Na poligonie Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Poznaniu (CSWL) odbędzie się w środę szkolenie polskich żołnierzy na czołgach Abrams. W wydarzeniu weźmie udział wicepremier, minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak.
W kwietniu szef MON podpisał u...
Ostatniej doby funkcjonariusze Straży Granicznej odnotowali 174 próby nielegalnego przekroczenia granicy polsko-białoruskiej - poinformowała ppor. Anna Michalska ze Straży Granicznej. Zatrzymano 10 nielegalnych imigrantów.
Straż Graniczna poinformowała w sobotę, że ostatniej doby funkcjonariusze Straży Granicznej odnotowali 174 próby nielegalnego przekroczenia granicy polsko-białoruskiej. SG zatrzymała trzech 10 nielegalnych imigrantów - pięciu obywateli Iraku i pięciu obywateli Afganistanu.
Od 2 września w przygranicznym pasie granicznym z Białorusią, czyli w części województw podlaskiego i lubelskiego, obowiązuje stan wyjątkowy. Obejmuje 183 miejscowości. Został wprowadzony na 30 dni na mocy rozporządzenia prezydenta Andrzeja Dudy, wydanego na wniosek Rady Ministrów.
Przedstawiciele rządu uzasadniają konieczność wprowadzania stanu wyjątkowego sytuacją na granicy z Białorusią, gdzie reżim Łukaszenki prowadzi "wojnę hybrydową" oraz rosyjskimi ćwiczeniami wojskowymi Zapad, które rozpoczęły się 10 września.(PAP)
Polacy kupują mieszkania "na potęgę" – zarówno za gotówkę, jak i na kredyt - stwierdzili eksperci w piątkowej analizie HRE Investments. Dodali, że deweloperzy zbliżają się do granic możliwości – firmom trudno znajdować kolejne działki pod budowę, rosną też m.in. koszty materiałów.
Jak wynika z szacunków HRE Investments opartych o dane GUS, w lipcu bieżącego roku w budowie pozostawało prawie 245 tys. mieszkań deweloperskich. "To historyczny rekord. Najnowszy odczyt jest aż o 26 proc. lepszy niż przed rokiem" - stwierdzili Oskar Sękowski i Bartosz Turek z zespołu analiz HRE Investments.
Według analityków "Polacy kupują mieszkania na potęgę" – zarówno za gotówkę, jak i z pomocą kredytów. Zwrócili uwagę, że "z i tak już wykupionego rynku" całe bloki i osiedla skupują fundusze inwestycyjne, a rekordowy popyt przekłada się na wzrost cen. "Szybko rosnące ceny mieszkań są najlepszym dowodem na to, że to wciąż za mało" - wskazali.
Wyjaśnili, że rosnąca liczba mieszkań budowanych przez deweloperów, to przede wszystkim "pokłosie bardzo dobrych danych na temat rozpoczynania nowych inwestycji". Autorzy analizy zauważyli, że w ostatnich 12 miesiącach (od sierpnia 2020 do lipca 2021) koparki wjechały na place budów, na których powstanie 167,1 tys. nowych mieszkań deweloperskich. W poprzednim okresie 12-miesięcznym (od sierpnia 2019 do lipca 2020) analogiczny wynik był na poziomie 129,1 tys.
Eksperci przypomnieli, że w kwietniu i maju 2020 r. po rozpoczęciu epidemii, deweloperzy o ok. połowę ograniczyli liczbę wprowadzanych inwestycji, a skupili się na jak najszybszym zakończeniu prowadzonych już projektów. W ich ocenie okres epidemii sprzyjał oszczędzaniu, a w portfelach Polaków pojawiły się dodatkowe środki. Część z tych pieniędzy trafia na rynek nieruchomości w formie inwestycji - stwierdzili.
Jak podkreślali, od początku 2021 r. umocnił się trend polegający na nadrabianiu zaległości przez osoby, które w 2020 r. nie mogły sobie pozwolić na zakup mieszkania – m.in. ze względu na ograniczenia w dostępie do hipotek. Bariery stawiane przez banki były znoszone – szczególnie na początku 2021 r. W ostatnich miesiącach chętnych na kredyty było nawet kilkadziesiąt tysięcy więcej niż normalnie, bo mieliśmy do czynienia z realizacją odroczonego popytu - zauważyli analitycy. Dodali, jednak że "ten trend wytraca impet i sytuacja się normalizuje".
Zdaniem analityków mieszkań na rynku jest mniej niż chętnych do ich zakupu. "Deweloperzy zbliżają się do granic możliwości – firmom trudno jest znajdować kolejne działki pod budowę, rosną też koszty materiałów i stawki dyktowane przez firmy budowlane" - ocenili. (PAP)
Oczywiście nie może być mowy o żadnym Polexicie - powiedział w wywiadzie dla 'Super Expressu" premier Mateusz Morawiecki. Według niego Polska i Komisja Europejska będą w stanie domknąć wszystkie wątpliwości związane z Krajowym Planem Odbudowy.
Morawiecki był pytany, jak należy intepretować wypowiedź wicemarszałka Sejmu, szefa klubu PiS Ryszarda Terleckiego o ewentualnej konieczności szukania "drastycznych rozwiązań" w naszych relacjach z Unią Europejską w odniesieniu do ostatnich decyzji KE.
"Na pewno mamy do czynienia z sytuacją nadużycia procedury, to delikatnie mówiąc, po stronie Komisji Europejskiej, która też jest zobowiązana pewnymi terminami do przedstawienia odpowiedzi. My w zamykaniu kolejnych rozdziałów Krajowego Planu Odbudowy odpowiedzieliśmy na wszystkie zadane pytania i wiemy, że nie ma tam zasadniczo jakiś wątpliwości, więc rozumiem, że teraz włączony został jakiś przycisk polityczny, który utrudnia to porozumienie" - powiedział Morawiecki.
Jednak - jak mówił - niezależnie od tego, że dostrzega takie działania po drugiej stronie sądzi, iż Polska i KE będą w stanie domknąć "wszystkie wątpliwości i nie wywoływać jakiegoś niepotrzebnego napięcia".
Na uwagę, że zatem o "żadnym Polexicie" mowy być nie może odparł: "oczywiście, że nie".
Morawiecki ocenił, że środki z KPO trafią do Polski w końcówce tego roku lub początu przyszłego.
Terlecki, w środę podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu, odnosząc się do niedawnych decyzji Komisji Europejskiej, mówił m.in.: "Powinniśmy myśleć nad tym, jak najdalej, jak najbardziej możemy współpracować, żebyśmy wszyscy byli w Unii, ale żeby ta Unia była taka, jaka jest dla nas do przyjęcia. Bo jeżeli pójdzie tak, jak się zanosi, że pójdzie, to musimy szukać rozwiązań drastycznych". "Brytyjczycy pokazali, że dyktatura brukselskiej biurokracji im nie odpowiada i się odwrócili, i wyszli" - dodał Terlecki. "My nie chcemy wychodzić, u nas poparcie dla Unii jest bardzo silne, dla uczestnictwa w Unii, ale nie możemy dać się zapędzić w coś, co ograniczy naszą wolność i co ograniczy nasz rozwój" - podkreślił wicemarszałek.
We wtorek KE poinformowała, że zwróci się do Trybunału Sprawiedliwości UE o nałożenie kar finansowych na Polskę za nieprzestrzeganie decyzji Trybunału ws. zawieszenia stosowania przepisów dot. uprawnień Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. KE poinformowała także, że rozpoczęła wobec Polski procedurę naruszenia prawa UE za niepodjęcie niezbędnych środków w celu pełnego wykonania wyroku TSUE ws. niezgodności z prawem unijnym przepisów dot. systemu dyscyplinarnego sędziów.
W poniedziałek wiceprzewodniczący KE Valdis Dombrovskis powiedział, że w polskim KPO nadal są pewne kwestie wymagające rozwiązania. "Wciąż są pewne sprawy wymagające rozwiązania w (polskim) planie, jesteśmy w ciągłym kontakcie z polskimi władzami. Są one zatem świadome kwestii, które powinny być rozwiązane, by zakończyć proces oceny" - powiedział. "Przyglądamy się sprawie prymatu prawa unijnego i jej potencjalnym implikacjom dla polskiego KPO" - podkreślił wiceprzewodniczący KE.
Dombrovskis zastrzegł, że nie może zbyt szczegółowo komentować sprawy, która cały czas jest przedmiotem dyskusji Komisji i Polski.
Krajowy Plan Odbudowy ma być podstawą do sięgnięcia przez Polskę w ramach Funduszu Odbudowy po dodatkowe środki z UE na walkę ze skutkami pandemii koronawirusa w gospodarce. KPO musi przygotować każde państwo członkowskie i przesłać do Komisji Europejskiej. Z Funduszu Odbudowy Polska będzie miała do dyspozycji około 58 mld euro(PAP)
Po zakupie używanego auta, ubezpieczenie OC zawarte przez poprzedniego właściciela nie przedłuży się automatycznie na kolejny rok - wskazuje Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny. Dodaje, że brak obowiązkowego ubezpieczenia samochodu osobowego może słono jego właściciela kosztować - nawet 5600 zł.
Według Funduszu, przy zakupie używanego samochodu należy sprawdzić, czy jego właściciel ma aktualne obowiązkowe ubezpieczenie OC. "Można to łatwo, bezpłatnie i bez konieczności pozostawiania danych osobowych, sprawdzić w bazie danych Ubezpieczeniowego Funduszu Gwarancyjnego. Wystarczy w wyszukiwarce na stronie www.ufg.pl lub na smartfonie w aplikacji „Na Wypadek” wpisać w odpowiednie pola numer rejestracyjny interesującego nas pojazdu (lub numer VIN), a uzyskamy informację o tym, czy polisa jest ważna i jaki zakład ubezpieczeń ją wystawił" - powiedział PAP rzecznik prasowy UFG Damian Ziąber.
Dodał, że najlepiej od razu skontaktować się z tym ubezpieczycielem i sprawdzić, do kiedy polisa jest ważna. "Może się bowiem zdarzyć, że sprzedający (jako kolejny właściciel pojazdu) wypowiedział tę umowę i zakończy się ona przed terminem umieszczonym na polisie" - wyjaśnił.
Przypomniał, że osoba sprzedająca auto ma obowiązek przekazać nabywcy polisę OC. Nowy właściciel może korzystać z ubezpieczenia zbywcy pojazdu, albo w dowolnym momencie wypowiedzieć dotychczasową umowę i zawrzeć nową, z dowolnie wybranym – innym zakładem ubezpieczeń.
"W pierwszym przypadku ochrona ubezpieczeniowa będzie obowiązywać tylko do końca okresu widniejącego na polisie (chyba, że umowa została wypowiedziana z wcześniejszym terminem). A jeśli płatność składek była rozłożona na raty, należy pamiętać o ich terminowym uregulowaniu" - zaznaczył.
Jak dodał, podobnie wygląda sprawa ubezpieczenia OC w przypadku zakupu samochodu w komisie. "Tu nabywający również może korzystać z polisy dotychczasowego posiadacza, a jeżeli ta wygasła, auto powinno mieć OC krótkoterminowe, wykupione przez właściciela komisu. OC krótkoterminowe zawiera się na okres co najmniej 30 dni i zwykle maksymalnie tyle czasu będzie mieć nowy właściciel na zawarcie swojej umowy ubezpieczenia. Musi przy tym pamiętać, że krótkoterminowe OC również nie przedłuża się automatycznie na kolejny okres" - wyjaśnił.
Ziąber dodał, że sprzedawane przez komis auto może pochodzić z zagranicy. "W takim wypadku powinno zostać zarejestrowane w Polsce w ciągu 30 dni od sprowadzenia do kraju i posiadać polisę OC. Może się jednak zdarzyć, że nie zostało jeszcze zarejestrowane. W takiej sytuacji to nabywca powinien dokonać jego rejestracji i najpóźniej w tym samym dniu zawrzeć umowę ubezpieczenia OC, ale nie później niż przed wprowadzeniem go do ruchu" - powiedział.
Wskazał, że jeszcze bardziej rygorystyczna zasada obowiązuje w przypadku nabycia pojazdu zarejestrowanego, którego zbywca – wbrew obowiązkowi – nie był ubezpieczony w zakresie OC. "W takim przypadku umowa ubezpieczenia OC powinna zostać zawarta przez nabywcę najpóźniej w dniu kupna pojazdu, ale nie później niż przed wprowadzeniem go do ruchu" - wyjaśnił.
Według rzecznika, w przypadku bezpośredniego zakupu samochodu za granicą i sprowadzenia go do kraju nabywca ma 30 dni na jego zarejestrowanie w Polsce. "Jeżeli poprzedni właściciel nie wyrejestrował auta i ma ono ważne ubezpieczenie OC, można w tym czasie korzystać z zagranicznej polisy. Jeśli jednak pojazd został wyrejestrowany, przed jego sprowadzeniem należy wyrobić tymczasowe (ważne 30 dni) tablice rejestracyjne i wykupić na ten okres krótkoterminowe ubezpieczenie, a następnie zawrzeć standardową umowę ubezpieczenia OC ważną przez 12 miesięcy" - wskazał.
Przypomniał, ubezpieczenie OC zarejestrowanego pojazdu, to obowiązek ustawowy. "Nawet jeden dzień przerwy w okresie ubezpieczenia auta skutkuje nałożeniem opłaty za brak obowiązkowego OC, która w 2021 roku wynosi do 5600 zł" - podał.
Rzecznik dodał, że najwięcej wezwań wystawianych przez UFG dotyczy wygaśnięcia ubezpieczenia zbywcy pojazdu, a więc sytuacji, gdy po zakupie używanego pojazdu ubezpieczenie nie przedłuża się automatycznie, a nowy właściciel nie dopilnuje terminu zawarcia nowej umowy.
Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny m.in. prowadzi ogólnopolską bazę danych ubezpieczeniowych, z której korzystają m.in. zakłady ubezpieczeń do celów taryfikacji umów i likwidacji szkód. UFG zajmuje się też wypłatą odszkodowań i świadczeń poszkodowanym w wypadkach i kolizjach drogowych, spowodowanych przez nieubezpieczonych posiadaczy pojazdów oraz nieubezpieczonych rolników. Ponadto, wypłaca odszkodowania osobom poszkodowanym w wypadkach drogowych, w których sprawca szkody nie został ustalony - czytamy na stronie UFG. (PAP)
Polskie porty lotnicze w pierwszym kw. 2021 r. obsłużyły ponad 1 mln pasażerów; to o 87 proc. mniej niż w tym samym okresie ub.r. i o 89 proc. mniej niż w 2019 r. - podał Urząd Lotnictwa Cywilnego (ULC). Do spadku przyczynił się przede wszystkim Covid-19 i m.in. związane z nim ograniczenia - dodano.
