Kupując polskie produkty, wspierając rodzimych usługodawców realizujemy patriotyzm gospodarczy - mówił podczas VI Nadzwyczajnego Zjazdu Klubów "Gazety Polskiej" wicepremier, minister aktywów państwowych Jacek Sasin.
W sobotę na stronie niezależna.pl...
Dynamika zakażeń koronawirusem w Polsce jest obecnie bardzo zbliżona do tej sprzed roku - wynika z modelu przygotowywanego przez naukowców z Politechniki Wrocławskiej. W połowie września dzienna liczba zakażeń wyniesie prawdopodobnie 500-600 osób. A pod koniec listopada może osiągnąć nawet ponad 30 tys.
Zespół prof. Tylla Krügera z Politechniki Wrocławskiej w swoich prognozach używa superkomputera. W ich modelu matematycznym MOCOS (MOdelling Coronavirus Spread) ważne jest przede wszystkim to, jak wirus przenosi się w sieciach społecznych - np. między gospodarstwami domowymi. Jest tam modelowana struktura gospodarstw domowych i połączeń między 38 mln Polaków.
Epidemię modelują również dwa inne zespoły polskich naukowców: Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego oraz Zespół z Wydziału Matematyki Informatyki i Mechaniki Uniwersytetu Warszawskiego i z NIZP-PZH.
Prof. Tyll Krüger powiedział PAP, że z modelu przygotowanego przez jego zespół wynika, iż z początkiem września nastąpi przyrost zachorowań. "W połowie września dzienna liczba zakażeń wyniesie prawdopodobnie 500-600. Potem zakażenia będą rosły bardzo szybko. W październiku może być więcej niż 10 tys., a pod koniec listopada - nawet ponad 30 tys. To będzie szczyt czwartej fali" - powiedział.
Naukowiec zapytany o przewidywaną liczbę zgonów spowodowanych przez COVID-19 przestrzegł, że może być ona bardzo wysoka i wynieść podczas zbliżającej się fali nawet 30-40 tys.
Dlaczego prognozowana liczba zakażeń i zgonów jest tak wysoka, mimo że 48 proc. populacji w Polsce (ok. 18,3 mln osób) jest już zaszczepionych, a kilkadziesiąt procent jest ozdrowieńcami? Naukowiec wskazuje, że wirus w wariancie Delta jest mniej więcej dwukrotnie bardziej zaraźliwy niż poprzednie warianty i to niweluje zasadniczo spadek zakażeń wskutek nabytej odporności. A gdyby nie było szczepień, zakażeń byłoby zdecydowanie więcej. Z jego szacunków wynika, że w sumie w Polsce odporność na koronawirusa nabyło ok. 60 proc. ludzi - albo na skutek zakażeń lub dzięki szczepieniu. Nie wszystkie osoby zaszczepione i ozdrowieńcy są w pełni zabezpieczone przed koronawirusem. "Zapewne ok. 80 proc. z nich" - ocenił. Jak wskazał, dużo zależy np. od ich stanu zdrowia.
Prof. Krüger jest szczególnie zaniepokojony tym, że tylko 62 proc. osób w wieku 80 plus jest zaszczepionych. "Być może uda się zaszczepić większość z nich, ale od dwóch miesięcy ich liczba prawie się nie zwiększa, a to te osoby są najbardziej narażone na bardzo ciężki przebieg COVID-19 i zgon. Szacujemy, że 200 tys. osób w tej najstarszej grupie nie posiada odporności na koronawirusa, a śmiertelność w tej grupie wynosi 10-15 proc." - dodał. Ekspert powiedział, że w Anglii i Francji poziom wyszczepienia najstarszych osób wynosi ponad 90 proc. Dodał, że cieszyć się należy z tego, że w Polsce grupa w wieku 70-79 lat jest zaszczepiona na poziomie 82 proc. - to najwyższy poziom wśród wszystkich grup wiekowych.
Naukowiec powiedział, że dane wynikające z przedstawionej przez niego prognozy nie uwzględniają obostrzeń, które mogą być wprowadzone: np. wymogu posiadania certyfikatu zaszczepienia w czasie korzystania z restauracji. "Różnego rodzaju obostrzenia mogą drastycznie zmniejszyć poziom zakażeń" - dodał. Sytuację może też zmienić większa dynamika szczepień.
"W zbliżającej się fali koronawirusa wszystkie osoby, które do tej pory nie zakaziły się koronawirusem ani nie zaszczepiły, z dużym prawdopodobieństwem zakażą się. To około 30-40 proc. społeczeństwa" - podsumował.(PAP)
Zarządzający firmami zakładają, że po pandemii i tak będziemy pracowali częściowo zdalnie. Najwięcej zwolenników ma praca zdalna przez trzy dni w tygodniu - podaje w piątek "Puls Biznesu".
Jak czytamy w dzienniku, który powołuje się na wyniki raportu Cushman & Wakefield (C&W), "prawie połowa (45 proc.) menedżerów decydujących o sprawach organizacyjnych w firmach zakłada, że po pandemii wdroży hybrydowy model pracy". "Co czwarta firma chce pozostać przy tradycyjnym modelu, choć 63 proc. dopuszcza w wyjątkowych sytuacjach pracę zdalna. Ponad 30 proc. pracodawców nie podjęło jeszcze żadnej decyzji dotyczącej formy pracy" - donosi "Puls Biznesu".
Gazeta zwraca uwagę, że połączenie pracy zdalnej oraz wykonywanej w biurze ma różne oblicza. "Najbardziej liberalne podejście, zakładające, że to sam pracownik ma decydować, przez ile dni w tygodniu przyjdzie do biura, reprezentowało 27 proc. firm zdecydowanych na wdrożenie modelu hybrydowego. Najliczniejsza grupa opowiada się za pozostawieniem pracownikom trzech dni pracy zdalnej" - czytamy.
Jak zaznacza "PB", według ekspertów C&W - mimo dostrzeganych korzyści wynikających ze spotkań - powrót do firmy jest trudny. "W warszawskim biurze C&W nawet ci, którzy deklarowali chęć pracy w firmie, w praktyce z tego nie korzystali" - wskazuje dziennik.(PAP)
Cezary Kulesza został wybrany na nowego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Zastąpił ustępującego po dwóch kadencjach Zbigniewa Bońka. Podczas zjazdu w Warszawie otrzymał 92 głosy, a jego rywal Marek Koźmiński - 23.
"Dziękuję za zaufanie. To najważniejsze wydarzenie w moim życiu. Zapraszam wszystkich do współpracy, żebyśmy mogli się rozwijać. Obiecuję ciężką pracę, proszę was o wsparcie, bo łączy nas piłka" - powiedział tuż po wyborze do delegatów w bardzo krótkim wystąpieniu Kulesza.
Boniek, dotychczasowy prezes PZPN, pełnił tę funkcję od 26 października 2012 roku. W 2016 wygrał po raz kolejny. Kadencja miała zakończyć się w 2020, lecz z uwagi na pandemię została przedłużona do 2021 roku.
Do wyborów stanęli dwaj kandydaci: były prezes Jagiellonii Białystok Kulesza oraz były reprezentant Polski, wicemistrz olimpijski z 1992 roku Koźmiński.
Obaj są dobrze znani w federacji, bowiem od 2012 roku zasiadali w zarządzie PZPN, pełnili również funkcje wiceprezesów. Pierwszy - ds. piłkarstwa profesjonalnego, a Koźmiński - ds. szkoleniowych (wcześniej był wiceprezesem ds. zagranicznych).
Przed głosowaniem obaj kandydaci zwrócili się do delegatów. Koźmiński, znany ze swojej medialności, przemawiał ponad 20 minut. Wystąpienie Kuleszy było bardzo krótkie.
"Stoję dumny, bo to nie jest przypadek. W PZPN funkcjonuję w różnej formie, jako piłkarz młodzieżowej reprezentacji, olimpijskiej, dorosłej, prezes klubu, wiceprezes federacji, łącznie od 1989 roku. Jestem z wami od 32 lat" - powiedział Koźmiński.
Były piłkarz reprezentacji Polski przypomniał, że podczas lipcowego spotkania prezesów wojewódzkich związków piłki nożnej (udzielono wówczas rekomendacji dla Adama Kaźmierczaka na stanowisko wiceprezesa ds. piłkarstwa amatorskiego) nie został wpuszczony na salę, aby rozmawiać o swoim programie.
"Dlaczego ja, wasz kolega, stałem przed drzwiami dwie godziny? Nie wpuściliście mnie do środka. Nie oczekuję od was tutaj odpowiedzi, ale możecie sobie sami odpowiedzieć we własnym sumieniu" - przyznał Koźmiński.
"Podczas wczorajszej kolacji (organizowanej przez PZPN na koniec kadencji - PAP) podszedł do mnie jeden z działaczy i mówi: +Marek, ty jesteś ok, ale może byś czasami do nas przyjechał i wódeczki się napił...+ Takie słowa usłyszałem. Panowie! Dajmy spokój z takim życiem. Rozmawiajmy na programy, na pomysły, a nie na stołki. One są ważne, ale nie są najważniejsze" - dodał Koźmiński.
Wystąpienie Kuleszy, pewnego już wcześniej - według wielu obserwatorów - zwycięstwa, było spokojniejsze. Ograniczyło się główniej do podziękowań i apelu.
"Dziękuję Markowi za rywalizację w tej kampanii. Więcej nas łączy niż dzieli. Jestem człowiekiem piłki, kocham to. Jestem działaczem związkowym i klubowym. Przez 11 lat zarządzałem Jagiellonią, osiągnęliśmy wynik sportowy i finansowy. Skutecznie prowadzę biznes, razem z moimi współpracownikami. Proszę was o zaufanie, a po efektach mnie poznacie" - powiedział Kulesza.
W głosowaniu wzięło udział 116 ze 118 uprawnionych delegatów. Oddano 115 ważnych głosów (jeden nieważny). Kulesza, zgodnie z przewidywaniami, wygrał zdecydowanie, otrzymując aż 92 głosy.
Na początku zjazdu delegaci przez aklamację postanowili, że ustępujący szef PZPN Boniek zostanie honorowym prezesem federacji.(PAP)
Szef izraelskiego MSZ Jair Lapid podziękował we wtorek na Twitterze sekretarzowi stanu USA Antony'emu Blinkenowi za "stanie ramię w ramię z Izraelem przeciwko polskiej ustawie".
"Dziękuję @SecBlinken i USA za stanie ramię w ramię z Izraelem przeciwko polskiej ustawie" - napisał we wtorek rano na Twitterze Lapid.
Do tweeta dołączył wpis Blinkena, w którym sekretarz stanu podkreślił, że jest "głęboko rozczarowany" w związku z nowelizacją Kodeksu postępowania administracyjnego. Wezwał do stworzenia kompleksowego prawa, gwarantującego sprawiedliwość ofiarom.
Do noweli kpa Blinken odniósł się też w wydanym w poniedziałek wieczorem czasu miejscowego oświadczeniu. Sekretarz stanu USA wyraził "głęboki żal" z powodu podpisania krytykowanej przez USA ustawy, jednocześnie wzywając polskie władze do stworzenia "jasnej, efektywnej i skutecznej procedury prawnej, by odpowiedzieć na roszczenia w sprawie konfiskaty mienia" w konsultacji z zainteresowanymi stronami.
"Przy braku takiej procedury, to prawo skrzywdzi wszystkich obywateli Polski, których własność została niesprawiedliwie zabrana, w tym polskich Żydów, którzy byli ofiarami Holokaustu" - stwierdził szef amerykańskiej dyplomacji.(PAP)
Przybywa osób, które chciałyby powrotu niedziel handlowych. Mimo to nad handlowcami i ich klientami wciąż wisi groźba zaostrzenia obecnych przepisów - pisze "Rzeczpospolita" we wtorek.
Powrotu zakupów w niedzielę, choć w różnych wariantach, chce połowa Polaków – wynika z badania ARC Rynek i Opinia, które opisuje „Rzeczpospolita”. To kolejne badanie, które pokazuje, że Polacy mają problem z tym ograniczeniem i choć po trzech latach obowiązywania muszą się do niego przyzwyczaić, to jednak grono przeciwników wcale się nie zmniejsza.
Jako negatywne efekty ustawy konsumenci wskazują choćby pozbawienie wielu grup, jak studenci, możliwości dorobienia w niedzielę, z czego sklepy wcześniej często korzystały. Efektem ustawy jest także wzrost liczby likwidacji sklepów czy problemy dla firm. W badaniu ARC Rynek i Opinia ankietowani zauważają także pozytywy, jak zagwarantowanie pracownikom dnia wolnego, jednak taki efekt możliwy jest do osiągnięcia w inny sposób.
Organizacje handlowe od dawna apelują o zagwarantowanie pracownikom nowelizacją kodeksu pracy co najmniej dwóch wolnych niedziel w miesiącu, ale propozycja nie znalazła uznania rządu.
Zamiast tego stopniowo wprowadzano zakaz handlu, w efekcie czego obecnie sklepy mogą być otwarte tylko w kilka niedziel w roku, np. w pobliżu świąt czy w sezonie wyprzedaży. Najbliższa wypada 29 sierpnia w związku z sezonem zakupów szkolnych, kolejne dopiero w grudniu przez świętami.
"W obecnym kształcie zakaz handlu w niedziele jest przede wszystkim manifestacją katolickiego systemu wartości, który nakazuje święcenie dnia świętego przez powstrzymanie się od pracy. W praktyce chodzi także o wytworzenie próżni czasowej w niedzielę, aby więcej osób chodziło na msze" – mówi prof. Dariusz Jemielniak, specjalista w dziedzinie badań nad społeczeństwem z Akademii Leona Koźmińskiego.
Jak dodaje, "z pozycji lewicowych zakaz handlu w niedzielę także jest postrzegany ideologicznie - jako obrona praw pracowniczych".
