Hide
BĄDŹ NA BIEŻĄCO!
Follow on Facebook
Facebook
Show
Thu, Apr 25, 2024

Archiwum

All Stories

Możliwość uzyskania obywatelstwa przez Hongkończyków od stycznia

Ścieżka do uzyskania pełnego brytyjskiego obywatelstwa przez prawie 3 mln uprawnionych do tego Hongkończyków zostanie otwarta w styczniu 2021 r. Ubiegający się o obywatelstwo nie będą musieli mieć pracy, by przyjechać do W. Brytanii – powiadomiła w środę szefowa MSW Priti Patel.

Jak przekazała w pisemnym oświadczeniu skierowanym do parlamentu, rząd planuje otworzyć posiadaczom brytyjskich paszportów zamorskich BN(O) drogę do brytyjskiego obywatelstwa od stycznia 2021 r.

"Nie będzie sprawdzania umiejętności, wymagań dotyczących minimalnego dochodu czy potrzeb ekonomicznych ani limitów liczbowych. Daję obywatelom BN (O) możliwość uzyskania pełnego obywatelstwa brytyjskiego" - napisała minister Patel. "Nie muszą mieć pracy przed przyjazdem do Wielkiej Brytanii - mogą tutaj szukać pracy. Mogą sprowadzać swoich bliskich pozostających na bezpośrednim utrzymaniu, w tym osoby nie mające BN (O)" - dodała.

BN (O) to klasa obywatelstwa brytyjskiego, przyznana w drodze dobrowolnej rejestracji obywatelom brytyjskich terytoriów zależnych, którzy byli mieszkańcami Hongkongu przed przejęciem nad nim zwierzchnictwa przez Chiny w 1997 r.

Nie wszyscy posiadacze BN(O) mają potwierdzające to paszporty. Jak szacuje brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych, status taki ma ok. 2,9 mln osób, z czego według stanu na 24 lutego, niespełna 350 tys. miało ważne paszporty potwierdzające ten status. Ponieważ status brytyjskiej narodowości zamorskiej nie jest dziedziczony ani nie można go już nabyć, liczba 2,9 mln może się tylko zmniejszać.

Brytyjski rząd określił ustawę o bezpieczeństwie narodowym Hongkongu, która na początku lipca została przez Pekin narzucona Hongkongowi bez konsultacji z władzami tego terytorium, jako "wyraźne i poważne" naruszenie wspólnej brytyjsko-chińskiej deklaracji z 1984 roku.

Zgodnie z nią Chiny zobowiązały się, że przez 50 lat od przejęcia zwierzchnictwa nad Hongkongiem zachowają tam szeroką autonomię. Ponadto Londyn w odpowiedzi na ustawę zapowiedział zwiększenie praw 3 mln mieszkańców Hongkongu posiadających status brytyjskich obywateli zamorskich w zakresie osiedlania się w Wielkiej Brytanii wraz z możliwością uzyskania brytyjskiego obywatelstwa. (PAP)

Obraz Parco GG z Pixabay ( Hong Kong)

Możliwość uzyskania obywatelstwa przez Hongkończyków od stycznia

Organizacje konsumentów oskarżają linie lotnicze o łamanie praw pasażerów

Unijne organizacje konsumenckie zgłosiły Komisji Europejskiej i krajowym urzędom ds. konsumentów, że główne europejskie linie lotnicze, jak m.in. Air France, łamią prawa pasażerów i zaapelowały do instytucji o wszczęcie dochodzenia w tej sprawie.

Unijna organizacja konsumentów BEUC oraz 11 zrzeszonych w jej ramach grup konsumenckich, jak belgijski Test-Achats, hiszpańska OCU czy francuska UFC Que Choisir, złożyły do Komisji Europejskiej oraz krajowych urzędów ochrony konsumentów skargę na główne linie lotnicze za łamanie praw pasażerskich oraz stosowanie nieuczciwych praktyk handlowych. Na liście znalazły się takie linie, jak Aegean, Air France, EasyJet, KLM, Norwegian, Ryanair, TAP Portugal i Transavia; to na tych przewoźników złożono najwięcej skarg konsumenckich.

Organizacje zarzucają przewoźnikom, że od początku pandemii COVID-19 uchylają się od wypłacania pasażerom odszkodowań za odwołane loty oraz od udzielania podróżnym wyraźnych i kompletnych informacji odnośnie przysługujących im praw. Podróżni nierzadko mają problem ze złożeniem wniosku o rekompensatę, bo nie mogą skontaktować się z biurem obsługi klienta a przedstawione im linki nie działają. Przewoźnicy często namawiają też pasażerów do przyjęcia voucherów lotniczych, nie informując ich nawet o tym, że nie muszą przyjmować bonów podróżnych, ale mają prawo domagać się zwrotu pieniędzy.

Jak argumentują organizacje, tego typu działania są sprzeczne z przepisami UE o ochronie pasażerów. Te wyraźnie mówią, że linie lotnicze muszą poinformować podróżnych o tym, jakie mają prawa w sytuacji odwołanego lotu oraz że mogą domagać się rekompensaty finansowej. Ukrywanie tego typu wiadomości lub podawanie konsumentom niepełnych lub błędnych informacji o ich prawie do odszkodowania jest postrzegane jako nieuczciwa praktyka niezgodna z prawem Unii.

"Od początku pandemii wiele linii lotniczych lekceważy prawa pasażerskie, w tym odmawia klientom prawa do odszkodowania lub przekazuje im na ten temat błędne lub mylące informacje. Nasze organizacje zostały zalane tysiącami skarg w tej sprawie, co wyraźni pokazuje skalę problemu. Konieczne są zdecydowane działania ze strony urzędów ochrony konsumentów, żeby zagwarantować, że w czasie kryzysu prawa pasażerów będą przestrzegane" - powiedziała dyrektor generalna BEUC, Monique Goyens.

