko. Doipiero po czterech latach okazało się, że była ona na dopingu i złoto przyznano jednak Włodarczyk.
"Wrócił na swoje miejsce. To dla mnie wzruszająca chwila" - mówiła, gdy odbierała krążek z rąk prezesa PKOl Andrzeja Kraśnickiego.
W Rio de Janeiro już sama stanęła na tym najwyższym stopniu podium. I wtedy po raz pierwszy dała sygnał, że jest zmęczona. "Nie wiem, czy dotrwam do Tokio" - mówiła pięć lat temu.
Nie dziwił się temu trener Kaliszewski. "Ona podchodzi do tego co robi bardzo poważnie. Jej postawa na co dzień jest determinująca sukces. Nie ma dla niej żadnego skoku w bok. Ona musi się wyspać, jest zamknięta jak w zakonie. Bardzo ją podziwiam za to, że wytrzymuje taki kierat, bo niejeden by już poszedł w tango. Do tego jest wielkim sportowcem i można powiedzieć, że weszliśmy na Olimp. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda się coś więcej osiągnąć, bo kolejne cztery lata to bardzo długo" - mówił w Brazylii.
Okazało się, że nie cztery, a pięć. Włodarczyk wytrzymała, mimo że życie rzucało jej kłody pod nogi. Ostatnie dwa lata to była walka z bólem i podejmowanie trudnych decyzji. Zdecydowała się na dwie operacje kolana. Dzięki pandemii koronawirusa dostała "rok w prezencie". To w jej przypadku było zbawienne, bo - dosłownie - mogła stanąć na nogi.
W marcu 2020 roku rozstała się jednak po 11 latach współpracy z Kaliszewskim. To był szok dla lekkoatletycznego środowiska. Decyzję podjęła Włodarczyk, po tym, jak trener nie wrócił z nią do Polski ze zgrupowania w Stanach Zjednoczonych. Postawił wówczas na rodzinę, bo jego żona miała rodzić w USA drugie dziecko. Ona sama poddała się operacji i sama pod okiem lekarzy i fizjoterapeutów rozpoczęła rehabilitację.
Ostatecznie zdecydowała się na zatrudnienie Chorwata Ivicy Jakelica i to właśnie z nim zdobyła swój trzeci złoty olimpijski medal.
"Od zera uczyłam się chodzić. Dopiero w listopadzie rozpoczęłam treningi. To niesamowite, co teraz czuję" - mówiła w Tokio.
Dziennikarzom dała się poznać jako miłośniczka butów, jajek na twardo i pomalowanych starannie paznokci. Lubi też eksperymentować w kuchni i jeździć na rowerze.
Włodarczyk kariery jeszcze nie zamierza kończyć. Chce wytrwać co najmniej do przyszłorocznych mistrzostw świata w Eugene. Tam powalczy o piąty złoty medal tej imprezy. I kto wie... Może znowu o rekord globu? (PAP)
Jak będzie wyglądać piątkowa ceremonia otwarcia igrzysk w Tokio - owiane jest tajemnicą. Wiadomo jedynie, że ze względu na pandemię Covid-19 ograniczony będzie udział ludzi, a większą rolę odegra technologia. Na trybunach mają zasiąść goście, w tym m.in. prezydent RP Andrzej Duda.
Uroczystość ma się rozpocząć o godz. 20.00 czasu miejscowego. W Polsce będzie wówczas 13.00. O szczegółach niewiele można znaleźć, a sami organizatorzy też nie chcą zbyt wiele zdradzić. Już od pewnego czasu wiadomo, że ceremonia odbędzie się bez udziału publiczności. Na trybunach zasiądą wyłącznie zaproszeni goście. Swój udział potwierdzili na razie m.in. Duda, cesarz Japonii Naruhito, Pierwsza Dama USA Jill Biden oraz prezydent Francji Emmanuel Macron.