Z badania przeprowadzonego w czerwcu na próbie niemal 1,1 tys. dorosłych Polaków na panelu Ariadna przez firmę CBRE wynika, że osób chcących robić zakupy w niedzielę w ciągu roku przybyło o 4 pkt proc. w porównaniu z poprzednią edycją tego badania i 55 proc. jest przeciwne zakazowi. Innego zdania jest co trzeci badany.
"Rzeczpospolita" zwraca uwagę, że w Europie zakaz istnieje w wielu krajach, ale jest luzowany, np. we Włoszech, w Hiszpanii, Niemczech czy we Francji. (PAP)
Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście zdecydował się zwrócić się z pytaniem do TSUE, czy w razie unieważnienia umowy kredytowej stronom umowy przysługuje wynagrodzenie za korzystanie z kapitału - poinformował PAP Arkadiusz Szcześniak, prezes Stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu (SBB).
"Sędzia, który w czwartek rozpatrywał pozew dotyczący wynagrodzenia od banku za korzystanie z kapitału klienta, zdecydował się na zadanie pytania do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Dotyczy ono wszelkich możliwych roszczeń obu stron w sytuacji, kiedy sąd stwierdzi, że umowa o kredyt zostanie unieważniona" - powiedział Szcześniak.
Prezes SBB zwrócił uwagę, że wcześniej banki wychodziły z roszczeniem do klientów o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału w przypadku unieważnienia umowy o kredyt hipoteczny denominowany bądź indeksowany do szwajcarskiej waluty. Jak zauważa, na razie w tych sprawach nie zapadł jeszcze żaden prawomocny wyrok.
"Spodziewałem się, że takie roszczenia mogą się pojawić, ale moim zdaniem banki pomijały jedną kwestię. Chodzi o to, że klienci spłacali raty kredytu, wielu z nich spłaciło już więcej, w przeliczeniu na złotówki, niż otrzymało z banku, dlatego też zdecydowałem się pozwać bank o to samo roszczenie, które podnoszą banki, czyli o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału" - wyjaśnił Szcześniak.
Zdaniem szefa SBB stanowisko TSUE będzie jednoznaczną odpowiedzią w przypadku wynagrodzenia za korzystanie z kapitału - czy ono się należy, czy nie.
"Moim zdaniem jeżeli już wynagrodzenie za korzystanie z kapitału należy się bardziej konsumentowi niż bankowi, ale liczę na precyzyjną odpowiedź ze strony TSUE" - zaznaczył Szcześniak.(PAP)
Można odrzucać reformy PiS, ale należy stanąć po stronie Polski w konflikcie z Unią Europejską na tle reformy sądownictwa; podobnie jak w bitwie o Anglię, Polska walczy za Brytyjczyków, którzy są zbyt zadowoleni z siebie, by to zauważyć - pisze komentator brytyjskiego tygodnika "The Spectator".
"Dążenie Polski do własnej demokracji ma więcej wspólnego z brytyjską tradycją obywatelską niż Brytyjczycy zdają sobie sprawę i zasługuje na więcej sympatii" - podkreśla Alan Fimister, który jest jednocześnie wykładowcą teologii w seminarium teologicznym w Denver w USA.
Jak pisze, podobne do angielskich "średniowieczne początki polskiej wolności irytują zachodnich kontynentalnych Europejczyków, ponieważ podważają one koncept, że rewolucja francuska była konieczna dla +wolności+".
Fimister nie zgadza się z tym, że "UE ściga Polskę za rzekomy atak na demokrację". "Bruksela, utworzona jako unia gospodarcza, stała się teraz +wspólnotą wartości+, ale nie są to wartości, które pielęgnuje polski rząd we wciąż katolickim kraju" - twierdzi.
Przekonuje również, że podstawą do reform systemu sądownictwa jest to, że "marksiści nadal zajmują kluczowe stanowiska w establishmencie, co od dawna dręczy większość konserwatywnych Polaków", którzy widzą również "elementy marksizmu w nowej ideologii LGBT oraz w UE".
"Dla wielu polskich konserwatystów jest to teraz zwyczajna wojna kulturowa. W ich przekonaniu, bez względu na liczne wady PiS, nie można pozwolić UE na utrwalenie piątej kolumny i obalenie polskiego prawa konstytucyjnego. Rozumują, że być może rząd naprawdę zagraża trójpodziałowi władz, ale to nie znaczy, że sędziowie nie są wewnętrznym wrogiem" - pisze komentator.
Konflikt groził wyprowadzeniem Polski, "jak w innych momentach w historii uwięzionej między Moskwą a Berlinem", ze struktur unijnych "w ramiona Rosji", ale wydaje się, że polski rząd wycofał się na razie - uważa autor. Jednocześnie krytykuje UE za to, że popycha swoich członków "zbyt daleko", co może skończyć się "wchłonięcie Polski przez nowy antyzachodni blok" pod przewodnictwem Rosji lub Chin.
"Powinniśmy bardziej interesować się Polską", apeluje, "z pewnością w interesie Wielkiej Brytanii jest zapewnienie bezpiecznej strefy lądowania dla takich krajów (jak Polska - PAP) poza UE".
"W kluczowych tygodniach polscy piloci odmienili losy bitwy o Anglię, a wielu innych polskich żołnierzy oddało życie za naszą wolność podczas wojny. Jednak ku naszej wiecznej hańbie, w 1945 roku uznaliśmy marionetkowy komunistyczny rząd i nie pozwoliliśmy na właściwą reprezentację Polski na naszej paradzie zwycięstwa. Po raz kolejny Polska toczy nasze bitwy za nas i jesteśmy zbyt zadowoleni z siebie, by to uznać" - kończy swój tekst Fimister.(PAP)
UOKiK zachęca do wnikliwego analizowania kosztów i warunków pożyczek, przypominając, że od 1 lipca nie obowiązują przepisy z tarczy antykryzysowej, które ograniczały pozaodsetkowe koszty kredytów konsumenckich. Teraz pożyczki, zwłaszcza chwilówki, mogą być pięciokrotnie droższe – dodano.
UOKiK we wtorkowym komunikacie przypomniał, że przez ostatnie 15 miesięcy – dzięki propozycjom prezesa UOKiK do tarczy antykryzysowej – konsumenci mogli zaciągać tańsze pożyczki.
"Łączna suma kosztów pozaodsetkowych, czyli wszelkich opłat i prowizji związanych z przygotowaniem umowy, sprawdzeniem zdolności kredytowej konsumenta, ubezpieczeniem, obsługą rachunku itp., została znacznie ograniczona" - czytamy.
Oznaczało to, że dla pożyczek do 30 dni, czyli tzw. chwilówek, kredytodawca nie mógł naliczyć kosztów pozaodsetkowych w wysokości przekraczającej 5 proc. wartości udzielonego finansowania. W przypadku dłuższych umów maksymalna wysokość kosztów pozaodsetkowych wynosiła 15 proc. pożyczonej kwoty (niezależnie od okresu kredytowania) plus 6 proc. za każdy rok kredytowania, jednak nie więcej niż 45 proc.
Jak przypomniał Urząd, przepisy te wygasły 30 czerwca tego roku.
"Od 1 lipca limity maksymalnych kosztów pozaodsetkowych wróciły do wcześniejszego poziomu, wynikającego z ustawy o kredycie konsumenckim" - przekazał UOKiK.
Jak wskazał Urząd, zależą one od długości okresu kredytowania. Oznacza to, że maksymalnie mogą wynieść 25 proc. pożyczonej kwoty plus 30 proc. za każdy rok kredytowania, jednak nie więcej niż 100 proc. kredytu.
Przykładowo - jak podaje UOKiK - pożyczając 1000 zł na 12 miesięcy, maksymalne koszty pozaodsetkowe mogą wynieść 550 zł. Do tego dochodzą odsetki, ale przy obecnych stopach procentowych - jak tłumaczy Urząd - są one mniejszym obciążeniem dla konsumenta. Ich maksymalna wysokość jest powiązana ze stopą referencyjną NBP i wynosi obecnie 7,2 proc. w skali roku. Oznacza to, że jeśli konsument pożycza na rok 1000 zł, po roku musi zapłacić nie więcej niż 72 zł odsetek.
Urząd przypomina, że w przypadku, kiedy pożyczka została wzięta przed 1 lipca, ale umowa jeszcze trwa, należy się liczyć z tym, że przedsiębiorca może podwyższyć opłaty, ale tylko w odniesieniu do długości pozostałego okresu kredytowania. Jeśli jednak nie poinformował o tym, albo pojawiają się nowe opłaty, których nie było w umowie, wówczas pożyczkobiorca może skorzystać z bezpłatnej pomocy prawnej rzeczników konsumentów, aby dowiedzieć się, jakie działania może w związku z tym podjąć.
"Zachęcam konsumentów do wnikliwego analizowania kosztów i warunków pożyczek, porównywania ofert różnych instytucji finansowych oraz wybierania tych najkorzystniejszych, uwzględniając wszystkie opłaty i prowizje towarzyszące usłudze finansowej. W przypadku zauważenia nieprawidłowości, zachęcam do korzystania z darmowej pomocy rzecznika finansowego i rzeczników konsumentów, a także do złożenia skargi do UOKiK" - powiedział cytowany w komunikacie prezes UOKiK Tomasz Chróstny.
Zapewnił, że Urząd monitorujemy, czy instytucje finansowe nie przekraczają dozwolonych prawem maksymalnych kosztów pozaodsetkowych. "Jeśli mamy podejrzenia, że tak się dzieje, podejmujemy interwencję, aby jak najszybciej doszło do wyeliminowania niezgodnych z prawem praktyk" - dodał.
Jak podał UOKiK, w ostatnim czasie Urząd zbadał kolejne przypadki związane z możliwością naruszenia ograniczenia wysokości pozaodsetkowych kosztów kredytu wynikających z regulacji COVID-owych.
"W trzech z nich po naszej interwencji firmy pożyczkowe zaprzestały stosowania tego typu praktyk. W przypadku pozostałych przedsiębiorców, którzy nie dostosowali się do przepisów, prowadzimy postępowania formalne, które mogą skutkować nałożeniem kar finansowych przez Prezesa UOKiK"- podano.
UOKiK przypomina, że w ciągu 14 dni można odstąpić od umowy o kredyt konsumencki. W takiej sytuacji istnieje obowiązek zwrócenia odsetek za czas, w którym pieniądze były na koncie kredytobiorcy. (PAP)
Metropolita katowicki abp Wiktor Skworc w odczytywanym w niedzielę w kościołach archidiecezji katowickiej komunikacie zachęca do szczepień przeciw COVID-19 i zapowiada wsparcie działań wojewody śląskiego i służb sanitarnych. 15 sierpnia w ponad 40 parafiach archidiecezji powstaną mobilne punkty szczepień.
W kolejną niedzielę, 15 sierpnia, w ponad 40 parafiach archidiecezji katowickiej powstaną mobilne punkty szczepień, strona kościelna udostępni teren lub lokal i włączy się w promocję szczepień.
Od początku realizacji Narodowego Programu Szczepień, czyli od 27 grudnia 2020 r., gdy zaszczepiono pierwszą osobę, we wszystkich punktach w kraju podano w sumie 34 mln 925 tys. 459 dawek. W pełni zaszczepionych, czyli dwiema dawkami preparatów od firm Pfizer/BioNTech, Moderna i AstraZeneca, a także jednodawkową szczepionką Johnson & Johnson, są 17 mln 818 tys. 502 osoby. Jak podał w sobotę resort zdrowia, poprzedniej doby wykryto 181 nowych zakażeń koronawirusem.
„Chociaż aktualna sytuacja epidemiologiczna w naszym kraju wydaje się stabilna, to służby medyczno-sanitarne przestrzegają przed możliwością wzrostu liczby zachorowań na koronawirusa w najbliższych miesiącach. W związku z tym zagrożeniem, kolejny raz apeluję do Was o żarliwą modlitwę w intencji ustania pandemii, a osoby niezaszczepione proszę o pogłębioną refleksję nad dobrodziejstwem, jakim jest wynalezienie szczepionek ratujących ludzkie życie” - napisał hierarcha do diecezjan.
Jak przekonuje, nawet jeśli decyzja o szczepieniu przeciwko COVID-19 ma charakter dobrowolny, to „powinna ona uwzględnić prawdę fundamentalną: ludzkie życie i zdrowie są cennymi darami udzielonymi człowiekowi przez Boga i powierzonymi jego roztropnej odpowiedzialności”.
„Nie ulega też wątpliwości, że ten rodzaj wyboru należy zawsze odnosić do piątego przykazania Bożego, które stoi na straży ludzkiego życia, a także do odpowiedzialności za dobro wspólne. W dobie pandemii przybiera ono konkretne formy. Są nimi zarówno zdrowie i życie społeczeństwa, jak również prewencja zdrowotna, której celem jest uwolnienie społeczeństwa od rygorystycznych, nierzadko uciążliwych obostrzeń sanitarnych” - zaznaczył arcybiskup.
Zwrócił uwagę, że obostrzenia związane w pandemią prowadzą wiele osób do izolacji, osamotnienia, ograniczania praktyk religijnych, a także do zachwiania „właściwego rozwoju ekonomiczno-gospodarczego naszej Ojczyzny”. „Mając na uwadze działania prozdrowotne, opinie medycznych autorytetów, a także dramatyczne świadectwa osób, które zmagały się w ostatnich miesiącach z koronawirusem, wspólnota naszego lokalnego Kościoła pozytywnie odpowiada na prośbę wojewody śląskiego i włącza się w akcję szczepień przeciw COVID-19” - napisał metropolita.
Zachęca w komunikacie do skorzystania z mobilnych punktów szczepień, które w kolejną niedzielę powstaną z ponad 40 parafiach archidiecezji. „Skorzystajmy z tej okazji i przez przyjęcie szczepionki zadbajmy o własne zdrowie, a może nawet życie” - zaapelował. Mobilne punkty szczepień powstaną m.in. w wybranych parafiach w Bieruniu, Bojszowach, Chorzowie, Gierałtowicach, Imielinie, Jastrzębiu-Zdroju, Katowicach, Mikołowie, Rudzie Śląskiej, Wodzisławiu Śląskim czy Żorach.
