Hide
BĄDŹ NA BIEŻĄCO!
Follow on Facebook
Facebook
Show
Fri, Mar 29, 2024

Biznes

Biznes

All Stories

UE kolejny raz odpowiada się za wzmocnieniem przemysłu

Unijni ministrowie odpowiadający za sprawy konkurencyjności opowiedzieli się w poniedziałek w Brukseli za "wzmocnieniem bazy przemysłowej jako jednego z kluczowych elementów przyszłości Europy". To kolejne z serii wezwanie w tej sprawie.

"Głównym politycznym osiągnięciem dzisiejszej rady było to, że jesteśmy zjednoczeni wokół idei, że wspólna polityka przemysłowa to polityczny priorytet" - powiedział na poniedziałkowej konferencji prasowej w Brukseli minister gospodarki sprawującej prezydencję Bułgarii Emił Karanikołow.

Unijni ministrowie przyjęli na spotkaniu w belgijskiej stolicy wnioski w sprawie strategii polityki przemysłowej, czyli niewiążący prawnie dokument, który ma wyznaczać polityczne cele na przyszłość. Wcześniej, we wrześniu ubiegłego roku Komisja Europejska przyjęła nową strategię polityki przemysłowej, która ma być odpowiedzią na megatrendy zachodzące na świecie, takie jak np. robotyzacja.

Założenie, z jakiego wyszła Komisja konstruując (kolejną już) strategię, to uznanie, że europejski przemysł musi się modernizować. Ta bardzo ważna gałąź gospodarki odpowiada za dwie trzecie eksportu UE i zatrudnia 32 mln osób. Jednocześnie w wyniku globalizacji wiele fabryk było przenoszonych w ostatnich dekadach poza Europę, gdzie siła robocza jest tańsza.

Unijni ministrowie uznali opracowanie Komisji za ważny sygnał i pierwszy krok w kierunku opracowania przyszłościowej unijnej strategii przemysłowej. Komisarz ds. rynku wewnętrznego Elżbieta Bieńkowska tłumaczyła na konferencji prasowej, że mimo iż strategie i związane z nimi dokumenty się powtarzają, dyskusje były potrzebne. "Może to nie jest jeszcze ostateczne, ale dziś mieliśmy porozumienie co do priorytetów. Wiemy, w jakim kierunku idziemy, zwłaszcza po przyjętej we wrześniu strategii przemysłowej" - oświadczyła Bieńkowska.

Ministrowie zwrócili uwagę, że w pełni funkcjonujący rynek wewnętrzny w erze cyfrowej jest jednym z fundamentalnych filarów służących wzmocnieniu konkurencyjności przemysłowej.

"UE potrzebuje wspólnego podejścia opartego na konkurencyjnej przewadze naszej gospodarki i naszych przedsiębiorstw przy uwzględnieniu europejskiego modelu, który cechują wysokie normy środowiskowe i społeczne" - czytamy we wnioskach ze spotkania.

Rada UE zauważyła, że aby móc działać w gospodarce opartej na danych, przedsiębiorstwa muszą ciągle skupiać się na innowacyjnym rozwoju i przejmowaniu głównych przyszłościowych trendów. Chodzi m.in. o podejście do internetu rzeczy, sztucznej inteligencji, robotyki, dużych zbiorów danych i platform, połączonych i autonomicznych systemów, 5G, drukowania 3D, standaryzacji, bezpieczeństwa ICT oraz blockchain.

Polska w poniedziałkowej debacie na temat jednolitego rynku zwracała uwagę na konieczność eliminacji barier na tych polach. "W obszarze cyfrowym ważne jest, żebyśmy dysponowali najlepszymi na świecie ramami swobodnego dostępu i ponownego wykorzystania danych; danych, które mogłyby być użyte w innowacyjnych produktach i usługach i w rozwiązaniach opartych na sztucznej inteligencji" - mówił zastępca stałego przedstawiciela RP przy UE Sebastian Barkowski.

W konkluzjach Rady znalazło się też odniesienie do światowego handlu. UE jest zaniepokojona wprowadzeniem przez Stany Zjednoczone wysokich ceł na stal i aluminium. Dla przemysłu europejskiego perspektywa ta może oznaczać utratę tysięcy miejsc pracy. W konkluzjach znalazło się wezwanie do przygotowania właściwej odpowiedzi na pytanie, jak traktować strategie przemysłowe państw trzecich.

Bieńkowska podkreśliła, że jeśli UE faktycznie zostanie dotknięta amerykańskimi restrykcjami, to odpowie na nie. Zastrzegła przy tym, że cały czas trwają jednak dyskusje w sprawie wyłączenia UE ze środków wprowadzanych przez Waszyngton.

Prezydent USA Donald Trump podpisał w czwartek rozporządzenie nakładające cła na import stali w wysokości 25 proc., a aluminium - 10 proc. Wyłączenie (na razie) dostały wyroby z Kanady i Meksyku.

Z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP)

"Der Spiegel": Polska otrzymała od Niemiec 1,6 mld euro odszkodowań

 

Polska otrzymała od Niemiec ok. 1,6 mld euro, czyli jedną szóstą odszkodowań dla ofiar narodowego socjalizmu - pisze "Der Spiegel". Tygodnik przypomina, iż premier Mateusz Morawiecki mówił, że Polska uzyskała 1 proc. kwoty przyznanej krajom Zachodu i Izraelowi.

W artykule na łamach najnowszego numeru "Spiegla" profesorowie historii Constantin Goschler z Bochum i Krzysztof Ruchniewicz z Wrocławia twierdzą, że Polska uzyskała od Niemiec ok. 1,6 mld euro, "jedną szóstą niemieckich odszkodowań dla zagranicznych ofiar narodowego socjalizmu".

Hamburski tygodnik zaznacza, iż 1,6 mld euro nie obejmuje wartości byłych niemieckich terytoriów przyznanych Polsce w 1945 roku.

W lutowym wywiadzie dla "Spiegla" premier Morawiecki oświadczył, że Polska w ramach odszkodowań za straty w drugiej wojnie światowej uzyskała jedynie "jeden procent tego, co jako rekompensatę otrzymali obywatele w krajach zachodnich i Izraelu".

Tygodnik odnotowuje, iż zarówno Goschler, jak i Ruchniewicz uważają, że indywidualne odszkodowania dla Polaków w porównaniu do wyrządzonych strat są "mikroskopijnie niskie". Jak pisze "Der Spiegel", ich zdaniem, "nie wolno wypaczać faktów lub ignorować (niemieckich) świadczeń". Tygodnik podkreśla, iż historycy zarzucają premierowi Morawieckiemu, że wykorzystuje temat reparacji "dla politycznych celów" oraz chce "stylizować (Polskę) na superofiarę".

Sprawa reparacji pojawiła się na lipcowej konwencji Zjednoczonej Prawicy, kiedy prezes PiS Jarosław Kaczyński wyraził opinię, że Polska nigdy nie otrzymała odszkodowania za gigantyczne szkody wojenne, których "tak naprawdę nie odrobiliśmy do dziś". W styczniu szef MSZ Jacek Czaputowicz oświadczył w Berlinie, iż Polska chce, by dyskusja o reperacjach była prowadzona na poziomie ekspertów. Jak zastrzegł, na tym etapie, nie jest to kwestia, która stanowi balast w stosunkach między rządami w Berlinie i Warszawie. (PAP)

 

Trump grozi UE cłami importowymi na samochody

Prezydent USA Donald Trump zagroził Unii Europejskiej cłami importowymi na europejskie samochody, jeśli Unia zdecyduje się na odwet za zapowiadziane przez niego wprowadzenie ceł na import stali i aluminium.

Jeśli Europejczycy zdecydują się podnieść i tak już znaczne opłaty taryfowe na amerykańskie produkty, to "my po prostu wprowadzimy opłatę na ich samochody sprowadzane do naszego kraju" - napisał w sobotę na Twitterze Donald Trump.

Trump zarzucił jednocześnie Unii Europejskiej, że blokuje sprzedaż amerykańskich aut w Europie. "To wielka nierówność w handlu między nami" - podkreślił prezydent w kolejnym wpisie na Twitterze.

Agencja dpa zauważa, że zrealizowanie tej groźby dotknię przede wszystkim niemiecki przemysł motoryzacyjny. W 2017 roku sprzedaż niemieckich nowych samochodów w USA wrosła o 1 proc. do 1,35 mln sztuk.

Prezydent USA zapowiedział w czwartek, że wprowadzi w przyszłym tygodniu cła na import stali i aluminium; ma to pomóc amerykańskim firmom, które - według prezydenta - ucierpiały przez niesprawiedliwe umowy handlowe.

Import stali ma być objęty podatkiem w wysokości 25 proc., a aluminium - 10 proc.

Trump poinformował, że zdecydował się na nałożenie ceł, gdyż Stany Zjednoczone "potrzebują wspaniałych producentów stali i aluminium do celów obronnych".

Na jego decyzję błyskawicznie zareagowała Unia Europejska, która rozważa wprowadzenie taryf odwetowych na amerykańską stal i szereg innych produktów, w tym na produkty rolne.

"Nie będziemy siedzieć bezczynnie, podczas gdy naszemu przemysłowi zostanie zadany cios, który zagraża tysiącom europejskich miejsc pracy" - powiedział szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker.

"Będziemy nakładać cła na motocykle Harley-Davidson, na burbon i na dżinsy Levi's" - ostrzegł Juncker.

Francuski minister gospodarki i finansów Bruno Le Maire zapowiedział "silną, skoordynowaną i zjednoczoną odpowiedź UE".

Szef niemieckiej dyplomacji Sigmar Gabriel zażądał "ostrej reakcji" Unii Europejskiej na amerykańskie taryfy. "UE musi zareagować w sposób zdecydowany na cła zaporowe, które zagrażają tysiącom miejsc pracy w Europie" - napisał w komunikacie Gabriel, który podkreślił też, że Berlin jest "bardzo zaniepokojony" decyzją Trumpa w tej sprawie.

Retorsje rozważają także Meksyk, Brazylia, Kanada i Chiny. Decyzję prezydenta Trumpa skrytykowali nawet przedstawiciele jego ugrupowania, Partii Republikańskiej. Republikanie obawiają się, że wprowadzenie odwetowych ceł może wprowadzić kraj z powrotem na skraj recesji i tym samym pogorszy ich i tak niełatwą sytuację przed listopadowymi wyborami do Kongresu.