Organizacje konsumenckie zaapelowały do Komisji Europejskiej i urzędów o wszczęcie zakrojonego na szeroką skalę dochodzenia w sprawie działań przewoźników oraz zmuszenie linii, aby stosowały się do unijnego prawa.

"Powracające problemy z jakimi muszą borykać się konsumenci, tylko podkreślają pilną potrzebę poprawy egzekwowania praw pasażerów linii lotniczych oraz konieczność zmiany obowiązującego dzisiaj „modelu biznesowego” przewoźników - dodała Goyens. (PAP)

Z Brukseli Jowita Kiwnik Pargana

Obraz Jan Claus z Pixabay 

Organizacje konsumentów oskarżają linie lotnicze o łamanie praw pasażerów

Projekt rezolucji: PE nie akceptuje porozumienia ws. budżetu w obecnej formie

Uzgodniony przez większość grup politycznych projekt niewiążącej prawnie rezolucji nie akceptuje porozumienia Rady Europejskiej ws. wieloletniego budżetu UE w obecnym kształcie i chce negocjacji z krajami UE - wynika z dokumentu, który widziała PAP. Pod projektem nie podpisali się Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (EKR), do których należy PiS.

Parlament Europejski - jak wskazano w projekcie, który zostanie podany pod głosowanie w czwartek - pozytywnie ocenia natomiast porozumienie ws. funduszu odbudowy.

Ośmiostronicowa rezolucja, która będzie stanowiskiem politycznym PE została przygotowana przez frakcje: Europejskiej Partii Ludowej (EPL), Socjalistów i Demokratów (S&D), Odnowić Europę, Zielonych oraz Zjednoczoną Lewicę Europejską (GUE). Pod tekstem nie podpisali się Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (EKR), do których należy PiS.

"EKR chciał pokazać jak zwykle własną odrębność, własne spojrzenie. Nie chcemy śpiewać w chórze" - powiedział PAP europoseł PiS Ryszard Czarnecki i dodał, że EKR ma projekt własnej rezolucji.

W dokumencie podpisanym m.in. przez EPL, której przewodniczącym jest Donald Tusk, eurodeputowani wyrażają w projekcie głębokie ubolewanie, że Rada Europejska "znacznie osłabiła wysiłki KE i Parlamentu Europejskiego na rzecz przestrzegania praworządności, praw podstawowych i demokracji w ramach wieloletniego budżetu i funduszu odbudowy".

Eurodeputowani wskazują, że chcą zakończenia prac nad proponowanym przez Komisję mechanizmem ochrony budżetu UE w przypadku systemowego zagrożenia unijnych wartości. "Aby był skuteczny, mechanizm ten powinien być uruchamiany +odwróconą większością kwalifikowaną+" - czytamy w tekście.

To odniesienie się do zmian we wnioskach ze szczytu UE, które mówią, że "zostanie wprowadzony system warunkowości w celu ochrony budżetu", a "Komisja zaproponuje środki w przypadku naruszeń przyjmowane przez Radę większością kwalifikowaną".

"Im mniej mówi się (we wnioskach Rady Europejskiej - PAP) o ideologicznych wycieczkach jak mechanizm praworządności, tym lepiej. Nie uważamy, abyśmy mieli się wpisywać w tą taką europejską nowomowę, która dużo mówi o praworządności, ale nie chce precyzować jak należałoby mierzyć jej brak" - komentuje ten fragment projektu rezolucji Ryszard Czarnecki.

Z dokumentu wynika też, że PE ma z zadowoleniem przyjąć uzgodnienie przez szefów państw lub rządów funduszu odbudowy wyrażając przy tym rozczarowanie zmniejszeniem wysokości dotacji. Parlament "nie akceptuje jednak porozumienia politycznego w sprawie wieloletnich ram finansowych na lata 2021-2027 w obecnym brzmieniu; jest gotów natychmiast rozpocząć konstruktywne negocjacje z Radą w celu ulepszenia wniosku" - czytamy.

"Konkluzje Rady Europejskiej w sprawie wieloletnich ram finansowych stanowią jedynie porozumienie polityczne między szefami państw i rządów; Parlament nie będzie potwierdzał faktów dokonanych i jest gotów nie wyrazić zgody na wieloletnie ramy finansowe do czasu osiągnięcia zadowalającego porozumienia w nadchodzących negocjacjach między Parlamentem a Radą" - podkreślono w tekście.

Europosłowie przypominają swoje stanowisko w tej sprawie z listopada 2018 r., w którym domagali się wyższych wydatków i wskazują, że Parlament Europejski musi wyrazić zgodę na porozumienie w sprawie rozporządzenia dotyczącego wieloletnich ram finansowych.

Większość grup politycznych ma zamiar wyrazić ubolewanie, że zbyt często krajowe interesy zagrażają osiągnięciu wspólnych rozwiązań i podkreślić w tym kontekście, że cięcia wieloletnich ramach finansowych są sprzeczne z celami UE.

"Proponowane cięcia w programach zdrowotnych i badawczych są niebezpieczne w kontekście globalnej pandemii; proponowane cięcia w edukacji, transformacji cyfrowej i innowacjach podważą przyszłość następnego pokolenia Europejczyków; proponowane cięcia w programach wspierających transformację regionów zależnych od węgla są sprzeczne z unijnym programem Zielonego Ładu; proponowane cięcia dotyczące zarządzania migracjami, granicami oraz polityki azylowej zagrażają pozycji UE w coraz bardziej niestabilnym i niepewnym świecie" - czytamy w projekcie.