"W I kwartale 2021 r. obsłużono ponad 1 mln pasażerów (tj. 87 proc. mniej niż w 2020 r. i 89 proc. mniej niż w 2019 r.) i zrealizowano 15,7 tys. operacji lotniczych (tj. o 79 proc. mniej niż w 2020 r. i 81 proc. mniej niż w 2019 r.)" - podał ULC na swojej stronie internetowej.
Jak wskazał ULC, do spadku przyczyniła się przede wszystkim epidemia Covid-19, związane z nią ograniczenia i restrykcje w podróżach lotniczych oraz brak jednolitych zasad przekraczania granic w ramach Unii Europejskiej.
"I kw. 2021 r., przypadający między dwoma szczytami zachorowań na COVID-19 (tj. listopad 2020 r. i przełom marca/kwietnia 2021 r.), był wyjątkowo wymagający dla lotnictwa" - podkreślił Urząd.
Z danych ULC wynika, że największy port w Polsce, czyli Lotnisko Chopina w Warszawie, przyjęło łącznie w tym czasie 605 tys. pasażerów, czyli o 2,5 mln pasażerów mniej niż w I kw. 2020 r. W Porcie Lotniczym Kraków-Balice obsłużono 125 tys. pasażerów, tj. o 1,4 mln mniej niż w I kw. 2020 r. Na trzecim miejscu znalazło się lotnisko im. L. Wałęsy w Gdańsku - ponad 102 tys. podróżnych, to o ponad 780 tys. mniej niż w I kw. 2020 r. Dalej znalazło się lotnisko Katowice-Pyrzowice - prawie 67 tys. (mniej o ponad 581 tys. niż w I kw. ub.r), a za nim Wrocław-Strachowice - prawie 57 tys. (mniej o 469 tys. niż w I kw. 2020 r.).
Jak podał Urząd, spośród przewoźników najwięcej podróżnych przewiózł PLL LOT - linie obsłużyły w tym czasie 395 tys. pasażerów, tj. o 1,7 mln mniej niż w I kw. 2020 r. Drugie co do udziału w rynku w tym okresie linie lotnicze – Wizz Air – przewiozły 176 tys. osób, tj. prawie 1,5 mln osób mniej niż w I kw. 2020 r. Ryanair obsłużył niecałe 145 tys. pasażerów, tj. 2,1 mln mniej niż w I kw. 2020 r.
Z informacji ULC wynika, że międzynarodowy ruch pasażerski w stosunku do I kw. 2020 r. zmalał o 87,4 proc., a liczba wykonanych operacji zmalała o 81,3 proc.
"Z międzynarodowych przewozów regularnych skorzystało ponad 6 mln pasażerów mniej niż w analogicznym okresie 2020 r., a w ruchu czarterowym 301 tys. osób mniej. W ruchu międzynarodowym najwięcej pasażerów przewiozły kolejno: PLL LOT, Wizz Air i Ryanair" - przekazano.
Jeśli chodzi o ruch krajowy, tutaj liczba przewiezionych pasażerów zmalała o 550 tys. czyli o 79,2 proc., w stosunku do I kw. 2020 r.
"Najwięcej pasażerów, ponad 142 tys. osób, skorzystało z oferty lotniczej PLL LOT. To wynik gorszy o prawie 498 tys. osób od wyniku tej linii lotniczej w I kw. 2020 r." - napisano.
W ruchu regularnym przewieziono o 6,6 mln pasażerów mniej, tj. o 87,7 proc. mniej niż w I kw. 2020 r. Najwięcej osób podróżowało do/z Wielkiej Brytanii, Niemiec i Holandii.
Z lotnisk najwięcej pasażerów w ruchu regularnym obsłużyło Lotnisko Chopina w Warszawie (534 tys.), Port Lotniczy Kraków-Balice (124 tys.) i Port Lotniczy Gdańsk im. L. Wałęsy (99 tys.).
Wśród przewoźników najwięcej pasażerów w ruchu regularnym przewiózł PLL LOT (350 tys.), Wizz Air (176 tys.) oraz Ryanair (144 tys.).
W przypadku ruchu czarterowego - jak podał ULC - odnotowano spadek liczby pasażerów o 69,6 proc., czyli o ponad 302 tys. pasażerów mniej niż w analogicznym okresie 2020 roku. Najwięcej osób podróżowało na trasach z/do Egiptu, Dominikany i Tanzanii.
Wśród lotnisk najwięcej pasażerów czarterowych obsłużyły: Lotnisko Chopina w Warszawie (71 tys.) i Port Lotniczy Katowice w Pyrzowicach (46 tys.).
Jak przekazał ULC, spośród przewoźników lotniczych najwięcej podróżnych przewieźli: PLL LOT (44 tys.), Enter Air (42 tys.), oraz Smartwings (25 tys.).
Urząd poinformował, że w I kw. 2021 r. przewieziono prawie 27,3 tys. ton cargo lotniczego, co stanowi wynik o 3,8 proc. gorszy od wyniku z analogicznego okresu 2020 r. Liczba operacji lotniczych cargo wzrosła w stosunku do I kw. 2020 r. o 34,5 proc. (PAP)
Izba Cywilna SN rozpatrując zagadnienia ws. "frankowiczów" zadała pytania do Trybunału Sprawiedliwości UE. Odnoszą się one do powoływania sędziów, w ogóle nie dotyczą kwestii kredytów - poinformował rzecznik SN Aleksander Stępkowski. Jak dodał, 8 sędziów z całej Izby zgłosiło zdania odrębne.
"Zakończyło się posiedzenie całej Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, zakończyło się ono podjęciem postanowienia o zadaniu pytań prejudycjalnych do TSUE - pytań, które już kilkukrotnie były zadawane, ogólnie mówiąc odnoszących się do problematyki powoływania sędziów w RP" - powiedział dziennikarzom w czwartek po południu sędzia Stępkowski.
Stępkowski pytany przez dziennikarzy, co w związku z tym dalej z meritum tej sprawy dotyczącym kredytów walutowych, odpowiedział, iż "widać, że meritum nie było na tyle istotne, żeby się nim zająć".
Jak poinformowano, w posiedzeniu wzięło udział 21 sędziów Izby Cywilnej SN. Postanowienie o zadaniu pytań do TSUE zapadło większością głosów, przy ośmiu zdaniach odrębnych. "Pytania w ogóle nie dotyczą kwestii frankowych, to są pytania dotyczące stricte ustroju wymiaru sprawiedliwości w Polsce" - zaznaczył rzecznik SN.
W czwartek od godz. 10 przez blisko sześć godzin cały skład Izby Cywilnej SN kontynuował posiedzenie w sprawie rozstrzygnięcia szeregu pytań sformułowanych przez I prezes SN Małgorzatę Manowską i dotyczących spraw o kredyty walutowe. Sprawa - podobnie jak za pierwszym razem 11 maja br., gdy ją odroczono - była rozpatrywana na posiedzeniu niejawnym.
"Propozycje odpowiedzi na pytania I prezes SN były przygotowane, sama problematyka kredytów została merytorycznie przygotowana do tego, żeby podjąć merytoryczne rozstrzygnięcie. Natomiast nie zdecydowano się na podjęcie tych merytorycznych rozstrzygnięć" - mówił rzecznik prasowy SN. Dodał, że teraz w tym postępowania SN musi czekać na odpowiedź i decyzję TSUE i dopiero później to postępowanie będzie mogło zostać znowu podjęte.
Sędzia Stępkowski zaznaczył, że obecnie "niestety te wszystkie wątpliwości, które dotyczyły problematyki kredytów indeksowanych lub denominowanych w walutach obcych pozostają cały czas nierozstrzygnięte". "Rzeczywiście ciężar podejmowania decyzji spoczywa wciąż na sądach powszechnych, które nie uzyskały wsparcia ze strony SN" - dodał.
Oświadczenie - opublikowane na stronach SN - wydało też ośmioro sędziów, którzy zgłosili zdania odrębne ws. skierowania pytań do TSUE. "Zaogniony spór, za który nie czujemy się odpowiedzialni, nie pozwolił SN na realizację jednego z jego podstawowych zadań, jakim jest zapewnienie jednolitości orzecznictwa sądów. Stało się tak w odniesieniu do kwestii ściśle prawnej, niezwiązanej z przedmiotem sporu" - oświadczyli ci sędziowie.
Jednocześnie wskazali oni, że treść pytań skierowanych w czwartek do TSUE jest "zbliżona do niektórych z wcześniejszych pytań stanowiących przedmiot już kilkudziesięciu postępowań poświęconych organizacji wymiaru sprawiedliwości w Polsce".
"W związku z takim zakończeniem dzisiejszego posiedzenia wyrażamy żal, że nie udało się dziś doprowadzić do merytorycznego rozstrzygnięcia przedstawionych zagadnień. Mamy świadomość, że rozstrzygnięcie takie byłoby bardzo istotne dla kilkudziesięciu tysięcy postępowań sądowych toczących się w całej Polsce" - głosi to oświadczenie.
Dodano w nim, że stanowisko SN w sprawie kredytów walutowych "pomogłoby wyjaśnić sytuację prawną kilkuset tysięcy kredytobiorców, z których znaczna część waha się przed podjęciem decyzji co do wdania się w spór z bankiem, a także ułatwiłoby bankom podjęcie decyzji co do zaoferowania swoim klientom ewentualnej możliwości zawarcia ugód i warunków tych ugód".
"Nie wątpimy, że sędziowie sądów powszechnych, na których barki spadają obecnie zadania związane z rozstrzyganiem sporów dotyczących kredytów frankowych, potrafią przy wykorzystaniu swojej wiedzy i doświadczenia zawodowego, w sposób sprawiedliwy i zgodny z prawem problemom tym podołać, jednak wypowiedź SN znacząco zmniejszyłaby niepewność stron co do rezultatu toczących się postępowań" - oświadczyło ośmioro sędziów.
Jak dodali ci sędziowie, "przedkładając dobro wymiaru sprawiedliwości nad wszelkie konflikty, mamy nadzieję na obniżenie temperatury sporu na tyle, by SN był w stanie w najbliższej przyszłości powrócić do wykonywania swoich podstawowych zadań". "Równocześnie deklarujemy pełną gotowość pracy w tym kierunku" - podkreślili.
Pod oświadczeniem podpisała się I prezes Manowska oraz sędziowie: Jacek Grela, Beata Janiszewska, Joanna Misztal-Konecka, Marcin Krajewski, Mariusz Łodko, Marcin Łochowski i Jacek Widło. Wszyscy ci sędziowie zostali wyłonieni jako kandydaci do SN w postępowaniach toczących się przed Krajową Radą Sądownictwa w obecnym składzie.
Jak zaś powiedział sędzia Stępkowski, z tego co usłyszał od tych ośmiorga sędziów, to "wyrazili oni satysfakcję, że w końcu będą mogli jako strona stanąć przed TSUE i cały szereg nieprawdziwych informacji sprostować lub w jakiś sposób skorygować".
Na stronie SN zamieszczono też całe - pięciostronicowe - postanowienie SN o zadaniu pytań. W pytaniach tych zwrócono się do TSUE m.in. o rozstrzygnięcie, czy jest "sądem niezawisłym, bezstronnym, ustanowionym uprzednio na mocy ustawy i zapewniającym jednostkom skuteczną ochronę prawną w dziedzinach objętych prawem UE - sąd ostatniej instancji państwa członkowskiego, w którego kolegialnym składzie zasiadają osoby powołane do pełnienia urzędu sędziego z naruszeniem podstawowych reguł prawa państwa członkowskiego dotyczących powoływania sędziów SN".
Zapytano też TSUE na przykład, czy przeszkodę do oceny niezależności i niezawisłości sądu oraz badania, czy sąd został ustanowiony ustawą w rozumieniu prawa UE może stanowić wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego, biorąc także pod uwagę sposób ukształtowania obecnego składu TK.
Wniosek, który I prezes SN skierowała w końcu stycznia br. do rozstrzygnięcia przez skład całej Izby Cywilnej, obejmuje sześć pytań dotyczących m.in. kwestii przewalutowania kredytu. Jak przekazywał SN, odpowiedzi na przedstawione pytania powinny w kompleksowy sposób "rozstrzygnąć najpoważniejsze kontrowersje", jakie ujawniły się na tle praktyki orzeczniczej w kwestii kredytów walutowych, w szczególności tzw. kredytów frankowych. Jak wskazywano, ewentualna uchwała podjęta przez całą izbę SN będzie miała moc zasady prawnej i zacznie obowiązywać zaraz po jej podjęciu. (PAP)
Prezydent Andrzej Duda podjął decyzję o wydaniu rozporządzenia o wprowadzeniu stanu wyjątkowego w przygranicznym pasie z Białorusią, czyli w części województw podlaskiego i lubelskiego - poinformował w czwartek rzecznik prezydenta Błażej Spychalski.
Jak wskazał, wniosek był w ostatnich dniach "wnikliwie analizowany" przez prezydenta, także w gronie doradców. "Także tutaj w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego odbywały się narady prezydenta, odbywały się różnego rodzaju dyskusję" - mówił Spychalski.
"Dzisiaj, dosłownie przed chwilą prezydent podjął decyzję o wydaniu rozporządzenia o wprowadzenie stanu wyjątkowego na terenie wskazanym we wniosku przez Radę Ministrów. To jest mniej więcej 3-kilometrowy pas województwa lubelskiego i województwa podlaskiego, to jest granica Polski z Białorusią" - powiedział Spychalski.
Poinformował, że rozporządzenie jest aktualnie przesyłane do publikacji w Dzienniku Ustaw, a także do marszałek Sejmu Elżbiety Witek. "Zgodnie z konstytucją to rozporządzenie prezydenta musi być poddane głosowaniu i dyskusji w polskim parlamencie" - wyjaśnił Spychalski. (PAP)
Jeśli zostaną wprowadzone obostrzenia, to osoby zaszczepione nie zostaną nimi objęte - zadeklarował w środę minister zdrowia Adam Niedzielski. Podkreślił, że osoby zaszczepione nie mogą ponosić kosztów nieodpowiedzialności innych.
Szef resortu zdrowia był pytany w Polsat News, czy jeśli zostaną wprowadzone obostrzenia z powodu wzrostu zachorowań na COVID-19, to osoby zaszczepione zostaną nimi objęte. "Nie, nie będą nimi objęte. To jest bezpieczeństwo tych ludzi, w ramach wyboru. Nie mogą oni ponosić kosztu nieodpowiedzialności innych ludzi" - podkreślił Niedzielski.