Także udział samych sportowców w tradycyjnej przemarszu będzie mocno ograniczony. Narodowe komitety olimpijskie zostały poproszone, by na paradę nie wysyłali zbyt dużej grupy reprezentantów. Dlatego kamery mają skupić się bardziej na chorążych. Polską flagę poniosą pływak Paweł Korzeniowski i startująca w kolarstwie górskim Maja Włoszczowska.
Uroczyste inauguracje i zamknięcia nie tylko igrzysk, ale i paraolimpiady mają w założeniu dawać ludziom siłę i nadzieję w walce z pandemią, a ich wspólne motto brzmi: "Idźmy naprzód". Natomiast piątkowa ceremonia dodatkowo nosić będzie tytuł: "Zjednoczeni emocjami".
"Podczas ceremonii otwarcia będziemy dążyć do ugruntowania roli sportu i wartości olimpijskich, wyrażenia naszej wdzięczności oraz podziwu za wysiłki, jakie wszyscy podjęliśmy w ciągu ostatniego roku, a także przekazania nadziei na przyszłość" - napisano w oficjalnym komunikacie.
Dyrektor wydarzenia Kentaro Kobayashi zaapelował do widzów, by przyglądali się przede wszystkim twarzom bohaterów. Zaznaczył jednak, że to sportowcy mają być najważniejszymi postaciami igrzysk.
Punktem kulminacyjnym uroczystości będzie zapalenie olimpijskiego znicza, które stanowi symboliczne rozpoczęcie zmagań o medale igrzysk.
Znakomity występ Huberta Hurkacza, który bez kompleksów podszedł do ćwierćfinałowego meczu ze słynnym Szwajcarem Rogerem Federerem - pisze brytyjska prasa po niespodziewanym zwycięstwie polskiego tenisisty i awansie do półfinału turnieju na Wimbledonie.
"Hurkacz, rozstawiony z numerem 14, występujący po raz pierwszy w ćwierćfinale Wielkiego Szlema w porównaniu z 58 Federera, nie pokazał żadnych nerwów, żadnego kompleksu niższości i, gdy człowiek, który dominował na tych kortach tak wiele razy, przygasł, bezwzględnie dokończył dzieła" - pisze "The Guardian".
Dziennik nazywa środowy występ Hurkacza "niezwykłym". Jak przypomina, pokazał on talent zwyciężając w Miami Open w marcu, ale potem się pogubił, wygrał mecz na następnym turnieju w Monte Carlo, a później przegrał pięć z rzędu. "W okresie poprzedzającym Wimbledon niewielu zwracało na niego uwagę. 24-latek nigdy nie przeszedł trzeciej rundy turnieju wielkoszlemowego, ale po pokonaniu rozstawionego z nr 2 Daniiła Miedwiediewa w pięciu setach w poprzedniej rundzie, przystąpił do meczu z Federerem z dużą pewnością siebie" - podkreśla "The Guardian".
"Hurkacz zagrał również mądry tenis. Przy wzroście 196 cm serwis Polaka jest zawsze silną bronią, ale jego dropshoty były równie imponujące, a sposób, w jaki udawało mu się przebijać returny na backhand Federera, sprawiał, że Szwajcar rzadko miał okazję do dominacji" - opisuje gazeta.
Również "Daily Telegraph" określa grę Polaka jako "znakomitą". "W wietrznym dniu na korcie centralnym Polak Hubert Hurkacz okazał się zbyt silny dla króla trawy, który przyjemnie hasał w tym turnieju, nigdy nie sugerując, że jest poważnym pretendentem do wygranej. (...) W końcu jednak został po prostu przyćmiony przez znakomitego przeciwnika, mierzącego 196 cm Hurkacza, znanego jako +Niesamowity Hurk+, który wnosi na kort tę samą waleczną, destrukcyjną energię, co młody Andy Murray" - pisze "Daily Telegraph".
"Był zachowującym szacunek przeciwnikiem, ale nie był tu po to, by kłaniać się Federerowi do stóp. Zamiast tego cieszył się kreatywnością wymian, mieszanką tempa i trajektorii, ponieważ ma jeden z najlepszych zestawów zagrań wśród graczy. Statystycy wyliczyli 36 uderzeń wygrywających, ale tylko 12 niewymuszonych błędów, co wskazuje na naprawdę znakomity występ" - ocenia "Daily Telegraph".