W drugiej części komunikatu abp Skworc zaprasza na tradycyjną sierpniową Pielgrzymkę Kobiet i Dziewcząt do Sanktuarium Matki Bożej Sprawiedliwości i Miłości Społecznej w Piekarach Śląskich, która odbędzie się w niedzielę 22 sierpnia.
„Mając na uwadze ostanie miesiące, naznaczone zmaganiem się ze skutkami globalnej pandemii COVID-19, jestem przekonany, że nasze największe w archidiecezji maryjne sanktuarium stwarza szansę wyjątkowego, duchowego odpoczynku” - wskazał. „Podejmijmy trud pielgrzymowania w zorganizowanych grupach, pieszo, na rowerach i autokarami, przy jednoczesnym zachowaniu wszystkich wymogów sanitarnych” - dodał abp Skworc.
Pielgrzymka kobiet w Piekarach śląskich rozpocznie się modlitwą różańcową. Później mszy św. będzie przewodniczył i homilię wygłosi biskup toruński Wiesław Śmigiel, przewodniczący Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Rodziny. Po mszy zaplanowano godzinę ewangelizacyjną, a następnie nieszpory maryjne.(PAP)
Masowa turystyka szkodzi Ziemi. Jej negatywne skutki to przede wszystkim zmiany w krajobrazie, zwiększona emisja dwutlenku węgla i ogromne zużycie energii - oceniła w rozmowie z PAP ekspertka z branży architektury i gospodarki przestrzennej Magdalena Milert.
Światowa Organizacja Turystyki (UNWTO) oceniła, że tylko w 2016 r. sam transport związany z turystyką stanowił 5 proc. całkowitej emisji dwutlenku węgla do atmosfery, która ma swoje źródło w działalności człowieka. Według zaprezentowanych podczas ostatniego szczytu klimatycznego COP25 szacunków UNWTO z grudnia 2019 emisja CO2 przez branżę turystyczną do 2030 r. zwiększy się o co najmniej 25 proc.
Transport w sektorze turystyki to m.in. wielkie statki wycieczkowe. W rozmowie z PAP Milert zwróciła uwagę, że często mają one dziesiątki metrów długości, przewożą tysiące pasażerów i porównywane są do pływających miast. "Podobnie jak miasta, wszyscy ci ludzie przebywający na pokładzie wykorzystują zasoby naturalne oraz produkują odpady" - zauważyła ekspertka.
Jej zdaniem to właśnie odprowadzanie odpadów jest jednym z poważniejszych problemów w kontekście tej formy turystyki. "Statki wycieczkowe produkują duże ilości ścieków, wody balastowej, kanalizacji oraz odpadów stałych. Szacuje się, że pasażerowie produkują do 40 litrów ścieków i 340 litrów wody brudnej na osobę dziennie" - powiedziała i podkreśliła, że ilość ta znacznie przewyższa średnią produkcję analogicznych odpadów w budynkach mieszkalnych.
Milert zauważyła, że w USA przepisy wymagają oczyszczania ścieków na statkach wycieczkowych, zatem nie są one tak szkodliwe, jak kiedyś. W wielu krajach natomiast obowiązują przepisy dotyczące wymiany wód balastowych na morzu, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się gatunków inwazyjnych - wskazała specjalistka. Jej zdaniem zasady te są jednak trudne do wyegzekwowania poza wodami jurysdykcyjnymi danego kraju.
"20 mln dolarów grzywny nałożonej na spółkę Carnival Cruises za niewłaściwą utylizację odpadów pokazuje, że branża nie ma nic przeciwko naginaniu zasad ochrony środowiska" - oceniła Magdalena Milert.
Jak wskazała, do przemieszczania statku wycieczkowego potrzebne są także ogromne ilości paliwa, które powodują proporcjonalnie duże emisje CO2 oraz tlenku azotu i siarki. "Szacuje się, że średnia emisja CO2 dla statku wycieczkowego wynosi 1200 kg na kilometr. Podróże zaś mają przecież długość tysięcy kilometrów" - podkreśliła ekspertka.
Milert dodała, że nie bez wpływu na środowisko pozostaje farba przeciwporostowa stosowana na kadłubach statków. Według opracowań naukowych zrzuca ona do oceanu toksyczne metale ciężkie. "Problem zaostrza się, gdy statki są w porcie, gdzie wiele jednostek w tym samym czasie zanieczyszcza wody zamknięte w obszarze portu, pozwalając na gromadzenie się metali ciężkich w wyższych stężeniach" - zaznaczyła w rozmowie z PAP.
Zdaniem specjalistki negatywne skutki masowej turystyki dla Ziemi to przede wszystkim "nadmierna eksploatacja przez bazę turystyczno-rekreacyjną, zmiany w krajobrazie wynikające z budowy obiektów hotelowych oraz wyposażania ich w niezbędną infrastrukturę, a wraz z ich użytkowaniem - zużycie energii i zanieczyszczanie powietrza dwutlenkiem węgla".
Milert wskazała, że hotele są bardzo eksploatowanymi obiektami, które gromadzą wiele osób na stosunkowo małej powierzchni - "ciągle czyszczonej, oświetlanej, w której dużo ludzi spożywa posiłki, kąpie się, ogląda telewizję, często również pływa w basenie".
Jak dodała, hotele bardzo często znajdują się w miejscach bogatych w walory krajobrazowe, które nadmiernie eksploatują i wywierają na nie duży wpływ środowiskowy. "Turyści to także zaśmiecanie terenu, zagęszczanie zaludnienia, hałas i zakłócenie spokoju lokalnych mieszkańców i zwierząt" - dodała.
"Generowane jest duże obciążenie dla lokalnych zasobów danego terenu, takich jak np. energia i woda, której może zacząć brakować zwłaszcza na terenach gorących i suchych" - podkreśliła ekspertka. "Turysta zatrzymujący się w hotelu zużywa dziennie przeciętnie o jedną trzecią wody więcej, niż lokalny mieszkaniec" - powiedziała.
Milert zauważyła, że większe jest również zużycie energii przez obiekty hotelowe: "wyliczono, że w ciągu roku hotel jednogwiazdkowy zużywa 157 kilowatogodzin energii na metr kwadratowy. Hotel czterogwiazdkowy zużywa natomiast już 380 kilowatogodzin na metr" - podkreśliła.
Jak dodała, według danych EEA na lokalne środowisko i ludzi silnie oddziałuje również sezonowość turystyki, kiedy wszystkie negatywne zjawiska ulegają znacznemu nasileniu.
Magdalena Milert jest architektką zajmującą się zagadnieniami ładu przestrzennego i zrównoważonej gospodarki przestrzennej, a także tematyką urbanistyki i architektury przyjaznej środowisku. (PAP)
Grupa senatorów z komisji spraw zagranicznych we wspólnym oświadczeniu ostrzegła polski rząd przed przyjęciem ustawy medialnej, która - według nich - dyskryminuje amerykańskich właścicieli stacji TVN. Jak stwierdzili, przyjęcie tego prawa może negatywnie odbić się na relacjach handlowych i obronnych.
W oświadczeniu senatorowie dali wyraz zaniepokojeniu "erozją demokracji" dokonywaną przez polski rząd, która - ich zdaniem - przejawia się ostatnio poprzez "wysiłki zmierzające do podważenia niezależnych mediów".
Odnieśli się w ten sposób do zgłoszonej w sejmie noweli ustawy medialnej oraz niepewnego losu przedłużenia koncesji dla telewizji TVN.
"To prawo, jeśli zostanie przyjęte, stanowiłoby dyskryminację przeciwko spółkom spoza UE i prawdopodobnie zmusiło do wyjścia z Polski ważnego inwestora z USA zatrudniającego kilka tysięcy osób" - oświadczyli politycy, nawiązując do firmy Discovery, będącej właścicielem TVN-u. "Jakakolwiek decyzja, by wcielić to prawo w życie może mieć negatywne konsekwencje dla obronnych, biznesowych i handlowych relacji" - dodali, apelując do Warszawy o zastanowienie się przed działaniem mogącym mieć wpływ na relacje USA i Polski.
Oświadczenie powstało z inicjatywy szefowej senackiej podkomisji ds. Europy, Jeanne Shaheen, znanej m.in. z silnego sprzeciwu wobec projektu Nord Stream 2. Do Shaheen dołączyli inni Demokraci z komisji spraw zagranicznych: Dick Durbin, Chris Murphy, Chris Coons, szef tzw. komisji helsińskiej Ben Cardin, a także najwyższy rangą Republikanin w komisji spraw zagranicznych Jim Risch.
Jest to kolejny sygnał ze strony USA dotyczący projektu noweli ustawy medialnej autorstwa posłów PiS. Wcześniej inicjatywę tę krytykował podczas wizyty w Polsce m.in. doradca Departamentu Stanu Derek Chollet oraz rzecznik resortu Ned Price. Chollet stwierdził, że sprawę osobiście śledzi prezydent Joe Biden.
"W Waszyngtonie te kroki po prostu budzą konsternację i niezrozumienie; widziane są jako wrogie działania. Nie wiem, jaki tego jest cel, ale jeśli Polska to zrobi, relacje z USA będą znacznie bardziej konfrontacyjne" - powiedział w rozmowie z PAP były dyplomata i ekspert think tanku German Marshall Fund Jonathan Katz. (PAP)
Biały Dom oficjalnie ogłosił w środę nominowanie Marka Brzezinskiego do objęcia roli ambasadora USA w Polsce. Syn Zbigniewa Brzezińskiego wcześniej pełnił rolę m.in. ambasadora w Szwecji.
Do oficjalnego ogłoszenia kandydatury doszło po miesiącach spekulacji i proceduralnych uzgodnień w związku z niejasnością co do obywatelstwa kandydata Bidena. Ogłoszenie kandydatury oznacza, że strona polska przyznała zgodę (tzw. agrement) na przyjazd Brzezinskiego do Polski. Wciąż czeka go jednak proces zatwierdzenia przez Senat.
"To prawda, że było kilka wybojów na drodze, ale udało się je nam pokonać" - powiedziała PAP osoba z otoczenia dyplomaty.
Mark Brzezinski to syn Zbigniewa Brzezińskiego byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta Cartera , z wykształcenia prawnik i dyplomata. Brzeziński pracował w administracji Baracka Obamy jako dyrektor wykonawczy Arktycznego Komitetu Sterującego Białego Domu i jako ambasador USA w Szwecji. Pracował także w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego Białego Domu za administracji Billa Clintona, najpierw jako dyrektor ds. Rosji i Eurazji, a później jako dyrektor ds. Bałkanów.
Brzeziński przebywał w Polsce jako stypendysta Fulbrighta i jest autorem pracy „Walka o konstytucjonalizm w Polsce”. Za działalność na rzecz Polski został w 2009 r. odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej.
Według doniesień mediów, Brzezinski ma jeszcze w sierpniu przyjechać do Polski. Nie jest jednak jasne, kiedy kandydat administracji Bidena zostanie zatwierdzony przez Senat. To m.in. przez blokadę procesu zatwierdzania nominacji dyplomatycznych przez republikańskiego senatora Teda Cruza w proteście przeciwko podejściu administracji Bidena do Nord Stream 2.
Choć Cruz nie jest w stanie samodzielnie zablokować nominacji, jego sprzeciw może znacznie wydłużyć jej proces. Obecnie na formalną zgodę Senatu - część z nich od wielu miesięcy - czeka 70 kandydatów na dyplomatyczne stanowiska, a zgodę otrzymało dotąd tylko siedmiu. Cruz zapowiedział, że swój protest kontynuować będzie dotąd, aż administracja Bidena nie nałoży wymaganych przez Kongres sankcji wobec spółki Nord Stream 2 AG. Biuro senatora Cruza nie odpowiedziało dotąd na pytania PAP, czy blokada obejmie także Brzezinskiego.
Wydaje się, że rok szkolny rozpocznie się w formie stacjonarnej i wszystkie dzieci wrócą do nauki – poinformował w środę w Senacie wiceminister zdrowia Waldemar Kraska. Przeciw COVID-19 zaszczepionych jest ponad 70 proc. nauczycieli – podał.
"Na tę chwilę wydaje się, że rok szkolny rozpocznie się w formie stacjonarnej i wszystkie dzieci wrócą do szkół. Bardzo byśmy chcieli, żeby tak to się odbyło, ponieważ to niezwykle ważne dla zdobywania wiedzy przez dzieci, ale także z psychologicznego punktu widzenia" – powiedział wiceminister, odpowiadając na pytania senatorów.
Pierwszym punktem posiedzenia Senatu jest informacja ministra zdrowia na temat stanu przygotowań w związku z zagrożeniem pojawienia się czwartej fali pandemii COVID-19 w Polsce.
Wiceminister akcentował, że dzieci potrzebują kontaktu z rówieśnikami. "Bardzo głośno podnoszą to psychologowie i psychiatrzy dziecięcy, że nauka zdalna czy hybrydowa przynosi dużo szkody" – wskazał.
"MEiN opracowało wspólnie z nami różne warianty na wzrost zachorowań, będą także dodatkowe środki zabezpieczające" – zaznaczył.
Przekazał m.in., że MEiN chce kupić specjalne bramki do pomiaru temperatury, zamiast ręcznych termometrów, by zwiększyć przepustowość.
Zachowane mają być wypracowane wcześniej i stosowane schematy m.in. wietrzenia pomieszczeń czy niekrzyżowania się dróg komunikacyjnych.
"Mamy zaszczepione ponad 70 proc. nauczycieli. Bezpieczeństwo kadry, która uczy jest dość duże. Myślę, że pierwszego września dzieci powinny wrócić do szkół. A jak będzie dalej, zależy oczywiście od sytuacji. (PAP)
W czasie trwania pandemii lekarze dostawali dodatek covidowy. Na ten cel przeznaczyliśmy 5,710 mld zł – powiedział w środę podczas posiedzenia Senatu wiceminister zdrowia Waldemar Kraska.