Minister pytany, czy jesienią idąc np. do restauracji lub do kina, trzeba będzie być zaszczepionym, wskazał, że "trzeba się szczepić". Zaszczepienie - według niego - będą sprawdzać organizatorzy wydarzeń lub właściciele restauracji. "Będą oni mieli prawo sprawdzać paszporty czy certyfikaty covidowe" - zaznaczył Niedzielski.
Szef MZ poinformował też, że infrastruktura do odczytywania potwierdzenia szczepienia jest przygotowana.
Niedzielski był pytany o kwestię podania trzeciej dawki szczepionki przeciw COVID-19 niektórym grupom. Według rekomendacji Rady Medycznej oraz Ministerstwa Zdrowia, dodatkową (trzecią) dawkę stosuje się we wskazanych grupach z zaburzeniami odporności, w odstępie przynajmniej 28 dni po ukończeniu dwudawkowego schematu szczepienia przeciw COVID-19.
"EMA nie zatwierdziła na poziomie badań naukowych zasadności stosowania trzeciej dawki w całej populacji" - przekazał szef MZ. Przypomniał, że wydano rekomendację w sprawie podania dodatkowej dawki dla osób z upośledzoną odpornością. Obejmuje ona grupę 220 tys. osób, a dla 140 tys. osób - jak przekazał Niedzielski - zostały już sporządzone e-skierowania na dodatkowe szczepienie.
"Każda osoba, która wie, że kwalifikuje się do siedmiu grup do dodatkowego szczepienia, może przyjść do lekarza po wystawienie skierowania" - dodał minister.
Dopytywany, kiedy zostanie podjęta decyzja o podaniu trzeciej dawki szczepionki całej populacji, zaznaczył, że jeśli EMA potwierdzi tę możliwość, to zostanie ona wprowadzona w Polsce.
Z kolei w kontekście rozpoczynającego się roku szkolnego minister zdrowia ocenił, że można dać gwarancję na jeden - dwa miesiące stacjonarnej nauki w szkołach. Niedzielski podkreślił, że poziom zaszczepienia dzieci i nauczycieli pokazuje ogromną odpowiedzialność. "Szkoły są bezpieczne z tego względu i z tego, że zostały wyposażone w potrzebny sprzęt" - podkreślił szef resortu zdrowia. (PAP)
Linia lotnicza Ryanair ogłosiła w środę zimowy rozkład lotów z Poznania. Pasażerowie ze stolicy Wielkopolski będą mogli latać m.in. do Ammanu, Brukseli, Helsinek i Manchesteru. Łącznie od października przewoźnik będzie oferował z Poznania 23 trasy.
Według wiceprezesa Portu Lotniczego Poznań-Ławica Piotra Bykowskiego rozbudowywana oferta linii lotniczej jest w obecnych, trudnych dla branży i poznańskiego lotniska czasach pandemii szansą dla poznaniaków i Wielkopolan na realizację ich planów podróżniczych.
"Po okresie wakacyjnym i największej siatce połączeń w historii lotniska, teraz sezon zimowy, z ogłoszonym przez Ryanair rozkładem lotów, ponownie otwiera optymistyczne perspektywy. Amman, Bruksela, Helsinki i Manchester, oczekiwane od dłuższego czasu, to kierunki tak różnorodne, że spełnią różne potrzeby naszych pasażerów" – powiedział.
Prezes Buzz – linii lotniczej wchodzącej w skład Grupy Ryanair - Michał Kaczmarzyk podkreślił, że Ryanair "angażuje się w odbudowę ruchu lotniczego oraz turystyki w Polsce, przywracając połączenia oraz uruchamiając nowe trasy".
"Ryanair będzie obsługiwał łącznie 23 trasy z Poznania, co potwierdza, że podróże lotnicze wracają do poziomu sprzed pandemii" – powiedział Kaczmarzyk.(PAP)
82 lata temu, 1 września 1939 r., wojska niemieckie bez wypowiedzenia wojny przekroczyły o świcie na całej niemal długości granice Rzeczypospolitej, rozpoczynając tym samym pierwszą kampanię II wojny światowej. Osamotnione w walce Wojsko Polskie nie mogło skutecznie przeciwstawić się agresji Niemiec i sowieckiej inwazji przeprowadzonej później, 17 września. Konsekwencją stał się IV rozbiór Polski dokonany przez Hitlera i Stalina.
„Zniszczenie Polski jest naszym pierwszym zadaniem. Celem musi być nie dotarcie do jakiejś oznaczonej linii, lecz zniszczenie żywej siły. Nawet gdyby wojna miała wybuchnąć na Zachodzie, zniszczenie Polski musi być pierwszym naszym zadaniem. Decyzja musi być natychmiastowa ze względu na porę roku. Podam dla celów propagandowych jakąś przyczynę wybuchu wojny. Mniejsza z tym, czy będzie ona wiarygodna, czy nie. Zwycięzcy nikt nie pyta, czy powiedział prawdę, czy też nie. W sprawach związanych z rozpoczęciem i prowadzeniem wojny nie decyduje prawo, lecz zwycięstwo. Bądźcie bez litości, bądźcie brutalni.” - słowa te wypowiedział Adolf Hitler na naradzie dowódców w przededniu podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow.
Wojska niemieckie rozpoczęły działania zbrojne 1 września 1939 r. o godzinie 4.35 od zbombardowania Wielunia. Atak ten nastąpił kilka minut przed salwami pancernika „Schleswig-Holstein” oddanymi w kierunku Westerplatte.
Strona niemiecka przystępując do wojny z Polską, wystawiła 1 850 tys. żołnierzy, 11 tys. dział, 2 800 czołgów i 2000 samolotów. Wojsko Polskie dysponowało dwukrotnie mniejszą liczbą żołnierzy (950 tys.), ponad dwukrotnie mniejszą liczbą dział (4,8 tys.), czterokrotnie mniejszą liczbą czołgów (700) i pięciokrotnie mniejszą liczbą samolotów (400). Przewaga niemiecka na głównych kierunkach uderzeń była jeszcze większa.
Niemiecki plan ataku na Polskę przewidywał wojnę błyskawiczną, której celem miało być przełamanie polskiej obrony, a następnie okrążenie i zniszczenie głównych sił przeciwnika. Wojska niemieckie miały przeprowadzić koncentryczne uderzenie ze Śląska, Prus Wschodnich i Pomorza Zachodniego w kierunku Warszawy.
Niemieckie plany zakładały osiągnięcie w ciągu tygodnia linii Narwi, Wisły oraz Sanu i zniszczenia armii polskiej.
Sytuację militarną Polski pogarszała długość granicy z Niemcami, która po zajęciu przez III Rzeszę Moraw i wkroczeniu niemieckich wojsk na Słowację, liczyła ok. 1600 km. Umożliwiało to zaatakowanie Polski z zachodu, północy i południa.
Przygotowując plany obrony dowództwo polskie nie przesunęło wojsk na linię Narwi, Wisły i Sanu, z punktu widzenia wojskowego najkorzystniejszą, ale zgrupowało większe siły w rejonach przygranicznych.
Zdecydowano się na takie posunięcie z powodów politycznych. Nie chciano bowiem oddawać bez walki Pomorza i Śląska, obawiając się, że Niemcy po zajęciu tych terenów zakończą działania militarne oświadczając, iż naprawione zostały w ten sposób „krzywdy” wyrządzone przez Traktat Wersalski i zwrócą się następnie o międzynarodową mediację. Obawiano się także tego, że przemarsz niemieckiej armii przez polskie terytorium opuszczone przez Wojsko Polskie bardzo źle wpłynie na morale społeczeństwa i złamie w nim wolę walki.
Wojska niemieckie od samego początku walk odnosiły sukcesy. Luftwaffe po zdobyciu panowania w powietrzu rozpoczęło bombardowanie szlaków komunikacyjnych, zgrupowań polskich wojsk, a także dokonywało nalotów na miasta. Wojska pancerne wspierane przez piechotę przełamywały polskie linie obrony i wychodziły głęboko na tyły. Strona niemiecka miała nie tylko przewagę liczebną, ale dysponowała również nowocześniejszym uzbrojeniem i sprzętem.
Ogólnej sytuacji nie mogły zmienić pojedyncze punkty oporu, takie jak Westerplatte, które trwały w bohaterskiej walce.
3 września związane z Polską układami sojuszniczymi Wielka Brytania i Francja przekazały władzom III Rzeszy ultimatum, w którym domagały się od Niemiec natychmiastowego wstrzymania działań wojennych i wycofania swoich wojsk z terytorium Polski.
Po jego odrzuceniu rządy obu państw przystąpiły do wojny z Niemcami. Tym samym Hitlerowi nie udała się izolacja konfliktu polsko–niemieckiego i powtórzenie scenariusza z Monachium.
Pomimo wypowiedzenia wojny Niemcom wojska brytyjskie i francuskie nie podjęły jednak żadnych efektywnych działań militarnych przeciwko III Rzeszy. Polska pozostała więc w konflikcie z Niemcami osamotniona.
Niemały wpływ na decyzję Londynu i Paryża miała wiedza na temat treści tajnego protokołu układu Ribbentrop – Mołotow z 23 sierpnia 1939 r., dotyczącego podziału terytorium Polski pomiędzy III Rzeszą a Związkiem Sowieckim.
Inną kwestią jest to, iż zarówno Francja, jak i wielka Brytania, nie były przygotowane we wrześniu 1939 r. do wojny z Niemcami. Odpowiedź na pytanie, jaki byłby efekt podjętej pomimo tego ofensywy przeciwko Niemcom na Zachodzie pozostanie w sferze spekulacji.
Po wygranej bitwie granicznej wojska niemieckie zaczęły coraz bardziej zagrażać stolicy. W nocy z 4 na 5 września rozpoczęto ewakuację urzędów centralnych i rządowych. 6 września Warszawę opuścił rząd i marszałek Edward Rydz-Śmigły, który przeniósł swoją kwaterę do Brześcia nad Bugiem.
Walczące oddziały rozkazem Naczelnego Wodza miały tworzyć linię obrony wzdłuż Narwi, Wisły i Sanu.
8 września pierwsze oddziały niemieckie dotarły pod Warszawę, której obroną kierowali gen. Walerian Czuma i prezydent Stefan Starzyński, pełniący funkcję cywilnego dowódcy obrony stolicy.
Uderzenie Niemców na Warszawę zatrzymane zostało na pewien czas dzięki wielodniowej bitwie nad Bzurą (9-18 września), największej w czasie kampanii wrześniowej, w której udział wzięły wycofujące się z Wielkopolski i Kujaw armie „Poznań” i „Pomorze” pod dowództwem gen. Tadeusza Kutrzeby.
Pomimo tego, iż bitwa ta zakończyła się klęską wojsk polskich, to niewątpliwie opóźniła kapitulację Warszawy i wiążąc wojska niemieckie umożliwiła wycofanie się polskich oddziałów do Małopolski Wschodniej.
17 września, łamiąc obowiązujący polsko-sowiecki pakt o nieagresji, na teren Rzeczypospolitej wkroczyły oddziały Armii Czerwonej. Niemcy od kilkunastu dni ponaglali już Sowietów, ażeby zajęli obszary uznane w pakcie Ribbentrop-Mołotow za ich strefę interesów. Stalin zwlekał jednak z podjęciem decyzji, czekając na to, jak zachowają się wobec niemieckiej agresji na Polskę Wielka Brytania i Francja, a także przyglądając się temu, jak silny opór Niemcom stawia polskie wojsko.
Siły Armii Czerwonej skierowane przeciwko Rzeczypospolitej wynosiły w sumie ok. 1,5 miliona żołnierzy, ponad 6 tys. czołgów i ok. 1800 samolotów.
W reakcji na sowiecką agresję 17 września wieczorem Naczelny Wódz wydał następujący rozkaz: „Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami – bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii”.
Władze polskie wzywając do unikania walki z Armią Czerwoną nie uznały jej wkroczenia za powód do wypowiedzenia wojny i nie zerwały stosunków dyplomatycznych z Moskwą. Zaistniała sytuacja zadecydowała o tym, iż w nocy z 17 na 18 września prezydent Ignacy Mościcki wraz z rządem polskim i korpusem dyplomatycznym przekroczył granicę rumuńską, planując przedostanie się do Francji.
Razem z nimi terytorium polskie opuścił Naczelny Wódz marszałek Edward Rydz-Śmigły.
Pomimo wkroczenia wojsk sowieckich do Polski i ewakuacji najwyższych władz Rzeczypospolitej walki trwały nadal.
Od 17 września pod Tomaszowem Lubelskim armie „Kraków” i „Lublin” toczyły bój z Niemcami usiłując przedostać się na tzw. przedmoście rumuńskie. 20 września, po wyczerpaniu amunicji, skapitulowały.
22 września, po wielodniowej walce z Niemcami, dowódca obrony Lwowa gen. Władysław Langner poddał miasto Sowietom.
Do 28 września broniła się Warszawa, a do 2 października załoga Helu.
6 października zakończyła walkę ostatnia duża polska formacja - Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie”, dowodzona przez gen. Franciszka Kleeberga, która przedzierając się w kierunku stolicy toczyła boje i z Wehrmachtem i z Armią Czerwoną.
Ogromnie ważną kwestią w obliczu przegranej wojny stawało się zachowanie ciągłości istnienia i działania struktur państwowych. Dlatego też, wobec internowania przedstawicieli najwyższych władz Rzeczypospolitej w Rumunii, prezydent Ignacy Mościcki na podstawie art. 13 Konstytucji kwietniowej z 1935 r. zdecydował się na ustąpienie ze swego urzędu i wyznaczenie następcy w osobie Władysława Raczkiewicza.
30 września nowy prezydent, przebywający we Francji, powołał rząd, na czele którego stanął gen. Władysław Sikorski.
Kampania rozpoczęta we wrześniu 1939 r. zakończyła się dla Polski klęską. Samotnie walczące z niemiecką i sowiecką potęgą wojska polskie nie mogły liczyć w niej na zwycięstwo. W tej sytuacji, jak powiedział w jednym z wywiadów prof. Marian Zgórniak, nawet „gdyby na miejscu Rydza-Śmigłego był Aleksander Macedoński, też by tej kampanii nie wygrał”.
Straty po stronie polskiej wynosiły ok. 200 tys., w tym 70 tys. poległych.
Do niemieckiej niewoli wziętych zostało ponad 400 tys. żołnierzy, w tym ponad 10 tys. oficerów.
Straty niemieckie wynosiły ok. 45 tys. poległych i rannych żołnierzy.