Rezolucja krytykuje też jako niewystarczające rozwiązania dotyczące spłat unijnych kredytów potrzebnych, by sfinansować fundusz odbudowy. W tym kontekście przypomniano, że stworzenie nowych, odpowiednich zasobów własnych jest jedyną metodą spłaty akceptowalną dla Parlamentu Europejskiego.

Eurodeputowani mają też wyrazić ubolewanie, że Rada Europejska odrzuciła proponowane "rozwiązanie pomostowe", które miało zapewnić finansowe inwestycji już w 2020 r. (czyli jeszcze przed rozpoczęciem nowych wieloletnich ram finansowych.

Z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP)

Projekt rezolucji: PE nie akceptuje porozumienia ws. budżetu w obecnej formie

Raport: Rosja wtrącała się w referendum w Szkocji, niejasna rola ws. brexitu

Rosja wtrącała się w referendum w Szkocji w 2014 r., a rząd brytyjski nie zgłębił dostatecznie kwestii możliwej ingerencji Kremla w referendum w sprawie brexitu w 2016 r. - poinformowała w raporcie komisja ds. wywiadu i bezpieczeństwa brytyjskiego parlamentu.

"Pojawiły się wiarygodne ogólnodostępne wskazania sugerujące, że Rosja podjęła kampanię wpływania w związku z referendum niepodległościowym w Szkocji w 2014 roku" - czytamy w raporcie, który został ukończony w marcu 2019 r., ale czekał na publikację do wtorku.

Stwierdzono w nim również, że istnieją też ogólnodostępne wskazania, że Rosja próbowała wpłynąć na kampanię dotyczącą brexitu, ale rząd brytyjski nie szukał dowodów na wtrącanie się Moskwy. "Jest trudne, jeśli nie niemożliwe udowodnienie" zarzutów, że Rosja starała się wpłynąć na referendum w sprawie brexitu w 2016 r., ale "rząd nie spieszył się z uznaniem istnienia zagrożenia" - głosi raport.

Oceniono w nim, że "zdumiewające jest", iż nikt nie próbował uchronić referendum ws. brexitu przed rosyjską ingerencją, a brytyjscy urzędnicy powinni byli uznać rosyjskie zagrożenie z 2014 r. "Oczywiste jest, że rząd powoli zdawał sobie sprawę z istnienia zagrożenia - rozumiejąc je dopiero po operacji +włamania i przecieku+ z DNC (Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej w USA), podczas gdy powinno się to dostrzec już w 2014 roku" - napisano w raporcie. "W rezultacie rząd nie podjął działań w celu ochrony brytyjskiego procesu w 2016 roku" - dodano.

Autorzy raportu skrytykowali rząd brytyjski za – jak to ujęli - "aktywne unikanie" zbadania rosyjskiego zagrożenia. "Powinny były zostać zadane ważne pytania", dlaczego ministrowie nie zajęli się tą kwestią, gdy pojawiły się dowody na ingerencję w referendum w Szkocji w 2014 r. i doniesienia o podobnej aktywności w wyborach prezydenckich w USA w 2016 r.

Raport przedstawia Rosję jako wrogie mocarstwo, stanowiące poważne zagrożenie dla Wielkiej Brytanii i Zachodu w wielu sferach - od szpiegostwa i cyberprzestrzeni, po wtrącanie się w wybory i pranie brudnych pieniędzy - podaje agencja Reutera.

W dokumencie podano, że "Rosja uważa Wielką Brytanię za jeden z głównych celów wywiadowczych na Zachodzie".

Kreml oświadczył, że Rosja nigdy nie ingerowała w procesy wyborcze w innym kraju. Moskwa wielokrotnie zaprzeczała ingerencji na Zachodzie, twierdząc, że Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię ogarnęła antyrosyjska histeria.

W części, gdzie omawiane jest referendum w sprawie członkostwa w UE, raport jest mocno okrojony – pisze Reuters. I wskazuje, że dołączony był tajny załącznik, który nie został opublikowany, ale brytyjscy deputowani wezwali do odpowiedniego śledztwa.

"W odpowiedzi na naszą prośbę o pisemne dowody na początku dochodzenia, (brytyjski wywiad) MI5 początkowo dostarczył tylko sześć linijek tekstu (...)" - czytamy w okrojonej wersji tekstu raportu komisji. "Niemniej jednak komisja uważa, że brytyjska Wspólnota Wywiadowcza powinna przedstawić analogiczną ocenę potencjalnej rosyjskiej ingerencji w referendum dotyczącym członkostwa w UE i opublikować jej jawne streszczenie" - napisano.

W raporcie stwierdzono ponadto, że rosyjskie wpływy w Wielkiej Brytanii są "nową normalnością", a kolejne rządy witały rosyjskich oligarchów z otwartymi ramionami. "Wielka Brytania była postrzegana jako szczególnie korzystne miejsce dla rosyjskich oligarchów i ich pieniędzy", "oferowała idealne mechanizmy, dzięki którym nielegalne finansowanie mogłoby zostać poddane recyklingowi poprzez coś, co nazywano londyńską pralnią - napisała komisja ds. wywiadu i bezpieczeństwa. A Wielka Brytania z zadowoleniem przyjęła rosyjskie pieniądze, zadano niewiele pytań - jeśli w ogóle - o pochodzenie tego znacznego bogactwa". (PAP)

Raport: Rosja wtrącała się w referendum w Szkocji, niejasna rola ws. brexitu

Wielka Brytania zawiesza traktat ekstradycyjny z Hongkongiem

  1. Brytania zawiesiła traktat ekstradycyjny z Hongkongiem i objęła swe byłe terytorium embargiem na eksport broni - poinformował szef brytyjskiej dyplomacji Dominic Raab. Jest to odpowiedź na narzucone Hongkogowi przez Chiny prawo o bezpieczeństwie państwowym.