Przed wojną handlową ostrzegają eksperci. Jednak Trump napisał w piątek na Twitterze: "Gdy kraj (USA) traci wiele milionów dolarów na handlu z niemal każdym krajem, z którym prowadzi interesy, wojny handlowe są dobre i łatwe do wygrania!".

Decyzję Trumpa poparli natomiast przedstawiciele amerykańskich producentów stali i aluminium, federacja związkowa AFL/CIO oraz niektórzy przedstawiciele opozycyjnej Partii Demokratycznej reprezentujący stany, w których dawniej koncentrowała się produkcja stali, poparli protekcjonistyczne plany amerykańskiego przywódcy. (PAP)

W Brukseli zebrał się szczyt UE rozpoczynający debatę o kolejnym budżecie

W piątek po godz. 12.30 w Brukseli rozpoczął się nieformalny szczyt UE, który będzie się zajmował pobrexitowym budżetem "27". Rozmowy nie będą łatwe, bo w UE znów odżywają podziały pomiędzy chcącymi większych składek i tymi, którzy są za oszczędnościami.

Samo wyjście Wielkiej Brytanii, jednego z największych płatników netto do budżetu UE, tworzy już dużą lukę. Według Komisji Europejskiej w rocznych dochodach Unii będzie brakowało 12-13 mld euro. Zjednoczone Królestwo odpowiadało za ponad 15 proc. wpływów do unijnej kasy.

Do tego dochodzi zwiększenie wydatków na takie dziedziny jak ochrona granic, integracja uchodźców, badania i rozwój czy współpraca wojskowa. KE szacuje te nowe wydatki na około 10 mld euro rocznie.

"To pokazuje powagę wyzwań" - podkreślał w liście zapraszającym przywódców na szczyt szef Rady Europejskiej Donald Tusk. Unijni urzędnicy zapowiadali, że debata w tej sprawie będzie miała raczej ogólny, orientacyjny charakter, co nie oznacza, że nie będzie okazją do zderzenia dwóch wizji kształtu unijnej kasy.

W związku z Brexitem w UE coraz głośniej mówi się o zmianie zasady, według której roczny budżet UE stanowi ok. 1 proc. łącznego dochodu narodowego brutto (DNB) państw członkowskich UE, czyli obecnie około 150 mld euro. Komisja budżetowa PE chciałaby, żeby było to około 30 proc. więcej (1,3 proc. DNB). KE wskazuje na kilkunastoprocentowy wzrost.

Źródła unijne, relacjonując rozmowy szefa Rady Europejskiej z liderami krajów UE przed szczytem, podkreślały, że większość stolic popiera zwiększenie wieloletnich ram finansowych. Są jednak kraje, które są zdecydowanie przeciw i są w tym sprzeciwie "zdeterminowane". "Nie spodziewamy się konsensusu w tej sprawie w piątek. Nie możemy zakończyć negocjacji, zanim one się zaczną" - podkreśliło źródło.

Szefowie państw i rządów mają ponadto dać zielone światło do zmniejszenia PE po Brexicie. Według urzędników unijnych zgodzą się na to, by z 73 miejsc w PE, które przysługują obecnie Wielkiej Brytanii, 27 zostało rozdzielonych pomiędzy 14 państw unijnych (dla Polski o jedno miejsce więcej), a pozostałe 46 utworzyło rezerwę na wypadek dołączenia do Unii kolejnych krajów.

W innej sprawie dotyczącej przyszłości tym razem Komisji Europejskiej, a dokładnie sposobu wyboru jej przewodniczącego, nie ma już takiego entuzjazmu. PE i sama KE chciałyby powtórki z procedury z 2014 roku, gdy główne unijne partie polityczne przedstawiały swoich wiodących kandydatów (spitzenkandidaten) na to stanowisko. Źródło unijne zwracało uwagę, że część szefów państw i rządów nie należy do żadnej partii europejskiej, a co za tym idzie ich kandydat nie miałby szans w takim procesie.

Z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP)

UE/Komisja PE za większym budżetem UE i konsekwencjami za łamanie wartości

Komisja budżetowa Parlamentu Europejskiego opowiedziała się w czwartek za zwiększeniem składek państw członkowskich do budżetu, stworzeniem nowych źródeł dochodu oraz finansowymi karami dla krajów mających problemy z przestrzeganiem unijnych wartości.

Projekty dwóch rezolucji w sprawie dochodów i wydatków ze wspólnej kasy zostały zaakceptowane na kilkadziesiąt godzin przed szczytem UE, podczas którego szefowie państw i rządów będą rozmawiać o wieloletnim budżecie UE na okres po 2020 r. Europosłowie chcą, żeby wkłady poszczególnych krajów zostały zwiększone do 1,3 proc. dochodu narodowego brutto, czyli niemal o 30 proc. w porównaniu z obecnym stanem.

"To bardzo mocne przesłanie, jakie komisja budżetowa i PE przekazują szefom państw i rządów w przeddzień nieformalnego szczytu" - mówił na konferencji prasowej w Parlamencie Europejskim szef komisji budżetowej, francuski liberał Jean Arthuis.

Choć w początkowej wersji projektu rezolucji nie było takich zapisów, podczas prac dołożono do niej zdanie mówiące o konsekwencjach finansowych dla krajów mających problemy z praworządnością. Europosłowie wzywają Komisję Europejską do zaproponowania mechanizmu, zgodnie z którym państwa nierespektujące wartości wymienionych w art. 2 unijnego traktatu (mówi o wartościach UE, m.in. poszanowaniu demokracji), miałyby ponosić konsekwencje finansowe.

Komisja budżetowa zastrzegła jednak, że końcowi beneficjenci środków z budżetu nie mogą cierpieć za łamanie zasad, za które nie są odpowiedzialni. "Nie ma w tym sprzeczności. To mechanizm, który będzie skierowany prawdopodobnie do krajów członkowskich, przewidujący różnego rodzaju konsekwencje finansowe, ale nie zmniejszający funduszy unijnych do państw. To powinno być poza budżetem UE" - tłumaczył na konferencji europoseł PO Jan Olbrycht.

Wraz z francuską socjalistką Isabelle Thomas był on odpowiedzialny za przygotowanie raportu dotyczącego budżetu UE po 2020 r. Polityk PO tłumaczył, że wpłynęło wiele poprawek przewidujących nawet sankcje za łamanie wartości, zwłaszcza odnoszące się do polityki spójności, ale udało się uniknąć takiego zapisu.

Europosłowie komisji budżetowej opowiedzieli się też za zwiększeniem wydatków na takie programy jak Erasmus+, inicjatywę na rzecz młodych, wsparcie małych i średnich przedsiębiorstw, a także wydatków infrastrukturalnych w ramach instrumentu "Łącząc Europę".

W projekcie rezolucji jest też mowa o zwiększeniu elastyczności na wypadek nieprzewidzianych wydarzeń, a także zagwarantowania, że niewydane środki pozostaną w budżecie.

W drugim projekcie, który dotyczy dochodów własnych, eurodeputowani wezwali do likwidacji wszystkich rabatów do budżetu (wraz z wyjściem Wielkiej Brytanii z UE zniknie największy z nich, ale inne państwa też korzystają ze specjalnych przywilejów i upustów).

Komisja budżetowa proponuje, by wpływy do wspólnej kasy były w dużo mniejszym niż obecnie stopniu powiązane z dochodem narodowym brutto państw członkowskich (chce, by składki oparte o DNB wynosiły ok. 40 proc. budżetu).

W zamian większy udział miałyby mieć tzw. dochody własne, m.in. z odwróconego VAT, części podatków płaconych przez firmy, podatku od transakcji finansowych, części podatków firm działających w sektorze cyfrowym i części potencjalnych podatków środowiskowych. W PE jest duży nacisk na podatki mobilizujące do przejścia na technologie niskowęglowe.

"System związany z DNB jest sprawiedliwy, bo jest związany z zamożnością kraju. Będziemy bronili tego, by podstawowym dochodem do budżetu był wkład ze strony państw członkowskich" - powiedział PAP były komisarz ds. budżetu, współsprawozdawca rezolucji o dochodach własnych Janusz Lewandowski (PO).

Nad przyjętymi przez komisję budżetową zdecydowaną większością głosów projektami rezolucji cały Parlament Europejski będzie głosował jeszcze w marcu. Unijny komisarz ds. budżetu Guenther Oettinger zapowiadał, że będą one dla niego wskazówką podczas konstruowania propozycji wieloletnich ram finansowych na okres po 2020 r. Projekt Komisji Europejskiej w tej sprawie ma zostać przedstawiony 2 maja.

z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP)

KE: polski podatek handlowy narusza unijne zasady pomocy państwa

Komisja Europejska uznała, że polski podatek od sprzedaży detalicznej narusza unijne zasady pomocy państwa. Stwierdziła, że na skutek progresywnych stawkek opartych na wielkości przychodów przedsiębiorstwa o niskich obrotach mają przewagę nad konkurentami.

"Szczegółowe dochodzenie Komisji wykazało, że progresywny charakter stawek podatkowych w nieuzasadniony sposób działałby na korzyść niektórych przedsiębiorstw kosztem innych – w zależności od ich obrotów i wielkości. W takim systemie opartym na progresywnych stawkach podatkowych mniejsze przedsiębiorstwa albo w ogóle nie płaciłyby podatku od sprzedaży detalicznej (jeżeli ich obroty nie przekraczają 17 mln zł.), albo płaciłyby niższą średnią stawkę niż ich więksi konkurenci. Dawałoby to przedsiębiorstwom o niższych obrotach nieuczciwą przewagę ekonomiczną" - podała w piątek KE.

Poinformowała też, że nie kwestionuje prawa Polski do decydowania o swoim systemie podatkowym ani o celach poszczególnych podatków i opłat. "Jednakże system ten musi być zgodny z prawem Unii, w tym z zasadami pomocy państwa, i nie może faworyzować w sposób nieuzasadniony wybranych przedsiębiorstw" - zaznaczyła.