Ponadto armia niemiecka straciła ok. 1000 czołgów i samochodów pancernych oraz blisko 700 samolotów. Były to straty poważne i stanowiły ponad 30 proc. stanu bojowego.
W walkach z Armią Czerwoną zginęło ok. 2,5 tys. polskich żołnierzy, a ok. 20 tys. było rannych i zaginionych. Do niewoli sowieckiej dostało się ok. 200 tys. żołnierzy, w tym ponad 10 tys. oficerów. Straty sowieckie wynosiły ok. 3 tys. zabitych i 6-7 tys. rannych.
Ok. 70 tys. żołnierzy polskich przekroczyło granicę Rumunii i Węgier, natomiast na Litwę i Łotwę przedostało się ok. 18 tys.
W czasie wrześniowych walk wojska niemieckie postępowały z wyjątkowym okrucieństwem. Lotnictwo atakowało ludność cywilną, a Wehrmacht na zdobytych terenach dokonywał masowych egzekucji. Przykładem tego typu zbrodniczych działań były wydarzenia w Bydgoszczy, gdzie tylko 9 września rozstrzelano 400 Polaków.
Od początku działań zbrojnych Niemcy rozpoczęli także brutalne prześladowania ludności żydowskiej.
W sumie w wyniku niemieckich represji we wrześniu 1939 r. zginęło co najmniej 16 tys. osób.
Wkraczająca na ziemie Rzeczypospolitej Armia Czerwona zachowywała się równie bestialsko. W Grodnie po zajęciu miasta Sowieci wymordowali ponad 300 jego obrońców. Przykładów tego typu morderstw popełnianych na polskich wojskowych, policjantach i cywilach jest wiele, m.in. na Polesiu (150 oficerów) czy w okolicach Augustowa (30 policjantów).
Kampania wrześniowa jest i z pewnością długo jeszcze będzie tematem wielu sporów i dyskusji. Dyskusji, które nie toczą się na temat tego, czy Polska miała szansę na sukces w tym konflikcie, ale dotyczą geopolitycznych przesłanek klęski z 1939 r. i jej militarnych uwarunkowań.
Prof. Marian Zgórniak oceniając działania marszałka Rydza-Śmigłego i ministra spraw zagranicznych Józefa Becka z 1939 r., wyraził następującą opinię: „Nie popełnili błędu, ponieważ w okolicznościach, w jakich przyszło im działać, nie było w zasadzie lepszego wyjścia. Nie byli geniuszami, ale zrobili lepiej lub gorzej to, co do nich należało. Historia obeszła się z nimi okrutnie, ale taki jest już los polityków, którzy przegrali. Oczywistym ich sukcesem stało się to, że wojna Hitlera z Polską nie stała się wojną lokalną. Stała się początkiem wielkiej wojny, w której Zachód walczył również o Polskę. W chwili gdy we wrześniu 1939 roku przegrywała Polska, przegrywała także Europa”.
Historycy zgodni są najczęściej co do tego, iż żołnierz polski walczył dobrze. Dezercje z pola walki czy niesubordynacja należały do rzadkości.
„Stawiając czoło blitzkriegowi przez pięć tygodni w osamotnieniu - stwierdzał prof. Norman Davies - armia polska spisała się lepiej niż połączone siły brytyjskie i francuskie w roku 1940. Polacy spełnili swój obowiązek”.
O waleczności Polaków we wrześniu 1939 r. prof. Paweł Piotr Wieczorkiewicz pisał, iż „w ekstremalnie trudnych warunkach były przykłady graniczącego z fanatyzmem bohaterstwa: walka załóg Węgierskiej Górki, Borowej Góry i Wizny, obrona Warszawy, Lwowa i Wybrzeża, postawa Wołyńskiej BK w pierwszych dwóch dniach wojny, szaleńcza odwaga kawalerzystów gen. Abrahama w odwrocie znad Bzury, bitność 11 Karpackiej DP w Lasach Janowskich, odporność 1 DPLeg., zwanej przez Niemców z szacunkiem "żelazną", odyseja zgrupowania KOP i GO "Polesie" i oczywiście twarda postawa 10 Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej”.
Analizując błędy popełnione w czasie kampanii wrześniowej część historyków zwraca uwagę na zbyt wczesne przeniesienie kwatery Naczelnego Wodza z Warszawy do Brześcia oraz przedwczesne opuszczenie stolicy przez prezydenta i rząd.
Niektórzy surowo oceniają działania samego marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, a szczególnie jego decyzję o przekroczeniu granicy rumuńskiej i opuszczeniu walczących wciąż jeszcze wojsk.
Wspomniany już prof. Wieczorkiewicz w artykule „Wrzesień 1939 – próba nowego spojrzenia” zarzucał Naczelnemu Wodzowi m.in.„karygodny wręcz sposób wdrożenia planu wojny w życie”.
„Plan wojny – pisał Wieczorkiewicz - nie dość, że ogólnikowy i nierozpracowany w kolejnych stadiach, marszałek co gorsza otoczył niezrozumiałym wręcz nimbem tajemnicy nie tylko wobec własnego sztabu (...) Kolejnym błędem stała się, również wyniesiona z wojny 1920 roku, skrajna wręcz centralizacja dowodzenia (...) Efektem, już w trakcie kampanii, stały się ingerencje Rydza-Śmigłego w rozkazodawstwo na poziomie dywizji i brygad, niemal zawsze spóźnione i nieadekwatne do sytuacji. Stało się tak, ponieważ, jak zauważa trafnie płk Porwit, "marszałek wziął na siebie obowiązki ponad siły, i to bez prawidłowej pomocy sztabu". Co gorsza, czego można było i należało się spodziewać, naczelny wódz, w warunkach rwącej się łączności pozbawiony najdalej po kilku dniach możliwości realnej komunikacji z podwładnymi, utracił praktycznie możliwość kierowania operacjami”.
Cytowany płk Marian Porwit, jeden z dowódców obrony Warszawy w 1939 r., oceniając kampanię wrześniową stwierdził, iż „została przegrana nie na miarę sił zbrojnych państwa o trzydziestopięciomilionowej ludności, zwłaszcza jeśli idzie o charakter i rozmiar walk".
Jednym z kluczowych pytań pojawiających się przy rozważaniach na temat 1 września 1939 r. jest pytanie dotyczące tego, czy Polska mogła wówczas uniknąć wojny z Niemcami.
Marszałek Edward Rydz-Śmigły tuż po wrześniowej klęsce odpowiedział nie następująco: „Polska wojny uniknąć nie mogła, jeśli nie chciała skończyć w niesławie. Poniosła i ponosi olbrzymie ofiary, ale dała początek wojnie wyzwoleńczej spod supremacji niemieckiej”.
Naczelny Wódz z 1939 r. nie miał najmniejszych wątpliwości, że przyjęcie pierwszych żądań stawianych przez Hitlera wobec Polski spowodowałoby pojawienie się następnych, dotyczących nie tylko Gdańska czy Pomorza, ale także Śląska i Poznańskiego. Celem tej taktyki było, zdaniem marszałka Rydza-Śmigłego, doprowadzenie do „zupełnego zniszczenie niepodległości Polski i całkowitego podporządkowania jej Niemcom”. (PAP)
Rozpoczynający się rok szkolny znów nie będzie jak przed pandemią. Ale dzieci i młodzież wracają do szkół. Maseczki co prawda nie są obowiązkowe, lecz życie w szkole stawia wiele wyzwań dla kadry i dla uczniów.
W środę rok szkolny rozpocznie 4,6 mln uczniów w 20 tys. szkół. Dzwonek zabrzmi pierwszy raz dla 381 tys. uczniów rozpoczynających naukę w podstawówkach. We wszystkich typach szkół uczy 644,5 tys. nauczycieli. Przyznają, że będzie to rok pełen wyzwań, bo w związku z pandemią resort edukacji przekazał wiele wytycznych. Mają one zapewnić bezpieczeństwo uczniom i nauczycielom.
Jednym z zaleceń jest zachowanie minimalnej odległości 1,5 m między osobami w szkole.
"Takiego zalecenia nie da się spełnić. Szkoły są przegęszczone, zwłaszcza w newralgicznych miejscach, np. w toaletach" – powiedział PAP Marek Pleśniar z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty (OSKKO).
Zwrócił uwagę, że w niektórych krajach wzmocniono kadrę, aby klasy były mniej liczne. Tak się jednak nie stało w Polsce. Wytyczne – jak mówi ekspert – obejmują też świetlice i stołówki, a wymogu dystansu w większości przypadków nie uda się zapewnić. W przestrzeniach ogólnodostępnych, zwłaszcza gdy nie da się zachować dystansu, zaleca się też noszenie maseczek, dlatego rodzice powinni w nie zaopatrzyć swoje dzieci. Jeśli tak się nie stanie, w szkołach będą one również dostępne.
Minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek wielokrotnie w ostatnich dniach podkreślał, że od 1 września 2021 r. wszyscy uczniowie i słuchacze będą uczyć się w szkole na zasadach sprzed pandemii, czyli w trybie stacjonarnym. Podkreślał, że uczniowie tego potrzebują. Zgadzają się z tym psychologowie.
"Proces nauczania obejmuje nie tylko kwestie przekazywania wiedzy i jej nabywania, ale również mieści się w nim wychowanie i zaspokajanie potrzeb, m.in. kontaktu z drugim człowiekiem, bycia w grupie społecznej" – powiedziała wcześniej PAP psycholożka dr Marta Znajmiecka z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Łódzkiego.
Wskazała też na obniżoną skuteczność nauczania zdalnego. "Ona drastycznie spadnie, ci ludzie będą mieli deficyty, które gdzieś będą musieli nadrobić, na przykład w postaci korepetycji. To będzie z czasem wychodziło" – podkreśliła w rozmowie z PAP w marcu, kiedy szkoły przechodziły w tryb pracy zdalnej.
Resort edukacji i nauki zaleca, aby rodzice ograniczyli wchodzenie do szkoły. Mogą oni wchodzić z dziećmi do przestrzeni wspólnej szkoły, zachowując dystans 1,5 m od innych rodziców i pracowników szkoły, przy czym powinni przestrzegać wszelkich środków ostrożności, tzn. mieć zasłonięte usta i nosy maskami czy też dezynfekować dłonie.
Rodzice chętnie wyślą swoje dzieci do szkół. Z badania zrealizowanego na zlecenie Nationale-Nederlanden przez Instytut Badań Rynkowych i Społecznych wynika, że 86,9 proc. badanych opowiada się za powrotem dzieci do nauki stacjonarnej. 54 proc. sądzi, że szkoły są dobrze przygotowane na powrót uczniów.
Główne rekomendacje zawarte w wytycznych sanitarnych dla szkół podstawowych i ponadpodstawowych, obowiązujące od 1 września 2021 r., to szczepienie dla pracowników szkół i uczniów w określonych grupach wiekowych (powyżej 12 lat), dezynfekcja, dystans, higiena i maseczki, gdy nie ma możliwości zachowania dystansu, a także wietrzenie. Zachęca się też do organizowania zajęć wychowania fizycznego poza murami szkoły, na świeżym powietrzu.
Zgodnie z wytycznymi do szkoły może przychodzić tylko uczeń bez objawów infekcji lub choroby zakaźnej i gdy nie został nałożony na niego obowiązek kwarantanny lub izolacji domowej.
W szkołach nie zabraknie środków do dezynfekcji czy maseczek. Jak mówił PAP Marek Pleśniak z OSKKO, początkowo w czasie pandemii problemem była ich niedostateczna ilość. Jednak w ubiegły poniedziałek rozpoczęła się akcja dostaw tzw. pakietów covidowych do prawie 32 tys. szkół i placówek oświatowych w kraju. W asortymencie, który trafia do szkół, znalazły się stacje do dezynfekcji z funkcją mierzenia temperatury, płyny do dezynfekcji, środki ochrony osobistej, w tym maseczki. Szkoły i placówki otrzymają również termometry bezdotykowe.(PAP)
Rząd przyjął we wtorek projekt ustawy o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej, finansowanych ze środków publicznych, i ustawy Prawo farmaceutyczne.
Zakłada on m.in. możliwość korzystania ze świadczeń opieki zdrowotnej w Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej na podobnych zasadach jak obowiązujące przed wyjściem tego kraju z UE. Projekt przedłożył minister zdrowia.
Podkreślono, że nowe przepisy będą miały pozytywny wpływ z punktu widzenia zabezpieczenia dostępu do szczepień przeciwko COVID-19. Ponadto cudzoziemcy mają być objęci ubezpieczeniem społecznym z tytułu wykonywania legalnej pracy w Polsce, a ci, którzy nie mogą uzyskać obecnie statusu osób objętych ubezpieczeniem zdrowotnym, uzyskają ten status.
Najważniejsze rozwiązania projektu zakładają, że uwzględniono Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej we wszystkich przepisach odwołujących się do państw UE lub europejskiego porozumienia o wolnym handlu.
Nowe przepisy zakładają wprowadzenie przepisów przejściowych, na podstawie których banki będą musiały wyrejestrowywać z ubezpieczenia zdrowotnego osoby, które w okresie od 1 stycznia 2021 r. do dnia wejścia w życie projektowanej ustawy zostały zgłoszone do tego ubezpieczenia, z tytułu pobierania brytyjskiej emerytury, niezgodnie z postanowieniami odpowiednich umów zawartych między Unią Europejską a Zjednoczonym Królestwem.
Projekt zakłada też, że ubezpieczeniem zdrowotnym objęto cudzoziemców, którzy nie mają obywatelstwa żadnego z państw UE, EFTA lub Zjednoczonego Królestwa ani miejsca zamieszkania na terytorium tych państw, a jednocześnie spełniają warunki do objęcia ubezpieczeniem społecznym, w związku z wykonywaniem pracy w Polsce.
Według założeń projektu, nowe rozwiązania mają wejść w życie po upływie 14 dni od ogłoszenia w Dzienniku Ustaw.(PAP)
We wtorek Rada Ministrów postanowiła wystąpić do prezydenta o wprowadzenie stanu wyjątkowego na 30 dni w przygranicznym pasie dwóch województw: lubelskiego i podlaskiego - poinformował we wtorek po posiedzeniu rządu premier Mateusz Morawiecki.
Szef rządu podkreślił, że to rząd jest bezpośrednio odpowiedzialny za szczelność granicy, zapobieganie nielegalnej migracji oraz próbom destabilizacji sytuacji na granicy.
"Sytuacja na granicy z Białorusią jest cały czas kryzysowa, jest cały czas napięta, a to z podstawowego względu, że reżim Łukaszenki postanowił poprzez przetransportowanie ludzi głównie z Iraku na terytorium Białorusi, postanowił wypchnąć tych ludzi na terytorium Polski, Litwy, Łotwy po to, żeby wprowadzić element destabilizujący na terytorium naszych krajów" - mówił premier Morawiecki.