„Nie będziemy rozważać reaktywacji tych ustaleń, chyba że pojawią się jasne i solidne zabezpieczenia, które są w stanie zapobiec nadużywaniu ekstradycji z Wielkiej Brytanii zgodnie z nowym prawem” - powiedział w poniedziałek Raab.

Zakaz jest kolejnym znakiem końca tego, co były premier Wielkiej Brytanii David Cameron w 2015 roku nazwał „złotą erą” relacji z Chinami, drugą co do wielkości gospodarką świata - komentuje agencja Reutera.

„Ekstradycje między Hongkongiem a Wielką Brytanią są niezwykle rzadkie, więc jest to symboliczny, ale bardzo ważny gest” - powiedział Reuterowi partner w londyńskiej firmie prawniczej Peters & Peters, Nick Vamos.

Raab wyjaśnił, że dotychczasowe embargo na Chiny zostało rozszerzone tak, by obejmowało Hongkong, co oznacza zakaz eksportu broni, amunicji, a także jakiegokolwiek sprzętu, który mógłby zostać użyty do stosowania represji, typu kajdanki czy granaty dymne.

W zeszłym tygodniu premier Boris Johnson zlecił całkowite usunięcie sprzętu z chińskiej firmy Huawei z brytyjskiej sieci 5G do końca 2027 roku.

Chiny - niegdyś uważane za główne źródło inwestycji w brytyjskie projekty infrastrukturalne, od nuklearnego po kolejowy - oskarżyły Wielką Brytanię o uleganie Stanom Zjednoczonym.

Z kolei Wielka Brytania twierdzi, że nowe prawo o bezpieczeństwie państwowym podważa gwarancje wolności, w tym niezależne sądownictwo regionu, a tym samym narusza zasady wspólnej deklaracji chińsko-brytyjskiej, zgodnie z którą zwrócono Chinom kontrolę nad Hongkongiem w 1997 roku.

Na początku lipca Johnson ogłosił również, że otworzy specjalną drogę do brytyjskiego obywatelstwa dla trzech milionów uprawnionych do tego Hongkończyków.

Z związku z prawem narzuconym Hongkongowi przez Chiny Australia i Kanada zawiesiły traktaty ekstradycyjne z tym regionem na początku tego miesiąca, a prezydent USA Donald Trump ogłosił koniec przywilejów ekonomicznych Hongkongu pod koniec maja.(PAP)

 

Obraz Marci Marc z Pixabay ( Hong Kong)

Wielka Brytania zawiesza traktat ekstradycyjny z Hongkongiem

Brytyjscy taksówkarze i kierowcy zleceniowi mają instalować monitoring w pojazdach

Nowe brytyjskie przepisy licencyjne nakładają na taksówkarzy i kierowców realizujących przejazdy na zlecenie, np. korzystajacych z aplikacji Ubera, obowiązek aktualizacji rejestru karnego co sześć miesięcy oraz zalecenie zainstalowania monitoringu w pojazdach.

Jak poinformowało we wtorek brytyjskie ministerstwo finansów, zgodnie z nowymi przepisami licencyjnymi taksówkarze oraz kierowcy realizujący przewozy na zlecenia będą musieli co sześć miesięcy przechodzić kontrolę pod kątem rejestru karnego. Resort chce także, żeby urzędy odpowiedzialne za wydawanie licencji zalecały kierowcom instalowanie w pojazdach kamer monitoringu, co ma być dla sektora "korzystne i proporcjonalne". Ponadto kierowcy będą musieli przechodzić szkolenia, które pomogą im rozpoznawać pasażerów, którzy mogli paść ofiarą nadużyć lub przemocy i odpowiednio w tej sytuacji reagować.

Rząd zdecydował się przyjąć nowe regulacje po ujawnieniu nadużyć, jakich dopuszczali się przewoźnicy w kilku brytyjskich miastach.

"Wiemy, że większość kierowców oferuje bezpieczne usługi dla społeczności. Jednak po tym, jak doszły do nas informacje o niebezpiecznych sytuacjach, które miały miejsce m.in. w Rochdale, Oksfordzie, Newcastle czy Rotherham, musimy zrobić więcej, żeby chronić pasażerów przez osobami, które wykorzystują swoją pozycję lub zaufanie, jakim darzy je klient" - powiedział w oświadczeniu brytyjski minister transportu Grant Shapps.

W ubiegłym roku Oksfordzie kierowca Ubera zgwałcił pasażerkę. Natomiast w Rotherham lokalni taksówkarze zaangażowani byli w siatkę pedofilską.

"Chcemy, żeby urzędy wydające licencje kierowcom jak najszybciej wdrażały te nowe, surowe standardy, gwarantujące, że kierowcy posiadają odpowiednie kwalifikacje, żeby przewozić pasażerów i blokujące tych, którzy ich nie mają" - dodał szef brytyjskiego resortu transportu.