KE wszczęła postępowanie w tej sprawie w sierpniu 2016 r. po otrzymaniu skargi, w której zarzucono, że polski podatek od sprzedaży detalicznej jest niezgodny z unijnymi zasadami pomocy państwa. (PAP)

"Puls Biznesu": Wyspy tracą powab

Już połowa pracujących w Wielkiej Brytanii najlepiej wykwalifikowanych imigrantów myśli o powrocie do kraju; wynika to z raportu Deloitte'a – wskazuje czwartkowy "Puls Biznesu".

Dziś, kiedy Europejczycy na hasło "brexit" przestali już reagować słowem "szok", przyszedł czas na chłodne kalkulacje. O minorowych nastrojach imigrantów w Wielkiej Brytanii po ogłoszeniu planów rozwodu z UE napisano już dużo - Deloitte potwierdził je liczbami - czytamy w "PB".

Z najnowszego badania przeprowadzonego przez globalną spółkę konsultingową wynika, że 36 proc. obcokrajowców pracujących w Wielkiej Brytanii rozważa powrót do kraju. To oznacza zwolnienie 1,3 mln etatów (ogółem na Wyspach zatrudnionych jest 3,4 mln imigrantów). Spośród nich aż 26 proc. nie wyklucza wyjazdu w ciągu najbliższych trzech lat. Ale to nie wszystko: najbardziej brexit wystraszył dobrze wykształconych ekspatów. Aż 47 proc. wykwalifikowanych obcokrajowców rozważa "pakowanie manatków" w ciągu najbliższych pięciu lat. Zdecydowanie więcej wśród nich jest obywateli krajów UE niż spoza niej.

Jak wskazuje "PB", eksperci Deloitte'a uważają, że takie nastroje powinny skłonić brytyjski rząd do działania. Ostrzegają m.in. przed konsekwencjami brexitu dla pracodawców i wzywają do poszukania rozwiązań pozwalających na uzupełnienie luki, która może powstać na rynku pracy - m.in. skłonienia Brytyjczyków do podnoszenia kwalifikacji albo do stworzenia klimatu przyjaznego... robotom. (PAP)

Niemcy/Schaeuble: UE chce ograniczyć negatywne skutki Brexitu dla Londynu

Unia Europejska stara się ograniczyć negatywne skutki Brexitu dla Wielkiej Brytanii, ale kraje liczące na korzyści związane z UE muszą wziąć na siebie także pewne zobowiązania - powiedział w piątek minister finansów Niemiec Wolfgang Schaeuble.

"Musimy znaleźć sprawiedliwą drogę. Jeśli Wielka Brytania chce zachować dobry dostęp do unijnego wspólnego rynku, musi wziąć na siebie odpowiednie zobowiązania. Jeśli tego nie chce, to dojdzie do rozdziału, a to byłoby ze szkodą dla Wielkiej Brytanii" - powiedział Schaeuble w wywiadzie dla radia Deutschlandfunk.

"Usiłujemy zmniejszyć negatywne skutki do minimum, ale jest jasne, że nie mogą się one przenieść na pozostałe kraje (UE)" - dodał.

Premier Wielkiej Brytanii Theresa May rozpocznie formalny proces dwuletnich negocjacji w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej w środę 29 marca. Podstawą tej decyzji jest wynik referendum z czerwca ubiegłego roku, w którym większość głosujących wypowiedziała się za Brexitem.(PAP)

KE proponuje scenariusze reform dla UE bez Wielkiej Brytanii

Pięć scenariuszy reform UE i ułożenia współpracy w gronie 27 państw bez Wielkiej Brytanii zaproponowała w środę Komisja Europejska w "Białej księdze o przyszłości Europy". Przewidują one zarówno rozluźnienie integracji, UE wielu prędkości, jak i federację.

Komisja przykłada do swej "białej księgi" dużą wagę. "Traktujemy ją jako akt urodzenia UE 27 państw" - powiedział jeden z wysokiej rangi urzędników. Inny mówił nawet, że jest to "próba uratowania Europy" i odpowiedzi na niewiadome, jakie przyniesie Brexit, popularność sił eurosceptycznych czy spory wokół kryzysu migracyjnego.

Swoje propozycje KE przedstawia na niespełna miesiąc przed jubileuszowym szczytem UE w Rzymie z okazji 60. rocznicy podpisania Traktatów Rzymskich z 1957 r. Oprócz świętowania "Rzym musi także otworzyć nowy rozdział. Przed nami jest wiele wyzwań, dla naszego bezpieczeństwa, dobrobytu naszych obywateli, dla roli, jaką Europa będzie odgrywać w coraz bardziej wielobiegunowym świecie. Zjednoczona Unia 27 państw musi ukształtować swoje przeznaczenie i wypracować wizję swojej przyszłości" - napisał szef KE Jean-Claude Juncker we wstępie do "Białej księgi".

Proponuje on krajom UE pod rozwagę pięć scenariuszy na lata do 2025 roku, wskazując ich zalety i zagrożenia i zastrzegając, że nie wykluczają się one wzajemnie. Wszystkie wychodzą z założenia, że UE 27 państw się nie rozpadnie.

Pierwszy scenariusz to kontynuacja. Zakłada współpracę na obecnych zasadach, m.in. wdrażanie reform i inicjatyw wzmacniających wspólny rynek, wspólną walutę, rozwijanie współpracy w walce z terroryzmem i ochronie granic oraz zawieranie porozumień handlowych z krajami trzecimi. W tym scenariuszu jedność UE nadal będzie wystawiana na próby w sytuacji sporów czy kryzysów - wskazuje KE.

Drugi scenariusz zakłada ograniczenie współpracy do wspólnego rynku i rezygnację z rozwijania integracji w innych dziedzinach, jak migracja czy bezpieczeństwo i obrona. Oznaczałoby to powrót kompetencji w wielu sprawach do władz krajowych. Warunkiem funkcjonowania wspólnego rynku bez zakłóceń byłoby przestrzeganie zasad rządów prawa i niezawisłości sadów - zaznaczają urzędnicy KE.

Opcja ta zakłada swobodę przepływu dóbr i kapitału, ale może doprowadzić do ograniczenia regulacji na szczeblu unijnym, różnic dotyczących praw konsumentów, standardów socjalnych i środowiskowych, opodatkowania i udzielania pomocy publicznej. Konkurencja na takich zasadach grozi zjawiskiem "wyścigu na dno" - ocenia Komisja.

Z polskiego punktu widzenia wadą takiego scenariusza może być też to, że - zdaniem KE - z czasem może dojść do ograniczenia swobody przepływu pracowników i uznawania kwalifikacji. Z kolei brak współpracy w dziedzinie migracji i bezpieczeństwa może być pretekstem do zaostrzenia kontroli na granicach.

Trzeci scenariusz, który zdaniem unijnych urzędników jest najbardziej realny, zakłada, że te kraje, które chcą ściślej współpracować, mogą to robić, nie zmuszając pozostałych. Ten scenariusz zakłada powstanie tzw. Unii wielu prędkości, w której grupy państw mogłyby tworzyć "koalicje chętnych", aby ściślej współpracować w niektórych dziedzinach, jak polityka obronna, bezpieczeństwo wewnętrzne, podatki czy sprawy socjalne.

Koalicje te nie mogłyby być zamknięte na inne państwa, które z czasem mogłyby zdecydować się na przystąpienie do ściślejszej współpracy.

Według KE jedną z wad takiego rozwiązania byłoby to, że obywatele UE mieliby różne prawa w zależności od tego, w którym kraju mieszkają. Jeden z przykładów podawanych przez Komisję zakłada powstanie "koalicji woli" w sprawie praw pracowniczych, co może być propozycją rozwiązania sporów w UE o prawa pracowników delegowanych. W scenariuszu KE pracownicy z państw, tworzących taką koalicję uzyskaliby "dostęp do dodatkowych i coraz bardziej zbliżonych do siebie praw pracowniczych i ochrony socjalnej, niezależnie od swej narodowości czy miejsca zamieszkania".

Czwarty scenariusz, który według unijnych urzędników wymyślony został razem z ekspertami think tanków, zakłada, że państwa UE będą wspólnie robić mniej, ale za to bardziej skutecznie. Współpraca w dziedzinach, w których nie przynosi to wartości dodanej, nie byłaby rozwijana. Instytucje UE miałyby kompetencje do podejmowania decyzji w priorytetowych obszarach, tak jak obecnie w zakresie polityki konkurencji czy nadzoru bankowego. Zdaniem KE może to dotyczyć np. handlu, energii, bezpieczeństwa, migracji, ochrony granic czy obronności. Jednak - dodaje KE - na początku Unia miałaby zapewne wiele trudności, by uzgodnić, które dziedziny są priorytetowe.

Ostatnia opcja zakłada zacieśnienie integracji we wszystkich obszarach, co zmierzałoby w stronę zbudowania federacji państw europejskich. Decyzje zapadałyby w większości na szczeblu instytucji unijnych. W ciągu dekady UE miałaby wspólną reprezentację w organizacjach międzynarodowych. Jednym z priorytetów współpracy byłaby polityka bezpieczeństwa i obrony. Scenariusz ten zakłada też m.in. wzmocnienie wspólnego rynku, stworzenie unii energetycznej i koordynację polityk socjalnych. Zagrożeniem będzie jednak wzrost poczucia, że UE nie ma demokratycznej legitymacji i zagarnęła zbyt wiele kompetencji państw członkowskich.

Komisja Europejska oficjalnie nie opowiada się za żadnym z pięciu scenariuszy. Ma nadzieję, że "Biała księga" rozpocznie debatę wśród krajów członkowskich, które do grudnia wypracują swoją, bardziej skonkretyzowaną wizję reformy UE.

Według unijnych źródeł podczas prac nad dokumentem Juncker konsultował się m.in. z przywódcami Francji, Niemiec i Włoch, ale brał tez pod uwagę głosy napływające z pozostałych państw, w tym Polski. Jedynym przywódcą z regionu Europy Środkowej i Wschodniej, z którym Juncker rozmawiał na temat przygotowania "Białej księgi", był premier Słowenii Miro Cerar, który także opracował dokument dotyczący reform UE - twierdzą unijne źródła.

Żaden z rozważanych scenariuszy nie zakłada zmiany unijnego traktatu w najbliższym czasie.