Z tego wynagrodzenia dodatkowego skorzystało ponad 36,5 tys. lekarzy, ponad 53 tys. pielęgniarek i ponad 19 tys. ratowników medycznych i 13 tys. pozostałych pracowników medycznych zatrudnionych przy pacjentach zakażonych wirusem SARS-CoV-2 – poinformował Kraska.
W okresie pandemii RARS przekazała duże ilości sprzętu i materiałów do polskiej służby zdrowia, "np. 25 tomografów komputerowych, 17 tys. respiratorów, 115 cyfrowych aparatów RTG, 12 tys. kardiomonitorów, 2800 aparatów EKG, 240 aparatów USG, 7 tys. łóżek szpitalnych, 8 mln kombinezonów, 11 mln fartuchów" – wymienił wiceminister. Jeżeli są jakiegokolwiek braki sprzętu czy materiału zgłaszane przez wojewodów w polskiej służbie zdrowia, to na bieżąco są one uzupełniane – dodał.
Na dzień dzisiejszy zmieniliśmy model opieki szpitalnej, który obejmuje dwa poziomy. Poziom pierwszy to są "łóżka, które są w każdym szpital", a poziom drugi to "łóżka dla typowego pacjenta z zakażeniem COVID-19" – powiedział.
Kraska podczas posiedzenia poinformował również, że zostały przeprowadzone i są w dalszym ciągu szkolenia personelu medycznego, m.in. dotyczące szczepień przeciwko COVID-19. Ma to na celu zdobycie kwalifikacji, aby wykonywać takie szczepienia.
Ponadto wiceminister przypomniał, że niezaprzeczalnie najważniejszym elementem walki z czwartą falą COVID-19 są szczepienia. "Tylko szczepienia mogą nas uchronić przed kolejnym wzrostem zachorowań" – powiedział.
Zdaniem specjalistów wyszczepialność w Polsce powinna być na poziomie 75-80 proc., a być może nawet więcej w związku z wariantem delta – mówił. (PAP)
W I pierwszej połowie br. przeciętna polska firma czy instytucja atakowane były przez cyberprzestępców średnio ponad 500 razy tygodniowo. Sytuacja niebezpiecznie się pogarsza – alarmują eksperci - informuje we wtorek "Rzeczpospolita".
Dziennik wskazuje, że Odsetek cyberataków na biznes, ale również m.in. na instytucje naukowe, osiągnęła w naszym kraju niebezpieczny poziom. Od początku br. jest ich więcej niż w przypadku organizacji w USA (tam w I półroczu dochodziło tygodniowo średnio do 443 ataków na firmy i instytucje).
"Rz" informuje, że aktywność cyberprzestępców w Polsce wzrosła o 29 proc. – wynika z najnowszego raportu Check Point, który gazeta publikuje jako pierwsza. "Zaskakiwać może, że – jak wynika z analiz izraelskiej firmy specjalizującej się w bezpieczeństwie internetowym – hakerzy celują głównie w sektor edukacji i badań. Przeciętna placówka tego typu odnotowała w Polsce średnio aż ponad 2800 ataków tygodniowo (wśród wiodących ofiar są też podmioty z sektora finansowego czy administracja publiczna)" - czytamy.
"Rz" podaje, że analizy Check Point Research wskazują, że w czołówce Europy pod względem cyberbezpieczeństwa jest Wielka Brytania. Na podium znalazły się też Holandia i Luksemburg. Polska lokuje się na 14. pozycji, ustępując m.in. Serbii i Ukrainie.(PAP)
Porty Lotnicze (PPL) podpisały list intencyjny z LOT Crew w sprawie stworzenia bazy szkoleniowej dla pilotów cywilnych w Radomiu - poinformowały w poniedziałek PPL.
Jak wyjaśniono, podpisany dokument wyraża wolę obu stron, aby w Radomiu powstał ośrodek LOT Flight Academy (LFA) prowadzący działalność szkoleniową. LOT Crew jest spółką zależną od PLL LOT zarządzającą szkołą lotniczą LFA, która od lat zajmuje się szkoleniem pilotów cywilnych na różnych statkach powietrznych. PPL zapewnić ma natomiast niezbędną infrastrukturę lotniskową umożliwiającą wykonywanie lotów szkoleniowych.
Rzecznik prasowy PPL Andrzej Klewiado przekonuje, że współpraca ma przynieść korzyści obu stronom. "My zapewnimy naszym kolegom z LOT-u profesjonalne warunki prowadzenia działalności szkoleniowej, LOT Crew zapewni profesjonalną kadrę doświadczonych pilotów instruktorów. To wszystko sprawi, że lotnisko w Radomiu zyska na atrakcyjności oraz będzie bardziej rozpoznawalne wśród pasażerów i linii lotniczych" - ocenił rzecznik, cytowany w komunikacie.
Dodano, że dotychczas na terenie Polski funkcjonowały dwa tego typu ośrodki – w Piotrkowie Trybunalskim i w Toruniu.
PPL współużytkuje lotnisko w Radomiu wraz z 42 Bazą Lotnictwa Szkolnego, w której doskonalą swoje umiejętności piloci wojskowi.
"Baza szkoleniowa LFA na lotnisku w Radomiu pozwoli akademii jeszcze bardziej rozwinąć skrzydła. Lokalizacja i dostęp do infrastruktury lotniskowej zwiększą efektywność i atrakcyjność szkolenia w naszej akademii" - wskazała Dorota Dmuchowska z zarządu LOT Crew.
Porty Lotnicze przekazały ponadto, że działalność szkoleniowa w Radomiu będzie stopniowo rozszerzana do poziomu 8 tys. szkoleniowych operacji lotniczych rocznie. (PAP)
Przewodniczący komisji spraw zagranicznych Senatu USA Bob Menendez oraz jego odpowiednicy z Polski i siedmiu innych krajów wyrazili w poniedziałek rozczarowanie w związku z porozumieniem USA i Niemiec dotyczącym gazociągu Nord Stream 2.
"Kontynuujemy sprzeciw wobec projektu Nord Stream 2 i z żalem przyjmujemy niedawną decyzję Stanów Zjednoczonych i Niemiec w sprawie Nord Stream 2, która wiąże się ze wznowieniem budowy gazociągu" - napisali we wspólnym oświadczeniu politycy z USA, Estonii, Czech, Irlandii, Łotwy, Polski, Ukrainy, Wielkiej Brytanii i Litwy.
Ze strony polskiej pod listem podpisali się szefowie komisji spraw zagranicznych w obu izbach parlamentu: sejmowej - Marek Kuchciński i senackiej - Bogdan Klich. Amerykańskim sygnatariuszem jest Demokrata Bob Menendez z Senatu.
Autorzy oświadczenia przekonują, że Nord Stream 2 będzie dla Rosji "kolejnym narzędziem szantażu wobec Ukrainy", a jego celem jest wzmocnienie rosyjskich wpływów w Europie poprzez "zdominowanie rynków energii". Domagają się też, by jakiekolwiek kolejne decyzje w sprawie Nord Stream 2 były konsultowane z całą "transatlantycką rodziną".
"Co więcej, takie działania dyplomatyczne powinny być podejmowane z myślą o fundamentalnej zasadzie - że sprzeciw wobec rosyjskiej agresji jest w interesie całego NATO, wszystkich członków UE" - czytamy w liście.
Mówiąc o skutkach uruchomienia NS2, parlamentarzyści przewidują, że prawdopodobną reperkusją ukończenia budowy i rozpoczęcia funkcjonowania Nord Stream 2 będzie podważenie rozwoju jednolitego, zliberalizowanego i otwartego rynku europejskiego". Jak dodają, w związku z zawartym między USA i Niemcami porozumieniem, "oczekują od Niemiec jasnego zobowiązania, by zredukować uzależnienie od gazu importowanego z Rosji".
Opublikowane w lipcu porozumienie między USA i Niemcami zakłada m.in. inwestycje w ukraińskie projekty energetyczne, zobowiązanie Berlina do sankcji w razie wrogich działań Rosji oraz działania na rzecz przedłużenia rosyjsko-ukraińskiej umowy o tranzycie gazu, która zapewnia Ukrainie dochody z opłat tranzytowych i która wygasa w 2024 r.
Porozumienie było szeroko krytykowane w Waszyngtonie przez polityków obydwu partii. Republikańscy senatorowie zapowiedzieli przy tym blokowanie zatwierdzania części nominatów prezydenta na wysokie stanowiska w administracji, dopóki Waszyngton nie nałoży na NS2 należytych sankcji.
84 proc. badanych uważa, że posłowie nie powinni otrzymać podwyżki wynagrodzeń - wynika z sondażu Instytutu Badań Pollster dla "Super Expressu". Podwyżki popiera 11 proc. ankietowanych, a 5 proc. nie ma zdania w tej sprawie.
Badanie zrealizowane został przez Instytutu Badań Pollster w dniach 30 lipca-2 sierpnia br. na próbie 1049 dorosłych Polaków.
W piątek w Dzienniku Ustaw ukazało się rozporządzenie prezydenta, które wprowadza podwyżki m.in. dla premiera, marszałków Sejmu i Senatu i innych osób zajmujących kierownicze stanowiska w państwie, w tym podsekretarzy stanu (wiceministrów).
Konsekwencją rozporządzenia będzie też podwyżka dla parlamentarzystów, gdyż - zgodnie z ustawą o wykonywaniu mandatu posła i senatora - ich uposażenie odpowiada 80 proc. wysokości wynagrodzenia podsekretarza stanu (z wyłączeniem dodatku z tytułu wysługi lat), ustalonego na podstawie rozporządzenia prezydenta. Premier i marszałkowie będą zarabiać ponad 20 tys. zł miesięcznie, a posłowie i senatorowie zamiast 8016,07 zł, mają otrzymywać ok. 12,5 tys. zł.
Z kolei w poniedziałek PiS złożyło w Sejmie projekt nowelizacji ustawy o wynagrodzeniach osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe i pracujących w samorządzie. Zakłada on m.in. wzrost o 40 proc. wynagrodzenia dla prezydenta, wzrost wysokości diet dla radnych o 60 proc. i wzrost wynagrodzenia pracowników samorządowych.(PAP)
Do 15 września będzie przyjęte przez rząd rozporządzenie ws. minimalnego wynagrodzenia w 2022 r. i minimalnej stawki godzinowej - wynika z wykazu prac legislacyjnych RM. Minimalne wynagrodzenie ma wynieść 3 tys. zł, a minimalna stawka godzinowa - 19,60 zł.
W poniedziałek do wykazu prac legislacyjnych rządu wpisano projekt rozporządzenia Rady Ministrów w sprawie wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę oraz wysokości minimalnej stawki godzinowej w 2022 r. Ministerstwem odpowiedzialnym za przygotowanie rozporządzenia jest resort rozwoju, pracy i technologii.
Wyjaśniono, że zgodnie z przepisami ustawy z 10 października 2002 r. o minimalnym wynagrodzeniu za pracę, to rząd jest zobowiązany w drodze rozporządzenia do ustalenia na rok następny wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę oraz wysokości minimalnej stawki godzinowej, o ile Rada Dialogu Społecznego nie uzgodni wysokości stawek w terminie 30 dni od dnia otrzymania do negocjacji proponowanych wysokości tego wynagrodzenia.
Przypomniano, że ustalone przez Radę Ministrów na 2022 r. wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę oraz minimalnej stawki godzinowej nie mogą być niższe od kwoty zaproponowanej Radzie Dialogu Społecznego do negocjacji.
"W ww. terminie ustawowym (30 dni - PAP) nie doszło do uzgodnienia na forum Rady Dialogu Społecznego wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę oraz wysokości minimalnej stawki godzinowej w 2022 r. W związku z powyższym Rada Ministrów jest zobowiązana ustalić ww. wysokości w drodze rozporządzenia – w terminie do dnia 15 września br." - poinformowano.
Jak dodano, kwota minimalnego wynagrodzenia za pracę w 2022 r., obliczona zgodnie z zasadami określonymi w art. 5 ustawy o minimalnym wynagrodzeniu za pracę, powinna wynosić co najmniej 2 984,60 zł, natomiast minimalnej stawki godzinowej – 19,50 zł.
Rząd w projektowanym rozporządzeniu zaproponował wysokość minimalnego wynagrodzenia za pracę w 2022 r. na poziomie 3 tys. zł, co oznacza wzrost w stosunku do wysokości obowiązującej w roku bieżącym o 7,1 proc. oraz relację do prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej na poziomie 51,4 proc.
Dodano, że przy wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę na poziomie 3 tys. zł, kwota minimalnej stawki godzinowej w 2022 r. powinna wynosić 19,60 zł. Wysokość minimalnej stawki godzinowej w 2021 r. – 18,30 zł zwaloryzowana o wskaźnik wzrostu minimalnego wynagrodzenia za pracę w 2022 r., tj. 18,30 zł x 7,1 proc.
"Wyżej wymienione wysokości są analogiczne do kwot przedstawionych Radzie Dialogu Społecznego do negocjacji" - podsumowano. (PAP)
Niemcy wiedzą, że było Powstanie Warszawskie, ale nie wiedzą, że to był w pewnym sensie kolejny niemiecko-sowiecki sojusz, jeśli chodzi o zagładę polskich elit. Rosjanie i Niemcy byli w śmiertelnym boju, ale zawsze był pewien konsens, że Polaków trzeba zlikwidować - mówi PAP mieszkający w Niemczech profesor, historyk Bogdan Musiał.
Pytany przez PAP, jaki jest stan wiedzy Niemców o Powstaniu Warszawskim historyk, profesor Bogdan Musiał mówi, że "Powstanie Warszawskie nie myli się już Niemcom z powstaniem w getcie. Niemcy wiedzą, że było Powstanie Warszawskie, ale nie znają jego znaczenia, jego skutków dla Polski i tego, że to był w pewnym sensie kolejny niemiecko-sowiecki sojusz, jeśli chodzi o zagładę polskich elit".