W listopadzie ubiegłego roku Uber stracił licencję na usługi przewozowe w Londynie w wyniku oskarżeń o to, że nie zapewnia pasażerom wystarczającej ochrony. Koncern zatrudniał w stolicy Wielkiej Brytanii niemal 45 tys. kierowców. Teraz firma stara się odzyskać licencję. (PAP)

 

Obraz Thomas Loyen z Pixabay 

Brytyjscy taksówkarze i kierowcy zleceniowi mają instalować monitoring w pojazdach

Merkel: wypracowaliśmy ramy możliwego porozumienia na szczycie UE

Ostatniej nocy, po długich negocjacjach, wypracowaliśmy ramy możliwego porozumienia; to krok naprzód dający nadzieję, że dziś uda się osiągnąć porozumienie - powiedziała kanclerz Niemiec Angela Merkel, wchodząc w poniedziałek wczesnym popołudniem do budynku Rady Europejskiej.

Poniedziałek będzie czwartym dniem szczytu unijnego w Brukseli. W nocy toczyły się trudne negocjacje w sprawie kształtu funduszu odbudowy.

„Ostatniej nocy, po długich negocjacjach, wypracowaliśmy ramy możliwego porozumienia. To krok naprzód i daje nadzieję, że dziś uda się osiągnąć porozumienie, a przynajmniej, że porozumienie jest możliwe” - powiedziała Merkel po przybyciu na miejsce posiedzenia Rady Europejskiej.

Kanclerz wskazała, że trudne negocjacje będą kontynuowane. "Wyjątkowe sytuacje wymagają wyjątkowych wysiłków" - podkreśliła.

W poniedziałek nad ranem szef Rady Europejskiej Charles Michel przedstawił unijnym przywódcom nową propozycję dotyczącą funduszu odbudowy i zawiesił posiedzenie do godz. 16.

Do tego czasu Michel ma przygotować nową wersję liczącego ponad 60 stron dokumentu negocjacyjnego, który opisuje szczegółowo, jakie mają być kwoty i zasady wydawania pieniędzy z funduszu odbudowy i wieloletniego budżetu UE. Podstawą do kompromisu ma być - według informacji PAP - 390 mld euro w grantach w funduszu odbudowy i zmniejszone rabaty dla głównych płatników.

W niedzielę "oszczędni" - Austria, Holandia, Szwecja i Dania, do których dołączyła Finlandia - odrzucili kompromis, który zakładał, że w funduszu na odbudowę gospodarki będzie o 100 mld euro w grantach mniej, niż chciała KE. Domagali się cięcia grantów do 350 mld euro, ale Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania i inni optowali przy liczbie wskazanej przez Michela, czyli 400 mld euro.

Z Brukseli Łukasz Osiński (PAP)

Merkel: wypracowaliśmy ramy możliwego porozumienia na szczycie UE

Wrocław/ Na lotnisku "żartował", że ma granaty i karabin; zapłaci 500 zł mandatu

500 zł będzie kosztować 39-latka "żart" na wrocławskim lotnisku. Mężczyzna nadając swój bagaż powiedział, że są w nim granaty i karabin; niefrasobliwy podróżny, tylko dzięki warunkowej zgodzie kapitana samolotu lecącego na Teneryfę, został wpuszczony na pokład.

Autorem "dowcipu" był 39-latek za Szczecina, który z wrocławskiego lotniska w niedzielę leciał na Teneryfę.

Mężczyzna podczas nadawania bagażu powiedział osobom z obsługi lotniska, że w walizce ma "granaty i kałasznikowy" - zrelacjonowała w poniedziałek PAP mjr SG Joanna Konieczniak, rzeczniczka Komendanta Nadodrzańskiego Oddziału Straży Granicznej.

Obsługa lotniska poinformowała o tym Straż Graniczą. Pasażera oraz jego bagaż sprawdzono pod kątem pirotechnicznym, ale kontrola nie wykazała niebezpieczeństwa.

"Mężczyzna tłumaczył funkcjonariuszom, że to był tylko żart. Został on pouczony o konsekwencji swojego zachowania. Funkcjonariusze Straży Granicznej nałożyli na niego mandat w wysokości 500 zł" - powiedziała rzeczniczka.

39-latek, tylko dzięki warunkowej zgodzie kapitana samolotu lecącego na Teneryfę, został wpuszczony na pokład.

Mjr Konieczniak przypominała, że funkcjonariusze Straży Granicznej po otrzymaniu informacji o zagrożeniu, nawet przekazanej w formie żartu, dla zapewnienia bezpieczeństwa podejmują szereg czynności sprawdzających. "Dodatkowo, kapitan statku może odmówić zabrania +żartownisia+ na pokład samolotu z uwagi na za bezpieczeństwo wszystkich pasażerów i członków swojej załogi" - dodała. (PAP)

autor: Piotr Doczekalski

Wrocław/ Na lotnisku "żartował", że ma granaty i karabin; zapłaci 500 zł mandatu

Szef Rady Europejskiej przedstawił liderom nową propozycję w sprawie funduszu odbudowy

Szef Rady Europejskiej Charles Michel przedstawił w poniedziałek przed godz. 6 rano unijnym przywódcom obradującym na szczycie UE nową propozycję w sprawie funduszu odbudowy i zawiesił posiedzenie do godz. 14. Według źródła PAP proponowany kompromis zakłada, że granty na ożywienie gospodarek mają sięgać 390 mld euro.

W poniedziałek nad ranem po całonocnych konsultacjach Michel zebrał 27 liderów na sesji plenarnej, żeby im przekazać wynik ustaleń spotkań bilateralnych i tych prowadzonych w mniejszych grupach. Posiedzenie to trwało zaledwie kilka minut. Rzecznik Belga początkowo poinformował, że wznowienie obrad planowane jest na godz. 14, ale później napisał na Twitterze, że przywódcy zbiorą się o godz. 16.