"Rada Ministrów dzisiaj postanowiła wystąpić do pana prezydenta o wprowadzenie stanu wyjątkowego na okres 30 dni w przygranicznym pasie, czyli na części województwa podlaskiego i części województwa lubelskiego" - dodał.
Premier poinformował, że wprowadzenie tego stanu będzie skutkowało wprowadzeniem katalogu działań, które będą wyłączone z normalnego funkcjonowania przez okres 30 dni. "Dzięki temu będziemy mogli lepiej zapewnić jakość szczelności naszej granicy i po prostu zapobiegać tym agresywnym działaniom, prowokacjom, które są cały czas prowadzone i nasilane ze strony reżimu Łukaszenki" - zapewniał Mateusz Morawiecki.
Premier zwrócił uwagę, że podobne regulacje dotyczące stanu wyjątkowego wprowadziły już Litwa i Łotwa.
"Musimy powstrzymać te agresywne działania hybrydowe, które są prowadzone według scenariusza napisanego w Mińsku i u protektorów pana Łukaszenki" - mówił.
"Dlatego też zdecydowaliśmy się panu prezydentowi zaproponować takie rozwiązanie, po to żeby zwiększyć jeszcze bardziej bezpieczeństwo naszej granicy wschodniej" - dodał.
Cudzoziemcy od ponad trzech tygodni koczują tuż przy granicy z Polską. Za koczowiskiem stoją białoruscy funkcjonariusze. Cudzoziemcy chcą się przedostać do Polski, czemu zapobiega Straż Graniczna, którą wspiera policja i wojsko. Mundurowi odgrodzili też obszar kilkuset metrów od granicy. Wolontariusze próbują się komunikować z cudzoziemcami za pomocą megafonu.
Polska, Litwa, Łotwa i Estonia zarzucają Białorusi zorganizowanie przerzutu imigrantów na ich terytorium w ramach tzw. wojny hybrydowej. We wspólnym oświadczeniu premierzy Polski i krajów bałtyckich ocenili, że kryzys na granicach z Białorusią został zaplanowany i systematycznie zorganizowany przez reżim Aleksandra Łukaszenki. Wezwali też władze białoruskie do zaprzestania działań prowadzących do eskalacji napięć.
Komisarz Unii Europejskiej ds. migracji Ylva Johansson oświadczyła w piątek, że sytuacja na granicy polsko-białoruskiej nie jest kwestią migracji, ale częścią agresji Łukaszenki na Polskę, Litwę i Łotwę w celu destabilizacji UE. Służby prasowe Komisji Europejskiej przekazały PAP, że jest to też stanowisko Unii Europejskiej, które było wyrażane wcześniej przez ministrów spraw zagranicznych państw UE. (PAP)
Według wszystkich prognoz, które mamy z Ministerstwa Zdrowia, nie ma zagrożenia dla nauki stacjonarnej, także w dłuższej perspektywie czasowej - powiedział we wtorek, we przeddzień rozpoczęcia nowego roku szkolnego 2021/2022, minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek.
Szef MEiN pytany był pytany w Polskim Radiu 24, czy w związku z pandemią COVID-19 zagrożona jest nauka stacjonarna w szkołach. Proszony był także o to, by odniósł się do wypowiedzi niektórych ekspertów, że szkoły mogą okazać się rozsadnikiem wirusa.
"Według wszystkich prognoz, które mamy z Ministerstwa Zdrowia, bo my nie zajmujemy się ochroną zdrowia, tylko polityką oświatową, a po to jesteśmy w kontakcie z Ministerstwem Zdrowia, by planować ten rok szkolny, nie ma zagrożenia dla nauki stacjonarnej i także w dłuższej perspektywie czasowej nie ma zagrożenia dla kontynuowania nauki stacjonarnej. Więc jesteśmy co do tego spokojni" - odpowiedział Czarnek.
"Różni eksperci różnie się wypowiadają, wszystkie opinie szanujemy i bierzemy pod uwagę, biorą je pod uwagę przede wszystkim specjaliści w Ministerstwie Zdrowia i służbach sanitarnych" - zaznaczył. Jednocześnie przypomniał, że w poniedziałek na spotkaniu Rady Gabinetowej przewodniczący Rady do spraw Ochrony Zdrowia prof. Piotr Czauderna wskazywał na statystyki, które potwierdzają, że dzieci nie są największym źródłem zakażeń, odpowiadają za około 4 proc. zakażeń. "To bardziej dorośli zakażają dzieci niż dzieci dorosłych" - zaznaczył. "Nie boję się tego powrotu do szkoły" - dodał.
Minister edukacji i nauki podkreślił, że dzieci potrzebują powrotu do nauki stacjonarnej, do nadrobienia zaległości i do normalności. "O to będziemy się troszczyć" - zapewnił.
Czarnek pytany był także o kwestie szczepień uczniów przeciw COVID-19 i o to, czy powinny być one szczepione obowiązkowo.
"Będziemy promować szczepienia, będziemy zachęcać do szczepień. Będziemy informować, jakie są korzystne efekty szczepień, że można się zabezpieczyć przed ciężką chorobą i przed śmiercią, ale nie będziemy zmuszać. To jest dobra wola rodziców. I nie będziemy też dzielić dzieci na zaszczepione i niezaszczepione, bo to byłoby wyciąganie odpowiedzialności od dzieci za decyzje rodziców" - powiedział. "Zapewniam wszystkich, którzy mają tego typu obawy: żadnej segregacji sanitarnej w szkołach nie będzie" - podkreślił szef MEiN. (PAP)
Wiceszefowa Komisji Europejskiej Viera Jourova spotka się w Polsce z premierem Mateuszem Morawieckim, przewodniczącym Europejskiej Partii Ludowej Donaldem Tuskiem i jednym z liderów opozycji Szymonem Hołownią - wynika z komunikatu, który opublikowała KE.
"Wiceprzewodnicząca ds. wartości i przejrzystości Viera Jourova jest dziś (w poniedziałek) w Polsce, gdzie spotka się z premierem Mateuszem Morawieckim i Rzecznikiem Praw Obywatelskich Marcinem Wiąckiem. Spotka się również z przewodniczącym Europejskiej Partii Ludowej Donaldem Tuskiem oraz przewodniczącym Stowarzyszenia Polska 2050 Szymonem Hołownią" - podano w komunikacie.
KE przekazała też, że w Gdańsku Jourova weźmie udział w ceremonii wręczenia nagród Free Speech Awards oraz w wydarzeniach upamiętniających 41. rocznicę Deklaracji Solidarności. Spotka się też z byłym prezydentem RP Lechem Wałęsą.
Jourova wygłosi też przemówienie w Europejskim Centrum Solidarności. Spotka się również z marszałkiem Senatu Tomaszem Grodzkim, prezydent Gdańska Aleksandrą Dulkiewicz oraz przedstawicielami społeczeństwa obywatelskiego.
1 września weźmie udział w uroczystości na Westerplatte z okazji 82. rocznicy wybuchu II wojny światowej.
W przyszłym roku już jedna czwarta długu znajdzie się poza kontrolą parlamentu, który monitoruje jedynie plan dochodowo-wydatkowy z uchwalanej ustawy budżetowej - czytamy w poniedziałkowym wydaniu "Dziennika Gazety Prawnej".
Rząd zakłada, że przyszłoroczny deficyt nie przekroczy 30 mld zł, tyle że plan wydatkowy w coraz mniejszym stopniu pokazuje, jaki jest prawdziwy obraz finansów publicznych - pisze gazeta. Zauważa, że gros pakietów antykryzysowych związanych z pandemią wypchnięto poza budżet państwa i jego statystyki.
"To, jak wielka była skala tego działania, pokazuje dług sektora instytucji rządowych i samorządowych, czyli obliczany według unijnej metodologii. W 2020 r. państwowy dług publiczny wyniósł 1,112 bln zł, w tym roku – zgodnie z prognozami MF – ma urosnąć do 1,114 bln zł, a za rok zwiększyć się do 1,16 bln zł. W tym samym czasie dług obliczany według metodologii UE to odpowiednio: 1,336 bln zł, 1,435 bln zł i 1,511 bln zł. Tylko w przyszłym roku różnica pomiędzy obiema metodologiami wyniesie ponad 350 mld zł (ok. 13 proc. PKB)" - podaje "DGP. Jak skomentował główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju Sławomir Dudek, to już prawie jedna czwarta długu. "Co czwarta złotówka długu idzie poza kontrolą parlamentu i społeczeństwa" - powiedział.
Gazeta podkreśla, że w przyszłym roku rząd planuje wiele działań, które mają pomóc odbudowie gospodarki, ale znów kluczowe pozycje wydatkowe będą realizowane poza budżetem. To dotyczy m.in. Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych czy Rządowego Funduszu Polski Ład: Program Inwestycji Strategicznych, z którego PiS chce wydać w trzy lata 100 mld zł. Fundusz będzie w BGK.
Planów finansowych pozabudżetowych funduszy w projekcie ustawy na 2022 r. nie ma. M.in. dzięki takim zabiegom resort finansów może się pochwalić tym, że dziura w kasie państwa w przyszłym roku wyniesie 30 mld zł - stwierdza "DGP". (PAP)
Od 1 września do odwołania z powodu remontu zostaje zamknięty czerwony szlak na odcinku: Czarny Staw pod Rysami – Rysy w obu kierunkach – poinformował Tatrzański Park Narodowy (TPN).
Prace remontowe na popularnym szlaku przewidywane są na około dwa – trzy tygodnie. Jak informuje TPN, z uwagi na trudny, wysokogórski teren i warunki atmosferyczne, które mogą utrudniać prace, nie da się dokładnie określić daty zakończenia prac.
Zamknięte zostaną również wspinaczkowe drogi taternickie w rejonie Rysów: w obrębie grani i leżących poniżej ścian od Ciężkiej Przełączki przez Niżne Rysy, Rysy do Żabiej Przełęczy - ściana północna i północno-zachodnia. Zamknięcie nie dotyczy natomiast Czołówki Kopy Spadowej.
Rysy (2499 m n.p.m.) to najwyższy szczyt w Polsce. Jest to szczyt graniczny i prowadzi na niego również szlak od strony słowackiej.(PAP)
Fatalne wieści dla osób niezaszczepionych. Jeśli proponowane przez resort zdrowia przepisy wejdą w życie, pracodawca będzie mógł skierować podwładnego, który nie przyjął zastrzyku przeciwko COVID-19, na urlop i nie wypłacić wtedy pieniędzy – informuje w sobotę "Fakt".
"Najbardziej zależy nam na możliwości weryfikacji zaszczepienia przez pracodawcę" – powiedział w artykule opublikowanym na łamach weekendowego wydania "Faktu" rzecznik resortu Wojciech Andrusiewicz.
Gazeta podaje, że projekt zakłada, m.in. iż ci, którzy z powodu braku szczepienia zostaną przesunięciu do innej pracy, będą mogli mieć obniżoną pensję. "Jeśli pracodawca nie będzie mógł zaoferować takiemu pracownikowi innego zajęcia, będzie miał prawo wysłać go na bezpłatny urlop" - podaje "Fakt". (PAP)
Dynamika zakażeń koronawirusem w Polsce jest obecnie bardzo zbliżona do tej sprzed roku - wynika z modelu przygotowywanego przez naukowców z Politechniki Wrocławskiej. W połowie września dzienna liczba zakażeń wyniesie prawdopodobnie 500-600 osób. A pod koniec listopada może osiągnąć nawet ponad 30 tys.
Zespół prof. Tylla Krügera z Politechniki Wrocławskiej w swoich prognozach używa superkomputera. W ich modelu matematycznym MOCOS (MOdelling Coronavirus Spread) ważne jest przede wszystkim to, jak wirus przenosi się w sieciach społecznych - np. między gospodarstwami domowymi. Jest tam modelowana struktura gospodarstw domowych i połączeń między 38 mln Polaków.
Epidemię modelują również dwa inne zespoły polskich naukowców: Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego oraz Zespół z Wydziału Matematyki Informatyki i Mechaniki Uniwersytetu Warszawskiego i z NIZP-PZH.
Prof. Tyll Krüger powiedział PAP, że z modelu przygotowanego przez jego zespół wynika, iż z początkiem września nastąpi przyrost zachorowań. "W połowie września dzienna liczba zakażeń wyniesie prawdopodobnie 500-600. Potem zakażenia będą rosły bardzo szybko. W październiku może być więcej niż 10 tys., a pod koniec listopada - nawet ponad 30 tys. To będzie szczyt czwartej fali" - powiedział.
Naukowiec zapytany o przewidywaną liczbę zgonów spowodowanych przez COVID-19 przestrzegł, że może być ona bardzo wysoka i wynieść podczas zbliżającej się fali nawet 30-40 tys.
Dlaczego prognozowana liczba zakażeń i zgonów jest tak wysoka, mimo że 48 proc. populacji w Polsce (ok. 18,3 mln osób) jest już zaszczepionych, a kilkadziesiąt procent jest ozdrowieńcami? Naukowiec wskazuje, że wirus w wariancie Delta jest mniej więcej dwukrotnie bardziej zaraźliwy niż poprzednie warianty i to niweluje zasadniczo spadek zakażeń wskutek nabytej odporności. A gdyby nie było szczepień, zakażeń byłoby zdecydowanie więcej. Z jego szacunków wynika, że w sumie w Polsce odporność na koronawirusa nabyło ok. 60 proc. ludzi - albo na skutek zakażeń lub dzięki szczepieniu. Nie wszystkie osoby zaszczepione i ozdrowieńcy są w pełni zabezpieczone przed koronawirusem. "Zapewne ok. 80 proc. z nich" - ocenił. Jak wskazał, dużo zależy np. od ich stanu zdrowia.
Prof. Krüger jest szczególnie zaniepokojony tym, że tylko 62 proc. osób w wieku 80 plus jest zaszczepionych. "Być może uda się zaszczepić większość z nich, ale od dwóch miesięcy ich liczba prawie się nie zwiększa, a to te osoby są najbardziej narażone na bardzo ciężki przebieg COVID-19 i zgon. Szacujemy, że 200 tys. osób w tej najstarszej grupie nie posiada odporności na koronawirusa, a śmiertelność w tej grupie wynosi 10-15 proc." - dodał. Ekspert powiedział, że w Anglii i Francji poziom wyszczepienia najstarszych osób wynosi ponad 90 proc. Dodał, że cieszyć się należy z tego, że w Polsce grupa w wieku 70-79 lat jest zaszczepiona na poziomie 82 proc. - to najwyższy poziom wśród wszystkich grup wiekowych.