Zdaniem Musiała: "Rosjanie i Niemcy byli wtedy w śmiertelnym boju, ale jeśli chodzi o Polskę, to u nich zawsze był pewien konsens, że Polaków trzeba po prostu zlikwidować. I tutaj, jeśli chodzi o Warszawę, jako centrum polskości, centrum polskiego państwa, Stalinowi nadarzyła się okazja, żeby to zrobić niemieckimi rękami. Z jego punktu widzenia to była wspaniała okazja. Bo to jednak ustawiło historię Polski na następne dziesięciolecia".
Profesor zauważa, że "Niemcy o powstaniu wiedzą, ale nie chcą przyjąć do wiadomości, co ono oznaczało dla Polski i jakie zniszczenia nastąpiły. Kluczem do takiej postawy jest to, że Warszawa została zniszczona, ponieważ stawiała opór, a to nie pasuje do budowanego tu obrazu o powszechnej polskiej kolaboracji".
O Powstaniu " nie dyskutuje się poza wąską grupą specjalistów, niektórych dziennikarzy". Zdaniem Musiała w Niemczech jest "daleko do powszechnej wiedzy" o zrywie w polskiej stolicy.
Pytany, jakie znaczenie dla przebiegu wojny miało zatrzymanie się Armii Czerwonej na Wiśle, Musiał odpowiada "że na pewno zatrzymanie się Armii Czerwonej umożliwiło Wehrmachtowi skonsolidowanie linii obrony". Musiał przypomina "o czym się w ogóle nie wspomina w tej całej debacie: 22 czerwca 1944 roku linia frontu przebiegała na zachód od Mińska, Witebsk był jeszcze po stronie niemieckiej, na linii dzisiejszej wschodniej Białorusi. I zaledwie w ciągu paru tygodni czołgi sowieckie znalazły się w pobliżu Warszawy. To jest ogromny odcinek". Co jest według historyka kluczowe: "Grupa Armii Środek (Heeresgruppe Mitte), najważniejsza armia Niemców na wschodzie została rozbita w pył, można powiedzieć, że droga na Berlin stała otworem. Od Warszawy na zachód nie było już praktycznie umocnień, niemieckich jednostek wojskowych". Żeby obronić Berlin, "Niemcy musieliby ściągnąć wszystkie siły i nie sądzę, żeby zdążyli. Na pewno zatrzymanie linii frontu na Wiśle, jak wiemy z rozkazu Stalina, oznaczało możliwość konsolidacji linii niemieckiej obrony i, co było najważniejsze, zniszczenie Warszawy" - podkreśla Musiał.
To jego zdaniem pokazuje, "jak dla Stalina istotne było zniszczenie polskiej stolicy. Podobnie dla Hitlera. To jest niesamowite: tych dwóch panów, przywódca Związku Sowieckiego i przywódca ówczesnych Niemiec myśleli w tej sprawie podobnie, to jest porażające".
Musiał zauważa, że "mówi się teraz, że Armia Czerwona nie miała wtedy możliwości ofensywnych, ale pomija się w debacie, że 28 sierpnia 44 roku wybuchło powstanie na Słowacji. Linia frontu przebiegała jakieś 40 km od Słowacji, ale po drodze były jeszcze Karpaty. Armia Czerwona rzuciła na pomoc powstaniu na Słowacji znaczne siły, a było dużo, dużo trudniej przełamać linie obrony w górach" - podkreśla rozmówca.
Mimo to "8 września wystartowali z ofensywą. To im nie wyszło, były duże straty. Z cząstką tych sił Sowieci mogliby pomóc Powstaniu Warszawskiemu. Warszawa miała bez porównania większe znaczenie strategiczne niż Bańska Bystrzyca. A droga do Berlina stałaby otworem" - mówi Musiał. Ale "dla Stalina najwidoczniej ważniejsze było zniszczenie Warszawy niemieckimi rękami. Można powiedzieć, że Hitler i Stalin dogadali się bez słów".
Profesor Musiał zauważa, że gdyby Rosjanie nie zatrzymali się w oczekiwaniu na to, aż Niemcy rozprawią się z Warszawą, ale od razu ruszyli dalej na zachód, wykorzystując przewagę po rozbiciu Grupy Armii Środek "wtedy na przykład komory gazowe zostałyby wcześniej wysadzone w powietrze, a nie dopiero w listopadzie 1944. Podejrzewam, że Niemcy skończyliby zagładę Żydów w lipcu-sierpniu".
Historyk zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt ówczesnej sytuacji. "W wielu dyskusjach, które są de facto ahistoryczne i powielają sowiecką kalkę mówi się, że Sowieci nie byli w stanie pomóc Warszawie. A przecież Stalin zakazał pomocy!" - przypomina Musiał.
31 lipca 1944 roku "Stalin wydał rozporządzenie, jako przewodniczący Państwowego Komitetu Obrony - to była taka mieszanka biura politycznego i rządu, która powstała w lecie 1941 roku - regulujące stosunek do działań w Polsce. I w tym dekrecie napisał jasno do wszystkich dowódców frontów Armii czerwonej, że wszystkie polskie siły podlegające rządowi polskiemu na emigracji, jak np. Armia Krajowa mają być traktowane jak "awanturnicy". To jest istotne, bo jeśli Stalin daje rozkaz traktowania polskiego podziemia, jak awanturników, to w jaki sposób to można interpretować? Jak się traktuje awanturników? Zamyka się ich, rozstrzeliwuje..." Musiał mówi, że właśnie "w ten sposób oni działali, to nie było tylko na papierze. Chodziło o to, żeby w Polsce ustanowić reżim stalinowsko-komunistyczny".
"Zniszczenie Warszawy, zniszczenie polskiego ruchu oporu, było celem Stalina, a to, że zrobili to Niemcy było ułatwieniem. Jaka z tego nauka dla Polski i Polaków? W Moskwie nie mamy przyjaciół i w Berlinie nie mamy przyjaciół..." - konkluduje prof. Bogdan Musiał.
Powstanie Warszawskie było największą akcją zbrojną podziemia w okupowanej przez Niemców Europie. 1 sierpnia 1944 r. do walki w stolicy przystąpiło około 40-50 tys. powstańców. Trwało 63 dni. W walkach o wolność z Niemcami życie straciło około 18 tys. powstańców, a 25 tys. zostało rannych. W trakcie trwania Powstania Niemcy w masowych egzekucjach mordowali też zwykłych mieszkańców. Straty wśród ludności cywilnej wyniosły około 180 tys. zabitych. Pozostałych przy życiu około 500 tys. warszawiaków wypędzono z miasta, które po Powstaniu Niemcy zaczęli systematycznie burzyć.
Od niedzieli wchodzi w życie zmiana rozporządzenia dotyczącego wjazdu do Niemiec. Nowe przepisy wprowadzają obowiązek posiadania negatywnego wyniku testu na COVID19 przy wjeździe również drogą lądową. Obowiązek nie dotyczy osób w pełni zaszczepionych i ozdrowieńców.
Test musi być wykonany najwcześniej 48 godzin przed wjazdem do Niemiec. Czas liczy się od godziny pobrania próbki.
Polskie testy są uznawane, jeżeli są przetłumaczone. Wynik testu musi być w jęz. niemieckim, angielskim, francuskim, hiszpańskim lub włoskim.
Obowiązek nie dotyczy: osób zaszczepionych (14 dni od podania ostatniej dawki szczepionki dopuszczonej w UE); ozdrowieńców (28 dni- 6 miesięcy po chorobie); dzieci do 12 r. życia; pracowników transgranicznych; osób przewożących zawodowo ludzi lub towary; osób wjeżdżających do Niemiec w ramach małego ruchu granicznego (do 24 godzin).
Rozporządzenie nie przewiduje zwolnienia z obowiązku posiadania testu przy przejeździe przez Niemcy. Oznacza to, że osoby, które nie są zaszczepione, nie są ozdrowieńcami lub nie przewożą zawodowo osób lub towarów przez Niemcy do innego kraju powinny posiadać ze sobą negatywny wynik testu.
Jako potwierdzenie bycia osobą zaszczepioną lub ozdrowieńcem może służyć Unijny Certyfikat COVID-19.
W przypadku wjazdu z obszaru zagrożonego koronawirusem, osoby zaszczepione i wyleczone muszą również przedstawić dowód wykonania testu.
Dowody szczepień, ozdrowienia lub negatywny wynik testu należy mieć przy sobie przy wjeździe i okazywać w przypadku wyrywkowych kontroli przeprowadzanych przez policję federalną lub przez właściwy organ podczas kontroli ruchu transgranicznego do Niemiec. Nie zostaną wprowadzone stałe kontrole graniczne, ale możliwe są kontrole wyrywkowe przy przejściach granicznych lub na dworcach.
Będą tylko dwie zamiast trzech kategorii klasyfikacji obszarów na świecie o wyższym ryzyku infekcji: obszary wysokiego ryzyka oraz te, na których występują nowe, budzące obawy warianty koronawirusa. O zaklasyfikowaniu regionu do obszaru wysokiego ryzyka wspólnie decydują resorty zdrowia i spraw wewnętrznych oraz MSZ. Na liście obszarów wysokiego ryzyka nie ma Polski.
Osoby niezaszczepione lub te, które nie przeszły choroby, po przyjeździe z obszaru wysokiego ryzyka muszą udać się na dziesięciodniową kwarantannę, która może zostać zakończona najwcześniej piątego dnia, po przedstawieniu negatywnego testu. Przyjeżdżających z krajów, w których wstępują warianty wirusa, obowiązuje 14-dniowa, nieulegająca skróceniu kwarantanna, dotyczy to także osób zaszczepionych i ozdrowieńców.
Osoby wjeżdżające do Niemiec z obszaru wysokiego ryzyka lub obszaru występowania nowych wariantów koronawirusa muszą podać na portalu internetowym rządu swoje dane osobowe i miejsce zamieszkania na czas niezbędnej kwarantanny wjazdowej.
"Nieprzestrzeganie zasad, może być kosztowne" - pisze tygodnik "Spiegel". Na przykład osoba przyłapana na wjeździe do Hamburga z obszaru zagrożonego, bez zgłoszenia przyjazdu "zapłaci grzywnę w wysokości 300 euro. W Nadrenii Północnej-Westfalii osoby, które nie przestrzegają obowiązku kwarantanny, muszą liczyć się z grzywną w wysokości do 10.000 euro. Osobie, która pójdzie do pracy, mimo że po podróży powinna pozostać na kwarantannie, grozi maksymalna grzywna w wysokości 25.000 euro".
77 lat temu, 1 sierpnia 1944 r., na mocy decyzji Dowódcy AK gen. Tadeusza Komorowskiego „Bora”, w Warszawie wybuchło powstanie. Przez 63 dni powstańcy prowadzili z wojskami niemieckimi heroiczną i osamotnioną walkę, której celem była niepodległa Polska, wolna od niemieckiej okupacji i dominacji sowieckiej.
Powstanie Warszawskie było największą akcją zbrojną podziemia w okupowanej przez Niemców Europie. Planowane na kilka dni, trwało ponad dwa miesiące. Jego militarnym celem było wyzwolenie stolicy spod niezwykle brutalnej niemieckiej okupacji, pod którą znajdowała się od września 1939 r.
Dowództwo Armii Krajowej zakładało, że Armii Czerwonej zależeć będzie ze względów strategicznych na szybkim zajęciu Warszawy. Przewidywano, że kilkudniowe walki zostaną zakończone przed wejściem do miasta sił sowieckich. Oczekiwano również pomocy ze strony aliantów.
Opanowanie miasta przez AK przed nadejściem Sowietów i wystąpienie w roli gospodarza przez władze Polskiego Państwa Podziemnego w imieniu rządu polskiego na uchodźstwie miało być atutem w walce o niezależność wobec ZSRS. Liczono na to, że ujawnienie się w Warszawie władz cywilnych związanych z Delegaturą Rządu na Kraj będzie szczególnie istotne w związku z powołaniem przez komunistów PKWN.
Premier Stanisław Mikołajczyk, udający się pod koniec lipca 1944 r. na rozmowy ze Stalinem, liczył, że ewentualny wybuch powstania w stolicy wzmocni jego pozycję negocjacyjną wobec Sowietów.
Opinii premiera nie podzielał Naczelny Wódz gen. Kazimierz Sosnkowski, który uważał, że w zaistniałej sytuacji zbrojne powstanie pozbawione jest politycznego sensu i w najlepszym przypadku zmieni jedną okupację na drugą. W depeszy do gen. Komorowskiego pisał: "W obliczu szybkich postępów okupacji sowieckiej na terytorium kraju trzeba dążyć do zaoszczędzenia substancji biologicznej narodu w obliczu podwójnej groźby eksterminacji". Pomimo takiego stanowiska, gen. Sosnkowski nie wydał w sprawie powstania jednoznacznego rozkazu.
Przy podejmowaniu decyzji o rozpoczęciu walki w stolicy nie bez znaczenia były także działania propagandy sowieckiej. Pod koniec lipca na ulicach Warszawy zaczęły pojawiać się bowiem odezwy informujące o ucieczce KG AK i o przejęciu dowództwa nad siłami zbrojnymi podziemia przez dowództwo Armii Ludowej. Z kolei oddana przez Sowietów Związkowi Patriotów Polskich radiostacja Kościuszko wzywała warszawiaków do natychmiastowego podjęcia walki. W tej sytuacji KG AK obawiała się, że komunistyczna dywersja może doprowadzić do niekontrolowanych i spontanicznych wystąpień zbrojnych przeciwko Niemcom, na czele których będą stawać komuniści.