Według źródeł PAP do tego czasu Michel ma przygotować nową wersję mającego ponad 60 stron dokumentu negocjacyjnego, który opisuje szczegółowo jakie mają być kwoty i zasady wydawania pieniędzy z funduszu odbudowy gospodarki ze skutków pandemii koronawirusa i budżetu UE na lata 2021-2027. Podstawą do kompromisu ma być - według informacji PAP - 390 mld euro w grantach w funduszu odbudowy i zmniejszone rabaty dla głównych płatników do unijnej kasy. Całkowita kwota funduszu nie jest ustalona, ale może wynosić między 700 mld a 750 mld euro.

Zręby porozumienia powstawały w czasie sześciogodzinnej, nocnej przerwy, która była poświęcona na przekonywanie państw określających się jako oszczędne, a zwłaszcza Holandii i Austrii do zgody na to, by w funduszu odbudowy było przynajmniej 400 mld euro grantów. Proporcje subwencji i pożyczek w instrumencie mającym mieć w zamyśle Komisji Europejskiej 750 mld euro były główną kością niezgody w ciągu ostatnich 24 godzin.

W niedzielę Holandia, Dania, Austria, Szwecja oraz Finlandia odrzuciły kompromis zaproponowany przez przewodniczącego Rady Europejskiej, który zakładał, że w funduszu na odbudowę gospodarki będzie o 100 mld euro w grantach mniej niż chciała tego KE. Oszczędni domagali się cięcia grantów do 350 mld euro, ale Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania i inni optowali przy liczbie wskazanej przez Michela, czyli 400 mld euro. W nocy pojawiała się na krótko suma 375 mld euro, ale na nią miał się nie zgadzać prezydent Francji Emmanuel Macron.

Premier Holandii Mark Rutte oceniał w poniedziałek rano, że jest postęp. Kanclerz Austrii Sebastian Kurz napisał na Twitterze, że trudne negocjacje właśnie dobiegły końca i jego kraj może być bardzo zadowolony z ich przebiegu.

Początkowo fundusz odbudowy miał się składać z 500 mld euro grantów oraz 250 mld pożyczek. Takie proporcje były od samego początku krytykowane przez Austrię, Danię, Szwecję i Holandię, które określiły się jako oszczędna czwórka. Na szczycie wspierała je również Finlandia, która także chciała wyraźnego zmniejszenia grantów.

Na razie nie wiadomo jak będą wyglądały inne elementy projektu porozumienia. Z relacji dyplomatów wynika, że w niedzielę przywódcy 22 krajów sygnalizowali, że są w stanie zgodzić się na inne zapisy, w tym te dotyczące powiązania funduszy z praworządnością, byle tylko mieć kompromis.

W dotychczasowej propozycji warunkowość dotycząca praworządności była w osłabionej wersji jeszcze z lutego, a nie w mocniejszej jakiej chciała KE. Projekt zakłada, że do zgody na sankcje konieczne byłoby zebranie większości kwalifikowanej państw członkowskich UE. Taki mechanizm, zaproponowany przez Michela na początku roku, miał być do zaakceptowania nawet dla przeciwników warunkowości. Premier Węgier Viktor "Orban nic się nie odezwał (w tej sprawie - PAP)" - relacjonowało dziennikarzom przebieg niedzielnej kolacji źródło.

Cały pakiet finansowy, nad którym od piątku trwają negocjacje w Brukseli - według wstępnej propozycji - miał wynosić około 1,82 bln euro. Na sumę tę - według pierwotnej propozycji KE - ma składać się fundusz odbudowy ze skutków koronakryzysu wynoszący 750 mld euro oraz budżet UE na lata 2021-2027 w wysokości 1,074 bln euro.

Z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP)

Szef Rady Europejskiej przedstawił liderom nową propozycję w sprawie funduszu odbudowy

AFP: ponad 600 000 zgonów na Covid- 19 na całym świecie

Pandemia koronawirusa zabiła ponad 600 000 ludzi na całym świecie od czasu jej pojawienia się w Chinach, w grudniu ubiegłego roku- wynika z raportu AFP opublikowanego w niedzielę.

W sumie na całym świecie odnotowano 600 523 zgonów na 14 233 355 przypadków infekcji, w tym 205 065 zgonów w Europie i 160 726 w Ameryce Łacińskiej, gdzie pandemia szybko postępuje, w ciągu ostatnich siedmiu dni odnotowano tam 17 540 zgonów.

Stany Zjednoczone to kraj o największej liczbie zgonów ogółem (140 103), przed Brazylią (78 772), Wielką Brytanią (45 273), Meksykiem (38 888) i Włochami (35 042).

Liczba zgonów związanych z Covid-19 podwoiła się w ciągu nieco ponad 2 miesięcy. Od 28 czerwca, zarejestrowano ponad 100 000 nowych zgonów. (PAP)

Obraz Alexandra_Koch z Pixabay 

AFP: ponad 600 000 zgonów na Covid- 19 na całym świecie

Polacy bez przeszkód mogą już podróżować po niemal całej Europie

Polscy turyści mogą już bez przeszkód podróżować po niemal całej Europie - na wakacje można polecieć m.in. do Włoch, Hiszpanii, Chorwacji, Bułgarii, Czarnogóry, Albanii, Grecji czy na Cypr. Urlop można też spędzić w Portugalii, Turcji czy Egipcie, ale nie latają tam samoloty z Polski.