"24-letni Hurkacz może być stosunkowo nieznany szerszej publiczności, ale w tym roku dokonał przełomu w ATP, wygrywając swój pierwszy tytuł Masters w Miami Open w kwietniu. Rozstawiony z numerem 14, był najwyżej sklasyfikowanym przeciwnikiem Federera od czasu przegranej z Novakiem Djokovicem w półfinale Australian Open 2020. Mierzący 196 cm Hurkacz może okazać się trudnym orzechem do zgryzienia, gdy jego serwis pracuje na najwyższych obrotach. W swoim pierwszym ćwierćfinale turnieju wielkoszlemowego nie pokazał żadnych oznak zdenerwowania, szybko doprowadził do przełamania na 4-2 i zakończył pierwszego seta po zaledwie 28 minutach" - wskazuje z kolei "The Times".Hurkacz pokonał Szwajcara Rogera Federera, ośmiokrotnego zwycięzcę Wimbledonu w trzech setach 6:3, 7:6 (7-4), 6:0 i w półfinale zmierzy się z Włochem Matteo Berrettinim. (PAP)
Karolina Naja i Anna Puławska zdobyły srebrny medal w konkurencji K2 500 m kajakarskich regatach olimpijskich w Tokio. Blisko podium była Marta Walczykiewicz, która zajęła czwarte miejsce w jedynce na 200 m.
Dwójki na 500 m to już polska olimpijska specjalność. Od igrzysk w Sydney (2000) kajakarki regularnie stają na podium w tej konkurencji, nie zabrakło ich także w Tokio. Naja (Posnania) i Puławska (AZS AWF Gorzów Wlkp.) w finale nie sprostały jedynie Nowozelandkom (Lisa Carrington, Caitlin Regal).
Wyścig finałowy był niezwykle emocjonujący, bo Polki miały jeszcze apetyt na złoty medal. Osada Nowej Zelandii jednak im "odjechała" pod koniec dystansu, a potem biało-czerwone musiały walczyć u utrzymanie drugiej pozycji. Ostatecznie pokonały doświadczoną osadę Węgier - Danuta Kozak, Dora Bodonyi.
31-letnia Naja po raz trzeci stanęła na olimpijskim podium. Wcześniej z Beatą Mikołajczyk (obecnie Rosolską) dwukrotnie zdobyła brązowy medal w Londynie (2012) i Rio de Janeiro (2016). Po igrzyskach w Brazylii kajakarka zaszła w ciążę i wzięła roczny rozbrat ze sportem. Po urodzeniu syna szybko wróciła do kajaków i już po kilku miesiącach w czwórce zdobyła brązowy medal w mistrzostwach świata w Portugalii.
Trener kadry Tomasz Kryk widział jednak dla niej miejsce również w dwójce, w której Rosolską zastąpiła 25-letnia Puławska. Polki dwa lata temu zdobyły srebrny medal mistrzostw świata w węgierskim Szegedzie. Naja miał nieco słabszy ubiegły rok, w którym nie odbyły się żadne zawody międzynarodowe, ale w czerwcu w Poznaniu dwójka sięgnęła po wicemistrzostwo Europy.
Nie dla wszystkich wtorek był szczęśliwym dniem. Wicemistrzyni olimpijska z Rio de Janeiro Walczykiewicz bardzo liczyła na miejsce na podium, ale zanim dotarła do finału, musiała stoczyć piekielnie ciężką walkę o sam awans do niego. Półfinał Polki był przedwczesnym finałem, bowiem pierwsza piątka zameldowała się na pierwszych pięciu miejscach w wyścigu finałowym, tyle że w nieco innej kolejności. Kajakarka KTW Kalisz w półfinale była trzecia, ale w decydującym biegu nieco spóźniła start i przegrała z Carrington, Hiszpanką Teresą Portelą oraz Dunką Emmą Aastrand Jorgensen. Do podium zabrakło jej 0,269. sekundy.