Naukowiec powiedział, że dane wynikające z przedstawionej przez niego prognozy nie uwzględniają obostrzeń, które mogą być wprowadzone: np. wymogu posiadania certyfikatu zaszczepienia w czasie korzystania z restauracji. "Różnego rodzaju obostrzenia mogą drastycznie zmniejszyć poziom zakażeń" - dodał. Sytuację może też zmienić większa dynamika szczepień.
"W zbliżającej się fali koronawirusa wszystkie osoby, które do tej pory nie zakaziły się koronawirusem ani nie zaszczepiły, z dużym prawdopodobieństwem zakażą się. To około 30-40 proc. społeczeństwa" - podsumował.(PAP)
Zarządzający firmami zakładają, że po pandemii i tak będziemy pracowali częściowo zdalnie. Najwięcej zwolenników ma praca zdalna przez trzy dni w tygodniu - podaje w piątek "Puls Biznesu".
Jak czytamy w dzienniku, który powołuje się na wyniki raportu Cushman & Wakefield (C&W), "prawie połowa (45 proc.) menedżerów decydujących o sprawach organizacyjnych w firmach zakłada, że po pandemii wdroży hybrydowy model pracy". "Co czwarta firma chce pozostać przy tradycyjnym modelu, choć 63 proc. dopuszcza w wyjątkowych sytuacjach pracę zdalna. Ponad 30 proc. pracodawców nie podjęło jeszcze żadnej decyzji dotyczącej formy pracy" - donosi "Puls Biznesu".
Gazeta zwraca uwagę, że połączenie pracy zdalnej oraz wykonywanej w biurze ma różne oblicza. "Najbardziej liberalne podejście, zakładające, że to sam pracownik ma decydować, przez ile dni w tygodniu przyjdzie do biura, reprezentowało 27 proc. firm zdecydowanych na wdrożenie modelu hybrydowego. Najliczniejsza grupa opowiada się za pozostawieniem pracownikom trzech dni pracy zdalnej" - czytamy.
Jak zaznacza "PB", według ekspertów C&W - mimo dostrzeganych korzyści wynikających ze spotkań - powrót do firmy jest trudny. "W warszawskim biurze C&W nawet ci, którzy deklarowali chęć pracy w firmie, w praktyce z tego nie korzystali" - wskazuje dziennik.(PAP)
Cezary Kulesza został wybrany na nowego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Zastąpił ustępującego po dwóch kadencjach Zbigniewa Bońka. Podczas zjazdu w Warszawie otrzymał 92 głosy, a jego rywal Marek Koźmiński - 23.
"Dziękuję za zaufanie. To najważniejsze wydarzenie w moim życiu. Zapraszam wszystkich do współpracy, żebyśmy mogli się rozwijać. Obiecuję ciężką pracę, proszę was o wsparcie, bo łączy nas piłka" - powiedział tuż po wyborze do delegatów w bardzo krótkim wystąpieniu Kulesza.
Boniek, dotychczasowy prezes PZPN, pełnił tę funkcję od 26 października 2012 roku. W 2016 wygrał po raz kolejny. Kadencja miała zakończyć się w 2020, lecz z uwagi na pandemię została przedłużona do 2021 roku.
Do wyborów stanęli dwaj kandydaci: były prezes Jagiellonii Białystok Kulesza oraz były reprezentant Polski, wicemistrz olimpijski z 1992 roku Koźmiński.
Obaj są dobrze znani w federacji, bowiem od 2012 roku zasiadali w zarządzie PZPN, pełnili również funkcje wiceprezesów. Pierwszy - ds. piłkarstwa profesjonalnego, a Koźmiński - ds. szkoleniowych (wcześniej był wiceprezesem ds. zagranicznych).
Przed głosowaniem obaj kandydaci zwrócili się do delegatów. Koźmiński, znany ze swojej medialności, przemawiał ponad 20 minut. Wystąpienie Kuleszy było bardzo krótkie.
"Stoję dumny, bo to nie jest przypadek. W PZPN funkcjonuję w różnej formie, jako piłkarz młodzieżowej reprezentacji, olimpijskiej, dorosłej, prezes klubu, wiceprezes federacji, łącznie od 1989 roku. Jestem z wami od 32 lat" - powiedział Koźmiński.
Były piłkarz reprezentacji Polski przypomniał, że podczas lipcowego spotkania prezesów wojewódzkich związków piłki nożnej (udzielono wówczas rekomendacji dla Adama Kaźmierczaka na stanowisko wiceprezesa ds. piłkarstwa amatorskiego) nie został wpuszczony na salę, aby rozmawiać o swoim programie.
"Dlaczego ja, wasz kolega, stałem przed drzwiami dwie godziny? Nie wpuściliście mnie do środka. Nie oczekuję od was tutaj odpowiedzi, ale możecie sobie sami odpowiedzieć we własnym sumieniu" - przyznał Koźmiński.
"Podczas wczorajszej kolacji (organizowanej przez PZPN na koniec kadencji - PAP) podszedł do mnie jeden z działaczy i mówi: +Marek, ty jesteś ok, ale może byś czasami do nas przyjechał i wódeczki się napił...+ Takie słowa usłyszałem. Panowie! Dajmy spokój z takim życiem. Rozmawiajmy na programy, na pomysły, a nie na stołki. One są ważne, ale nie są najważniejsze" - dodał Koźmiński.
Wystąpienie Kuleszy, pewnego już wcześniej - według wielu obserwatorów - zwycięstwa, było spokojniejsze. Ograniczyło się główniej do podziękowań i apelu.
"Dziękuję Markowi za rywalizację w tej kampanii. Więcej nas łączy niż dzieli. Jestem człowiekiem piłki, kocham to. Jestem działaczem związkowym i klubowym. Przez 11 lat zarządzałem Jagiellonią, osiągnęliśmy wynik sportowy i finansowy. Skutecznie prowadzę biznes, razem z moimi współpracownikami. Proszę was o zaufanie, a po efektach mnie poznacie" - powiedział Kulesza.
W głosowaniu wzięło udział 116 ze 118 uprawnionych delegatów. Oddano 115 ważnych głosów (jeden nieważny). Kulesza, zgodnie z przewidywaniami, wygrał zdecydowanie, otrzymując aż 92 głosy.
Na początku zjazdu delegaci przez aklamację postanowili, że ustępujący szef PZPN Boniek zostanie honorowym prezesem federacji.(PAP)
Szef izraelskiego MSZ Jair Lapid podziękował we wtorek na Twitterze sekretarzowi stanu USA Antony'emu Blinkenowi za "stanie ramię w ramię z Izraelem przeciwko polskiej ustawie".
"Dziękuję @SecBlinken i USA za stanie ramię w ramię z Izraelem przeciwko polskiej ustawie" - napisał we wtorek rano na Twitterze Lapid.
Do tweeta dołączył wpis Blinkena, w którym sekretarz stanu podkreślił, że jest "głęboko rozczarowany" w związku z nowelizacją Kodeksu postępowania administracyjnego. Wezwał do stworzenia kompleksowego prawa, gwarantującego sprawiedliwość ofiarom.
Do noweli kpa Blinken odniósł się też w wydanym w poniedziałek wieczorem czasu miejscowego oświadczeniu. Sekretarz stanu USA wyraził "głęboki żal" z powodu podpisania krytykowanej przez USA ustawy, jednocześnie wzywając polskie władze do stworzenia "jasnej, efektywnej i skutecznej procedury prawnej, by odpowiedzieć na roszczenia w sprawie konfiskaty mienia" w konsultacji z zainteresowanymi stronami.
"Przy braku takiej procedury, to prawo skrzywdzi wszystkich obywateli Polski, których własność została niesprawiedliwie zabrana, w tym polskich Żydów, którzy byli ofiarami Holokaustu" - stwierdził szef amerykańskiej dyplomacji.(PAP)
Przybywa osób, które chciałyby powrotu niedziel handlowych. Mimo to nad handlowcami i ich klientami wciąż wisi groźba zaostrzenia obecnych przepisów - pisze "Rzeczpospolita" we wtorek.
Powrotu zakupów w niedzielę, choć w różnych wariantach, chce połowa Polaków – wynika z badania ARC Rynek i Opinia, które opisuje „Rzeczpospolita”. To kolejne badanie, które pokazuje, że Polacy mają problem z tym ograniczeniem i choć po trzech latach obowiązywania muszą się do niego przyzwyczaić, to jednak grono przeciwników wcale się nie zmniejsza.
Jako negatywne efekty ustawy konsumenci wskazują choćby pozbawienie wielu grup, jak studenci, możliwości dorobienia w niedzielę, z czego sklepy wcześniej często korzystały. Efektem ustawy jest także wzrost liczby likwidacji sklepów czy problemy dla firm. W badaniu ARC Rynek i Opinia ankietowani zauważają także pozytywy, jak zagwarantowanie pracownikom dnia wolnego, jednak taki efekt możliwy jest do osiągnięcia w inny sposób.
Organizacje handlowe od dawna apelują o zagwarantowanie pracownikom nowelizacją kodeksu pracy co najmniej dwóch wolnych niedziel w miesiącu, ale propozycja nie znalazła uznania rządu.
Zamiast tego stopniowo wprowadzano zakaz handlu, w efekcie czego obecnie sklepy mogą być otwarte tylko w kilka niedziel w roku, np. w pobliżu świąt czy w sezonie wyprzedaży. Najbliższa wypada 29 sierpnia w związku z sezonem zakupów szkolnych, kolejne dopiero w grudniu przez świętami.
"W obecnym kształcie zakaz handlu w niedziele jest przede wszystkim manifestacją katolickiego systemu wartości, który nakazuje święcenie dnia świętego przez powstrzymanie się od pracy. W praktyce chodzi także o wytworzenie próżni czasowej w niedzielę, aby więcej osób chodziło na msze" – mówi prof. Dariusz Jemielniak, specjalista w dziedzinie badań nad społeczeństwem z Akademii Leona Koźmińskiego.
Jak dodaje, "z pozycji lewicowych zakaz handlu w niedzielę także jest postrzegany ideologicznie - jako obrona praw pracowniczych".
Z badania przeprowadzonego w czerwcu na próbie niemal 1,1 tys. dorosłych Polaków na panelu Ariadna przez firmę CBRE wynika, że osób chcących robić zakupy w niedzielę w ciągu roku przybyło o 4 pkt proc. w porównaniu z poprzednią edycją tego badania i 55 proc. jest przeciwne zakazowi. Innego zdania jest co trzeci badany.
"Rzeczpospolita" zwraca uwagę, że w Europie zakaz istnieje w wielu krajach, ale jest luzowany, np. we Włoszech, w Hiszpanii, Niemczech czy we Francji. (PAP)
Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście zdecydował się zwrócić się z pytaniem do TSUE, czy w razie unieważnienia umowy kredytowej stronom umowy przysługuje wynagrodzenie za korzystanie z kapitału - poinformował PAP Arkadiusz Szcześniak, prezes Stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu (SBB).
"Sędzia, który w czwartek rozpatrywał pozew dotyczący wynagrodzenia od banku za korzystanie z kapitału klienta, zdecydował się na zadanie pytania do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Dotyczy ono wszelkich możliwych roszczeń obu stron w sytuacji, kiedy sąd stwierdzi, że umowa o kredyt zostanie unieważniona" - powiedział Szcześniak.
Prezes SBB zwrócił uwagę, że wcześniej banki wychodziły z roszczeniem do klientów o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału w przypadku unieważnienia umowy o kredyt hipoteczny denominowany bądź indeksowany do szwajcarskiej waluty. Jak zauważa, na razie w tych sprawach nie zapadł jeszcze żaden prawomocny wyrok.
"Spodziewałem się, że takie roszczenia mogą się pojawić, ale moim zdaniem banki pomijały jedną kwestię. Chodzi o to, że klienci spłacali raty kredytu, wielu z nich spłaciło już więcej, w przeliczeniu na złotówki, niż otrzymało z banku, dlatego też zdecydowałem się pozwać bank o to samo roszczenie, które podnoszą banki, czyli o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału" - wyjaśnił Szcześniak.
Zdaniem szefa SBB stanowisko TSUE będzie jednoznaczną odpowiedzią w przypadku wynagrodzenia za korzystanie z kapitału - czy ono się należy, czy nie.
"Moim zdaniem jeżeli już wynagrodzenie za korzystanie z kapitału należy się bardziej konsumentowi niż bankowi, ale liczę na precyzyjną odpowiedź ze strony TSUE" - zaznaczył Szcześniak.(PAP)
Można odrzucać reformy PiS, ale należy stanąć po stronie Polski w konflikcie z Unią Europejską na tle reformy sądownictwa; podobnie jak w bitwie o Anglię, Polska walczy za Brytyjczyków, którzy są zbyt zadowoleni z siebie, by to zauważyć - pisze komentator brytyjskiego tygodnika "The Spectator".
"Dążenie Polski do własnej demokracji ma więcej wspólnego z brytyjską tradycją obywatelską niż Brytyjczycy zdają sobie sprawę i zasługuje na więcej sympatii" - podkreśla Alan Fimister, który jest jednocześnie wykładowcą teologii w seminarium teologicznym w Denver w USA.
Jak pisze, podobne do angielskich "średniowieczne początki polskiej wolności irytują zachodnich kontynentalnych Europejczyków, ponieważ podważają one koncept, że rewolucja francuska była konieczna dla +wolności+".
Fimister nie zgadza się z tym, że "UE ściga Polskę za rzekomy atak na demokrację". "Bruksela, utworzona jako unia gospodarcza, stała się teraz +wspólnotą wartości+, ale nie są to wartości, które pielęgnuje polski rząd we wciąż katolickim kraju" - twierdzi.
Przekonuje również, że podstawą do reform systemu sądownictwa jest to, że "marksiści nadal zajmują kluczowe stanowiska w establishmencie, co od dawna dręczy większość konserwatywnych Polaków", którzy widzą również "elementy marksizmu w nowej ideologii LGBT oraz w UE".
"Dla wielu polskich konserwatystów jest to teraz zwyczajna wojna kulturowa. W ich przekonaniu, bez względu na liczne wady PiS, nie można pozwolić UE na utrwalenie piątej kolumny i obalenie polskiego prawa konstytucyjnego. Rozumują, że być może rząd naprawdę zagraża trójpodziałowi władz, ale to nie znaczy, że sędziowie nie są wewnętrznym wrogiem" - pisze komentator.