Przekraczanie granic krajów europejskich będących członkami strefy Schengen w większości przypadków nie łączy się już z żadnymi obostrzeniami dla obywateli zrzeszonych w niej państw. Ostatecznie decyzje o ich wprowadzeniu podejmują jednak poszczególne kraje, tak że i Polacy wciąż muszą się liczyć z kilkoma ograniczeniami.

Przy wjeździe do Słowenii polskich obywateli nadal obowiązuje 14-dniowa kwarantanna, chyba, że chcemy tylko przejechać przez to państwo i przebywamy na jego terenie krócej niż 12 godzin. Polacy w celach turystycznych nie mogą się też na razie udać do Finlandii.

Przy przekraczaniu granicy m.in. Grecji, Cypru i Hiszpanii, trzeba wcześniej obowiązkowo wypełnić dostępny online formularz na temat stanu zdrowia i planowanego miejsca pobytu w tych krajach.

Podobny dokument trzeba złożyć przybywając na Maltę, ale jest on dostępny w papierowej formie w samolotach i na lotniskach. Władze Chorwacji wymagają od turystów podania przy wjeździe swoich danych kontaktowych, które mają być wykorzystywane tylko w celach epidemiologicznych i zalecają, by dla usprawnienia procedury, również skorzystać z internetowego formularza, który jest dostępny także w języku polskim.

Niezależnie od zaleceń i przepisów związanych z przekraczaniem granicy przez obywateli poszczególnych państw funkcjonują ograniczenia w podróżach lotniczych. Samoloty z Polski mogą obecnie latać do wszystkich krajów Unii Europejskiej (z wyjątkiem Portugalii i Szwecji), oraz do Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Norwegii i Islandii, a także Albanii, Czarnogóry, Ukrainy, Gruzji, Kanady, Japonii, RPA i Korei Płd. Zakaz lotów do innych miejsc obowiązuje do 28 lipca.

Oznacza to, że turyści z Polski mogą wybrać się do Portugalii, ale żeby się tam dostać muszą wylecieć z innego kraju, albo przekroczyć granicę lądową z Hiszpanią. Chociaż wjazd na teren samej Portugalii, tak jak i większość terenów Unii, nie wiąże się już z żadnymi dodatkowymi wymogami, osoby udające się na dwa leżące na Atlantyku archipelagi - Azory i Maderę - muszą przedstawić ważne, negatywne badanie na obecność koronawirusa, albo poddać się testowi na miejscu.

Nienależące do Unii, ale utrzymujące połączenia lotnicze z Polską, Ukraina, Albania i Czarnogóra również nie wymagają od Polaków przechodzenia kwarantanny, albo przedstawiania wyników testów przy wjeździe.

Od czwartku (16 lipca) możliwe są podróże turystyczne obywateli państw UE do Bośni i Hercegowiny, ale przy przekraczaniu granicy tego państwa należy okazać aktualny negatywny test na koronawirusa. Jak informuje strona polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, bez przeszkód można podróżować do Serbii i Macedonii Północnej. Należy jednak pamiętać, że na Bałkanach obserwuje się ostatnio wzrost infekcji SARS-CoV-2.

Turyści z Polski mogą również wybrać się do Turcji, wprawdzie przy wjeździe nie będą musieli poddać się kwarantannie, albo przedstawiać wyniku testu, ale nie dolecą tam bezpośrednio ze swojego kraju.

Granice dla urlopowiczów z Europy otworzył także Egipt. Ruch turystyczny jest jednak ograniczony do trzech nadmorskich regionów, w których znajdują się najbardziej popularne resorty np. Szarm el-Szejk, Hurghada i Marsa Alam, działają lotniska, ale na razie nie dolecimy na nie z Polski.

Od końca czerwca turyści mogą też przyjeżdżać do Tunezji. Polacy przy wjeździe muszą jednak przedstawić aktualny, negatywny test na obecność koronawirusa. Również i z tym krajem nie są obecnie utrzymywane połączenia lotnicze z Polski.

Dla turystów zamknięte pozostają także Maroko i Izrael.

Polscy obywatele od 10 lipca nie muszą przechodzić kwarantanny po przyjeździe do Wielkiej Brytanii, a od 15 lipca - do Norwegii.(PAP)

Obraz Jan Vašek z Pixabay 

Polacy bez przeszkód mogą już podróżować po niemal całej Europie

Królowa nadała tytuł szlachecki kapitanowi Tomowi Moore'owi

Królowa Elżbieta II uroczyście nadała w piątek tytuł szlachecki kapitanowi Tomowi Moore'owi, 100-letniemu weteranowi wojennemu, który zebrał dla brytyjskiej publicznej służby zdrowia NHS prawie 33 miliony funtów.

Ceremonia miała miejsce na dziedzińcu zamku w Windsorze, do którego Elżbieta II wraz mężem księciem Filipem przeniosła się na czas epidemii koronawirusa. Zwykle te ceremonie odbywają się w Pałacu Buckingham, ale z powodu epidemii zostały przełożone. Dla Moore'a królowa zrobiła jednak wyjątek.

W uroczystości, która - jak podkreślił Pałac Buckingham - przeprowadzona została z zachowaniem rządowych wytycznych odnośnie dystansu społecznego, wzięli udział także córka Moore'a, Hannah Ingram-Moore, jego zięć i dwoje wnuków.

Kapitan Tom, jak powszechnie jest nazywany, powiedział, że jest to dla niego bardzo specjalny dzień.

"Królowa zawsze mówiła, że +trzeba ją zobaczyć, żeby uwierzyć+, więc dziś ją zobaczymy; ostatni raz widzieliśmy ją na żywo w czerwcu w trakcie specjalnej ceremonii Trooping the Colour na zamku Windsor. Zobaczyć królową osobiście to krok w dobrym kierunku, krok w kierunku nowej normalności, ale będą to bardzo powolne kroki" - mówił przed uroczystością Moore, nawiązując do powolnego znoszenia ograniczeń wprowadzonych z powodu koronawirusa.