Z Brukseli Anna Widzyk (PAP)

Szef MSZ Niemiec: Włochy, Francja i Grecja potrzebują więcej pomocy od UE

Szef niemieckiej dyplomacji Sigmar Gabriel oświadczył w poniedziałek w Rzymie, że Włochy, Francja i Grecja potrzebują więcej pomocy od UE w zmaganiach z bezrobociem oraz z kryzysem migracyjnym. Gabriel rozmawiał o tym z szefem MSZ Włoch Angelino Alfano.

„Nie może być mowy o europejskiej polityce ze szkodą dla innego kraju. Włochy, Francja i Grecja potrzebują więcej pomocy w dziedzinie walki z bezrobociem i w związku z migracją” - powiedział szef MSZ Niemiec na konferencji prasowej z ministrem Alfano.

“Nie jest możliwe to - dodał - aby były tylko włoskie i greckie hot spoty” do identyfikacji migrantów i aby „jakiś kraj wycofywał się i obarczał inne ciężarem” fali migracyjnej.

Szef dyplomacji Włoch Angelino Alfano stwierdził, że jego kraj doświadczył “kryzysu gospodarczego tak długiego, jak dwie wojny światowe”. Podkreślił, że Włochy wychodzą z niego, ale potrzebują więcej czasu, by reformy przyniosły rezultaty.

Alfano złożył kondolencje narodowi niemieckiemu z powodu śmierci zakładnika Juergena Kantnera, ściętego przez islamistów na Filipinach.

“Potwierdzamy nasze zaangażowanie w walce z międzynarodowym terroryzmem u boku naszych niemieckich przyjaciół, których uważamy za braterski naród” - zapewnił włoski minister. (PAP)

"Rzeczpospolita": Ustawa hazardowa daje monopol firmie IGT i straty dla Skarbu Państwa

Wokół ustawy hazardowej jest sporo wątpliwości, o których przed śmiercią mówił poseł Rafał Wójcikowski - pisze "Rzeczpospolita". Największe budzą zapisy, dzięki którym monopol na dostarczenie automatów do gier (tzw. jednorękich bandytów) i ich serwisowania otrzyma amerykańska firma IGT.

Piątkowa "Rz" przypomina, że ustawa hazardowa została przyjęta przez Sejm 15 grudnia i ma wejść w życie od kwietnia. Dotychczas sprawy nie poruszyły główne media, o ustawie można znaleźć cząstkowe informacje na mniejszych portalach. Największe wątpliwości budzą zapisy, dzięki którym monopol na dostarczenie automatów do gier (tzw. jednorękich bandytów) i ich serwisowania otrzyma amerykańska firma IGT (dawniej GTECH).

"Przy dużych stratach dla budżetu państwa" – zauważa w rozmowie z „Rzeczpospolitą" poseł Kukiz'15 Bartosz Józwiak. "Szacowaliśmy, że to będą straty w wysokości minimum 7 mld zł" – dodaje.

Dlaczego straty? Umowa z IGT ma zostać zawarta przez spółkę Skarbu Państwa – Totalizator Sportowy. Problem w tym, że jego zyski są zbyt niskie na pokrycie kosztów zakupu automatów - liczonych w miliardach złotych, co sprawia, że różnicę dołożyć będą musieli obywatele - pisze gazeta.

Z informacji "Rzeczpospolitej" z dwóch niezależnych źródeł wynika, że podczas forum ekonomicznego w Krynicy mocno lobbowano na rzecz IGT, która niedługo później otrzymała monopol na dostawę maszyn.

"Sprawa jest o tyle dziwna, że firma podlega obecnie gigantycznej kontroli służb w Stanach Zjednoczonych" – mówi gazecie inny poseł, który prosi o anonimowość.

O kwocie 30 tys. zł za sztukę, którą ma płacić TS, mówił z mównicy sejmowej poseł Wójcikowski, który dodał, że takich automatów ma zostać kupionych 60 tys. Sprawdziliśmy ceny tego typu maszyn na portalach handlowych i najwyższą kwotą było kilkanaście tysięcy złotych - pisze "Rz".

W związku z ustawą miała powstać też spółka, za pomocą której państwo ma zmonopolizować rynek hazardu. 9 lutego w tej sprawie złożyli do ministra finansów interpelację dwaj posłowie Kukiz'15: Bartosz Józwiak i Tomasz Rzymkowski, którzy kontynuują temat po śmierci Wójcikowskiego. Pytają w niej o pełne dane spółki, o firmę, która zajmie się obsługą serwisową maszyn i urządzeń hazardowych, a także o podmiot, który dostarczy urządzenia i oprogramowanie. "Zwracam się także z prośbą o upublicznienie umowy handlowej zawartej pomiędzy spółką Skarbu Państwa a podmiotami będącymi dostawcami i serwisem obsługującym wcześniej wspomnianą spółkę" – brzmi ostatnia prośba z interpelacji. Na razie posłowie nie uzyskali odpowiedzi.

Ustawa ma wejść w życie od kwietnia, a niektóre zapisy nawet od lipca. "Obecnie ta ustawa utknęła i pojawiają się głosy, że może być znowelizowana, ale nie ma pewności, bo wszyscy nabrali wody w usta" – mówi gazecie poseł Józwiak.

Kolejne wątpliwości - jak pisze "Rzeczpospolita" wzbudza ekspresowy tryb przyjęcia ustawy. Pierwsze czytanie odbyło się 14 września, potem projektem zajmowała się komisja finansów publicznych, następnie stworzona specjalnie do tego podkomisja, w której był poseł Wójcikowski. Jego poprawki były jednak odrzucane, a 14 i 15 grudnia odbyły się dwa kolejne czytania i głosowanie. 16 grudnia bez poprawek ustawę przyjął Senat i tego dnia trafiła na biurko prezydenta, który podpisał ją 28 grudnia. Choć ustawa niedługo ma wejść w życie, to z funkcji prezesa Totalizatora zaledwie po 10 miesiącach pracy zrezygnował Łukasz Łazarewicz. Poinformował o tym w oświadczeniu z 7 lutego, w którym wyliczał pasmo swoich sukcesów na stanowisku.(PAP)

Sondaż: blisko połowa Polaków uważa, że przyjęcie euro byłoby czymś złym

Niemal połowa Polaków (49 proc.) uważa, że przyjęcie przez Polskę euro byłoby czymś złym - wynika z sondażu Kantar Public. Zdecydowana większość badanych (64 proc.) sądzi ponadto, że wejście naszego kraju do strefy euro wpłynęłoby niekorzystnie na ich sytuację materialną.

Według sondażu, tylko co dziesiąty badany (11 proc.) uważa, że przyjęcie przez Polskę wspólnej waluty europejskiej byłoby czymś dobrym. Z kolei jedna piąta ankietowanych (23 proc.) twierdzi, że zamiana złotówki na euro nie będzie ani czymś dobrym, ani złym. Co szósty badany (17 proc.) nie wypowiada jednoznacznej opinii na ten temat.

Kantar Public zwraca jednak uwagę, że w grudniu spadł odsetek osób negatywnie odnoszących się do możliwości wprowadzenia euro w Polsce. Zwiększył się natomiast udział badanych neutralnie nastawionych do przyjęcia euro (o 7 punktów procentowych).

Zgodnie z badaniem, zdecydowana większość Polaków uważa, że wprowadzenie wspólnej waluty wpłynęłoby na kondycję finansową gospodarstw domowych. Przeważają jednak opinie (64 proc.), że byłby to wpływ niekorzystny. Przeciwnego zdania jest co dziesiąty badany.

Siedem procent ankietowanych jest za to zdania, że przyjęcie euro nie miałoby wpływu na sytuację ich gospodarstw domowych. 19 proc. Polaków nie ma sprecyzowanej opinii na ten temat. Sondażownia informuje, że w porównaniu do wyników z czerwca br., w grudniu wzrósł odsetek osób niezdecydowanych w ocenie ew. wpływu wprowadzenia euro na sytuację gospodarstw domowych (o 6 punktów procentowych).

Połowa respondentów (51 proc.) twierdzi też, że przystąpienie do strefy euro miałoby niekorzystny wpływ na polską gospodarkę. Co piąty badany (18 proc.) jest przeciwnego zdania, a 6 proc. sądzi, że przyjęcie waluty euro nie miałoby wpływu na polską gospodarkę. Co czwarty ankietowany (25 proc.) nie ma sprecyzowanej opinii na ten temat.

W porównaniu z badaniem z czerwca, zmniejszył się udział osób oceniających korzystnie ew. wpływ waluty euro na polską gospodarkę (o 3 punkty procentowe). Wzrósł natomiast odsetek odpowiedzi "trudno powiedzieć" - (o 5 punktów procentowych).

Z badania wynika, że nieco ponad połowa respondentów (52 proc.) uważa, że przyjęcie wspólnej waluty byłoby niekorzystne dla poczucia tożsamości narodowej. Co szósty respondent (17 proc.) sądzi, że przyjęcie waluty euro nie będzie miało na to wpływu, a 11 proc. ankietowanych uważa, że wpływ ten byłby korzystny. Co piąty pytany (20 proc.) nie ma sprecyzowanej opinii na ten temat.

Zdaniem 45 proc. ankietowanych, nasz kraj nigdy nie powinien wstępować do strefy euro. Z kolei według 7 proc. powinno to się stać w ciągu najbliższych 5 lat, w ocenie 10 proc. respondentów euro powinniśmy przyjąć za ok. 6 do 10 lat; 16 proc. Polaków chce, by stało się to nie wcześniej niż za 10 lat. Blisko jedna czwarta ankietowanych (22 proc.) nie ma zdania na ten temat.

Badanie zostało przeprowadzone w dniach 2–7 grudnia na ogólnopolskiej, reprezentatywnej próbie 1051 mieszkańców Polski, w wieku 15 i więcej lat. (PAP)

Bank centralny Anglii utrzymał stopy procentowe i target zakupu aktywów bez zmian

Bank centralny Anglii (BoE) utrzymał stopy procentowe bez zmian - poinformował bank w komunikacie po zakończeniu posiedzenia w czwartek.

Benchmarkowa stopa procentowa repo wynosi nadal 0,25 proc.

Bank obniżył ją o 25 pkt. bazowych podczas sierpniowego posiedzenia BoE. Wcześniej - na poziomie 0,50 proc. - była od maja 2009 r.