Konflikt groził wyprowadzeniem Polski, "jak w innych momentach w historii uwięzionej między Moskwą a Berlinem", ze struktur unijnych "w ramiona Rosji", ale wydaje się, że polski rząd wycofał się na razie - uważa autor. Jednocześnie krytykuje UE za to, że popycha swoich członków "zbyt daleko", co może skończyć się "wchłonięcie Polski przez nowy antyzachodni blok" pod przewodnictwem Rosji lub Chin.
"Powinniśmy bardziej interesować się Polską", apeluje, "z pewnością w interesie Wielkiej Brytanii jest zapewnienie bezpiecznej strefy lądowania dla takich krajów (jak Polska - PAP) poza UE".
"W kluczowych tygodniach polscy piloci odmienili losy bitwy o Anglię, a wielu innych polskich żołnierzy oddało życie za naszą wolność podczas wojny. Jednak ku naszej wiecznej hańbie, w 1945 roku uznaliśmy marionetkowy komunistyczny rząd i nie pozwoliliśmy na właściwą reprezentację Polski na naszej paradzie zwycięstwa. Po raz kolejny Polska toczy nasze bitwy za nas i jesteśmy zbyt zadowoleni z siebie, by to uznać" - kończy swój tekst Fimister.(PAP)
UOKiK zachęca do wnikliwego analizowania kosztów i warunków pożyczek, przypominając, że od 1 lipca nie obowiązują przepisy z tarczy antykryzysowej, które ograniczały pozaodsetkowe koszty kredytów konsumenckich. Teraz pożyczki, zwłaszcza chwilówki, mogą być pięciokrotnie droższe – dodano.
UOKiK we wtorkowym komunikacie przypomniał, że przez ostatnie 15 miesięcy – dzięki propozycjom prezesa UOKiK do tarczy antykryzysowej – konsumenci mogli zaciągać tańsze pożyczki.
"Łączna suma kosztów pozaodsetkowych, czyli wszelkich opłat i prowizji związanych z przygotowaniem umowy, sprawdzeniem zdolności kredytowej konsumenta, ubezpieczeniem, obsługą rachunku itp., została znacznie ograniczona" - czytamy.
Oznaczało to, że dla pożyczek do 30 dni, czyli tzw. chwilówek, kredytodawca nie mógł naliczyć kosztów pozaodsetkowych w wysokości przekraczającej 5 proc. wartości udzielonego finansowania. W przypadku dłuższych umów maksymalna wysokość kosztów pozaodsetkowych wynosiła 15 proc. pożyczonej kwoty (niezależnie od okresu kredytowania) plus 6 proc. za każdy rok kredytowania, jednak nie więcej niż 45 proc.
Jak przypomniał Urząd, przepisy te wygasły 30 czerwca tego roku.
"Od 1 lipca limity maksymalnych kosztów pozaodsetkowych wróciły do wcześniejszego poziomu, wynikającego z ustawy o kredycie konsumenckim" - przekazał UOKiK.
Jak wskazał Urząd, zależą one od długości okresu kredytowania. Oznacza to, że maksymalnie mogą wynieść 25 proc. pożyczonej kwoty plus 30 proc. za każdy rok kredytowania, jednak nie więcej niż 100 proc. kredytu.
Przykładowo - jak podaje UOKiK - pożyczając 1000 zł na 12 miesięcy, maksymalne koszty pozaodsetkowe mogą wynieść 550 zł. Do tego dochodzą odsetki, ale przy obecnych stopach procentowych - jak tłumaczy Urząd - są one mniejszym obciążeniem dla konsumenta. Ich maksymalna wysokość jest powiązana ze stopą referencyjną NBP i wynosi obecnie 7,2 proc. w skali roku. Oznacza to, że jeśli konsument pożycza na rok 1000 zł, po roku musi zapłacić nie więcej niż 72 zł odsetek.
Urząd przypomina, że w przypadku, kiedy pożyczka została wzięta przed 1 lipca, ale umowa jeszcze trwa, należy się liczyć z tym, że przedsiębiorca może podwyższyć opłaty, ale tylko w odniesieniu do długości pozostałego okresu kredytowania. Jeśli jednak nie poinformował o tym, albo pojawiają się nowe opłaty, których nie było w umowie, wówczas pożyczkobiorca może skorzystać z bezpłatnej pomocy prawnej rzeczników konsumentów, aby dowiedzieć się, jakie działania może w związku z tym podjąć.
"Zachęcam konsumentów do wnikliwego analizowania kosztów i warunków pożyczek, porównywania ofert różnych instytucji finansowych oraz wybierania tych najkorzystniejszych, uwzględniając wszystkie opłaty i prowizje towarzyszące usłudze finansowej. W przypadku zauważenia nieprawidłowości, zachęcam do korzystania z darmowej pomocy rzecznika finansowego i rzeczników konsumentów, a także do złożenia skargi do UOKiK" - powiedział cytowany w komunikacie prezes UOKiK Tomasz Chróstny.
Zapewnił, że Urząd monitorujemy, czy instytucje finansowe nie przekraczają dozwolonych prawem maksymalnych kosztów pozaodsetkowych. "Jeśli mamy podejrzenia, że tak się dzieje, podejmujemy interwencję, aby jak najszybciej doszło do wyeliminowania niezgodnych z prawem praktyk" - dodał.
Jak podał UOKiK, w ostatnim czasie Urząd zbadał kolejne przypadki związane z możliwością naruszenia ograniczenia wysokości pozaodsetkowych kosztów kredytu wynikających z regulacji COVID-owych.
"W trzech z nich po naszej interwencji firmy pożyczkowe zaprzestały stosowania tego typu praktyk. W przypadku pozostałych przedsiębiorców, którzy nie dostosowali się do przepisów, prowadzimy postępowania formalne, które mogą skutkować nałożeniem kar finansowych przez Prezesa UOKiK"- podano.
UOKiK przypomina, że w ciągu 14 dni można odstąpić od umowy o kredyt konsumencki. W takiej sytuacji istnieje obowiązek zwrócenia odsetek za czas, w którym pieniądze były na koncie kredytobiorcy. (PAP)
Metropolita katowicki abp Wiktor Skworc w odczytywanym w niedzielę w kościołach archidiecezji katowickiej komunikacie zachęca do szczepień przeciw COVID-19 i zapowiada wsparcie działań wojewody śląskiego i służb sanitarnych. 15 sierpnia w ponad 40 parafiach archidiecezji powstaną mobilne punkty szczepień.
W kolejną niedzielę, 15 sierpnia, w ponad 40 parafiach archidiecezji katowickiej powstaną mobilne punkty szczepień, strona kościelna udostępni teren lub lokal i włączy się w promocję szczepień.
Od początku realizacji Narodowego Programu Szczepień, czyli od 27 grudnia 2020 r., gdy zaszczepiono pierwszą osobę, we wszystkich punktach w kraju podano w sumie 34 mln 925 tys. 459 dawek. W pełni zaszczepionych, czyli dwiema dawkami preparatów od firm Pfizer/BioNTech, Moderna i AstraZeneca, a także jednodawkową szczepionką Johnson & Johnson, są 17 mln 818 tys. 502 osoby. Jak podał w sobotę resort zdrowia, poprzedniej doby wykryto 181 nowych zakażeń koronawirusem.
„Chociaż aktualna sytuacja epidemiologiczna w naszym kraju wydaje się stabilna, to służby medyczno-sanitarne przestrzegają przed możliwością wzrostu liczby zachorowań na koronawirusa w najbliższych miesiącach. W związku z tym zagrożeniem, kolejny raz apeluję do Was o żarliwą modlitwę w intencji ustania pandemii, a osoby niezaszczepione proszę o pogłębioną refleksję nad dobrodziejstwem, jakim jest wynalezienie szczepionek ratujących ludzkie życie” - napisał hierarcha do diecezjan.
Jak przekonuje, nawet jeśli decyzja o szczepieniu przeciwko COVID-19 ma charakter dobrowolny, to „powinna ona uwzględnić prawdę fundamentalną: ludzkie życie i zdrowie są cennymi darami udzielonymi człowiekowi przez Boga i powierzonymi jego roztropnej odpowiedzialności”.
„Nie ulega też wątpliwości, że ten rodzaj wyboru należy zawsze odnosić do piątego przykazania Bożego, które stoi na straży ludzkiego życia, a także do odpowiedzialności za dobro wspólne. W dobie pandemii przybiera ono konkretne formy. Są nimi zarówno zdrowie i życie społeczeństwa, jak również prewencja zdrowotna, której celem jest uwolnienie społeczeństwa od rygorystycznych, nierzadko uciążliwych obostrzeń sanitarnych” - zaznaczył arcybiskup.
Zwrócił uwagę, że obostrzenia związane w pandemią prowadzą wiele osób do izolacji, osamotnienia, ograniczania praktyk religijnych, a także do zachwiania „właściwego rozwoju ekonomiczno-gospodarczego naszej Ojczyzny”. „Mając na uwadze działania prozdrowotne, opinie medycznych autorytetów, a także dramatyczne świadectwa osób, które zmagały się w ostatnich miesiącach z koronawirusem, wspólnota naszego lokalnego Kościoła pozytywnie odpowiada na prośbę wojewody śląskiego i włącza się w akcję szczepień przeciw COVID-19” - napisał metropolita.
Zachęca w komunikacie do skorzystania z mobilnych punktów szczepień, które w kolejną niedzielę powstaną z ponad 40 parafiach archidiecezji. „Skorzystajmy z tej okazji i przez przyjęcie szczepionki zadbajmy o własne zdrowie, a może nawet życie” - zaapelował. Mobilne punkty szczepień powstaną m.in. w wybranych parafiach w Bieruniu, Bojszowach, Chorzowie, Gierałtowicach, Imielinie, Jastrzębiu-Zdroju, Katowicach, Mikołowie, Rudzie Śląskiej, Wodzisławiu Śląskim czy Żorach.
W drugiej części komunikatu abp Skworc zaprasza na tradycyjną sierpniową Pielgrzymkę Kobiet i Dziewcząt do Sanktuarium Matki Bożej Sprawiedliwości i Miłości Społecznej w Piekarach Śląskich, która odbędzie się w niedzielę 22 sierpnia.
„Mając na uwadze ostanie miesiące, naznaczone zmaganiem się ze skutkami globalnej pandemii COVID-19, jestem przekonany, że nasze największe w archidiecezji maryjne sanktuarium stwarza szansę wyjątkowego, duchowego odpoczynku” - wskazał. „Podejmijmy trud pielgrzymowania w zorganizowanych grupach, pieszo, na rowerach i autokarami, przy jednoczesnym zachowaniu wszystkich wymogów sanitarnych” - dodał abp Skworc.
Pielgrzymka kobiet w Piekarach śląskich rozpocznie się modlitwą różańcową. Później mszy św. będzie przewodniczył i homilię wygłosi biskup toruński Wiesław Śmigiel, przewodniczący Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Rodziny. Po mszy zaplanowano godzinę ewangelizacyjną, a następnie nieszpory maryjne.(PAP)
Masowa turystyka szkodzi Ziemi. Jej negatywne skutki to przede wszystkim zmiany w krajobrazie, zwiększona emisja dwutlenku węgla i ogromne zużycie energii - oceniła w rozmowie z PAP ekspertka z branży architektury i gospodarki przestrzennej Magdalena Milert.
Światowa Organizacja Turystyki (UNWTO) oceniła, że tylko w 2016 r. sam transport związany z turystyką stanowił 5 proc. całkowitej emisji dwutlenku węgla do atmosfery, która ma swoje źródło w działalności człowieka. Według zaprezentowanych podczas ostatniego szczytu klimatycznego COP25 szacunków UNWTO z grudnia 2019 emisja CO2 przez branżę turystyczną do 2030 r. zwiększy się o co najmniej 25 proc.
Transport w sektorze turystyki to m.in. wielkie statki wycieczkowe. W rozmowie z PAP Milert zwróciła uwagę, że często mają one dziesiątki metrów długości, przewożą tysiące pasażerów i porównywane są do pływających miast. "Podobnie jak miasta, wszyscy ci ludzie przebywający na pokładzie wykorzystują zasoby naturalne oraz produkują odpady" - zauważyła ekspertka.
Jej zdaniem to właśnie odprowadzanie odpadów jest jednym z poważniejszych problemów w kontekście tej formy turystyki. "Statki wycieczkowe produkują duże ilości ścieków, wody balastowej, kanalizacji oraz odpadów stałych. Szacuje się, że pasażerowie produkują do 40 litrów ścieków i 340 litrów wody brudnej na osobę dziennie" - powiedziała i podkreśliła, że ilość ta znacznie przewyższa średnią produkcję analogicznych odpadów w budynkach mieszkalnych.
Milert zauważyła, że w USA przepisy wymagają oczyszczania ścieków na statkach wycieczkowych, zatem nie są one tak szkodliwe, jak kiedyś. W wielu krajach natomiast obowiązują przepisy dotyczące wymiany wód balastowych na morzu, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się gatunków inwazyjnych - wskazała specjalistka. Jej zdaniem zasady te są jednak trudne do wyegzekwowania poza wodami jurysdykcyjnymi danego kraju.
"20 mln dolarów grzywny nałożonej na spółkę Carnival Cruises za niewłaściwą utylizację odpadów pokazuje, że branża nie ma nic przeciwko naginaniu zasad ochrony środowiska" - oceniła Magdalena Milert.
Jak wskazała, do przemieszczania statku wycieczkowego potrzebne są także ogromne ilości paliwa, które powodują proporcjonalnie duże emisje CO2 oraz tlenku azotu i siarki. "Szacuje się, że średnia emisja CO2 dla statku wycieczkowego wynosi 1200 kg na kilometr. Podróże zaś mają przecież długość tysięcy kilometrów" - podkreśliła ekspertka.
Milert dodała, że nie bez wpływu na środowisko pozostaje farba przeciwporostowa stosowana na kadłubach statków. Według opracowań naukowych zrzuca ona do oceanu toksyczne metale ciężkie. "Problem zaostrza się, gdy statki są w porcie, gdzie wiele jednostek w tym samym czasie zanieczyszcza wody zamknięte w obszarze portu, pozwalając na gromadzenie się metali ciężkich w wyższych stężeniach" - zaznaczyła w rozmowie z PAP.
Zdaniem specjalistki negatywne skutki masowej turystyki dla Ziemi to przede wszystkim "nadmierna eksploatacja przez bazę turystyczno-rekreacyjną, zmiany w krajobrazie wynikające z budowy obiektów hotelowych oraz wyposażania ich w niezbędną infrastrukturę, a wraz z ich użytkowaniem - zużycie energii i zanieczyszczanie powietrza dwutlenkiem węgla".