Za rozpoczęciem walk w stolicy przemawiała również ewakuacja Niemców, która w drugiej połowie lipca 1944 r. objęła niemiecką ludność cywilną i wojskową, oraz widoczne przejawy zaniku morale niemieckiej administracji i wojska, wywołane sytuacją panującą na froncie, a także zamachem na Hitlera 20 lipca 1944 r.
Były również poważne obawy co do konsekwencji bojkotu zarządzenia gubernatora Ludwiga Fischera, wzywającego mężczyzn z Warszawy w wieku 17-65 lat, do zgłoszenia się 28 lipca 1944 r. w wyznaczonych punktach stolicy, w celu budowy umocnień. Istniało niebezpieczeństwo, że zarządzenia niemieckie, mogą doprowadzić do rozbicia struktur wojskowych podziemia i uniemożliwić rozpoczęcie powstania. Dodać należy, iż w ostatnich dniach lipca Niemcy wznowili gwałty i represje wobec ludności oraz rozstrzeliwanie więźniów.
Rozkaz o wybuchu powstania wydał 31 lipca 1944 r. dowódca AK gen. Tadeusz Komorowski "Bór", uzyskując akceptację Delegata Rządu Jana S. Jankowskiego.
1 sierpnia 1944 r. do walki w stolicy przystąpiło ok. 40-50 tys. powstańców. Jednak zaledwie co czwarty z nich liczyć mógł na to, że rozpocznie ją z bronią w ręku.
Na wieść o powstaniu w Warszawie Reichsfuehrer SS Heinrich Himmler wydał rozkaz, w którym stwierdzał: "Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców, Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy".
Przez 63 dni powstańcy prowadzili heroiczny i samotny bój z wojskami niemieckimi. Ostatecznie wobec braku perspektyw dalszej walki 2 października 1944 r. przedstawiciele KG AK płk Kazimierz Iranek-Osmecki "Jarecki" i ppłk Zygmunt Dobrowolski "Zyndram" podpisali w kwaterze SS-Obergruppenfuehrera Ericha von dem Bacha w Ożarowie układ o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie.
Według postanowień układu żołnierze AK z chwilą złożenia broni mieli korzystać ze wszystkich praw konwencji genewskiej z 1929 r., dotyczącej traktowania jeńców wojennych. Takie same uprawnienia otrzymali żołnierze AK, którzy dostali się do niemieckiej niewoli w czasie walk toczonych od początku sierpnia w Warszawie. Niemcy przyznali prawa jeńców wojennych także członkom powstańczych służb pomocniczych.
W podpisanym dokumencie strona niemiecka stwierdzała ponadto, że osoby uznane za jeńców wojennych "nie będą ścigane za swoją działalność wojenną ani polityczną tak w czasie walk w Warszawie, jak i w okresie poprzednim, nawet w wypadku zwolnienia ich z obozów jeńców".
Odnośnie do ludności cywilnej znajdującej się w czasie walk w mieście - Niemcy zapewnili, że nie będzie stosowana wobec niej odpowiedzialność zbiorowa. Dodatkowo gwarantowali: "Nikt z osób znajdujących się w okresie walk w Warszawie nie będzie ścigany za wykonywanie w czasie walk działalności w organizacji władz administracji, sprawiedliwości, służby bezpieczeństwa, opieki publicznej, instytucji społecznych i charytatywnych ani za współudział w walkach i propagandzie wojennej. Członkowie wyżej wymienionych władz i organizacji nie będą ścigani też za działalność polityczną przed powstaniem".
Zgodnie z żądaniami niemieckiego dowództwa miasto mieli opuścić wszyscy jego mieszkańcy. Układ przewidywał, że ewakuacja "zostanie przeprowadzona w czasie i w sposób oszczędzający ludności zbędnych cierpień", a "dowództwo niemieckie dołoży starań, by zabezpieczyć pozostałe w mieście mienie publiczne i prywatne".
O realizacji ustaleń zawartych w układzie z 2 października 1944 r. tak pisał prof. Norman Davis: "W pierwszym stadium Niemcy z pewnością trzymali się postanowień zawartego układu. Po Powstaniu nie wróciły straszliwe masakry, jakie się zdarzały w czasie jego trwania. Nie próbowano tępić Żydów czy innego +niepożądanego elementu+ i - ogólnie rzecz biorąc - ewakuowanych do obozów przejściowych nie bito, nie głodzono ani nie maltretowano na inne sposoby. Wiele tysięcy ludzi znalazło sposób, aby się wymknąć z oczek sieci, wielu też natychmiast zwolniono. Przeważająca część jeńców z Armii Krajowej została - zgodnie z umową - odesłana do regularnych obozów jenieckich pozostających pod nadzorem Wehrmachtu. (...) Kobiety, które trafiły do niewoli, zgodnie z umową kierowano do specjalnych obozów (...) albo po prostu uwalniano. Jednak w miarę upływu czasu, gdy początkowa masa zaczynała topnieć, ujawniały się bardziej nieprzyjemne aspekty hitlerowskiej machiny. Kiedy dokonano ostatecznych obliczeń, okazało się, że znacznie ponad 100 000 warszawiaków wysłano na przymusowe roboty do Rzeszy, wbrew układowi o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie, a dalsze kilkadziesiąt tysięcy umieszczono w obozach koncentracyjnych SS, w tym w Ravensbrueck, Auschwitz i Mauthausen". (N. Davis "Powstanie '44")
W czasie walk w Warszawie zginęło ok. 18 tys. powstańców, a 25 tys. zostało rannych. Poległo również ok. 3,5 tys. żołnierzy z Dywizji Kościuszkowskiej. Straty ludności cywilnej były ogromne i wynosiły ok. 180 tys. zabitych. Pozostałych przy życiu mieszkańców Warszawy, ok. 500 tys., wypędzono z miasta, które po powstaniu zostało niemal całkowicie zburzone. Specjalne oddziały niemieckie, używając dynamitu i ciężkiego sprzętu, jeszcze przez ponad trzy miesiące metodycznie niszczyły resztki ocalałej zabudowy.
Do niemieckiej niewoli poszło ponad 15 tys. powstańców, w tym 2 tys. kobiet. Wśród nich niemal całe dowództwo AK, z gen. Komorowskim, mianowanym przez prezydenta RP Władysława Raczkiewicza 30 września 1944 r. Naczelnym Wodzem.
W wydanej nazajutrz po kapitulacji odezwie do "Do Narodu Polskiego" Krajowa Rada Ministrów i Rada Jedności Narodowej z goryczą stwierdzały: "Skutecznej pomocy nie otrzymaliśmy. (...) Potraktowano nas gorzej niż sprzymierzeńców Hitlera: Italię, Rumunię, Finlandię. (...) Sierpniowe powstanie warszawskie z powodu braku skutecznej pomocy upada w tej samej chwili, gdy armia nasza pomaga wyzwolić się Francji, Belgii i Holandii. Powstrzymujemy się dziś od sądzenia tej tragicznej sprawy. Niech Bóg sprawiedliwy oceni straszliwą krzywdę, jaka Naród Polski spotyka, i niech wymierzy słuszną karę na jej sprawców".
Wielkość strat poniesionych przez stronę polską w wyniku powstania powoduje, że decyzja o jego rozpoczęciu do dziś wywołuje kontrowersje.(PAP)
W czerwcu stopa bezrobocia w Polsce spadła o 0,2 pkt. proc. w porównaniu z majem br. i należy do najniższych w UE - podał w piątek Europejski Urząd Statystyczny.
Bezrobocie w Polsce wynosiło w czerwcu 3,6 proc. (w maju - 3,8 proc.). To jeden z najlepszych wyników w Unii Europejskiej. Niższy poziom braku zatrudnienia miały tylko Czechy (2,8 proc.) i Holandia (3,3 proc.). Na drugim końcu skali znalazły się Grecja i Hiszpania (po 15,1 proc.).
Wskaźnik bezrobocia w całej Unii również zmalał o 0,2 pkt. proc.: z 7,3 proc. w maju do 7,1 proc. w czerwcu.
Stopa bezrobocia w strefie euro spadła z kolei o 0,3 pkt. proc. z 8 proc. do 7,3. proc.
Norweska prokuratura oskarżyła 50-letniego Polaka o przemyt 40 kilogramów amfetaminy w furgonetce z napisem Biontech, czyli producenta szczepionki przeciwko Covid-19.
Mężczyzna w styczniu tego roku przypłynął promem z Danii samochodem wynajętym w Niemczech. Auto pokryte było tablicami na magnes z napisem Biontech oraz wizerunkiem strzykawki.
Niemiecki koncern Biontech jest znany ze swojego wkładu w rozwój szczepionki Pfizer.
"Nie ma wątpliwości, że samochód został oznakowany w sposób, aby sprawiać wrażenie, że pochodzi z firmy farmaceutycznej i bierze udział w walce z pandemią" - stwierdza w portalu NRK prokurator Havard Kalvag.
Za przemyt 40 kg amfetaminy grozi do 15 lat więzienia. Według prokuratury w tym konkretnym przypadku karą może być 9-10 lat pozbawienia wolności. Przebywający od stycznia w areszcie Polak nie przyznaje się do winy.
Proces ma rozpocząć się 4 sierpnia w sądzie rejonowym w Vestfold. (PAP)
21-letni Polak mieszkający w Brunico w Trydencie na północy Włoch został aresztowany pod zarzutem zabójstwa swojego sąsiada. Było to, jak wszystko na to wskazuje, morderstwo na tle satanistycznym - podaje w czwartek lokalne wydanie dziennika "Corriere della Sera".
Młody Polak, pracujący we Włoszech jako robotnik, zgłosił się na pogotowie cały we krwi i wyjaśnił lekarzom, że zranił się, zabijając swojego sąsiada.
30-letni Włoch został znaleziony martwy w swoim domu z licznymi ranami.
W domu aresztowanego Polaka karabinierzy znaleźli zaś czaszkę i kości wykorzystywane zapewne do satanistycznych rytuałów.
Ustalono, że podejrzany o zabójstwo był znany w środowiskach satanistów i posługiwał się ich symbolami. (PAP)
Minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau przebywał we wtorek w Berlinie, gdzie spotkał się z niemieckimi politykami. Podczas konferencji prasowej w Instytucie Polskim mówił, że w swoich rozmowach poruszał m.in. kwestię gazociągu Nord Stream 2 i niemieckich reparacji wojennych dla Polski.
"Dzisiaj miałem okazję przeprowadzić konsultacje z czołowymi przedstawicielami partii politycznych Republiki Federalnej Niemiec. Spotkałem się z przewodniczącym Bundestagu Wolfgangiem Schaeublem z CDU. Miałem także przyjemność przeprowadzić rozmowę z panią Annaleną Baerbock z partii Zielonych, kandydatką na urząd kanclerza z tej partii, a także ministrem finansów z partii SPD panem Olafem Scholzem" - poinformował Rau.
W czasie rozmów poruszano "całą gamę interesujących obie strony problemów; przede wszystkim w kontekście toczącej się kampanii wyborczej w RFN i oczywiście w kontekście perspektywy tworzenia nowego niemieckiego rządu, którego wewnętrznej konstelacji koalicyjnej jeszcze nie znamy" - relacjonował minister.
Zapytany przez PAP czy planuje jeszcze przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu spotkać się z najpoważniejszym kandydatem na urząd kanclerza, szefem chadeckiej CDU Arminem Laschetem, Rau odpowiedział: "Tak, zdecydowanie tak; mogę już powiedzieć, że do takiego spotkania dojdzie najprawdopodobniej na przełomie sierpnia i września, najprawdopodobniej w ostatnich dniach sierpnia".
"Poruszaliśmy z moimi rozmówcami kwestię NS2" - podkreślił Rau. Przede wszystkim "w kontekście konsekwencji, które będą miały miejsce, kiedy ten gazociąg zostanie ukończony" - uzupełnił szef polskiej dyplomacji.
Zdaniem ministra, stanowiska jego rozmówców w sprawie NS2 "nie były jednoznaczne". Bez wątpienia wszyscy zgadzali się, że należy poszukiwać rozwiązań, które zapobiegną negatywnym konsekwencjom ukończenia gazociągu, rozumianym "przede wszystkim w kategoriach deficytu bezpieczeństwa, zarówno politycznego, wojskowego, jak i energetycznego" - zaznaczył Rau.
"I w sposób wyraźny moim rozmówcom zależało na tym, żeby przekonać stronę polską, że ta kwestia poszukiwania rozwiązań zabezpieczających pozycje państw Europy Środkowo-Wschodniej, a także Ukrainy nie jest zamknięta. Odnosiłem wrażenie, że jest to dopiero początek pewnego procesu. Oczywiście nie kryłem mojego daleko posuniętego sceptycyzmu wobec możliwości zadośćuczynienia temu, co się stało" - powiedział szef polskiej dyplomacji.
Zapytany czy Polska zrzekła się reparacji od Niemiec za II wojnę światową, Rau odparł: "Dla rządu, który reprezentuję, ta sprawa bynajmniej zamknięta nie jest. Podkreślałem to w czasie rozmów z moim niemieckim odpowiednikiem panem ministrem Heiko Maasem, a dzisiaj także miałem okazję tę kwestię podnieść. Natomiast nie spotkałem się dzisiaj z takim zaprzeczeniem, że ta kwestia po prostu nie istnieje. Tak więc stosunek moich rozmówców jest zróżnicowany i na pewno daje podstawy do rozpoczęcia procesu dalszych ustaleń".
Minister poinformował również, że wtorkowe rozmowy w Berlinie dotyczyły także spraw Polaków w Niemczech. Rozmawiano również o upamiętnieniu polskich ofiar z okresu II wojny światowej i kwestii lokalizacji poświęconego im miejsca pamięci w stolicy Niemiec. Rau przekazał, że został zapytany o polską perspektywę dotyczącą miejsca lokalizacji. Osobiście podobałoby mi się usytuowanie miejsca pamięci w Tiergarten przy Urzędzie Kanclerskim - odpowiedział szef polskiej dyplomacji na pytania dziennikarzy podczas konferencji prasowej.