Analitycy oczekiwali, że bank w czwartek pozostawi stopy procentowe bez zmian.

Bank utrzymał target zakupu aktywów - na poziomie 435 mld funtów. BoE podwyższył go w sierpniu z 375 mld funtów.

Analitycy spodziewali się, że target ten pozostanie bez zmian - na poziomie 435 mld funtów. (PAP)

Chiny wniosły do WTO skargę na USA i UE ws. sporu o dumping

Chiny poinformowały w poniedziałek, że złożyły w Światowej Organizacji Handlu (WTO) skargę z tytułu uznawania ich przez USA i Unię Europejską za państwo bez gospodarki rynkowej, co umożliwia traktowanie cen eksportowanych chińskich towarów jako dumpingowych.

Przy wstępowaniu Chin do WTO w 2001 roku uzgodniono, że innym państwom członkowskim będzie wolno obciążać je cłami antydumpingowymi w razie sprzedawania chińskich towarów po cenach niższych niż te, jakie obowiązują na analogiczne towary w krajach trzecich. Możliwość stosowania tej procedury miała wygasnąć po 15 latach z tytułu uzyskania przez Chiny statusu gospodarki wolnorynkowej, gdzie ceny kształtują się bez ingerencji państwa. Klauzula antydumpingowa przestała obowiązywać 11 grudnia i Chiny zażądały od państw członkowskich uznania tego faktu.

Minister handlu USA Penny Pritzker oświadczyła jednak w listopadzie, że "nie dojrzał" jeszcze czas, by Waszyngton zmienił swe kryteria oceniania tego, czy Chiny stały się gospodarką rynkową i że nie ma żadnych międzynarodowych reguł handlowych, które wymagałaby od USA odejścia od dotychczasowych zasad kalkulowania ceł antydumpingowych.

Opublikowany w poniedziałek na stronie internetowej chińskiego ministerstwa handlu komunikat głosi, iż po 15 latach wszyscy członkowie WTO zobowiązani są do uznania wolnorynkowego statusu Chin. "Niestety Stany Zjednoczone i Unia Europejska nie wypełniły jeszcze tego zobowiązania" - podkreśla komunikat dodając, iż USA i UE były na czele forsowania przedsięwzięć antydumpingowych, poważnie szkodzących eksportowi chińskich firm i zatrudnieniu w nich.

Komunikat deklaruje sięgnięcie przez Pekin po normalny sposób rozstrzygania sporów handlowych i zaznacza, iż "Chiny zastrzegają sobie prawo zgodnego z zasadami WTO zdecydowanego bronienia własnych słusznych praw". (PAP)

Lufthansa i GE zainwestują 250 mln euro w Środzie Śląskiej

GE Aviation i Lufthansa Technik zbudują wspólnie w Środzie Śląskiej centrum serwisowania silników lotniczych; wartość inwestycji wyniesie 250 mln euro i przyczyni się do powstania ok. 600 nowych miejsc pracy - poinformował resort rozwoju w komunikacie.

Za inwestycję odpowiedzialna będzie XEOS - spółka joint venture zawiązana przez GE Aviation i Lufthansa Technik.

Wybór lokalizacji pod inwestycję ogłosili w poniedziałek na wspólnej konferencji prasowej przedstawiciele z GE oraz LH w obecności Mateusza Morawieckiego, wicepremiera, ministra rozwoju i finansów.

Wicepremier powiedział, że o wyborze inwestycji GE i LH zdecydowały elementy związane z naszą kadrą, siłą roboczą.

Inwestycja zostanie zlokalizowana w Legnickiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej.

Głównym przeznaczeniem zakładu będzie serwisowanie silników typu GEnX 2B, a w kolejnych latach również typu GE 9X. Aktualnie w komercyjnym użyciu działa ponad 400 silników GEnX 2B. Od 2021 roku do zakładu trafiać będą też silniki GE 9X. Choć formalny proces ich certyfikacji zakończy się w 2018 roku, to przez operatorów na całym świecie zostało zamówionych już ponad 700 sztuk. (PAP)

Ropa w USA zyskała od środy już niemal 11 procent, najwięcej od 9 miesięcy

Ceny ropy naftowej na giełdzie paliw w Nowym Jorku rosną o niemal 1,5 procent. Od środy surowiec zdrożał już o prawie 11 procent, najmocniej od 9 miesięcy. Cięcia dostaw ropy przez OPEC i innych dużych producentów w końcu wejdą w życie - podają maklerzy.

Baryłka ropy West Texas Intermediate w dostawach na styczeń na giełdzie paliw NYMEX w Nowym Jorku jest wyceniana po 50,12 USD, po zwyżce o 68 centów, czyli o 1,4 proc. W środę WTI zyskała 9,3 proc.

Brent w dostawach na luty na giełdzie paliw ICE Futures Europe w Londynie drożeje o 72 centy, czyli 1,4 proc., do 52,56 USD za baryłkę, po zwyżce w środę o 8,8 proc.

W środę państwa zrzeszone w OPEC porozumiały się w sprawie ograniczenia wydobycia surowca przez kraje kartelu do 32,5 mln baryłek dziennie. Umowa ma zacząć obowiązywać od początku 2017 r.

Państwa niezrzeszone w OPEC zgodziły się na ograniczenie produkcji ropy o 600 tys. baryłek dziennie.

We wrześniu Organizacja Krajów Eksportujących Ropę Naftową (OPEC) zgodziła się wstępnie, podczas nieformalnego spotkania w Algierze, na obniżenie dziennego limitu wydobycia surowca właśnie do 32,5 mln baryłek.

"Rynek już nie zobaczy nagłego załamania cen ropy" - ocenia Seo Sang-young, strateg rynku w Kiwoom Securities Co.

"Największymi zwycięzcami porozumienia OPEC są jednak amerykańscy producenci ropy z łupków, którzy w tej sytuacji - mocnego wzrostu cen ropy, jeszcze zwiększą produkcję surowca" - dodaje.

Podczas poprzedniej sesji ropa na NYMEX w Nowym Jorku zdrożała o 4,21 USD, czyli 9,3 proc., do 49,44 USD za baryłkę.

W listopadzie ceny ropy w USA wzrosły o 5,5 proc. (PAP)

W.Brytania/Obniżono prognozy wzrostu gospodarczego na lata 2017-18

Oficjalne prognozy wzrostu produktu krajowego brutto Wielkiej Brytanii przez najbliższe dwa lata zostały obniżone - poinformował w środę minister finansów Philip Hammond, przedstawiając swój pierwszy raport budżetowy od czasu referendum w sprawie Brexitu.

Jak wskazuje Reuters, słaba kondycja finansów publicznych nie daje Hammondowi większego pola manewru, jeśli chodzi o zwiększanie wydatków publicznych lub znaczniejsze obniżki podatków.

Według będącego ciałem doradczym rządu Biura Odpowiedzialności Budżetowej (OBR) wzrost gospodarczy w 2017 roku wyniesie 1,4 proc., a nie jak szacowano w marcu 2,2 proc. Natomiast prognoza dla roku 2018 została skorygowana w dół z 2,1 proc. do 1,7 proc.

OBR utrzymał przy tym swą ocenę z marca, że zarówno w roku 2019, jak i 2020 PKB zwiększy się o 2,1 proc - zaznaczył Hammond przedstawiając swój raport w parlamencie.

Marcowe prognozy były opracowane przy założeniu, że w referendum Brytyjczycy opowiedzą się za pozostaniem w Unii Europejskiej.

"Naszym obecnym zadaniem jest takie przygotowanie naszej gospodarki, by utrzymała elastyczność, gdy będziemy wychodzić z UE i była gotowa na przekształcenia, jakie nastąpią. Będziemy nadal utrzymywać dyscyplinę fiskalną uwzględniając przy tym potrzebę inwestycji na rzecz zwiększania wydajności oraz (odpowiedniego) pułapu fiskalnego (jako czynników) wspierających gospodarkę w okres przejściowym" - zadeklarował minister.

Zapowiedział, że płaca minimalna wzrośnie w kwietniu przyszłego roku z obecnych 7,20 funtów za godzinę do 7,50 funtów, a kwota wolna od podatku dochodowego od osób fizycznych zostanie równocześnie zwiększona z 11 tys. do 11,5 tys. funtów, by pod koniec obecnej kadencji parlamentu w 2020 roku osiągnąć 12,5 tys. funtów.

Hammond potwierdził utrzymanie przedstawionych w marcu planów zmniejszenia stawki podatku od przedsiębiorstw do 17 proc., czyli poziomu znacznie niższego niż obowiązujący gdziekolwiek indziej w G20 (grupie 19 przodujących gospodarczo państw świata i UE). Inne państwa unijne uważają to za nieuczciwą konkurencję fiskalną.

Przytoczone przez ministra materiały OBR korygują także w górę przewidywane kwoty deficytu budżetowego w najbliższych latach - w bieżącym roku ma on wynieść 68,2 mld funtów czyli 3,5 proc. PKB , a w roku 2017 roku 59 mld, podczas gdy w marcu prognozowano odpowiednio 55,5 mld i 38,8 mld. Zakłada się, że dzięki trwałej tendencji spadkowej zmniejszy się do roku 2020 do 17,2 mld funtów.

Brytyjski dług publiczny osiągnie w ten sposób w roku fiskalnym 2017 przejściowo rekordowy poziom 90,2 proc. PKB podczas gdy szacunki przedstawione w marcu mówiły o tylko 81,3 proc. (PAP)

Na Zachodzie kolejna sesja ze zwyżkami - dopóki Trump nie rozczaruje

Na zachodnich parkietach kolejna zwyżkowa sesja po rekordach zanotowanych w poniedziałek na giełdach w USA. Na rynkach panuje optymizm, że nowa amerykańska administracja, dzięki swoim działaniom mocniej pobudzi wzrost w gospodarce USA. Dobry sentyment to też zasługa drożejących surowców, ropy i metali - podają maklerzy.

Indeksy w Stanach Zjednoczonych zakończyły poniedziałkową sesję wzrostami i kolejnymi historycznymi maksimami notowań. Dow Jones Industrial na koniec dnia zyskał 0,47 proc. i wyniósł 18.956,69 pkt. S&P 500 wzrósł o 0,75 proc. i wyniósł 2.198,18 pkt. Nasdaq Comp. zwyżkował o 0,89 proc. do 5.368,86 pkt.