Walczykiewicz po raz trzeci startowała na igrzyskach, w Londynie była piąta na jedynce 200 m i czwarta w czwórce na 500 m. Jej koronna konkurencja została jednak wycofana z kolejnych igrzysk; w Paryżu zabranie kajakowych konkurencji jedynek na 200; na tym dystansie będą rywalizować tylko kanadyjkarki.
Naja, Puławska i Walczykiewicz będą jeszcze startować w Tokio w innych konkurencjach. Srebrne medalistki to połowa czwórki, której skład uzupełniają Justyna Iskrzycka i Helena Wiśniewska. Z kolei Walczykiewicz, a także Iskrzycka już od środy swoich szans będą szukać w jedynkach na dystansie 500 m.
Debiut na igrzyskach mają za sobą kanadyjkarze Wiktor Głazunow (AZS AWF Gorzów Wlkp.) i Tomasz Barniak (AZS AWF Poznań), którzy zajęli siódme miejsce w dwójce na 1000 m. Zawodnicy dopiero w tym roku "złożyli" tę osadę, a na mistrzostwach Europy w Poznaniu zajęli czwartą lokatę. W Tokio jednak rządziły osady spoza Starego Kontynentu, wygrali Kubańczycy przed Chińczykami, trzeci byli Niemcy.
Głazunow oraz Mateusz Kamiński będą startować w jedynkach na 1000 m.
Bohaterką pierwszego dnia finałów była Carrington, która w ciągu godziny zdobyła dwa złote medale, ale wcześniej musiała jeszcze popłynąć w dwóch półfinałach. Nowozelandka, która również w Londynie i Rio de Janeiro zdobyła mistrzostwo olimpijskie w K1 200 m, w Tokio może sięgnąć po cztery medale, bowiem wystąpi jeszcze w dwóch konkurencjach.
W środę oprócz Walczykiewicz i Iskrzyckiej, do rywalizacji przystąpi tegoroczna mistrzyni Europy kanadyjkarka Dorota Borowska (C1 200 m). (PAP)
Jak po każdej gali, czas na przyznanie bonusów po KSW 62. Za najlepsze starcie sobotniego wydarzenia uznano trzyrundowy pojedynek pomiędzy Sebastianem Rajewskim a Arturem Sowińskim. Andrzej Grzebyk otrzymał natomiast nagrodę za nokaut, którym zrewanżował się już w pierwszej rundzie Mariusowi Zaromskisowi za porażkę z gali KSW 56. Dodatkowa nagroda za poddanie wieczoru powędrowała do Lom-Aliego Eskieva, który popisał się trójkątem rękoma i w ten sposób odklepał Gilbera Ordoñeza.
1/2 finału: Anglia - Dania 2:1 po dogrywce (1:1, 1:1).
Bramki: 0:1 Mikkel Damsgaard (30), 1:1 Simon Kjaer (39-samobójcza), 2:1 Harry Kane (104).
Żółta kartka - Anglia: Harry Maguire. Dania: Daniel Wass.
Sędzia: Danny Makkelie (Holandia). Widzów: 65 000.
Anglia: Jordan Pickford - Kyle Walker, John Stones, Harry Maguire, Luke Shaw - Declan Rice (95. Jordan Henderson), Kalvin Phillips, Raheem Sterling, Mason Mount (95. Phil Foden), Bukayo Saka (69. Jack Grealish, 106. Kieran Trippier) - Harry Kane.
Dania: Kasper Schmeichel - Andreas Christensen (79. Joachim Andersen), Simon Kjaer, Jannik Vestergaard (105. Jonas Wind) - Jens Stryger Larsen (67. Daniel Wass), Pierre Emile Hoejbjerg, Thomas Delaney (88. Mathias Jensen), Joakim Maehle - Mikkel Damsgaard (67. Yussuf Poulsen), Kasper Dolberg (67. Christian Noergaard), Martin Braithwaite.(PAP)
Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies -
Polityka prywatności.
Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych - RODO.
Więcej dowiesz się TUTAJ.