Premier Saksonii, Michael Kretschmer nie jest przekonany do dalszych nacisków Unii Europejskiej na Polskę i Węgry. "Musimy trzymać się jasnych zasad. Tam, gdzie naruszane jest prawo europejskie, istnieją procedury. Poza tym powinniśmy powstrzymać się od prób wychowywania" - mówi agencji dpa, komentując napięcia pomiędzy UE a Polską i Węgrami.
Po opublikowaniu sprawozdania z audytu przeprowadzonego przez Komisję Europejską Polskę i Węgry czeka postępowanie w sprawie funduszy UE.
"Myślę, że znalezienie właściwej równowagi w obecnych konfliktach jest jak balansowanie na linie" - powiedział w tym kontekście Kretschmer agencji dpa.
"Oczywiście, ludzie w Polsce i na Węgrzech, którzy chcą liberalnego państwa konstytucyjnego, potrzebują szerokiego wsparcia" - mówi premier Saksonii.
Jego zdaniem jednak "słuszne jest również, abyśmy pozostali obiektywni w procesie dialogu na temat stanu praworządności w UE. Unia Europejska jest wspólnotą wartości oraz stowarzyszeniem suwerennych państw i narodów. Tylko obywatele poszczególnych państw członkowskich mogą znaleźć odpowiedź na wiele pytań", podkreśla Kretschmer.
Zdaniem premiera Saksonii zaostrzony język z wzajemnymi oskarżeniami w ostatecznym rozrachunku doprowadziłby do zaostrzenia konfliktu: "Musimy trzymać się jasnych zasad. Tam, gdzie naruszane jest prawo europejskie, istnieją procedury. Poza tym powinniśmy powstrzymać się od prób wychowywania".
Ponad 35 proc. wskazanych sprawców pedofilii to członkowie rodziny skrzywdzonego dziecka; a w niemal 30 proc. spraw podejrzanym była osoba duchowna - wynika z raportu Państwowej Komisji ds. Pedofilii. "Za każdą z tych spraw kryją się bezbronne dzieci" - mówi szef komisji Błażej Kmieciak.
Państwowa Komisja ds. Pedofilii opublikowała w poniedziałek pierwszy raport z wynikami swoich prac. W liczącym ponad 250 stron dokumencie znalazły się m.in. rezultaty badań akt spraw sądowych oraz rekomendacje skierowane do organów państwa.
"W raporcie Państwowej Komisji przedstawiliśmy wiele liczbowych danych dotyczących zbadanych spraw oraz zgłoszeń, jakie do nas zostały bezpośrednio skierowane. Za każdą z tych spraw, o czym mamy obowiązek pamiętać, kryją się konkretne osoby, przede wszystkim bezbronne dzieci, które zostały skrzywdzone. Wiele z tych spraw zawsze kojarzyć nam się będzie z obrazami, zdjęciami, nagraniami oraz filmami, jakie były dołączone do akt. Materiały te przerażają, a jednocześnie są czynnikiem, który każe powiedzieć dość, który nakazuje nam byśmy nie przestali walczyć z tak ohydnymi zbrodniami" - powiedział PAP Błażej Kmieciak, który jest współautorem raportu.
Z dokumentu wynika, że komisja prowadziła łącznie 349 spraw zgłoszonych do niej i podjętych z własnej inicjatywy. Do prokuratury komisja przekazała 137 zgłoszeń, z których 36 dotyczyło niezawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa pedofilii.
W sprawach, którymi zajmowała się komisja, poszkodowanych zostało 188 dziewczynek i 173 chłopców. W pozostałych przypadkach brakowało informacji o płci ofiary. Najmłodsze skrzywdzone dziecko miało zaledwie rok, a najstarsze 16 lat. "W 22 przypadkach poszkodowani to osoby w wieku do 3 lat. W 71 zgłoszonych do Państwowej Komisji sprawach poszkodowani to osoby w wieku od 3 do 10 lat. Pozostali poszkodowani to osoby w wieku od 11 do 15 lat" - czytamy w raporcie.
Według danych komisji zdecydowaną większość potencjalnych sprawców pedofilii stanowią mężczyźni. Na łącznie 292 sprawców wskazano 275 osób płci męskiej, czyli 94 proc. wszystkich zgłoszeń.
Z raportu wynika też, że ponad 64 proc. sprawców były to osoby obce dla poszkodowanych dzieci. Z kolei 12,3 proc. stanowili spokrewnieni, a 23,3 proc. to rodzice. Oznacza to, 35,6 proc. sprawców należało do rodziny skrzywdzonych dzieci.
Jak podała komisja wśród zgłoszeń dotyczących niespokrewnionych sprawców najwięcej, bo 100 spraw, dotyczyło osób duchownych. Oznacza to, że blisko 30 proc. wszystkich spraw dotyczyło duchownych. 55 z tych zgłoszeń komisja przekazała do prokuratury, w tym 36 ws. niezawiadomienia organów ścigania.
W znacznej części spraw wskazywanym sprawcą była osoba z bliskiego otoczenia dziecka: sąsiad, przyjaciel domu, wychowawca z placówki opiekuńczo-wychowawczej czy internatu, trener w klubie sportowym, nauczyciel, pracownik domu pomocy społecznej czy też partner matki.
Około 25 proc. zgłoszeń związanych było z konfliktem okołorozwodowym. W 99 proc. przypadków osobami zgłaszającymi są matki oskarżające ojców swoich dzieci o stosowanie przemocy seksualnej. Z kolej czyny popełniane w internecie stanowiły 12 proc. zgłoszonych spraw. Kolejne 10 proc. spraw związanych było z niezawiadomieniem właściwego organu o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
W raporcie podkreślono, że dzieci wykorzystywane seksualnie muszą mierzyć się z dotkliwymi następstwami czynu. Z analiz komisji wynika, że najczęściej występującymi konsekwencjami psychicznymi u dziecka są: lęk, poczucie winy i depresja. Bezpośrednimi następstwami molestowania u dzieci są tez Zaburzenia snu, wczesne opuszczanie domu, ucieczki i problemy szkolne. Wskazano przy tym na bardzo dotkliwe długotrwałe konsekwencje pedofilii.
Istotną częścią raportu są także rekomendacje, które dotyczą m.in. reform systemowych, proceduralnych i działań profilaktycznych. Komisja zaapelowała przy tym o wprowadzenie zaproponowanych przez nią zmian w prawie karnym. Zarekomendowano też znowelizowanie ustawy o państwowej komisji.
Komisja zarekomendowała też, nadanie priorytetowego charakteru sprawom karnym dotyczącym pedofilii oraz wprowadzenie instytucji adwokata dziecka. W raporcie zaproponowano też zmiany w prawie prowadzące do niezwłocznego występowania przez prokuratora o ustanowienie kuratora procesowego dla pokrzywdzonego dziecka i obowiązek rozpoznania tego wniosku przez sąd opiekuńczy w ciągu trzech dni.
Komisja chce też obligatoryjnego opiniowania seksuologicznego i psychiatrycznego sprawców wykorzystania seksualnego dzieci oraz orzekania terapii uzależnień u sprawców uzależnionych. Wśród rekomendacji znalazł się też pomysł stworzenia szybkiej ścieżki interwencyjnej, która zapewniałaby priorytetowy dostęp do opieki psychologicznej dla skrzywdzonych dzieci.
Jak poinformowano w raporcie, komisja na podstawie informacji medialnych podjęła 22 sprawy z urzędu. Wśród tych spraw prowadzonych z własnej inicjatywy zdecydowaną większość stanowiły czyny popełnione przez osoby duchowne. Komisja po uzyskaniu zgody pokrzywdzonych wnioskowała też o złożyła udział w postępowaniach na prawach oskarżyciela posiłkowego. Z kolei w 12 spośród 250 monitorowanych spraw komisja dostrzegła nieprawidłowości, które zgłosiła do Prokuratury Krajowej.
W raporcie wskazano też, że komisja skierowała z urzędu dwa zawiadomienia dotyczące zatajenia przez hierarchów kościelnych informacji o wykorzystywaniu seksualnym dzieci przez podległych im duchownych. Dwa razy komisja wnioskowała też do prokuratury o wniesienie kasacji.
Publikacja raportu zapowiadana była do kilku tygodni. Dokument został opracowany zgodnie z ustawą w rok po powołaniu członków komisji. Zawiera wyniki ośmiu miesięcy prac zespołu urzędu. Raport dostępny jest na stronie internetowej komisji.(PAP)
Będziemy wdrażali kolejne zachęty do szczepień na COVID-19, ale będziemy też budowali procedury, które będą zharmonizowane z tym, co jest wprowadzane w Europie Zachodniej - mówił w Gdańsku premier Mateusz Morawiecki, pytany o politykę wobec przeciwników szczepień.
Premier Mateusz Morawiecki, nawiązując do zajścia w Grodzisku podkreślił, że w przypadku każdego takiego ataku "oznacza to konsekwencje prawne".
"To bardzo naganna agresja i niestety ten, nazywający tak siebie, ruch antyszczepionkowy, doprowadza do niepotrzebnego podgrzania emocji w Polsce wokół tematu, który jest absolutnie fundamentalny" - mówił Morawiecki,
Skuteczna walka z COVID-19 jest po to, "żeby nie było czwartej fali, a gdy ona będzie, żeby skutkowała jak najmniejszymi perturbacjami dla naszej służby zdrowia i dla całej naszej gospodarki".
"Jeżeli ktoś chce ryzykować swoim własnym życiem, to ma do tego prawo, ale przecież wiemy, że wirus przenosi się szybko z człowieka na człowieka i wiemy dobrze, że ktoś niezaszczepiony może zakazić kogoś innego, kto umrze" - przekonywał premier.
"99 procent osób, które dzisiaj umierają, to osoby niezaszczepione. Czy potrzeba bardziej wyrazistych danych? Czy potrzeba jeszcze bardziej oczywistego wniosku, ile dobrego dzisiaj na świecie doświadczamy dzięki szczepieniom, a ile złego może się stać, jeżeli powstrzymamy od szczepień ileś tysięcy i milionów osób. Nie róbmy tego - bardzo gorąco apeluję" - podkreślał szef rządu.
"Będziemy wdrażali kolejne zachęty, ale w ślad za tym, co się dzieje w Europie Zachodniej, będziemy także budowali procedury tutaj w Polsce, żeby były zharmonizowane z tym, co się dzieje w Europie Zachodniej" - zapowiedział.
W niedzielę po południu w jednym z punktów szczepień w Grodzisku Mazowieckim doszło do awantury pomiędzy grupą osób, która chciała wejść do placówki, a jej pracownikami. Musiała interweniować policja, zatrzymała dwie osoby.
Dwa tygodnie temu prezydent Francji Emmanuel Macron zapowiedział wprowadzenie obowiązku szczepień dla medyków i pracowników placówek opiekuńczych. Ogłosił również, że od 21 lipca warunkiem wejścia do gromadzących ponad 50 osób miejsc rozrywki i kultury będzie certyfikat sanitarny, potwierdzający przejście pełnego cyklu szczepień, przechorowanie infekcji lub aktualny negatywny wynik testu na obecność koronawirusa. Od 1 sierpnia certyfikat będzie też trzeba okazywać, wchodząc do restauracji, kawiarni, centrum handlowego, placówki służby zdrowia, a także przed podróżami lotniczymi i dłuższymi trasami kolejowymi czy autobusowymi. (PAP)
Zieloni domagają się wprowadzenie w Polsce obowiązkowych szczepień przeciw Covid-19. Apel skierowali do rządu i ministra zdrowia, zwrócili się też do innych partii o poparcie takiego rozwiązania. Mówimy: 'tak" dla nauki i zdrowego rozsądku, "nie" dla fake newsów i teorii spiskowych - oświadczyli.
Politycy partii Zieloni przedstawili swoje oczekiwania na konferencji prasowej zorganizowanej w Warszawie przed siedzibą Ministerstwa Zdrowia w Warszawie.
Marek Kossakowski z Partii Zieloni oświadczył, że jego formacja żąda wprowadzenia obowiązkowego szczepienia przeciwko COVID-19. "To jest jedyna droga, jaką możemy powstrzymać epidemię. My, Partia Zieloni mówimy jasno: tak dla nauki, tak dla racjonalności, tak dla zdrowego rozsądku, nie dla fake newsów, nie dla spiskowych teorii, nie dla kunktatorstwa i niezdecydowania polityków. Panie ministrze zdrowia: odwagi" - powiedział Kossakowski.
Wezwał kierownictwo resortu zdrowia, by nie kierowało się słupkami poparcia, ale liczbą zgonów Polaków z powodu Covid-19. Wezwał też wszystkie partie do przyłączenia się do tego apelu.
Współprzewodniczący Partii Zieloni Wojciech Kubalewski poinformował, że jego ugrupowanie przyjęło uchwałę wzywającą rząd do "wykonania ustawy o zapobieganiu i zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi". Przypomniał, że w obecnym stanie prawnym w Polsce są już wprowadzone obowiązkowe szczepienia przeciwko takim chorobom jak: gruźlica, zakażenia pneumokokami, błonica, krztusiec, polio, odra, świnka, różyczka, tężec, czy wirusowe zapalenie wątroby typu B. "Nasze żądanie nie odkrywa Ameryki. Chcemy tylko, żeby minister wykorzystał dostępne narzędzia prawne" - powiedział Kubalewski.
"Rząd nie może teraz stchórzyć i poddać się antynaukowym opiniom" - dodał. Według niego, spełnienie tego postulatu uchroni Polaków przed ciężkim przebiegiem choroby i zgonami oraz przed kolejnym lockdownem.
Katarzyna Hajdas z Partii Zieloni wyjaśniła, że jej formacja nie chce wprowadzenia rozwiązań siłowych. Aby załagodzić "napięcia społeczne" związane z wprowadzeniem obowiązkowego szczepienia przeciwko Covid-19 partia proponuje bonifikaty finansowe dla wszystkich zaszczepionych. Zdaniem Hajdas koszt takich bonifikat dla budżetu wyniósłby 5 mld zł. Jednoczenie zaznaczyła, że rząd na pierwszą tarczę antykryzysową związana z pandemią Covid-19 wydał 212 mld zł.