Od wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych DJI zyskał już około 3 proc., S&P 500 2 proc., a Nasdaq wzrósł o ok. 2,5 proc.

"Widoczny od pewnego czasu rozpęd na rynkach to wynik oczekiwań na zapowiadane przez Donalda Trumpa działania dotyczące polityki inwestycyjnej i cięcia podatków" - mówi Masahiro Ichikawa, starszy strateg Sumitomo Mitsui Asset Managament Co.

"Tak długo, jak długo nie będzie jakiegoś większego rozczarowania co do tych zapowiedzi, wszystko wskazuje na to, że na rynkach akcji utrzyma się trend wzrostowy" - ocenia.

A we wtorek mocno też rosną ceny ropy naftowej na giełdzie paliw w Nowym Jorku po tym, jak w poniedziałek zakończyły sesję o 3,9 proc. wyżej. Kraje OPEC robią postępy i są coraz bliżej finalizacji porozumienia o cięciu dostaw ropy.

Baryłka ropy West Texas Intermediate na giełdzie paliw NYMEX w Nowym Jorku jest wyceniana po 48,98 USD, po zwyżce o 74 centy, czyli 1,5 proc. Brent na giełdzie paliw ICE Futures Europe w Londynie drożeje o 73 centy, czyli 1,5 proc., do 49,63 USD za baryłkę.

30 listopada w Wiedniu odbędzie się spotkanie OPEC. Członkowie kartelu podejmują różne wysiłki dyplomatyczne, aby podczas tego posiedzenia grupy doszło do finalizacji wrześniowej nieformalnej umowy o obniżeniu dostaw ropy.

Nadal mocno zwyżkują też ceny miedzi na giełdzie metali w Londynie i zmierzają do najwyższego poziomu od lipca 2015 roku. Miedź w dostawach trzymiesięcznych kosztuje 5.655,00 USD za tonę, po zwyżce o 1,7 proc.

Na rynkach utrzymują się spekulacje, że wydatki na przemysł i rozwój infrastruktury na świecie wzrosną w przyszłym roku. To napędza falę dobrych nastrojów wśród inwestorów i zachęca ich do zakupu surowców, w tym metali przemysłowych.

Poniżej indeksy w Europie - godz. 09.15.

 
Indeks Kraj Wartość (pkt.) 1D (%) 1W (%) 1M (%)
Euro Stoxx 50 Strefa euro 3049,30 0,54 -0,01 -0,92
DAX Niemcy 10737,40 0,49 0,02 0,25
FTSE 100 W.Brytania 6826,37 0,71 0,50 -2,76
CAC 40 Francja 4555,36 0,57 0,42 0,43
IBEX 35 Hiszpania 8647,50 0,38 -0,46 -4,98
FTSE MIB Włochy 16443,53 0,90 -1,43 -4,21

(PAP)

Niemcy/Volkswagen ogłasza likwidację 30 tys. miejsc pracy do 2021 r.

Niemiecki koncern motoryzacyjny Volkswagen ogłosił w piątek na konferencji prasowej, że zlikwiduje 30 tys. miejsc pracy w ramach planu oszczędnościowego negocjowanego wcześniej ze związkami zawodowymi. Zwolnienia dotkną głównie niemieckich fabryk.

Podczas konferencji w siedzibie koncernu w Wolfsburg poinformowano, że w samych Niemczech zlikwidowanych zostanie 23 tys. miejsc pracy. Szacuje się, że dzięki temu od 2020 roku uda się uzyskać oszczędność rzędu 3,7 mld dolarów rocznie.

Na całym świecie grupa Volkswagena zatrudnia ponad 610 tys. pracowników.

Wcześniej tego dnia o szczegółach porozumienia informowała agencja Reutera powołując się na swoje źródła. Celem porozumienia jest poprawa finansowa koncernu oraz zwiększenie oszczędności - szczególnie w krajowym oddziale firmy, który do tej pory generował wysokie koszty. Volkswagen szuka też dodatkowych środków finansowych w związku z programem odszkodowań jakie musi wypłacić w związku ze skandalem dotyczącym manipulacji w silnikach Diesla.

Negocjacje w sprawie tzw. planu przyszłościowego trwają od czerwca br. Związki zawodowe zgodziły się na cięcia w zamian za obietnicę stworzenia w przyszłości nowych miejsc pracy, szczególnie podczas produkcji samochodów elektrycznych. Mają one powstawać głównie w niemieckich fabrykach. Mimo ograniczania tradycyjnych miejsc pracy przy projekcie pojazdów elektrycznych zatrudnienie ma znaleźć 9 tys. osób.

Planowany sportowy samochód elektryczny VW ma być produkowany w fabryce w Wolfsburg, a małe auto elektryczne, zwane I.D., w mieście Zwickau - podają źródła Reutersa. Silniki elektryczne do tych pojazdów mają powstawać w Kassel, a baterie w Braunschweig.

W następstwie dochodzenia podległej rządowi USA Agencji Ochrony Środowiska (EPA) Volkswagen przyznał się we wrześniu 2015 roku do zainstalowania w ponad 11 milionach samochodów z silnikiem Diesla oprogramowania umożliwiającego oszukiwanie przy pomiarze zawartości szkodliwych substancji w spalinach. Koncern musi się liczyć z wieloletnimi procesami sądowymi oraz miliardowymi karami za łamanie przepisów o normach technicznych i ochronie środowiska.

W październiku br. sędzia okręgowego sądu federalnego w San Francisco Charles Breyer zatwierdził definitywnie ugodę, na mocy której koncern Volkswagen wypłaci w USA do 16,5 mld dolarów odszkodowań w następstwie skandalu z fałszowaniem pomiarów toksyczności spalin. (PAP)

Źródło : PAP

Polska : Komisja finansów za utrzymaniem kwoty wolnej od podatku w obecnej wysokości

Sejmowa komisja finansów publicznych opowiedziała się w poniedziałek za utrzymaniem w przyszłym roku kwoty wolnej od podatku w obecnej wysokości, ale za złagodzeniem propozycji dotyczących opodatkowania Funduszy Inwestycyjnych Zamkniętych.

Przepisy dotyczące kwoty wolnej oraz opodatkowania funduszy inwestycyjnych zawarto w poselskim (PiS) projekcie nowelizacji ustawy o PIT i CIT.

Projekt w części dotyczący kwoty wolnej jest odpowiedzią na ubiegłoroczny wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który orzekł, że brak waloryzacji kwoty wolnej od podatku jest niezgodny z konstytucją. TK dał czas na zmianę prawa do 1 grudnia 2016 roku. Złożony przez posłów PiS projekt przesądza jednak, że dotychczasowa kwota wolna zostanie utrzymana w obecnym oraz w 2017 roku.

Posłowie opozycji krytykowali projekt podczas poniedziałkowego posiedzenia, tłumacząc, że pracują nad zmianami, co do których z góry wiadomo, że są niezgodne z wyrokiem TK. Wątpliwości natury konstytucyjnej zgłosiło także sejmowe biuro legislacyjne. Zwróciło uwagę, że projekt nakazuje stosowanie przepisów zakwestionowanych przez Trybunał Konstytucyjny.

Przewodniczący komisji Jacek Sasin (PiS) tłumaczył, że obecny rząd boryka się ze spuścizną ośmiu lat poprzednich rządów, podczas których kwota wolna wzrosła o 2 zł.

"Chcemy oczywiście podnieść kwotę wolną od podatku i podniesiemy ją. Zapowiedź jest jasna ze strony rządu. Natomiast nie chcemy robić takich wybiegów tutaj, żeby podnosić kwotę wolną o kolejne 2 zł (...), żeby móc powiedzieć, że wykonujemy wyrok TK. Uczciwie Polakom mówimy, że kwotę, do tej zapowiedzianej, podniesiemy w momencie wskazanym przez nas, czyli do 1 stycznia 2018 r." - zadeklarował Sasin.

Obecny na posiedzeniu wiceminister finansów Leszek Skiba tłumaczył, że wyrok TK jest trudny do zinterpretowania, a wprowadzenie kwoty wolnej w 2018 r. jest jak najbardziej właściwe z punktu widzenia odpowiedzialności za finanse publiczne.

Komisja odrzuciła poprawkę Rafała Wójcikowskiego (Kukiz'15), zgodnie z którą kwota wolna miałaby wzrosnąć do wartości odpowiadającej minimum egzystencji określonej na poziomie 6549 zł 11 gr.

Wprowadzono natomiast do projektu poprawki Sylwestra Tułajewa (PiS), które zmierzają do przywrócenia zwolnienia podmiotowego z CIT dla Funduszy Inwestycyjnych Otwartych, a także dopuszczające zwolnienie dla polskich FIZ-ów. Te ostatnie będą mogły korzystać - pod pewnymi warunkami - ze zwolnień przedmiotowych. Zwolnienia nie będą miały zastosowania w zakresie, w jakim funduszom tym można przypisać ryzyko wykorzystywania ich w schematach tzw. agresywnej optymalizacji podatkowej. Chodzi o sytuacje, w których FIZ-y miałyby zyski z udziałów w spółkach nieposiadających osobowości prawnej uprawnionych do emisji papierów wartościowych, które mogą być nabywane przez FIZ-y.

Inna poprawka Tułajewa, która uzyskała akceptację komisji, przewiduje wyłączenie mocy ochronnej indywidualnych interpretacji podatkowych w odniesieniu do schematów agresywnego planowania podatkowego wydanych przed dniem wejścia w życie zmian.

Skiba poinformował, że zmiana dotycząca funduszy inwestycyjnych przyniesie budżetowi co najmniej 200-300 mln zł rocznie. Wyjaśnił, że realizuje on postulaty zgłaszane wcześniej przez stronę społeczną.

Janusz Cichoń z PO apelował, żeby w ogóle odstąpić od tych zmian, tłumacząc, że wobec zjawisk, do których odnoszą się projektowane przepisy, można zastosować klauzulę przeciw unikaniu opodatkowania.

Projekt w pierwotnej wersji przewidywał opodatkowanie podatkiem dochodowym Funduszy Inwestycyjnych Zamkniętych (FIZ), co miałoby dać budżetowi 2-2,5 mld zł rocznie. Fundusze Inwestycyjne Otwarte miałby natomiast stracić prawo do zwolnienia podmiotowego, ale mogłyby korzystać ze zwolnień przedmiotowych.