Milert wskazała, że hotele są bardzo eksploatowanymi obiektami, które gromadzą wiele osób na stosunkowo małej powierzchni - "ciągle czyszczonej, oświetlanej, w której dużo ludzi spożywa posiłki, kąpie się, ogląda telewizję, często również pływa w basenie".
Jak dodała, hotele bardzo często znajdują się w miejscach bogatych w walory krajobrazowe, które nadmiernie eksploatują i wywierają na nie duży wpływ środowiskowy. "Turyści to także zaśmiecanie terenu, zagęszczanie zaludnienia, hałas i zakłócenie spokoju lokalnych mieszkańców i zwierząt" - dodała.
"Generowane jest duże obciążenie dla lokalnych zasobów danego terenu, takich jak np. energia i woda, której może zacząć brakować zwłaszcza na terenach gorących i suchych" - podkreśliła ekspertka. "Turysta zatrzymujący się w hotelu zużywa dziennie przeciętnie o jedną trzecią wody więcej, niż lokalny mieszkaniec" - powiedziała.
Milert zauważyła, że większe jest również zużycie energii przez obiekty hotelowe: "wyliczono, że w ciągu roku hotel jednogwiazdkowy zużywa 157 kilowatogodzin energii na metr kwadratowy. Hotel czterogwiazdkowy zużywa natomiast już 380 kilowatogodzin na metr" - podkreśliła.
Jak dodała, według danych EEA na lokalne środowisko i ludzi silnie oddziałuje również sezonowość turystyki, kiedy wszystkie negatywne zjawiska ulegają znacznemu nasileniu.
Magdalena Milert jest architektką zajmującą się zagadnieniami ładu przestrzennego i zrównoważonej gospodarki przestrzennej, a także tematyką urbanistyki i architektury przyjaznej środowisku. (PAP)
Grupa senatorów z komisji spraw zagranicznych we wspólnym oświadczeniu ostrzegła polski rząd przed przyjęciem ustawy medialnej, która - według nich - dyskryminuje amerykańskich właścicieli stacji TVN. Jak stwierdzili, przyjęcie tego prawa może negatywnie odbić się na relacjach handlowych i obronnych.
W oświadczeniu senatorowie dali wyraz zaniepokojeniu "erozją demokracji" dokonywaną przez polski rząd, która - ich zdaniem - przejawia się ostatnio poprzez "wysiłki zmierzające do podważenia niezależnych mediów".
Odnieśli się w ten sposób do zgłoszonej w sejmie noweli ustawy medialnej oraz niepewnego losu przedłużenia koncesji dla telewizji TVN.
"To prawo, jeśli zostanie przyjęte, stanowiłoby dyskryminację przeciwko spółkom spoza UE i prawdopodobnie zmusiło do wyjścia z Polski ważnego inwestora z USA zatrudniającego kilka tysięcy osób" - oświadczyli politycy, nawiązując do firmy Discovery, będącej właścicielem TVN-u. "Jakakolwiek decyzja, by wcielić to prawo w życie może mieć negatywne konsekwencje dla obronnych, biznesowych i handlowych relacji" - dodali, apelując do Warszawy o zastanowienie się przed działaniem mogącym mieć wpływ na relacje USA i Polski.
Oświadczenie powstało z inicjatywy szefowej senackiej podkomisji ds. Europy, Jeanne Shaheen, znanej m.in. z silnego sprzeciwu wobec projektu Nord Stream 2. Do Shaheen dołączyli inni Demokraci z komisji spraw zagranicznych: Dick Durbin, Chris Murphy, Chris Coons, szef tzw. komisji helsińskiej Ben Cardin, a także najwyższy rangą Republikanin w komisji spraw zagranicznych Jim Risch.
Jest to kolejny sygnał ze strony USA dotyczący projektu noweli ustawy medialnej autorstwa posłów PiS. Wcześniej inicjatywę tę krytykował podczas wizyty w Polsce m.in. doradca Departamentu Stanu Derek Chollet oraz rzecznik resortu Ned Price. Chollet stwierdził, że sprawę osobiście śledzi prezydent Joe Biden.
"W Waszyngtonie te kroki po prostu budzą konsternację i niezrozumienie; widziane są jako wrogie działania. Nie wiem, jaki tego jest cel, ale jeśli Polska to zrobi, relacje z USA będą znacznie bardziej konfrontacyjne" - powiedział w rozmowie z PAP były dyplomata i ekspert think tanku German Marshall Fund Jonathan Katz. (PAP)
Biały Dom oficjalnie ogłosił w środę nominowanie Marka Brzezinskiego do objęcia roli ambasadora USA w Polsce. Syn Zbigniewa Brzezińskiego wcześniej pełnił rolę m.in. ambasadora w Szwecji.
Do oficjalnego ogłoszenia kandydatury doszło po miesiącach spekulacji i proceduralnych uzgodnień w związku z niejasnością co do obywatelstwa kandydata Bidena. Ogłoszenie kandydatury oznacza, że strona polska przyznała zgodę (tzw. agrement) na przyjazd Brzezinskiego do Polski. Wciąż czeka go jednak proces zatwierdzenia przez Senat.
"To prawda, że było kilka wybojów na drodze, ale udało się je nam pokonać" - powiedziała PAP osoba z otoczenia dyplomaty.
Mark Brzezinski to syn Zbigniewa Brzezińskiego byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta Cartera , z wykształcenia prawnik i dyplomata. Brzeziński pracował w administracji Baracka Obamy jako dyrektor wykonawczy Arktycznego Komitetu Sterującego Białego Domu i jako ambasador USA w Szwecji. Pracował także w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego Białego Domu za administracji Billa Clintona, najpierw jako dyrektor ds. Rosji i Eurazji, a później jako dyrektor ds. Bałkanów.
Brzeziński przebywał w Polsce jako stypendysta Fulbrighta i jest autorem pracy „Walka o konstytucjonalizm w Polsce”. Za działalność na rzecz Polski został w 2009 r. odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej.
Według doniesień mediów, Brzezinski ma jeszcze w sierpniu przyjechać do Polski. Nie jest jednak jasne, kiedy kandydat administracji Bidena zostanie zatwierdzony przez Senat. To m.in. przez blokadę procesu zatwierdzania nominacji dyplomatycznych przez republikańskiego senatora Teda Cruza w proteście przeciwko podejściu administracji Bidena do Nord Stream 2.
Choć Cruz nie jest w stanie samodzielnie zablokować nominacji, jego sprzeciw może znacznie wydłużyć jej proces. Obecnie na formalną zgodę Senatu - część z nich od wielu miesięcy - czeka 70 kandydatów na dyplomatyczne stanowiska, a zgodę otrzymało dotąd tylko siedmiu. Cruz zapowiedział, że swój protest kontynuować będzie dotąd, aż administracja Bidena nie nałoży wymaganych przez Kongres sankcji wobec spółki Nord Stream 2 AG. Biuro senatora Cruza nie odpowiedziało dotąd na pytania PAP, czy blokada obejmie także Brzezinskiego.
Wydaje się, że rok szkolny rozpocznie się w formie stacjonarnej i wszystkie dzieci wrócą do nauki – poinformował w środę w Senacie wiceminister zdrowia Waldemar Kraska. Przeciw COVID-19 zaszczepionych jest ponad 70 proc. nauczycieli – podał.
"Na tę chwilę wydaje się, że rok szkolny rozpocznie się w formie stacjonarnej i wszystkie dzieci wrócą do szkół. Bardzo byśmy chcieli, żeby tak to się odbyło, ponieważ to niezwykle ważne dla zdobywania wiedzy przez dzieci, ale także z psychologicznego punktu widzenia" – powiedział wiceminister, odpowiadając na pytania senatorów.
Pierwszym punktem posiedzenia Senatu jest informacja ministra zdrowia na temat stanu przygotowań w związku z zagrożeniem pojawienia się czwartej fali pandemii COVID-19 w Polsce.
Wiceminister akcentował, że dzieci potrzebują kontaktu z rówieśnikami. "Bardzo głośno podnoszą to psychologowie i psychiatrzy dziecięcy, że nauka zdalna czy hybrydowa przynosi dużo szkody" – wskazał.
"MEiN opracowało wspólnie z nami różne warianty na wzrost zachorowań, będą także dodatkowe środki zabezpieczające" – zaznaczył.
Przekazał m.in., że MEiN chce kupić specjalne bramki do pomiaru temperatury, zamiast ręcznych termometrów, by zwiększyć przepustowość.
Zachowane mają być wypracowane wcześniej i stosowane schematy m.in. wietrzenia pomieszczeń czy niekrzyżowania się dróg komunikacyjnych.
"Mamy zaszczepione ponad 70 proc. nauczycieli. Bezpieczeństwo kadry, która uczy jest dość duże. Myślę, że pierwszego września dzieci powinny wrócić do szkół. A jak będzie dalej, zależy oczywiście od sytuacji. (PAP)
W czasie trwania pandemii lekarze dostawali dodatek covidowy. Na ten cel przeznaczyliśmy 5,710 mld zł – powiedział w środę podczas posiedzenia Senatu wiceminister zdrowia Waldemar Kraska.
Z tego wynagrodzenia dodatkowego skorzystało ponad 36,5 tys. lekarzy, ponad 53 tys. pielęgniarek i ponad 19 tys. ratowników medycznych i 13 tys. pozostałych pracowników medycznych zatrudnionych przy pacjentach zakażonych wirusem SARS-CoV-2 – poinformował Kraska.
W okresie pandemii RARS przekazała duże ilości sprzętu i materiałów do polskiej służby zdrowia, "np. 25 tomografów komputerowych, 17 tys. respiratorów, 115 cyfrowych aparatów RTG, 12 tys. kardiomonitorów, 2800 aparatów EKG, 240 aparatów USG, 7 tys. łóżek szpitalnych, 8 mln kombinezonów, 11 mln fartuchów" – wymienił wiceminister. Jeżeli są jakiegokolwiek braki sprzętu czy materiału zgłaszane przez wojewodów w polskiej służbie zdrowia, to na bieżąco są one uzupełniane – dodał.
Na dzień dzisiejszy zmieniliśmy model opieki szpitalnej, który obejmuje dwa poziomy. Poziom pierwszy to są "łóżka, które są w każdym szpital", a poziom drugi to "łóżka dla typowego pacjenta z zakażeniem COVID-19" – powiedział.
Kraska podczas posiedzenia poinformował również, że zostały przeprowadzone i są w dalszym ciągu szkolenia personelu medycznego, m.in. dotyczące szczepień przeciwko COVID-19. Ma to na celu zdobycie kwalifikacji, aby wykonywać takie szczepienia.
Ponadto wiceminister przypomniał, że niezaprzeczalnie najważniejszym elementem walki z czwartą falą COVID-19 są szczepienia. "Tylko szczepienia mogą nas uchronić przed kolejnym wzrostem zachorowań" – powiedział.
Zdaniem specjalistów wyszczepialność w Polsce powinna być na poziomie 75-80 proc., a być może nawet więcej w związku z wariantem delta – mówił. (PAP)
W I pierwszej połowie br. przeciętna polska firma czy instytucja atakowane były przez cyberprzestępców średnio ponad 500 razy tygodniowo. Sytuacja niebezpiecznie się pogarsza – alarmują eksperci - informuje we wtorek "Rzeczpospolita".
Dziennik wskazuje, że Odsetek cyberataków na biznes, ale również m.in. na instytucje naukowe, osiągnęła w naszym kraju niebezpieczny poziom. Od początku br. jest ich więcej niż w przypadku organizacji w USA (tam w I półroczu dochodziło tygodniowo średnio do 443 ataków na firmy i instytucje).
"Rz" informuje, że aktywność cyberprzestępców w Polsce wzrosła o 29 proc. – wynika z najnowszego raportu Check Point, który gazeta publikuje jako pierwsza. "Zaskakiwać może, że – jak wynika z analiz izraelskiej firmy specjalizującej się w bezpieczeństwie internetowym – hakerzy celują głównie w sektor edukacji i badań. Przeciętna placówka tego typu odnotowała w Polsce średnio aż ponad 2800 ataków tygodniowo (wśród wiodących ofiar są też podmioty z sektora finansowego czy administracja publiczna)" - czytamy.
"Rz" podaje, że analizy Check Point Research wskazują, że w czołówce Europy pod względem cyberbezpieczeństwa jest Wielka Brytania. Na podium znalazły się też Holandia i Luksemburg. Polska lokuje się na 14. pozycji, ustępując m.in. Serbii i Ukrainie.(PAP)
Porty Lotnicze (PPL) podpisały list intencyjny z LOT Crew w sprawie stworzenia bazy szkoleniowej dla pilotów cywilnych w Radomiu - poinformowały w poniedziałek PPL.
Jak wyjaśniono, podpisany dokument wyraża wolę obu stron, aby w Radomiu powstał ośrodek LOT Flight Academy (LFA) prowadzący działalność szkoleniową. LOT Crew jest spółką zależną od PLL LOT zarządzającą szkołą lotniczą LFA, która od lat zajmuje się szkoleniem pilotów cywilnych na różnych statkach powietrznych. PPL zapewnić ma natomiast niezbędną infrastrukturę lotniskową umożliwiającą wykonywanie lotów szkoleniowych.
Rzecznik prasowy PPL Andrzej Klewiado przekonuje, że współpraca ma przynieść korzyści obu stronom. "My zapewnimy naszym kolegom z LOT-u profesjonalne warunki prowadzenia działalności szkoleniowej, LOT Crew zapewni profesjonalną kadrę doświadczonych pilotów instruktorów. To wszystko sprawi, że lotnisko w Radomiu zyska na atrakcyjności oraz będzie bardziej rozpoznawalne wśród pasażerów i linii lotniczych" - ocenił rzecznik, cytowany w komunikacie.
Dodano, że dotychczas na terenie Polski funkcjonowały dwa tego typu ośrodki – w Piotrkowie Trybunalskim i w Toruniu.
PPL współużytkuje lotnisko w Radomiu wraz z 42 Bazą Lotnictwa Szkolnego, w której doskonalą swoje umiejętności piloci wojskowi.
"Baza szkoleniowa LFA na lotnisku w Radomiu pozwoli akademii jeszcze bardziej rozwinąć skrzydła. Lokalizacja i dostęp do infrastruktury lotniskowej zwiększą efektywność i atrakcyjność szkolenia w naszej akademii" - wskazała Dorota Dmuchowska z zarządu LOT Crew.
Porty Lotnicze przekazały ponadto, że działalność szkoleniowa w Radomiu będzie stopniowo rozszerzana do poziomu 8 tys. szkoleniowych operacji lotniczych rocznie. (PAP)
Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies -
Polityka prywatności.
Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych - RODO.
Więcej dowiesz się TUTAJ.