"Zachęty finiszowej nie należy traktować jako obciążenia dla Skarbu Państwa a raczej jako ulgę dla skarbu państwa" - powiedziała Hajdas wskazując na koszty związane z trwającą pandemią a wynikające z lockdownów i leczenia chorych przez kolejne lata, jeśli społeczeństwo nie osiągnie zbiorowej odporności.(PAP)
Blisko 300 stron będzie liczył pierwszy raport Państwowej Komisji ds. Pedofilii, którego ogłoszenie jest planowane na początek przyszłego tygodnia - poinformowała w czwartek komisja. W raporcie znajdą się m.in. wyniki badań akt spraw sądowych i rekomendacje dla organów państwa.
Jak wskazano w czwartkowym komunikacie na stronach komisji, raport został opracowany - zgodnie z ustawą o Państwowej Komisji - w rok po powołaniu jej członków, na podstawie "ośmiu miesięcy intensywnych prac zespołu urzędu". Przygotowywane jest także streszczenie raportu.
Jak poinformowano, dokument, który zostanie ogłoszony na początku przyszłego tygodnia, będzie składał się z ośmiu części.
"W pierwszej przedstawione zostały zadania i usytuowanie Państwowej Komisji na tle innych organów władzy publicznej i podmiotów sprawujących wymiar sprawiedliwości. W kolejnej części opisano zjawisko wykorzystania seksualnego dzieci w aspektach prawnym i psychologiczno-seksuologicznym. Opis stanowi wstęp teoretyczny do – przeprowadzonych przez Państwową Komisję - ogólnopolskich badań nad problemem przestępczości seksualnej w latach 2017-2020 na szkodę dzieci poniżej lat 15. Wyniki badań zostały zaprezentowane w części trzeciej" - przekazała komisja.
Z kolei w części czwartej raportu ma znaleźć się opis działań podjętych przez komisję w związku ze zgłoszonymi sprawami, informacje o uczestnictwie w postępowaniach karnych na prawach oskarżyciela posiłkowego oraz o monitorowanych postępowaniach i wnioskach do prokuratora krajowego.
"Na podstawie analizy przyjętych spraw możliwa była identyfikacja problemów występujących w postępowaniach karnych, co opisano w części piątej raportu. Następnie zaprezentowano specyfikę postępowań wyjaśniających prowadzonych w sprawach, w których doszło do przedawnienia karalności, w części szóstej" - poinformowano.
Jak zaznacza komisja, w części siódmej dokumentu opisane są inicjatywy ustawodawcze komisji oraz kontakty z podmiotami państwowymi, organizacjami pozarządowymi, kościołami i związkami wyznaniowymi. "Finalną część raportu stanowią rekomendacje stworzone na podstawie wniosków płynących z wysłuchań osób pokrzywdzonych, badań własnych i spraw powierzonych Państwowej Komisji" - zapowiedziano w komunikacie.
Zapewniono, że pełna treść raportu będzie jawna i zostanie opublikowana w Biuletynie Informacji Publicznej na stronach komisji.
O pracach nad przygotowaniem takiego raportu komisja informowała już od połowy kwietnia br. Wówczas zapowiedziano na lipiec raport, w którym zawarta ma być "analiza i ocena skali wykorzystywania seksualnego dzieci w Polsce i wskazanie największych problemów oraz rozwiązań, w tym zmian prawnych i instytucjonalnych".
Państwowa Komisja ds. wyjaśniania przypadków czynności skierowanych przeciwko wolności seksualnej i obyczajności wobec małoletniego poniżej lat 15 została powołana przez Sejm 24 lipca 2020 r. Urząd rozpoczął funkcjonowanie 1 października ub.r., od 6 listopada w siedzibie przy ul. Twardej 18. Komisja przyjmuje zgłoszenia od 24 listopada zeszłego roku.(PAP)
Los koncesji telewizji TVN24 to coś, do czego podchodzimy bardzo poważnie; ewentualne nieprzyznanie licencji będzie miało swoje konsekwencje dla przyszłych amerykańskich inwestycji - powiedział przedstawiciel Departamentu Stanu USA Derek Chollet w czwartek w TVN 24.
"Kwestia wolności mediów jest w tym momencie ważnym tematem dla wielu amerykańskich urzędników. Los koncesji dla telewizji TVN24 to coś, do czego podchodzimy bardzo poważnie. Temat ten poruszyłem z moimi polskimi rozmówcami" - powiedział w czwartek przedstawiciel Departamentu Stanu USA Derek Chollet w rozmowie z TVN24, pytany o kwestię możliwego nieprzyznania koncesji tej stacji.
Chollet, podsekretarz stanu i doradca polityczny szefa dyplomacji USA Antony'ego Blinkena, przyjechał do Warszawy w środę. Jak zapowiedział Departament Stanu, podczas wizyty ma poruszać "szereg kwestii, w tym wspólne obawy dotyczące gazociągu Nord Stream 2 i szerszego bezpieczeństwa energetycznego". W czwartek spotkał się z marszałkiem Senatu Tomaszem Grodzkim oraz wiceministrem spraw zagranicznych Marcinem Przydaczem.
Jak dodał, jednym z powodów, dla których USA są zaniepokojone sprawą TVN24 są amerykańskie inwestycje. "To jest bardzo znacząca amerykańska inwestycja tutaj w Polsce. Ewentualne nieprzyznanie licencji będzie miało swoje skutki dla przyszłych amerykańskich inwestycji" - zaznaczył.
Chollet dodał, że sprawa TVN24 to również kwestia wartości. "To kwestia kondycji naszych demokracji. Wolność mediów jest absolutnie kluczowa. Posiadanie wolnej prasy jest ważne dla wzmocnienia społeczeństwa. To bardzo ważne dla USA. Staramy się dać naszym przyjaciołom w Polsce jak najlepsze rady" - powiedział. "Robimy to pełni pokory, bo Stany Zjednoczone oczywiście też mają wiele wyzwań dotyczących społeczeństwa i demokracji, nad którymi pracujemy. Nasze rady nie są więc w żaden sposób strofowaniem. Jak partnerzy, którzy wyznają te same wartości, chcemy po prostu jak najlepiej. I dlatego ta sprawa jest dla nas tak ważna" - dodał.
"Nasze wspólne wartości są podstawą polsko-amerykańskiego sojuszu. Nasze relacje związane z bezpieczeństwem, czy relacje ekonomiczne, są ważne, ale podstawą jest fakt, ze jesteśmy dwiema dumnymi demokracjami, i to czyni ten sojusz wyjątkowym - wspólne wartości. Więc w momencie, kiedy te wartości są kwestionowane, to powód do zaniepokojenia. Jestem przekonany co do pozytywnej przyszłości relacji polsko-amerykańskich. Mamy dumną historię, wiele razem zdziałaliśmy na świecie, ale w naszym wspólnym interesie jest przestrzeganie wspólnych wartości" - zaznaczył amerykański polityk.
Na początku lipca posłowie PiS złożyli w Sejmie projekt nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji, w którym wskazano, że "koncesja na rozpowszechnianie programów radiowych i telewizyjnych może być udzielona osobie zagranicznej, której siedziba lub stałe miejsce zamieszkania znajduje się w państwie członkowskim Europejskiego Obszaru Gospodarczego, pod warunkiem, że taka osoba zagraniczna nie jest zależna od osoby zagranicznej, której siedziba lub stałe miejsce zamieszkania znajduje się w państwie niebędącym państwem członkowskim Europejskiego Obszaru Gospodarczego". Przedstawicielem wnioskodawców jest Marek Suski.
W debacie publicznej często padają oceny, że projekt nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji jest skierowany przeciwko stacji TVN, która obecnie jest w trakcie rozmów z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji w sprawie przedłużenia koncesji. Właścicielem TVN jest amerykański koncern Discovery, ale zarządza stacją za pośrednictwem spółki Polish Television Holding BV, zarejestrowanej w Holandii. (PAP)
Minister spraw zagranicznych Izraela Jair Lapid prowadzi rozmowy z Waszyngtonem w celu wywarcia presji na Polskę, by ta nie uchwaliła noweli Kpa, która ogranicza możliwości restytucji mienia ocalałych z Holokaustu - informuje w czwartek izraelski dziennik "Haarec".
"Lapid, który w zeszłym miesiącu publicznie zaatakował polską ustawę, doprowadzając do otwartej konfrontacji z Warszawą", prowadzi rozmowy w tej sprawie z sekretarzem stanu USA Antonym Blinkenem - podaje gazeta.
Inni urzędnicy izraelskiego MSZ mieli również omówić tę kwestię ze swoimi odpowiednikami w Warszawie i Waszyngtonie.
Według dziennika list wysłany we wtorek do prezydenta Polski Andrzeja Dudy przez 12 senatorów amerykańskich wzmocnił stanowisko Izraela. Senatorowie napisali, że "to prawo znacznie zwiększyłoby istniejące trudności, które uniemożliwiają ofiarom i ich rodzinom ubieganie się o zwrot i rekompensatę za mienie bezprawnie zabrane im przez nazistowskie Niemcy i komunistyczny rząd Polski".
W środę wysoki rangą rzecznik amerykańskiego Departamentu Stanu przekazał "Haarecowi", że "obawy (administracji Bidena - PAP) dotyczące restytucji i odszkodowań są związane ze sprawiedliwością i równością wszystkich ofiar, niezależnie od (ich) obywatelstwa, religii czy pochodzenia etnicznego".
"Wzywamy (polski) parlament do zmiany projektu ustawy, by toczące się sprawy sądowe mogły być kontynuowane" - powiedział rzecznik.
Stany Zjednoczone przekazały tę wiadomość "zarówno publicznie, jak i prywatnie na najwyższych szczeblach naszym odpowiednikom w Warszawie" - dodał rzecznik.
"Stany Zjednoczone będą nadal walczyć o sprawiedliwość dla ocalałych z Holokaustu i ich spadkobierców" - zapewnił.
Źródła zbliżone do izraelskiego szefa dyplomacji powiedziały "Haarecowi", że chociaż jest za wcześnie, by mówić o jakichkolwiek "sukcesach" w walce z ustawą, list senatorów przyniósł pewną satysfakcję.
Nowelizacja Kodeksu postępowania administracyjnego ma zmienić przepisy nakazujące uznawanie decyzji administracyjnej za nieważną z powodu "rażącego naruszenia prawa" - bez względu na fakt, jak dawno ją wydano. Zapisy noweli oznaczają na przykład, że po upływie 30 lat od wydania decyzji administracyjnej niemożliwe będzie wszczęcie postępowania w celu jej zakwestionowania, np. w sprawie odebranego przed laty mienia.
Sejm uchwalił tę zmianę w drugiej połowie czerwca, a przyjęcie nowelizacji wywołało ożywioną dyskusję i kontrowersje. Uchwalenie tej noweli przez Sejm spotkało się m.in. z ostrą reakcją strony izraelskiej. Lapid oznajmił m.in. że prawo jest "hańbą" i poważnie zaszkodzi stosunkom między dwoma krajami. (PAP)
Poczta Polska ostrzega o możliwych próbach oszustw internetowych, związanych z obsługą celną przesyłek ze sklepów spoza Unii Europejskiej - poinformowała w czwartek spółka.
Wskazano, że spółka otrzymuje zgłoszenia, o pojawieniu się w internecie nowego sposobu oszustwa, związanego z wdrożeniem przez Unię Europejską tzw. pakietu VAT dla e-commerce. Napisano, że internetowi oszuści rozsyłają fałszywe e-maile do klientów, w których zachęcają do otwarcia zawirusowanego załącznika lub linku. Dodano, że tego typu oszustwo może być dystrybuowane także przez wiadomości SMS, zawierające link do zainfekowanej strony.
"Po kliknięciu w załącznik albo link znajdujący się w otrzymanej wiadomości, komputer może zostać zarażony wirusem, w tym wypadku koniem trojańskim, który pozwoli przestępcom wykraść dane i przejąć kontrolę nad komputerem - powiedziała rzecznik prasowy Poczty Polskiej Justyna Siwek. Wskazała, że w przypadku najnowszego ataku cyberprzestępców, użytkownik może też zostać poproszony o dane logowania do banku albo innych serwisów. "Grozi to przekazaniem wrażliwych danych osobowych, a nawet utratą pieniędzy z kont bankowych. Kategorycznie wyjaśniamy, że Poczta Polska nie wysyła do klientów maili dotyczących cła i nigdy nie prosi swoich klientów o dane bankowe" – podkreśla.
Napisano, by wszystkie informacje na temat tego typu incydentów zgłaszać na adresy: This email address is being protected from spambots. You need JavaScript enabled to view it.. Poproszono także o przesłanie podejrzanej wiadomość jako załącznik, a nie poprzez „przekaż dalej”, gdyż utrudnia to analizę e-maila i opóźnia ustalenie sprawcy.
Na mocy nowych, unijnych przepisów obowiązujących od 1 lipca br., Poczta Polska przejęła obsługę celną przesyłek spoza Unii Europejskiej, stając się podmiotem dokonującym zgłoszeń celnych działającym na rzecz odbiorcy przesyłki, czyli tzw. przedstawicielem pośrednim. Oznacza to, że pocztowcy mogą dokonać zgłoszenia celnego za klienta sprowadzającego towary ze sklepów internetowych w Azji. Nowe regulacje pozwalają ograniczyć skalę nierównej konkurencji, jaką dla europejskich producentów stanowią obecnie operatorzy handlu elektronicznego spoza krajów UE, którzy dostarczają towary na rynki krajów członkowskich UE, w znacznej mierze bez opłacenia cła i podatku VAT. (PAP)
Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies -
Polityka prywatności.
Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych - RODO.
Więcej dowiesz się TUTAJ.