Autorzy projektu wskazali, że w przypadku inwestycji w FIZ opodatkowanie dochodu następuje na poziomie inwestora (uczestnika) na etapie wypłaty zysku, tj. w momencie wykupu lub umorzenia przez fundusz certyfikatów inwestycyjnych - stawką podatku w wysokości 19 proc.

"Przyjęty model opodatkowania dochodów z inwestycji poprzez fundusze inwestycyjne wywołuje negatywne skutki, przede wszystkim w obszarze działania krajowych FIZ. Fundusze tego typu stanowią jeden z podstawowych elementów budowania struktur planowania podatkowego z wykorzystaniem podmiotów zagranicznych (głównie transparentnych podatkowo), poprzez umiejscawianie FIZ w łańcuchu podmiotów prowadzących działalność gospodarczą i transferowanie dochodów z tej działalności, w zdecydowanej części, do FIZ" - wyjaśniono w uzasadnieniu.

Zauważono, że FIZ-y, w odróżnieniu do funduszy otwartych, dają możliwość skierowania emisji certyfikatów do konkretnego inwestora, dopasowania strategii inwestycyjnej do indywidualnych potrzeb, kontroli realizacji celu inwestycyjnego funduszu i wyznaczania polityki inwestycyjnej. Brak ograniczeń inwestycyjnych pozwala przede wszystkim na inwestycje w spółki zagraniczne, o charakterystyce identycznej z polską formą spółki komandytowo-akcyjnej (FIZ występuje w roli akcjonariusza).

Eksperci podatkowi ostrzegali jednak, że zmiana doprowadzi do likwidacji FIZ-ów i odpływu kapitału z Polski. Na negatywne konsekwencje zmian wskazywali także przedstawiciele funduszy i Komisja Nadzoru Finansowego.

Nowe przepisy mają wejść w życie 1 stycznia 2017 roku. (PAP)

Źródło : PAP

Lloyds żegna się z Wielką Brytanią?

Brytyjskie media podały do wiadomości publicznej informacje, że Lloyds Bank zamierza zamknąć kolejne oddziały w kraju. Tym razem likwidacji ulegnie blisko 49 placówek, a tym samym zwolnionych zostanie prawie siedemset osób.

Lloyds Bank od momentu powrotu do sektora prywatnego boryka się z nieodpowiednią rentownością. Władze spółki doskonale zdają sobie sprawę, że likwidacja kolejnych oddziałów nie poprawi ich sytuacji finansowej. Zamiast zwykłych placówek, firma zamierza postawić specjalne odziały mobilne w postaci vanów.

Do końca 2017 roku Lloyds Bank zamierza zamknąć blisko 400 oddziałów i zwolnić około dwunastu tysięcy osób. Na tą chwilę pracę straciło niecałe dziesięć tysięcy osób, zaś redukcja oddziałów sięgnęła liczby 261.

Przedstawiciele Lloyds potwierdzili, że firma likwiduje tylko te placówki, których liczba klientów spadła w ciągu ostatniego roku o co najmniej 15 procent. Nie da się nie zauważyć, że nie jest to jedyny bank, który sukcesywnie zamyka kolejne oddziały. Znaczącą redukcję etatów w ciągu ostatnich pięciu lat można było zauważyć w Barclays, HSBC, RBS oraz Santander. 

Brexit uderza w miejsca pracy

Specjaliści dowodzą, że sprawa Brexitu bardzo poważnie uderzy w sektor finansowy państwa, zwłaszcza samego Londynu. Już teraz odnotowano dwunastoprocentowy spadek miejsc pracy w firmach finansowanych w stolicy. Przypominamy, że od referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej minął dopiero miesiąc. W ciągu ostatniego roku, w którym jak wiadomo toczyły się dyskusje na temat przyszłości kraju we Wspólnocie, zanotowano wyraźną redukcję wakatów o prawie trzydzieści procent. Eksperci uważają, że to dopiero początek.

Firma zajmująca się monitoringiem zatrudnienia w stolicy zauważyła, że w lipcu bieżącego roku finansiści mogli liczyć na niecałe osiem tysięcy miejsc pracy, w lipcu ubiegłego roku natomiast na prawie jedenaście tysięcy. Specjaliści twierdzą, że blisko osiemdziesiąt tysięcy miejsc pracy w Londynie może zostać przeniesionych do innych europejskich lokalizacji np. Niemiec. Prezes banku HSBC niejednokrotnie stwierdził, że wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej poskutkuje przeniesieniem dwudziestu procent pracowników banku do Paryża. Podobnie wypowiadali się przedstawiciele brytyjskiego oddziału Goldman Sachs.

Ekonomiści niemal od dwóch lat powtarzają czołowym przedstawicielom kraju, że wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej może mieć katastrofalne skutki. Brexit sam w sobie osłabi status Londynu, który jak wiadomo jeszcze do niedawna był jednym z najważniejszych w świecie centrów finansowych. 

Mieszkań ciąg dalszy

Zakup mieszkania w Londynie za rozsądną cenę graniczy niemal z cudem. Jak wiadomo nieruchomości w stolicy Wielkiej Brytanii są nie tylko drogie, ale również w wielu przypadkach mało atrakcyjne. Szacuje się, ze Londyn jest jednym z najdroższych miejsc na świecie, jeśli chodzi o zakup swojego pierwszego domu. Średni wiek jego mieszkańców, w którym decydują się na nabycie nieruchomości, wynosi aż 32 lata! Specjaliści zauważyli, że z roku na rok wiek ten ulega wydłużeniu. Stale rosnące ceny wynajmu sprawiają, ze bardzo ciężko jest oszczędzić określoną kwotę pieniędzy. Chcąc zakupić mieszkanie w stolicy musimy mieć zaoszczędzone przynajmniej 96 tysięcy funtów. Dla porównania, jeżeli chcemy nabyć dom poza Londynem, wystarczą nam raptem 34 tysiące funtów oszczędności. Różnica w koszcie depozytu ma wpływ na wiek kupującego. Dla Wielkiej Brytanii wynosi on 30 lat, zaś dla samych mieszkańców stolicy 32. Przeciętny dom na terenie Londynu kosztuje nas obecnie niecałe czterysta tysięcy funtów. W regionach podmiejskich, na południu ceny są mniejsze – prawie 260 tysięcy funtów. Średnia dla Wielkiej Brytanii, z pominięciem stolicy, wynosi dwieście tysięcy funtów. 

Funt najtańszy od lat

Funt szterling odnotował w środę 6 lipca kolejny spadek. Wartość funta obniżyła się w stosunku do dolara aż o 1,3 proc. i wyniosła 1,3112 dolara – jest to najniższa odnotowana wartość od września 1985 roku.
Z kolei w stosunku do euro wartość funta obniżyła się do poziomu najniższego od października 2013 roku i wyniosła 1,1484 euro.
Brytyjskie media poinformowały, że w obecnej sytuacji inwestorzy stopniowo pozbywają się brytyjskich aktywów, które uważają za ryzykowne ze względu na konsekwencje wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.

Brexit będzie kosztować Wielką Brytanię pół miliona miejsc pracy

Jak wynika z ostatnich sondaży – zwolenników Brexitu (52 proc.) jest znacznie więcej, niż jego przeciwników (48 proc.). Tak więc ewentualne opuszczenie Unii przez Wielką Brytanię staje się coraz bardziej możliwe.
Na tydzień przed referendum, laburzyści zaprezentowali wyliczenia, zgodnie z którymi po opuszczeniu Unii Europejskiej – z brytyjskiego sektora publicznego może zniknąć nawet pół miliona miejsc pracy. Oczywiście taka sytuacja byłaby tragiczna dla wielu brytyjskich rodzin.
Według wyliczeń ekspertów Partii Pracy - Brexit niekorzystnie wpłynie na brytyjską ekonomię – mocno ją osłabiając. W celu ratowania budżetu rządząca Partia Konserwatywna będzie zmuszona do kolejnych cięć oraz redukcji etatów na państwowych stanowiskach.
Jak wyglądają te wyliczenia? W latach 2009 - 2015 siła robocza zatrudniona w sektorze państwowym zmniejszyła się o 969 tysięcy ludzi. W tym czasie deficyt udało się zmniejszyć z 103 do 40 miliardów funtów. Jak twierdzą laburzyści kolejne cięcia mogłoby dotyczyć 525 tysięcy osób.
Warto dodać, że bardzo podobne analizy pojawiły się również w prognozach Bank of England. Z opiniami przedstawianymi przez laburzystów zgadzają się również związki zawodowe.

Bezprawne używanie adresu rejestracyjnego firmy grozi poważnymi konsekwencjami

Wszystkie spółki działające na terenie Wielkiej Brytanii, które bezprawnie posługują się adresem rejestracyjnym, muszą liczyć się z poważnymi konsekwencjami takich działań. Companies House będzie znacznie szybciej wykreślał takie spółki z ewidencji, a także – w razie braku współpracy dyrektorów – nastąpi ich zamknięcie.
Adres rejestracyjny jest w UK niezbędny w celu założenia dowolnej spółki - widnieje on w ewidencji Companies House i jest publicznie dostępny.
Na adres rejestracyjny jest przesyłana urzędowa korespondencja, w tym urzędowe wezwania lub przypomnienia. Dlatego też poprawny adres siedziby spółki jest niezbędny do prawidłowego funkcjonowania firmy. Wszelkie zmiany w adresie rejestracyjnym powinny być niezwłocznie zgłaszane do Inland Revenue.
Okazuje się jednak, iż wiele spółek używa adresu swojej głównej siedziby w sposób bezprawny. Dlatego też od początku kwietnia Companies House może w łatwiejszy sposób usuwać ze swojej ewidencji adresy nieautoryzowane, a także zamykać spółki i pozywać je do sądu.