Wcześniej wyrażał też nadzieję, że miecz, który królowa kładzie na ramieniu osobie otrzymującej tytuł szlachecki, nie będzie zbyt ciężki.

Moore stał się w Wielkiej Brytanii symbolem nadziei w trakcie epidemii koronawirusa. Weteran II wojny światowej, który obecnie porusza się przy pomocy chodzika na kółkach, na początku kwietnia postanowił pomóc brytyjskim lekarzom i pielęgniarkom walczącym z epidemią. Na fundraisingowej platformie JustGiving ogłosił zbiórkę pieniędzy i wyzwanie dla siebie samego - przejście przed setnymi urodzinami stu liczących 25 metrów okrążeń wokół domu.

Początkowo liczył, że zdoła zebrać tysiąc funtów, ale jego akcja nieoczekiwane zyskała niesamowitą popularność. Gdy 16 kwietnia pokonywał - w asyście honorowej żołnierzy z Yorkshire Regiment - setne okrążenie, było to ponad 12 milionów funtów. Skończyło się na prawie 32,8 mln - wpłaconych przez 1,5 miliona osób, co jest największą sumą, jaka kiedykolwiek została zebrana poprzez stronę JustGiving. W uznaniu dla jego dokonań premier Boris Johnson nominował go do tytułu szlacheckiego.

Setne urodziny Moore'a - które on sam zgodnie z rządowymi wytycznymi dotyczącymi koronawirusa obchodził tylko w gronie najbliższej rodziny - świętowane były w całej Wielkiej Brytanii. Osobiste życzenia złożyli mu królowa, książę William, Johnson, a także 140 tys. Brytyjczyków, którzy wysłali do niego kartki urodzinowe. Na jego część zorganizowano też honorowy przelot nad jego domem dwóch samolotów z czasów II wojny światowej - Spitfire i Hurricane.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

Królowa nadała tytuł szlachecki kapitanowi Tomowi Moore'owi

Premier Johnson: jesteśmy przygotowani na drugą falę epidemii koronawirusa

Wielka Brytania jest przygotowana na drugą falę epidemii koronawirusa, ale nie należy się spodziewać powrotu do normalnego życia przed połową listopada - powiedział w piątek brytyjski premier Boris Johnson.

Johnson poinformował, że w walce z koronawirusem osiągany jest stały postęp, czego dowodzi spadająca liczba zgonów, a także wskaźnik reprodukcji wirusa, który obecnie wynosi między 0,7 a 0,9.

Wyraził opinię, że decyzja o całkowitym zamknięciu kraju między końcem marca a końcem maja była słuszna, ale w przyszłości zamiast ogólnokrajowych restrykcji będą stosowane lokalne ograniczenia, takie jak pod koniec czerwca wprowadzono w Leicester. W związku z tym ogłosił nowe uprawnienia władz lokalnych, które w przypadku ognisk epidemii będą mogły z krótkim wyprzedzeniem wydawać nakazy zamknięcia sklepów, pubów i restauracji czy hoteli, a także zakazy zgromadzeń publicznych i nakazy pozostawania w domach.

W ramach przygotowań do drugiej fali koronawirusa, Johnson powiedział, że celem rządu jest zwiększenie możliwości przeprowadzania testów na obecność koronawirusa do 500 tys. dziennie; obecnie jest to ok. 300 tys. Ogłosił, że zwiększone zostały zapasy respiratorów do 30 tys., tymczasowe szpitale dla chorych na Covid-19 pozostaną otwarte co najmniej do końca marca, a publiczna służba zdrowia dostanie z budżetu państwa dodatkowe 3 mld funtów.

"Przygotowujemy się na zimę i robimy plany na najgorsze, ale mocno wierzę, że powinniśmy też mieć nadzieję na to, co najlepsze" - mówił Johnson podczas konferencji prasowej na Downing Street.

Brytyjski premier ogłosił, że zmieni się rządowa wytyczna, która nakazywała pracę z domu, jeśli tylko to możliwe. Decyzja co do tego, czy praca ma być wykonywana z domu, czy z biura będzie należała do pracodawców, o ile miejsca pracy będą odpowiednio przygotowane do minimalizacji zagrożenia.

Zapowiedział, że od 1 sierpnia wznowione mogą być występy artystyczne, działalność mogą wznowić siłownie w pomieszczeniach zamkniętych oraz salony piękności. Wyraził nadzieję, że od połowy października mecze piłkarskie będą mogły odbywać się z udziałem publiczności oraz że ponownie będą mogły się odbywać konferencje i targi.

Johnson wyraził również nadzieję, że znaczący powrót do normalności nastąpi do połowy listopada, zaś zniesienie pozostałych ograniczeń będzie możliwe przed świętami Bożego Narodzenia. Zastrzegł jednak, że wszystkie ogłoszone kroki są warunkowe i w przypadku pogorszenia się sytuacji mogą zostać cofnięte.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

 

foto : twitter / BorisJohnson

Premier Johnson: jesteśmy przygotowani na drugą falę epidemii koronawirusa
Image

Świetna aplikacja! Pobierz!

Image
Image

Jesteś świadkiem ciekawych wydarzeń?

Zarejestruj się i podziel się swoją historią

Autorzy 

Zostań autorem
Image
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo
  • logo

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies - Polityka prywatności. Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych - RODO. Więcej dowiesz się TUTAJ.