Cięcia budżetowe Osborne’a dotykają głównie kobiety

Plan oszczędności wprowadzany w życie przez George’a Osborne’a dotknie głównie kobiety - aż 86 procent cięć będzie bardziej odczuwalne dla kobiet, a jedynie 14 procent dla mężczyzn. Laburzyści niemal natychmiast oskarżyli rząd o nierówne traktowanie kobiet i mężczyzn we wdrażanych przez siebie ustawach.
Minister do spraw kobiet i równego traktowania w gabinecie cieni Partii Pracy wytyka rządowi niesprawiedliwe traktowanie kobiet: -“Po raz kolejny rząd pokazuje, że jest silny w retoryce, ale słaby w działaniach, jeśli chodzi o zapewnienie równości i zrozumienia prawdziwego wpływu swojej polityki na życie ludzi. Rząd w międzyczasie odrzucił też nasze propozycje zmierzające do wyrównania szans obu płci w związku w związku z reformami. Mogli wcześniej przeprowadzić badania, na temat tego, kogo w istocie dotkną ich cięcia. Tak naprawdę to jeszcze nasze ustawy takie jak bezpłatna opieka dla dzieci, elastyczne godziny pracy, zapewniają w znacznej mierze zapewniają bezpieczeństwo socjalne kobietom” – oświadczyła Kate Green.

Brytyjscy biznesmeni zabrali głos w sprawie wyjścia UK z Unii

Brytyjscy biznesmeni dołączyli do organizacji "Vote Leave", czyli "Głosuj za Wystąpieniem” – jest ona odpowiedzią na kampanię promującą pozostanie we Wspólnocie, którą rozpoczęła niedawno Konfederacja Brytyjskiego Przemysłu CBI.
Wśród 250 biznesmenów znaleźli się m.in.: były prezes HSBC Michael Geoghegan, szef sieci pubów JD Wetherspoon - Tim Martin oraz Luke Johnson, który stoi na czele Patisserie Valerie.
CBI całkiem niedawno ostrzegało, że Brexit może kosztować Wielką Brytanię nawet 100 mld funtów i prawie 1 mln miejsc pracy. Członkowie "Vote Leave" uważają jednak, że brytyjski rząd celowo „straszy” przed ekonomicznymi skutkami wyjścia z Unii, natomiast Wielka Brytania jest zbyt ważnym partnerem komercyjnym dla pozostałych państw europejskich, aby te w jakimś stopniu chciały ją karać za ewentualny Brexit.

G20 o Brexicie: "To byłby szok dla globalnej gospodarki"

Ministrowie finansów 20 najbardziej rozwiniętych państw świata oświadczyli, iż globalna gospodarka przeżyłaby „szok” w momencie opuszczenia Unii przez Wielką Brytanię.

Taka właśnie opinia została przedstawiona w oświadczeniu na koniec dwudniowego szczytu państw G20, który odbył się w Szanghaju. W Chinach nie zabrakło oczywiście brytyjskiego ministra finansów George'a Osborne'a, który oświadczył, iż kwestia referendum zaplanowanego na czerwiec, dotyczącego dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii we Wspólnoscie jest "śmiertelnie poważna".

- "Ministrowie G20 jednogłośnie ustalili, że szok spowodowany potencjalnym wyjściem Wielkiej Brytanii z UE jest jednym z największych zagrożeń w tym roku" - oświadczył Osborne. Ewentualny Brexit jest obecnie traktowany przez ekspertów jako jedno z globalnych zagrożeń – porównywalnych do kryzysu migracyjnego.

Jak poinformowała agencja Reutera temat Brexitu początkowo nie został w ogóle uwzględniony w projekcie komunikatu G20. Dodano go jednak na prośbę brytyjskiego rządu.

Brytyjczyk zapłacił podatek w monetach jednopensowych

Russel Skellett zapłacił council tax w wysokości 1,800 funtów w jednopensowych monetach. W ten sposób Brytyjczyk chciał zrobić na złość urzędnikom, gdyż jest przekonany, że został niesprawiedliwie potraktowany.

Mężczyznę poirytował fakt, iż po zakupie dwóch domów, które znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie od jego dotychczasowego, urzędnicy wyznaczyli kwotę 1,851.94 funtów podatku do zapłaty. Skellett uważa jednak, iż kupione przez niego domy są w tragicznym stanie (brak podłączonej wody, gazu, elektryczności), w związku z czym council tax nie powinien zostać w ogóle naliczony. Rada dzielnicy Broxtowe, zarządzająca nieruchomościami na tym terenie, nie zgodziła się z nabywcą. Sprawa zakończyła się w sądzie, który zadecydował, iż Russell nie ma racji i musi podatek zapłacić.

Cała ta sytuacja tak zdenerwowała mężczyznę, że postanowił mieć mimo wszystko ostatnie słowo w tej sprawie. Skellett wypłacił z banku należne 1800 funtów w monetach jednopensowych. Ilość pieniędzy była tak ogromna, że monety musiały zostać dostarczone do jego domu samochodem. Monety ważyły łącznie aż 750 kilogramów. Następnie Russell osobiście zawiózł pieniądze do wpłaty – musiał użyć ciężarówki oraz dwóch wózków sklepowych.

Władze dzielnicy nie skomentowały zachowania podatnika.

Szef Airbusa: Brexit zaszkodzi naszej konkurencyjności w UK

Szef koncernu lotniczo-zbrojeniowego Airbus Group - Tom Enders uważa, iż w przypadku wyjścia

Wielkiej Brytanii z UE, jego działalność na terenie UK będzie mocno zagrożona i niepewna.

- "Jeśli Wielka Brytania wyjdzie (z UE), nie wyobrażam sobie, by miało to pozytywne skutki dla naszej

konkurencyjności w tym kraju" - oświadczył Enders podczas konferencji prasowej, poświęconej

rocznym wynikom finansowym koncernu.

Airbus w Wielkiej Brytanii buduje skrzydła do odrzutowych samolotów pasażerskich i zatrudnia 16

tys. osób. Firma poinformowała, że decyzja o wyjściu z UE postawiłaby pod znakiem zapytania ich

długoterminowe plany inwestycyjne w tym kraju.

Gdzie w UK można zarobić najwięcej?

Średnie zarobki na terenie brytyjskich miast wynoszą ponad 600 funtów tygodniowo. Raport Cities Outlook 2016 przedstawia ranking miast, w których można zarobić więcej od podanej średniej, ale również pokazuje najniższe zarobki Brytyjczyków.

Oczywiście najlepiej zarabiają Londyńczycy - średni tygodniowa pensja w stolicy wynosi 675 funtów. Niestety w tym przypadku trzeba się liczyć z wysokimi kosztami życia. Drugie miasto to Crawley ze średnią pensją 641 funtów. Następne to Slough, w którym zarabia się średnio 636 funtów. Inne miasta z pierwszej piątce, to Reading i Aberdeen – w obu przypadkach około 620 funtów.

Natomiast najniższe pensje otrzymują mieszkańcy następujących miast: Huddersfield, gdzie zarabia się najmniej w skali całego kraju – średnia wynosi tam 399 funtów na tydzień. W tej piątce są też Southend, Burnley, Mansfield i Wigan. W miastach tych przeciętne tygodniowe wynagrodzenie nie przekracza 420 funtów.

Należy jednak podkreślić, iż mimo sporych różnic w zarobkach pomiędzy miastami, to nie zawsze niższa płaca oznacza niższy standard życia. Warto mieć na uwadze wysokie koszty życia np. jednopokojowe mieszkanie w Huddersfield kosztuje najemcę średnio 439 funtów miesięcznie, a w stolicy UK średnie opłaty za takie mieszkanie to 1,980 funtów.

Obniżka cen gazu w Wielkiej Brytanii

Dwie brytyjskie firmy energetyczne należące do grupy tzw. „wielkiej szóstki” obniżają ceny gazu. British Gas ogłosił, iż zmniejszy ceny o 5,1 proc. Po tym oświadczeniu firma EDF Energy także podała wiadomość o 5-procentowej obniżce cen. W przypadku British Gas planowane zmiany wejdą w życie już 16 marca, natomiast EDF Energy wprowadzi zmiany kilka dni później, czyli 24 marca.

Przypomnijmy, iż w ostatnim czasie wielu innych dostawców energii również obniżyło ceny gazu. Npower ogłosił 5,2 proc. zniżki, wcześniej także E.On, Scottish Power i SSE podały informację o obniżeniu cen za gaz.

Niektóre osoby dosyć sceptycznie podchodzą do proponowanych przez firmy zmian i zauważają, że ceny obniżane są pod koniec najzimniejszych miesięcy więc tak naprawdę niewiele można zaoszczędzić.

 

Z kolei British Gas, którego właścicielem jest Centrica podkreślił, że 6,8 mln klientów firmy, korzystających ze standardowej taryfy, zaoszczędzi rocznie do 31 funtów.

Brytyjczyk sprzedaje Chińczykom… czyste powietrze

Leo De Watts wpadł na wyjątkowy sposób zarabiania pieniędzy. Wykorzystując fakt, iż w Chinach panuje obecnie ogromne zanieczyszczenie atmosferyczne postanowił, sprzedawać… najczystsze powietrze z brytyjskiej prowincji. Brytyjczyk zarobił już w ten sposób tysiące funtów!

Za jedną „porcję” świeżego powietrza zamkniętego w buteleczce trzeba zapłacić aż 80 funtów. Firma 27-latka o nazwie „ Aethaer” ma w swojej ofercie próbki powietrza z Walii, Somerset i Dorset. Odbiorcami tego specyficznego towaru są głównie mieszkańcy Pekinu i Szanghaju. „Dorset echo” w ostatnich kilku tygodniach zostało sprzedane aż 180 razy. Okazuje się, iż niektórzy kupujący z Chin nawet nie otwierają słoiczka z czystym powietrzem, a jedynie kupują go w celu posiadania tak wyjątkowego produktu.

De Watts tak opisuje proces „powietrznego rolnictwa”: -„Aethaer sączy się z organicznej natury, gdyż przepływa między liśćmi drzew leśnych, absorbuje dziewiczą wodę, krąży pomiędzy formacjami skalnymi bogatymi w minerały, po czym zostaje wysadzone w górę w miejscu, gdzie jest gromadzone i butelkowane”.

Brytyjczyk sprzedaje Chińczykom… czyste powietrze
Image

Świetna aplikacja! Pobierz!

Image
Image

Jesteś świadkiem ciekawych wydarzeń?

Zarejestruj się i podziel się swoją historią

Autorzy 

Zostań autorem
Image
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies - Polityka prywatności. Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych - RODO. Więcej dowiesz się TUTAJ.